Szukaj w serwisie

×
13 września 2024

Agnieszka Ossowska: Pier…, nigdzie dalej nie idę!

Agnieszka Ossowska

Agnieszka Ossowska

Naprawdę potrzebuję potwierdzenia, że te codzienne chodzenie do szkoły, pracy, sklepu ma jakikolwiek sens! Potrzebuję tego na piśmie! Bo straciłam swoją wiarę. Mam dość tego, że za każdą uprzejmość muszę płacić. I że jak jestem dla kogoś życzliwa, to ktoś szuka powodu, dlaczego, po co. Co chcę mu odebrać, jak chcę go wykorzystać.

Moje wyjścia z domu to zazwyczaj niedalekie spacery do Biedry i Lidla. Wytaczam się jak zawsze zmęczona po schodach by zaraz za duszną klatką schodową jebiącą grzybem, wdychać świeże powietrze, które niestety miesza się z fetorem ulicy. Staram się wsłuchiwać w szum drzew, bo to podobno dobre na zszargane nerwy. Niestety skutecznie zagłuszają je auta i okrzyki dzieci z okolicznej szkoły i przedszkola. Tak bardzo potrzebuję odpoczynku od mojego potomstwa i ten hałas mi o tym tylko przypomina. (…)

Fot. Bianca Lucas / unsplash

Czy gdybym teraz nagle położyła się tu na tym brudnym chodniku, ludzie by to zrozumieli? To, że nie mam sił iść po kolejne w tym tygodniu zakupy, po kolejne produkty spożywcze i gospodarcze. Że buntuję się, pierdolę, nigdzie dalej nie idę. Ani do sklepu teraz, ani do pracy jutro. Niech dzieciaki same sobie idą albo niech nagotują tego makaronu i ryżu, którego nie przejedliśmy jeszcze od czasu robienia zapasów podczas pandemii.

Tak bardzo zawsze chciałam mieć swoje własne podwórko. I mieć czas na tym podwórku leżeć, a odpoczywając od leżenia, pielić grządki i kosić trawę. Siać pietruszkę i marchewkę. Zbierać porzeczki z krzaków i jabłka z drzew. Razem z dziećmi. A potem z nimi piec z nich placek.

A ja chyba już tu zostanę. Pod własnym domem przed przejściem dla pieszych. Tu chcę leżeć, patrzeć za dnia w słońca, a wieczorem w gwiazdy. A jak będzie ciepło opalać się topless. Bo nie zbuduję już pewnie nigdy domu.

I na co dzisiaj człowiekowi dom, jeśli nie ma i tak czasu w nim przebywać i nim się cieszyć? Czemu każde marzenie, do jakiego zmierzamy to przede wszystkim droga przez stres?

A te moje wyjścia z domu do sklepu to mój czas na odpoczynek. To mój zen. I moja mantra powtarzana codziennie. Co to za sens egzystencji, by tylko jeść i zapewniać sobie byt, mieszkanie i jedzenie przez wiecznie powtarzalną, często bezsensowną pracę. I spotykanie się najczęściej z osobami, które tylko nam służą w zapewnieniu tego bytu: urzędnikami, paniami na poczcie, i sprzedawcami. I tak jak kiedyś powtarzało się Zdrowaś Maryjo i różaniec na dobranoc, ja powtarzam codziennie te same odpowiedzi na te same pytania: „Aplikacja jest?”, „Płaci pani kartą, czy gotówką?”, „Potrzebuje pani potwierdzenia?”

I mam ochotę w końcu krzyknąć na to ostatnie pytanie po raz pierwszy: „Tak!” Bo TAK! Naprawdę potrzebuję potwierdzenia, że te codzienne chodzenie do szkoły, pracy, sklepu ma jakikolwiek sens! Potrzebuję tego na piśmie! Bo straciłam swoją wiarę. Nie chcę za nic płacić ani za nic brać pieniędzy. Pragnę wymienić się rzeczami, owocami, warzywami, uśmiechem. Mam dość tego, że za każdą uprzejmość muszę płacić. I że jak jestem dla kogoś życzliwa, to ktoś szuka powodu, dlaczego, po co. Co chcę mu odebrać, jak chcę go wykorzystać.

Nie chcę też mieć aplikacji! Myśleć o tym, że coś zyskuję wraz z nią, podczas gdy tak serio to tą aplikacją sama jestem zdobywana – i ja, i moje pieniądze. Nie chcę być niewolnikiem systemu kapitalistycznego. Nie chcę być więźniem mieszkania bez ogródka i balkonu. Ulicy bez ciszy i śpiewu ptaków. Ludzi wymęczonych od małego zajęciami i wymogami społecznymi. W tym takich jak ja matek niewyrabiających z dostosowywaniem się do wymogów wobec nich samych i wobec ich własnych dzieci. Od czego wszyscy tracą nerwy, włosy i dni. I całe lata… Całe, kurwa lata…

Chciałabym, żeby moje dzieci nie były zmęczone moimi utyskiwaniami na bałagan i niezrobione lekcje. I żebym ja nie przejmowała się też takimi pierdołami. Żebyśmy po prostu ŻYLI. Tak realnie ŻYLI. Nie dla stopni, tytułów, odznaczeń, medali. Chciałabym żebyśmy sami nie dawali się zniewalać, ale niestety dajemy się. I nasi rodzice nas uczą, jak być posłusznymi, i jak wypełniać swoje obowiązki. Jak służyć innym i jak innych nabierać, że jesteśmy warci inwestycji.

Marzy mi się świat, w którym nikt nikogo nie nabiera, i z nikogo nie robi inwestycji. W którym obok porzeczek na krzaczkach rośnie życzliwość. I w którym pieniądze nie są do niczego potrzebne.

Jak bardzo trzeba by się cofnąć w tym rozwoju sztuczności, by dotrzeć do tego, co utraciliśmy w gonitwie za rozwojem ludzkości? I jak bardzo prymitywni pozostaliśmy skoro w tak cywilizowanych czasach, nadal są wojny, i cele są tak prymitywne, jak za czasów barbarzyńskich?

Tak bardzo bym chciała, by zrozumiał ktokolwiek moje powody, dlaczego leżę tutaj, w centrum miasta na tym moim brudnym chodniku. I zdecydowanie nie mam już ochoty ani sił, na mój codzienny spacerek… Który nie da mi przecież ani ukojenia, ani odpoczynku. Ani nie odświeży moich myśli, tylko je zachmurzy wdychanym doń smogiem…

(Zabawne jest to, że tekst ten posiada lokowanie produktów… :) Lidl Polska, Biedronka)

Agnieszka Ossowska

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: