Szukaj w serwisie

×
13 sierpnia 2021

Białoruś. Tortury i przemoc reżimu Łukaszenki. „Mieliśmy umrzeć”

Tatiana Nevedomskaja

Tatiana Nevedomskaja

Białorusini, którzy po protestach w sierpniu 2020 roku znaleźli się w więzieniu Okrestino w Mińsku, do dziś odczuwają skutki tortur. DW udało się dotrzeć do kilku ofiar.

Alaksandr Łukaszenka. twitter / @semperkresy

Białoruski władca Aleksander Łukaszenka odrzuca wszelkie oskarżenia. Jak zaznaczył, ci, którzy brali udział w protestach przeciwko wynikom wyborów prezydenckich w sierpniu 2020 roku i zostali aresztowani, nie byli torturowani. Według Łukaszenki, w mińskim więzieniu Okrestino pracowało tylko 47 osób. „I to niby oni torturowali 2 tysiące ludzi, a wy słyszeliście ich krzyki kilometr dalej? To wszystko jest nieprawdą” – powiedział Łukaszenka w rozmowie z dziennikarzami i starannie wybranymi obywatelami, transmitowanym przez państwową telewizję.

DW rozmawiała z niektórymi z poszkodowanych, którzy rok temu odbywali karę w więzieniu Okrestino.

Iwan: „Strzelali w powietrze, żeby zmusić ludzi do uległości”

Ivan, którego imię zostało zmienione, został aresztowany w pobliżu lokalu wyborczego w dniu 9 sierpnia 2020 roku.

− Zabrali nas na posterunek policji. Tam musieliśmy stać z podniesionymi rękami przez dwie i pół godziny. Następnie związali nam ręce za plecami opaskami zaciskowymi i w asyście oddziałów specjalnych wysłali do więzienia Okrestino. Przy najmniejszym ruchu byliśmy bici − wspomina Iwan z Mińska. Ponadto więźniowie byli upokarzani w inny sposób.

Ivan trafił w końcu do celi ośmioosobowej. Było w niej już 37 mężczyzn. Było duszno, a ściany były wilgotne od potu. Pewnej nocy Iwan poczuł się źle, więc podano mu tabletki na problemy z sercem. Pozwolono mu spędzić pół godziny w świeżo przewietrzonym pomieszczeniu:

− Przez dwa i pół dnia nie dostawaliśmy jedzenia, piliśmy z kranu i spaliśmy na brudnej podłodze. Kiedy jeden z więźniów zapytał strażnika, co ma zrobić, żeby przestano go bić, wylano na niego wiadro wody. Ciągle nam grożono − wspomina. Iwan dodaje, że więźniom powiedziano, że wszystkie głosy oddane na kandydatkę opozycji Swiatłanę Cichanauską policzone będą na korzyść Łukaszenki.

W celi, jak mówi Iwan, wyraźnie było słychać bicie nowo przybyłych więźniów. − Przyjechały radiowozy, drzwi się otworzyły, strażnicy bili wszystkich, a ludzie krzyczeli. W pewnym momencie strażnicy strzelali z karabinu maszynowego w powietrze, aby zmusić ludzi do posłuszeństwa, żeby zrozumieli, gdzie się znajdują – wspomina Białorusin.

W nocy z 12 na 13 sierpnia 2020 r. ci, którzy zostali zwolnieni po 72 godzinach aresztu, zostali przedtem ponownie pobici.

Po trzech dniach, kiedy ledwo mógł się ruszać, Iwan trafił do polikliniki. Tego samego dnia pojawili się u niego śledczy. Ivan wniósł oskarżenie przeciwko pracownikom więzienia. Ale nic więcej się nie wydarzyło, poza tym, że Iwan został dwukrotnie poinformowany na piśmie, że śledztwo zostanie przedłużone. Ivan utrzymuje, że nadal nie odzyskał dawnej sprawności fizycznej.

Jewgienij: „Bili nas za każdą prośbę”

Wieczorem 11 sierpnia 2020 roku Jewgienij został zatrzymany w Mińsku. Następnego dnia przewieziono go do więzienia.

- W celach transportera więziennego zamiast jednej osoby było od trzech do czterech. Niektórzy musieli leżeć na podłodze. Jedna osoba leżała na mnie, a potem stali na nas policjanci - wspomina.

Po przybyciu do więzienia, wspomina Jewgienij, byli związani i klęczeli twarzą do ściany.

− Od czasu do czasu trzeba było przejść około 200 metrów w prawo, a potem znowu w lewo. Przy tym nas pobili − opowiada Jewgienij. Potem przeszedł na wybieg o powierzchni około 25 metrów kwadratowych, gdzie było już grubo ponad 100 osób. Ludzie przytulali się do siebie w nocy, żeby się ogrzać. − Nie było tam ani toalety, ani wody. Ludzie byli w bardzo złym stanie, niektórzy mieli rany na oczach, złamania, wybite zęby. Pewien młody diabetyk nie dostał swojej insuliny. Bili nas za każdą prośbę – mówi Jewgienij.

Jewgienij został zwolniony wieczorem 13 sierpnia. Jego matka jest lekarzem i była zszokowana raportem medycznym o stanie zdrowia swojego syna.

Nie było procesu przeciwko Jewgienijowi. We wrześniu wyjechał do Czech na rehabilitację w ramach czeskiego programu medycznego i humanitarnego MEDEVAC. Tam uzyskał uprawnienia do pracy jako masażysta. W międzyczasie dołączyła do niego rodzina.

Marina: „Powiedziano nam, że mamy umrzeć”

Marina, której nazwisko również zostało zmienione, została aresztowana późnym wieczorem 11 sierpnia 2020 roku. Mówi, że był to prawdziwy „atak sił bezpieczeństwa na ludzi”, którzy znajdowali się w pobliżu mińskiego domu towarowego „Ryga”.

Nie było tam żadnego wiecu ani innego wydarzenia, nie było tam ani symboli ruchu protestacyjnego, ani plakatów z hasłami – opowiada Marina. Nagle, jak mówi, ludzie zostali otoczeni przez autobusy, z których wyskoczyli funkcjonariusze służb bezpieczeństwa w ciemnozielonych mundurach. Wszyscy musieli położyć się na ziemi. Niektórzy mogli uciec, ale tych, którzy zostali, zabrano. Ona sama dostała cios w głowę i udo. Przez prawie dwa miesiące miała krwiaka na nodze.

Także ona trafiła do więzienia śledczego Okrestino. Według niej, w najgorszej sytuacji byli ci, których policjanci podczas zatrzymania oznaczyli farbą. – Jak się później okazało, na podstawie tych oznaczeń ustalano, kto i jak bardzo powinien być bity. Wśród nas były osoby z poważnymi obrażeniami, ale mimo naszych próśb i żądań, żeby szybko wezwać karetkę, powiedziano nam po prostu, że mamy umrzeć − opowiada Marina.

30 osób w czteroosobowej celi

Marina spędziła 17 godzin na dziedzińcu więzienia i słyszała, jak bito mężczyzn. Rozlegały się głośne i przeraźliwe krzyki. Jeszcze następnego dnia Marina została skazana na dziesięć dni więzienia. Umieszczono ją w celi czteroosobowej, w której było już ponad 30 osób. Po złożeniu apelacji Marinę zwolniono po dwóch dniach. Ale przez pierwsze 17 godzin musiała wytrzymać bez jedzenia, wody i toalety i nie zmrużyła oka. Później podano jej chlorowaną wodę z kranu, kaszę i herbatę.

Po pobycie w więzieniu Marina podupadła na zdrowiu. – Jeszcze w sierpniu ubiegłego roku wyglądało na to, że większość Białorusinów chce zmian − mówi Marina. Obecnie wyzbyła się złudzeń. − W rzeczywistości wielu, którzy nie zgadzają się z represyjną polityką – nawet ci, którzy brali udział w protestach – nadal pracowali dla systemu propagandy lub udawali, że to, co się dzieje, nie jest ich sprawą – tłumaczy kobieta. Nie mogąc tego dłużej znieść i obawiając się o swoje bezpieczeństwo, opuściła Białoruś.

 

REDAKCJA POLECA

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: