Szukaj w serwisie

×
29 marca 2020

Marcin Zegadło: Dziennik pandemiczny. 29.03.2020r. – niedziela

Marcin Zegadło - poeta, publicysta

Marcin Zegadło - poeta, publicysta

Mam obok siebie trzy bliskie mi osoby. W tej chwili jestem jedynym wychodzącym z domu. Jestem jedynym źródłem infekcji, mogę zarazić żonę i dwójkę dzieci. Chciałbym po prostu wiedzieć, że kiedy to się stanie, ktoś nimi się zajmie, ktoś będzie wiedział co robić, ktoś będzie do tego przygotowany i że to wszystko dobrze się dla nich skończy. Mam 43 lata i wolałbym wiedzieć, czy państwo, w którym żyję i płacę podatki jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo moim najbliższym.

 

Zdałem sobie sprawę, że w tym całym pandemicznym obłędzie nie boję się tego, że zachoruję, że będą miał te wszystkie przykre objawy, że będzie bolało, albo ostatecznie, że skończy się to marnie.

Czytając prasowe relacje osób zakażonych najbardziej przejmuje mnie to, co dzieje się w przypadku, kiedy łapiesz infekcję, a tak się składa, że mieszkasz z żoną i dwójką dzieci, albo ze swoim partnerem, albo ze swoimi rodzicami, ostatecznie ze wszystkimi naraz.

Martwi mnie to, że w tych relacjach dominuje kompletny chaos informacyjny, którego doświadczają osoby podejrzewające u siebie infekcję.

Martwi mnie odsyłanie tych osób pomiędzy instytucjami.

Martwi mnie czas oczekiwania na reakcję.

Martwi mnie, to co dzieje się w tym czasie z bliskimi, którzy mieli kontakt z osobą zakażoną. To, że mówi im się, że powinny się wyprowadzić (gdzie? na jak długo? do kogo?).

Martwią mnie wybory, które będziemy zmuszeni wtedy podejmować, a których nikt za nas nie podejmie na tyle szybko, żeby zaradzić całej sytuacji.

Martwi mnie to, że z tych relacji wynika, że w sytuacji podejrzenia wystąpienia infekcji nie istnieją gotowe rozwiązania systemowe, które zapewniłyby bezpieczeństwo moim bliskim.

Martwi mnie to, że będę musiał się martwić o tych, którzy mieli ze mną kontakt, ponieważ z relacji, które czytam w prasie wynika, że nikt nie wie, jak w takich sytuacjach postępować, nie zapewnia się żadnej systemowej pomocy..

W jednym z artykułów w częstochowskiej Wyborczej czytam, że mężczyźnie z Częstochowy, który miał kontakt z zainfekowanymi córkami jako miejsce jego izolacji zaproponowano Szczyrk (sic!).
Nie mam, kurwa, ochoty na wycieczkę do Szczyrku.

Wolałbym być bliżej. Wolałbym chorować w warunkach, w których moim jedynym zmartwieniem byłoby pokonanie choroby, niezamartwianie się co zrobiono z moimi najbliższymi, czy przypadkiem żona nie została wysłana do Szczecina, a dzieci pod Lublin.

Martwię się o to, czy ktokolwiek ogarnia tę sytuację logistycznie.

Martwię się nie o to, że jako astmatyk umrę na to gówno, martwię się o to, co wydarzy się, zanim to się stanie i jak potraktowani zostaną moi najbliżsi.

Martwię się tym, czy ktokolwiek ma nad tą całą sytuacją jakąkolwiek kontrolę.

Znajoma osoba napisała do mnie dzieląc się informacjami dotyczącymi jej ojca, który wrócił z Francji. Na granicy po wypełnieniu stosownej dokumentacji i wskazaniem adresu gdzie planował przejść kwarantannę puszczono go do domu. Tylko zbieg okoliczności sprawił, że mógł odizolować się od swoich najbliższych mając do dyspozycji mieszkanie po krewnej, która zachorowała i została zabrana do szpitala. Ten ktoś czekał w tym mieszkaniu kilka dni na to, że ktoś z Sanepidu skontaktuje się z nim i powie co należy robić. Nie doczekał się. Dopiero interwencja rodziny spowodowała działanie Sanepidu. Nikogo nie interesowało, to czy ten ktoś ma co jeść, co pić i kto wyrzuca mu śmieci z mieszkania, w którym ten ktoś się znajduje. Poradzono mu, żeby o wyrzucenie śmieci poprosił sąsiadów (sic!).

Ze wszystkich sił staram się wmawiać sobie, że to nie wygląda w ten sposób we wszystkich przypadkach. Że to być może przypadek jednostkowy. Odosobniony. Że jednak ktoś to ogarnia. Ktoś to kontroluje. Ale lektura świadectw osób, które przez to przechodzą dowodzi faktu, że moja wiara jest głupia i naiwna.

Tego boję się, kiedy myślę o tym, że ja lub ktoś z moich bliskich, z którymi na co dzień przebywam mógłby zostać zarażony.

Boję ię, że rozbijemy się o ścianę indolencji, nieprzygotowania, braku możliwości realnej pomocy i bezsilności tych, którzy w tej sytuacji jako jedyni będą mogli pomóc – tych, którzy reprezentują to państwo i system opieki zdrowotnej.

Nie boję się, że zachoruję. Boję się co nastąpi po tym jak to się stanie.

Boję się, że nikt nad tym nie panuje i że jak to przez lata w tym kraju bywało, jeśli nie zaczniesz działać sam, jeśli nie postarasz się, żeby sobie pomóc, nikt nie zrobi tego za ciebie.

Mam obok siebie trzy bliskie mi osoby. W tej chwili jestem jedynym wychodzącym z domu. Jestem jedynym źródłem infekcji, mogę zarazić żonę i dwójkę dzieci. Chciałbym po prostu wiedzieć, że kiedy to się stanie, ktoś nimi się zajmie, ktoś będzie wiedział co robić, ktoś będzie do tego przygotowany i że to wszystko dobrze się dla nich skończy.

To martwi mnie bardziej niż to, czy zachoruję i jak zachowają się w tym wypadku moje płuca astmatyka.

Mam 43 lata i wolałbym wiedzieć, czy państwo, w którym żyję i płacę podatki jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo moim najbliższym. Że nikt nie zaproponuje im miejsca odosobnienia trzysta kilometrów od miejsca zamieszkania.

Wolałbym się o to nie martwić tuż przed zaśnięciem i zaraz po przebudzeniu.

Marcin Zegadło

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: