Szukaj w serwisie

×
10 maja 2018

Jan Hartman: Szydło się przeleciała….

Prof. Jan Hartman

Prof. Jan Hartman

Beato - życzę Ci z całego serca synekury w tak pogardzanej przez siebie Brukseli! I długiej, wspaniałej emerytury. I w ogóle wszystkiego dobrego, byle z dala od nas.

77 lotów wojskową Casą do domu za 34 tys. każdy przelot tam i z powrotem (plus koszty konwojów z Krakowa do Brzeszcz) – takie to sułtańskie standardy zafundowała sobie, nie bacząc na procedury i własny wizerunek, Beata Szydło w okresie swego urzędowania na stanowisku premiera.

Sądzę, że nagłośnienie tej sprawy, w powiązaniu ze słynnymi nagrodami dla ministrów, ostatecznie pogrąża ulubienicę Kaczyńskiego i przesądza o tym, że pójdzie w odstawkę. Zwłaszcza że mający do niej słabość prezes z powodu choroby powoli żegna się z władzą.

W walce o schedę po Kaczyńskim Szydło nie weźmie, moim zdaniem, udziału. Nie ma szans na prezesurę partii, nie ma szans na marszałka Sejmu, nie ma szans na nominację do wyborów prezydenckich. Co więc zostaje? Zostaje zsyłka do Brukseli na posadę europosła. I to jest bodajże dla niej najwygodniejsze – robić dla UE nic nie musi (zresztą i nie umie, i nie chce), a 30 tysięcy miesięcznie spływa przez pięć albo i dziesięć lat. Żyć, nie umierać.

Polacy mają głęboko wdrukowany polityczny atawizm, nakazujący im instynktownie postrzegać władzę jako obcą i opresyjną (takiej bowiem zawsze niemalże doświadczali ich przodkowie), wobec czego jedyna rzecz, jakiej oczekują od jej przedstawicieli, to umiar w korzystaniu z przywilejów i luksusów. Wyjątek zachowany jest tylko dla figur królewskich, do których należy (w sposób bardzo ułomny, ale jednak) urząd prezydencki.

W ludowej wyobraźni król (prezydent) symbolizuje nie tyle państwo jako takie, ile potęgę samego ludu, który poprzez atrybuty władzy suwerennej, dzierżone przez władcę, może identyfikować się z państwem i znosić jego ucisk. Dlatego rdzenne społeczności o mocnych rysach plemiennych i feudalnych akceptują blichtr i luksus prezydencki. A czym bardziej go akceptują, tym bardziej odmawiają prawa do niego wszystkim innym urzędnikom. Ich bowiem, łącznie z premierem, chcieliby widzieć jako równych sobie, zrównanych w „nicości” w obliczu władzy najwyższej, czyli królewskiej (prezydenckiej).

Nie daj Boże, gdyby ktokolwiek poza prezydentem miał otaczać się luksusem! Choćby był wielkim mężem stanu i dobroczyńcą narodu. Prawa królewskie przysługują z natury rzeczy królowi, a nie jego poddanym – nawet jeśli tym poddanym jest premier.

W Polsce figura królewska jest jakby zdwojona, bo lud wie, że rządzi szara eminencja prezes, a prezydentem jest jego podwładny, działający niejako w imieniu „króla ukrytego”. Mimo to marzenie monarchiczne w naszej republice ma się dobrze. Dlatego gdy jakaś „jedna z nas” wciąga na grzbiet gronostaje i mości się na tronie, to choćby była jak najbardziej „jedną z nas”, a nawet podkreślała to na każdym kroku i była „najjedniejszą z najnasiejszych”, to ściągnie na siebie nasz ludowy gniew. To się nazywa resentyment – skoro nam luksusy i pańskie przywileje niedostępne, to nie pozwolimy, by korzystali z nich inni. Oczywiście nie pozwolimy tym, którym możemy sobie pozwolić, aby im nie pozwolić. Bo na prawdziwą władzę nie poradzę. Tylko że Beata Szydło to nie żadna prawdziwa władza, a taka sama podwładna i popychadło jak każdy inny w kraju prezesa.

Swoją drogą coś okropnego musiało się stać z umysłem i wyobraźnią Beaty Szydło, skoro ze skromnej pracownicy Muzeum Etnograficznego, a potem burmistrzyni małego miasteczka, stając się premierem, przeistoczyła się w arogancką sobiepanią o manierach ruskiej księżnej.

Strach pomyśleć, jak władza szkodzi ludziom na mózgi i odrywa od rzeczywistości. Czy siedząc w tej Casie, Beata Szydło nie pomyślała ani razu, że rozpiera się w trumnie Beaty Szydło polityka? Pewnie pomyślała, ale prostaczy prestiż i blichtr tu i teraz cieszy bardziej niż wizje ascetycznej kariery w przyszłości.

I bardzo dobrze.

Odejście Beaty Szydło to znaczna ulga dla Polski. Bo tak załganej, nieudolnej i słabej osoby na stanowisku premiera w III RP (a nawet w PRL) jeszcze nie widziano. Nawet zagubiony i otumaniony przez narodowo-katolicką mitomanię Morawiecki żenuje i zawstydza nas mniej, choć przecież żenuje i zawstydza boleśnie.

Dlatego, Beato, dziękuję Ci bardzo za te wszystkie loty Casą i za te wszystkie premie sobie wypłacone. Życzę Ci z całego serca synekury w tak pogardzanej przez siebie Brukseli! I długiej, wspaniałej emerytury. I w ogóle wszystkiego dobrego, byle z dala od nas.

 

Jan Hartman

 

 

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: