Agnieszka Ossowska
Osoba uzależniona od miłości czasem sprawia wrażenie, jakby chciała pochłonąć obiekt swojej miłości, i tym może go przerażać. A tak naprawdę to ona sama pragnie być pochłonięta przez tę drugą osobę, stać się jej integralną częścią. Miłość to straszna choroba, jeśli staje się nałogiem. I zrozumie to tylko ten kto kocha za bardzo nie umiejąc przestać.
Miłość czasem to okropna, nieznośna, przewlekła choroba, jeśli nie umiesz bez niej żyć. I nawet jak ją masz, szukasz odrzucenia. I cierpisz, nawet gdy nie powinnaś, również, gdy jesteś obok tej osoby.
Kiedy kochasz za bardzo, dławisz się każdego dnia myślami o swojej miłości – bo jej brak jest niemożliwy do przełknięcia. Nie smakuje ci żaden dzień bez osoby, którą kochasz. Nie umiesz patrzeć przed siebie, tylko ciągle tęsknisz i odwracasz głowę, by upaść, widząc jak Ten Ktoś całuje inną. Albo sobie to wizualizujesz w podejrzeniu, że pewnie przecież kogoś ma, bo tylko ty trawisz czas na tęsknieniu za nim, na wyobrażaniu sobie, co by było, gdyby On był tutaj z tobą.
Jeśli nie umiesz stać na własnych nogach bez patrzenia na kogoś, bez kogo wydaje ci się, że umrzesz, to znaczy, że jesteś uzależniony nawet nie od tej osoby, a od samego uczucia do niej. I umierasz za każdym razem, gdy On odwraca od ciebie wzrok. A odżywasz na nowo, dopiero, wtedy gdy jego oddech staje się Twoim oddechem. I jego plany, marzenia – twoimi. Snujesz swoje wokół jego, nawet jak z całych sił starasz się nie być dla niego ciężarem. Bo nie umiesz tego powstrzymać.
Ktoś powie, że to piękne uczucie i że powinnaś je pielęgnować. Ono może jest piękne, ale jest najbardziej bolesne na świecie. Ból potrafi być piękny mimo swego okrucieństwa.
Inne uzależnienia mają swoje źródła na zewnątrz. Łatwiej jest więc je omijać. Bez alkoholu możesz żyć, jeśli nie masz go pod ręką. Tak samo bez narkotyków, czy nikotyny. Ale jeśli jesteś uzależniona od miłości, to sama siebie oszukujesz wygrzebując swoje uczucia i pławiąc się w nich, płacząc, męcząc się. Twoje odrzucenie jest Twoją karmą. Twoją relacją z tym, kogo kochasz. Kojarzysz miłość zamiast z ciepłem i bezpieczeństwem, z lękiem, odtrąceniem, tęsknotą, niespełnieniem. Choć pragniesz czegoś odwrotnego, tak naprawdę tkwisz w swoich destrukcyjnych uczuciach, myśląc, że to właśnie ten stan zakochania świadczy o tym, że nikt inny nie zastąpi „tego kogoś”.
Jeśli ktoś daje ci siebie w całości, akceptując ciebie i chcąc z tobą być, zastanawiasz się, co z tą osobą jest nie tak. Zamiast zrozumieć, że to z tobą jest coś nie tak. Bo każdy zasługuje na miłość – Ty też! Nie tę smutną, która wyklucza cię z otrzymywania uczuć, przy której postawiłaś mianownik z romantyczną miłością, pełną namiętności, problemów, dramatów. Tylko wzajemną. Nie na ochłapy miłości, ale na pełne oddanie. A ty bezwiednie odrzucasz taką miłość, która nie jest roller coasterem.
Osoba uzależniona od miłości czasem sprawia wrażenie, jakby chciała pochłonąć obiekt swojej miłości, i tym może go przerażać. A tak naprawdę to ona sama pragnie być pochłonięta przez tę drugą osobę, stać się jej integralną częścią. Pełne oddanie komuś traktuje dosłownie, nie umiejąc postawić sobie granic, tak by samej siebie nie zatracić. Taka osoba myśli, że odnajdzie się w innej osobie. Co przypłaca ciągłym niepokojem, fatalnym poczuciem własnej wartości, depresją, zaniedbaniem własnej kariery, zdrowia, życia prywatnego i towarzyskiego. Z taką osobą ciężko jest rozmawiać o czymkolwiek bez sprowadzenia tej rozmowy do tematu miłości.
Nikomu nie życzę, by pragnął kochać za bardzo. To nie jest błogosławieństwo, tylko przekleństwo. Jeśli roztrząsamy nasze emocje i one nas wciągają w swoją otchłań, to świadczy o naszej chorobie. Chorobie na miłość… Podobno da się z tego wyjść. Chociaż z tego nałogu bardzo ciężko wyjść.
Kochać za bardzo to wcale nie jest dobra cecha, tylko ułomność. Ciężko jest zrozumieć to uzależnienie. Mimo że wokół nas jest wiele ofiar nałogu kochania, które często jak to z uzależnieniami bywa, łączą je w pary z innymi nałogami, dającymi ujście trudnym emocjom – z alkoholem, narkotykami, nikotyną, seksem, jedzeniem. Takich, jak choćby Amy Winehouse, Whitney Houston, które nie umiały żyć bez swojej używki – bez miłości, próbując zastąpić ją innymi używkami, co w końcu skończyło się dla nich tragicznie. Które tak mocno cierpiały, że oddały swoje życie swojemu uzależnieniu.
Nic co w nadmiarze robimy nie jest dobre. Kochając za mocno, zatracamy siebie. Miłość, która wydaje się najpiękniejszym uczuciem na świecie, potrafi być śmiercionośna, jeśli jest zbyt wielka.
Jeśli dostajesz nowy zastrzyk swojej „heroiny”, potrafisz przeżyć kolejne dni bez niczego innego. Możesz przenosić góry, jesteś na haju, jeśli tylko dostaniesz jakiekolwiek słowo od tego, kogo kochasz. Jego chęć spotkania ciebie, jego chęć rozmowy z tobą, daje ci skrzydła i ukojenie głodu „narkotykowego” na jakiś czas. Jednak dłuższa cisza, większa przerwa między spotkaniami, przerażenie z powodu tracenia nadziei, powiększa nienasycenie. Aż osiągasz tak cholerny głód miłości, że stajesz się strzępkiem nerwów. Odpychasz innych, krzyczysz z byle powodu, szalejesz. Nie umiesz znaleźć sobie miejsca. Czasem zapijasz swoje nerwy. Czasem dajesz upust przez kompulsywny sport: biegasz do padnięcia, albo spędzasz wiele godzin na siłowni zabijając swoją tęsknotę powodując ból ciała, ból mięśni. Albo wchodzisz w kompulsywny seks z byle kim, byle zastąpić pragnienie nowym pragnieniem. I zabijasz czas, zamiast go odpowiednio przeżywać, zamiast normalnie żyć… Bo chcesz czuć wreszcie coś innego niż miłość. Coś prostego, coś bez tego szału emocjonalnego. Zabijasz ten czas byle czym, żeby tylko na tę miłość ciągle nie czekać. Wolisz już każdy inny ból niż niekończąca się potrzeba tej drugiej osoby. I nawet jak zdajesz sobie sprawę, że jest to obsesja, nawet jak wiesz, że jest to żenujące, nie panujesz nad tym. Jesteś nałogowcem, który traci wstyd w swoim głodzie. Który traci rozum. Czekasz w swoim roztrzęsieniu na jakikolwiek znak od tej osoby, która jest twoją używką. Na jakąkolwiek dawkę miłości – ta osoba nawet wcale może cię nie kochać, ważne, że ty wyzwalasz te hormony – endorfiny, dopaminę, adrenalinę, jak tylko masz ją w pobliżu. Potrafisz wyszarpywać miłość od tej osoby, bo to jest dopalacz dla twojego uzależnionego mózgu. Wyobrażasz sobie, że każdy dotyk, każda wiadomość, każdy telefon, to świadectwo miłości, i napawasz się bliskością tej osoby, albo jej namiastkami. I czujesz, że to jest tak straszne jakbyś onanizowała się przy jej użyciu, i nawet jak nie chcesz być narkomanem miłości, to żebrzesz, ośmieszasz się, ale już nie masz wstydu, bo nie masz sił żyć bez niej.
Na głodzie jesteś tylko narkomanem. Nie masz ambicji zawodowych, zaniedbujesz pasje, zaniedbujesz najbliższe relacje. Olewasz już nawet jak bardzo żenująco to wygląda, nie grasz, tylko tak szaleńczo pragniesz tej miłości, która wyślizgnęła ci się z rąk, którą może miałaś, a może tylko tak usilnie pragnęłaś mieć. Zawieszasz się na myślach o tej osobie jak na wybawieniu z całego zła. Jak alkoholik kojący swoje pragnienie wódką, koisz swoje pragnienie tą osobą. Która nagle staje się przedmiotem w twoich rękach, choć wcale nie chce być wibratorem twoich emocji, ani ty wcale nie chcesz jej tak traktować. Kochasz ją tak bardzo, a jednak przenosisz całe szczęście na nią, odstraszając ją swoją obsesją. Zabijasz możliwość prawdziwej, zdrowej miłości przez to, że chcesz kochać wbrew uczuciom tej osoby, i pomimo zdrowemu rozsądkowi. Nie chcesz być na dnie, ale je osiągasz. Przestajesz już może nawet rozmawiać z rodziną i przyjaciółmi, bo wiesz, że oni też widzą, że cię pojebało. Że już nie da się z tobą normalnie rozmawiać, że każdego używasz do tego, żeby tylko choćby napomknąć o tamtej osobie, albo zabić tylko czas, który dla ciebie jest martwy pod nieobecność tego „twojego powodu do życia”.
Napawasz się smakiem i zapachem tamtej miłości, nawet poprzez wspomnienia, wstrzykujesz sobie w mózg narkotyki składające się z tego uniesienia, którego doznajesz myśląc o niej. Wytwarzasz wtedy takie hormony, że zapominasz o cierpieniu, jakie miałaś przez niezaspokojoną tęsknotę. Wspominasz tylko to, co dobre, zapominając o złej stronie tej jednostronnej miłości.
Zdajesz sobie sprawę, że wszyscy mają rację, że masz sobie dać już spokój z tamtym, że masz zacząć żyć na nowo, ale nie chcesz tego słyszeć. Im łatwo mówić, bo są normalni. Bo nie są uzależnieni. Bo jak ktoś by ich źle potraktował albo odrzucił, odeszliby natychmiast, albo po chwili załamania. Ale ty nie wstajesz ze swojego załamania. Ty w nim tkwisz, w tych swoich łzach i smarkach, jak pijak leży w swoich szczynach. I znów w to wchodzisz myślami, tęsknotą, całą sobą. I znów nie panując nad sobą, wysyłasz mu coś, albo dzwonisz do niego, mimo że obiecywałaś sobie tysiąc razy, że już nigdy więcej, że już nie będziesz nękać go, że już nie będziesz się prosić o kontakt, znów powodować jego odruchów wymiotnych na widok twojej osoby. Bo jemu pewnie chce się już rzygać jak ciebie widzi. Tak sobie wyobrażasz jego reakcję na Twoją osobę, mimo że przecież pragniesz zupełnie czegoś innego.
I nienawidzisz swojego stanu. Brzydzisz się siebie. Nie umiesz patrzeć sobie w oczy, bo tyle razy zdradziłaś swoje ideały i zaprzeczyłaś swojej jakiejkolwiek wartości. Twój obraz jest już tak upadły, że nie chcesz nawet o nim myśleć, jak się prezentuje. Ty już nie kreujesz swojego wizerunku. Wiesz po prostu, jak fatalnie wyglądasz w oczach innych, a szczególnie w oczach tego, na którym ci najbardziej zależy, i już nic tego nie zmieni, żadne pozory.
Nienawidzisz kochać! Chcesz przestać, chcesz z tego stanu wyjść. Ale naprawdę nie możesz. Nie chcesz być bluszczem, ale bez tej osoby, która daje ci siły stać, czujesz, że leżysz na ziemi i nie umiesz piąć się do góry. Dopiero gdy jesteś wokół niego, czujesz, że kwitniesz. I możesz wyjechać na koniec świata, możesz usunąć wszelkie jego ślady po nim z twojego telefonu, z twojego mieszkania, z twojego życia, ale on nadal jest w tobie, w twoich snach, w twoich marzeniach.
Z tego kurwa nie ma wyjścia! Terapia może trochę pomoc, ale raczej tylko zrozumieć, w jakim jesteś beznadziejnym schemacie. Dopiero twarde podejście do siebie samej, że musisz zacząć żyć normalnie, że powinnaś otworzyć się na nowe doznania, na dobrych ludzi, na kogoś, kto ciebie ceni, szanuje, kto ciebie nie odrzuca, kto ciebie chce, może pomóc wydobyć się z tego nałogu. Ale to jest bardzo trudna droga, zupełnie tobie nieznana. Ale jeśli chcesz z tego wyjść, to jest jedyna szansa dla ciebie. Pogodzić się z tym, że jeśli ktoś ciebie odrzuca, to nie powinnaś go kochać. I trzęsiesz się jak narkoman, i majaczysz jego imię, i szukasz jego rodziny, znajomych, żeby może oni pomogli ci utorować do niego drogę, albo powiedzieć ci o nim słowo. Zachowujesz się jak alkoholiczka, która już nie panuje nad swoimi krokami, która idąc za zapachem swojego uzależnienia w przepaść, ciągnie w nią kogokolwiek napotkanego po drodze.
Miłość to straszna choroba, jeśli staje się nałogiem. I zrozumie to tylko ten kto kocha za bardzo nie umiejąc przestać. Tak jak alkoholik, który nie pije, ale całe życie jest alkoholikiem – nałogowiec miłości, jeśli utraci źródło swojego uzależnienia, to i tak zawsze pozostanie osobą uzależnioną, która ma wielki problem z regulacją własnym emocji. Z niezaspokojonym pragnieniem miłości.