Szukaj w serwisie

×

Dania uznaje USA za ryzyko bezpieczeństwa

Duński wywiad wojskowy (DDIS) po raz pierwszy wskazał Stany Zjednoczone jako potencjalne ryzyko bezpieczeństwa: Waszyngton coraz częściej używa przewagi gospodarczej i technologicznej także wobec partnerów, a strategiczny priorytet przesuwa na Indo-Pacyfik. W takiej układance Europa nie może już liczyć wyłącznie na amerykański parasol sojuszniczy.

Fot. Serge Taeymans / Unsplash

DDIS w najnowszym „Intelligence Outlook 2025” opisuje przesunięcie tektoniczne: USA pozostają kluczowe dla obrony Zachodu, ale coraz częściej egzekwują wolę narzędziami gospodarczymi włącznie z groźbą ceł i stawiają priorytet na Indo-Pacyfiku oraz w Arktyce. W tle są tarcia o wpływ na Grenlandię oraz twardsza, selektywna polityka przemysłowa w Waszyngtonie. To nie antyamerykański manifest, tylko sygnał ostrzegawczy: sam parasol sojuszniczy nie wystarczy bez własnych zdolności od amunicji i obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej (OPL) po logistykę i interoperacyjność.

Europejskie „bezpieczniki” i spór o język strategii USA

Niepokojące sygnały nie płyną wyłącznie z Kopenhagi. Jesienią szefowie holenderskich służb AIVD i MIVD ogłosili, że ograniczają dzielenie się informacjami z USA i przechodzą na podejście case-by-case, wskazując na upolitycznienie pracy wywiadu i obawy o prawa człowieka. To wciąż sojusz, ale z dołożonymi bezpiecznikami. Jednocześnie nowa amerykańska strategia bezpieczeństwa narodowego używa ostrzejszego języka wobec Europy. W omówieniach prasowych powracała fraza o cywilizacyjnym wymazaniu” kontynentu w perspektywie dwóch dekad. Warto doprecyzować: to sformułowanie funkcjonuje w przestrzeni medialnej jako interpretacja i skrót, a nie jako teza przyjęta przez europejski mainstream ekspercki.

Za ostrym językiem stoi konkretna polityka. Im więcej uwagi i zasobów USA pochłania rywalizacja z Chinami, tym większe ryzyko osłabienia bezpieczeństwa w Europie. Duński raport nie podważa roli Stanów jako filaru NATO, lecz pyta o jej trwałość przy rozjeżdżających się priorytetach: dla USA ważniejszy staje się Pacyfik, dla Europy rosyjska presja na wschodniej flance.

Arktyka, Bałtyk, Tajwan: logika dwóch kryzysów naraz

DDIS szkicuje czarny scenariusz najbliższych lat: równoległe kryzysy wywołane przez Rosję i Chiny w rejonie Morza Bałtyckiego oraz w Cieśninie Tajwańskiej. Arktyka łączy te napięcia: surowce, nowe szlaki i położenie Grenlandii sprawiają, że Kopenhaga i Waszyngton będą częściej się ścierać, nawet grając do tej samej bramki. Każdy miesiąc bez wzmacniania europejskich zdolności zachęca przeciwników do testowania spójności Zachodu.

Europa musi przestać odkładać inwestycje „na jutro”. Budżety obronne powinny szybko zamieniać się w realne zdolności i to w horyzoncie miesięcy, nie lat. Priorytetem są amunicja, obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa oraz zwiększenie mocy w przemyśle obronnym, a także ciaśniejsze łańcuchy dostaw i konsekwentna interoperacyjność. Drugim filarem jest polityka przemysłowa, rozumiana nie jako reakcja na amerykańskie subsydia, lecz plan budowy trwałej sprawczości także po to, by zmniejszyć podatność na presję, nawet tę sojuszniczą.

Polska i region: mniej wygody, więcej sprawczości

Dla Polski i regionu to oznacza działanie natychmiast w skali najbliższych kwartałów: przyspieszone moce produkcji amunicji, realne domknięcie warstwowej obrony przeciwlotniczej oraz żmudna, ale kluczowa logistyka lądowa dla przerzutu sił wzdłuż osi północ–południe. Politycznie mniej deklaracji o „autonomii strategicznej”, więcej koalicji zdolnych wymusić interoperacyjność i wspólne zakupy. Jeśli USA wiążą coraz więcej sił na Pacyfiku, ciężar odstraszania na wschodniej flance rośnie po naszej stronie.

Dania nie odwraca się od Ameryki. Zdejmuje różowe okulary. To najzdrowsza lekcja dla Europy: opierać się na sojuszu z USA, ale przestać traktować go jak darmowe ubezpieczenie. Bo nawet najlepszy parasol chroni tylko tych, którzy wcześniej postawili solidny dach.

DF, thefad.pl / Źródło: DDIS „Intelligence Outlook 2025”; Reuters; Bloomberg; DutchNews / NL Times

 


Antyukraińska dezinformacja w polskim internecie niemal się podwoiła

W cztery miesiące liczba antyukraińskich wpisów w polskojęzycznym internecie skoczyła o niemal 100 proc., do blisko 186 tys. Według Instytutu Monitorowania Mediów ich łączny zasięg to 66,4 mln kontaktów z przekazem, co oznacza, że statystyczny internauta 15+ mógł zetknąć się z takimi treściami średnio dwa razy. Najmocniej wybrzmiewają na platformie X, a wśród głównych nadawców dominują konta polityków – z nazwiskami, które dobrze znamy z poprzednich odsłon tej historii.

Kiedy fala rośnie

Wynik nie zaskakuje, jeśli spojrzeć na dynamikę ostatnich miesięcy. Internet żyje emocją, a polityka dostarcza bodźców. Gdy w przestrzeni publicznej pojawia się „iskra”: spór o ustawę, incydent militarny, prowokacja to algorytmy robią resztę. Z raportu wynika, że fala antyukraińskich treści najsilniej wzbierała w ostatnim tygodniu sierpnia, kiedy prezydenckie weto wobec ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy stało się paliwem dla sporów. Kolejne piki odnotowano po wrześniowych informacjach o rosyjskich dronach w polskiej przestrzeni powietrznej i w połowie listopada, w związku z aktem kolejowej dywersji. Nawet koncert Maxa Korzha w Warszawie z eksponowaną czerwono-czarną symboliką stał się wygodnym zapalnikiem.

Kto i co publikuje

Na listach najaktywniejszych nadawców królują profile polityczne. Wśród autorów treści nakierowanych na antagonizowanie Polaków i Ukraińców pojawiają się m.in. Martin Demirow, Grzegorz Braun i Chłop Antoni. Na Facebooku pierwsze miejsce zajmuje ponownie profil Brauna, trzecie fanpage jego partii. W pierwszej dziesiątce mieści się też Włodzimierz Skalik. To układ, który rysuje prostą zależność: narracje antyukraińskie najlepiej niosą się przez konta zbudowane na silnej tożsamości plemiennej i stałej mobilizacji.

Treści powtarzają zestaw powracających motywów. Jedne odwracają odpowiedzialność za wojnę, inne podważają sam fakt trwania konfliktu. Relatywizuje się rosyjskie zbrodnie w Buczy czy w Mariupolu, a ukraińskie przerwy w dostawach prądu przypisuje „korupcji”, zamiast konsekwencjom rosyjskich ataków. W polskim wątku oskarża się władze o „rozbrajanie kraju na rzecz Kijowa” i straszy rzekomym „wciąganiem Polski do wojny”. Celami stają się konkretne osoby: od Radosława Sikorskiego, któremu insynuuje się sprzyjanie korupcji, po Wołodymyra Zełenskiego, którego oskarża się o defraudacje czy „uzurpację” władzy. Wspólny mianownik jest stały: przerzucić ciężar winy i zasiać nieufność wobec wsparcia dla Kijowa.

Historia jako broń i wygodny pretekst

Silnym instrumentem pozostaje historia. Rosja konsekwentnie gra rzezią wołyńską i dziedzictwem UPA, aby wbić klin między Warszawę a Kijów. Sierpniowa dewastacja pomnika w Domostawie – dokonana przez Ukraińca zwerbowanego przez rosyjskie służby – została w polskich mediach społecznościowych wyjęta z kontekstu i użyta do wzniecania wrogości. Podobnie działa mikrosymbolika: niebiesko-żółte barwy stref Kiss&Ride potrafią stać się „dowodem ukrainizacji”, choć mówimy o zwykłej estetyce miejskiej. Takie przykłady pokazują, że spór bywa rozpalany nie faktami, lecz skojarzeniami.

Autorzy raportu uczciwie zaznaczają ograniczenia: to analiza obserwacyjna, która nie przesądza o intencjach poszczególnych użytkowników. Zbieżność motywów z katalogiem rosyjskiej propagandy trudno jednak uznać za przypadek. Disinfo Digest od dawna opisuje trzy główne cele: zastraszyć Zachód, zablokować wsparcie dla Ukrainy i zniechęcić sojuszników do długotrwałej pomocy. W polskich warunkach optymalnym nośnikiem są krótkie, emocjonalne komunikaty na X – platformie, której luźniejsza moderacja sprzyja obiegowi radykalnych przekazów. Tu nie liczy się niuans: liczy się skokowy wzrost zasięgu i to, że kłamstwo zdąży przebiec sieć, zanim fact-check wyjdzie z domu.

Warto też pamiętać o efekcie „nadmiaru szumu”. Gdy negujące treści zalewają feed, część odbiorców odruchowo uznaje, że „prawda leży pośrodku”. To błąd. Twarde weryfikacje z Buczy czy Mariupola istnieją i są udokumentowane; podobnie jak śledztwa dotyczące rosyjskiego sabotażu. Równocześnie to nie Ukraińcy „obciążają” polską ochronę zdrowia. Przeciążenia NFZ mają charakter strukturalny i nie zaczęły się w 2022 roku. Dezinformacja nie musi przekonać wszystkich, wystarczy, że podważy zaufanie i osłabi gotowość do solidarności.

DF, thefad.pl / Źródło: Demagog, Instytut Monitorowania Mediów


Zimny prysznic dla NATO. Nowa strategia USA a obrona Europy

Amerykańska strategia bezpieczeństwa, głośne nieobecności w NATO i ostra retoryka z Waszyngtonu działają na europejskie stolice jak zimny prysznic. Nie chodzi o rozwód transatlantycki, lecz o trzeźwe założenie, że automatyczna „gwarancja USA” przestaje być oczywista. W Paryżu, Berlinie i Londynie dojrzewa nowa układanka: więcej europejskiej odpowiedzialności w ramach Sojuszu, szybkie formaty koalicyjne oraz plan awaryjny, gdyby artykuł 5 nie zadziałał tak pewnie, jak dotąd obiecywano.

Fot. thefad.pl / AI

Waszyngton zmienia akcenty

Nowa Narodowa Strategia Bezpieczeństwa administracji Donalda Trumpa wyraźnie stawia na „regionalizację” porządku: bogate, zaawansowane państwa mają przejąć zasadniczą odpowiedzialność za swoje okolice, a NATO, w duchu „Haskiego zobowiązania” ma dążyć do znacznie wyższych wydatków obronnych. W praktyce to wezwanie do przekucia europejskich deklaracji w twarde moce: amunicję, obronę powietrzną, rozpoznanie, logistykę i stałe linie produkcyjne. Jednocześnie ton dokumentu wobec Europy bywa szorstki; amerykańscy analitycy przyznają, że w tekście mało jest pocieszenia dla sojuszników, a dużo oczekiwań co do „samodzielności” kontynentu.

Sygnały polityczne wzmacniają przekaz strategiczny. Rzadką nieobecność sekretarza stanu Marco Rubio na spotkaniu szefów dyplomacji NATO w Brukseli, którego zastąpił jego zastępca Christopher Landau, europejscy urzędnicy odczytali jako symbol nowego rozdania. Landau publicznie zrugał stolicę po stolicy za „wypychanie” amerykańskich firm z europejskiego przezbrojenia, podbijając spór o równowagę transakcyjną po obu stronach Atlantyku. W Doha ambasador USA przy NATO Matthew Whitaker zapewniał co prawda, że artykuł 5 pozostaje „żelazny”, ale w tym samym zdaniu domagał się, by Europejczycy „podnieśli z ziemi” konwencjonalną obronę kontynentu.

Europejska odpowiedź: filar, a nie alternatywa

Na plan pierwszy wysuwa się „filar europejski” w NATO: nie konkurencja wobec Sojuszu, lecz moduł zdolności i dowodzenia. To zresztą widać tam, gdzie Europa działa najszybciej: w koalicjach chętnych wokół wsparcia dla Ukrainy, dziś w praktyce koordynowanych przez Londyn i Paryż z kluczowym udziałem Berlina. Równolegle brytyjsko-nordycki format Joint Expeditionary Force zacieśnił w listopadzie partnerstwo z Kijowem, ćwicząc w wysokiej gotowości północ i Bałtyk z myślą o kompatybilności z NATO, lecz bez unijnych procedur.

Bruksela wyciąga też z szuflady art. 42.7 Traktatu o UE, czyli własną klauzulę wzajemnej obrony. Komisarz ds. obrony Andrius Kubilius mówi wprost: potrzebujemy „wielu gwarancji” i jasnej instrukcji działania dla 42.7, aby domknąć ewentualne luki, których NATO, z USA w środku z definicji nie planuje „na wszelki wypadek”. Chodzi o operacjonalizację: kto, kiedy, czym i pod czyim dowództwem reaguje w pierwszych godzinach kryzysu.

Berlin, Paryż, Londyn: nowa oś odpowiedzialności

Zmiana tonu w Berlinie ma znaczenie systemowe. Kanclerz Friedrich Merz nazwał elementy amerykańskiej strategii „nieakceptowalnymi” i wyprowadził z nich prosty wniosek: Europa, a więc i Niemcy musi stać się mniej zależna od USA w polityce bezpieczeństwa. To nie antyamerykański zwrot, tylko próba dojrzałego podziału ról. W praktyce oznacza dialog z Paryżem i Londynem o europejskim odstraszaniu jako uzupełnieniu amerykańskiego parasola oraz twarde inwestycje w moce przemysłowe, które uniosą realną, a nie deklaratywną, „strategiczną autonomię przez zdolności”.

Dla Francji to chwila, by po latach półgestów zneuropeizować elementy force de frappe bez utraty suwerenności decyzji. Dla Wielkiej Brytanii – szansa, by mimo brexitu zostać jednym z architektów kontynentalnego bezpieczeństwa. A dla Niemiec – wyjście poza wygodę „atomowego outsourcingu”, w którym przez dekady tkwiła cała Europa.

Luki, których nie da się zamieść pod dywan

Europejczycy potrafią zapewniać większość zdolności w niektórych domenach, ale trzy obszary pozostają amerykańskim kręgosłupem: rozpoznanie/ISR, transport strategiczny i tankowanie w powietrzu oraz głębokie uderzenia – od lotnictwa dalekiego zasięgu po pociski manewrujące. Do tego dochodzą zintegrowana obrona powietrzna i przeciwrakietowa oraz dowodzenie na poziomie teatru działań. Tych luk nie zasypie się w rok; wymaga to pieniędzy, czasu i – co najtrudniejsze – wspólnych zamówień w 5–7 programach flagowych, z gwarancją serwisu i długich serii, a nie „każdy sobie”.

Najbliższe dwa, trzy lata da się jednak zagospodarować bez rewolucji: domknąć łańcuchy w amunicji (prochy, ładunki, łuski), sformatować wspólne linie montażu OPL krótkiego i średniego zasięgu oraz tanich efektorów antydronowych, zbudować sieć MRO dla sprzętu przekazywanego Ukrainie i ujednolicić standardy łączności taktycznej „od Tallinna po Palermo”. Do czasu wejścia własnych dostaw można współdzielić tankowce i transportowce – leasingiem lub w ramach pooled capacity. To nie lista marzeń, tylko proste ruchy, które natychmiast podnoszą gotowość.

Polityka kosztów: jak wytłumaczyć wyborcom „więcej obrony”

Europejska „autonomia przez zdolności” zderza się z realną polityką: inflacja wyssała cierpliwość podatników, a wydatki obronne łatwo zamieniają się w plemienny spór. Dlatego decydujące będzie uczciwe powiązanie bezpieczeństwa z miejscami pracy, energią i łańcuchami dostaw. Jeżeli programy zbrojeniowe będą transgraniczne, ale realnie zakotwiczone w regionach – z montowniami, serwisem i szkoleniem – łatwiej utrzymać mandat społeczny na „więcej Europy w obronie”. To nie jest anty-NATO. To przepis na dorosłe NATO, w którym USA skupiają się na Indo-Pacyfiku i przełomowych technologiach, a Europa dowozi konwencjonalną obronę własnego terytorium i zaplecze dla Ukrainy.

Puenta jest prosta: im szybciej uzupełnimy luki w ISR, logistyce, OPL i amunicji, tym mniejsze ryzyko kryzysu zaufania po obu stronach Atlantyku. Wtedy artykuł 5 będzie nie tylko „żelazny” w słowach, ale i w praktyce – nawet w epoce, gdy Waszyngton częściej patrzy na Pacyfik niż na Ren.

DF, thefad.pl / Źródło: White House, Reuters, UK Government – JEF/Ukraine; Chatham House, CFR/Brookings

 


Adam Mazguła: Braun wzywa Boga, Moskwa zaciera ręce. Modlitwy w sądzie zamiast prawa

Adam Mazguła

Adam Mazguła

Modlitwy i śpiewy wzywające Boga w sądzie stają się w Polsce tłem dla politycznego spektaklu. Na ławie oskarżonych siedzi „wojownik kołchozowy z koroną polską w myślach”, wokół niego „konfidenci antypolskiej zdrady targowickiej”, szykujący się do roli oligarchów nowego cara. Obiecują, że w imię Boga Wszechmogącego i Maryi zawsze Dziewicy „rozniosą eurokołchoz”, zwalczą obcych i banderowców, izolują Polskę dla Putina, a przerażony sędzia znów nie egzekwuje prawa wobec współczesnych „faszystów katolickich”

Modlitwy i śpiewy wzywające Boga w sądzie.

Gdzie w Polsce modlitwy publiczne, tam i geniusze lumpen-parafialni, tradycyjni górale faszyzmu i rosyjskie interesy.

Na ławie oskarżonych – on, wojownik kołchozowy z koroną polską w myślach i z nadzieją. Wokół sami przyszli magnaci, czyli konfidenci antypolskiej zdrady targowickiej, nie jacyś tam zwykli, tylko korony polskiej. A że koronę król Stasiu zawiózł do Rosji w zamian za udział w łóżkowych igraszkach carycy Katarzyny, to negocjują z Putinem jej zwrot za wierną służbę jako kandydaci na oligarchów nowego cara.

Obiecują zwalczyć obcych, LGBT, jarmułkowych, banderowców, roznieść „eurokołchoz”, izolować dla cara Putina Polskę, i to w imię Boga Wszechmogącego oraz Maryi zawsze Dziewicy. Tak wyglądają współcześni Krzyżacy, szykujący się na kolejną krwawą krucjatę chwały Bożej.

I tylko przerażony sędzia nie ukarał podsądnego, bo Braun przecież nic więcej nie robi, tylko korzysta z bezkarności w demokracji wiecznie przestraszonej.

 

Co za cyrk, co za kompromitacja religii i powagi sądu przez współczesnych rosyjskich szmalcowników Brauna.

Od lat nie ma zdecydowanych działań prawnych w stosunku do faszystów katolickich i rosyjskich szpicli. W tej sytuacji mamy wszędzie poważne problemy na arenie niepoważnych klaunów. A wystarczy bezwzględnie i konsekwentnie egzekwować prawo. Naiwny jestem, bo myślałem, że wracamy do normalności.

Adam Mazguła

 


Roman Giertych: Maski opadły. USA, Rosja i Elon Musk kontra Europa

Roman Giertych

Roman Giertych

Europa z dnia na dzień coraz wyraźniej widzi, że nie jest już dla USA „strategicznym partnerem”, lecz pionkiem w większej rozgrywce z Rosją i Chinami. Gdy Trump szuka porozumienia z Putinem, a Elon Musk otwarcie atakuje Unię Europejską, stawką staje się bezpieczeństwo Polski i całego regionu. Jeśli chcemy pokoju, musimy zacząć myśleć jak państwo frontowe i przygotować się na najgorszy scenariusz – zanim będzie za późno

Strategia USA, wyłożona w oficjalnym dokumencie rządowym, uznaje Europę za konkurenta, gdyż przeszkadza w porozumieniu z Rosją. Dopóki bowiem Europa finansuje Ukrainę, porozumienie Trumpa z Putinem nie może wejść w życie. Zaciekły opór Ukrainy przed armią rosyjską, podtrzymywany przez stały dopływ pieniędzy europejskich, powoduje, że Wielki Reset Trumpa nie może być skuteczny. To wywołuje jego i Putina wściekłość. W otwarty sposób prezentuje tę wściekłość Elon Musk, wzywający do zniszczenia Unii Europejskiej, która utrudnia USA wywieranie nacisków na poszczególne kraje. Musk ujawnił to, co myślą ludzie Trumpa. Ich maski opadły.

Waszyngton pod rosyjskim wpływem? Dlaczego USA przestają być pewnym sojusznikiem

Odrzyjcie się ze złudzeń. Rosjanie opanowali władzę w Waszyngtonie i nim to się nie zmieni, musimy uznawać USA przynajmniej za wątpliwego alianta, a może nawet za przeciwnika. Można łudzić się, że „doskonałe relacje Nawrockiego z Trumpem” nam w sytuacji zagrożenia pomogą, ale kto w nie wierzy, jest gorszym idiotą niż ten, kto wierzy w chęć pokoju ze strony Putina. Prawda jest taka, że jak mamy na kogoś liczyć, to liczmy na siebie i na tych, którzy mają interes w tym, aby nam w razie zagrożenia pomóc.

Unia Europejska jako ostatnia tama przed dealem Trump–Putin

Taki interes obecnie mają kraje UE. Kto więc chce zniszczyć UE, ten chce zniszczyć jedyny mechanizm, który może nam pomóc w razie otwartego konfliktu z Rosją. Dlatego pielęgnowanie sojuszu z krajami europejskimi i Turcją to nasza absolutna racja stanu. Nawet zresztą odejście Trumpa nie musi zmienić perspektywy USA, gdyż wygląda na to, że Amerykanie za iluzję pomocy Rosjan w konflikcie z Chinami są gotowi oddać wszystko. Nie wykluczam, że również Europę Środkową. Lepiej sobie to powiedzieć na głos i szykować się na najgorszy wariant, niż żyć złudzeniami.

Polska odpowiedź: odstraszanie przez zdolność do głębokiego uderzenia

Jaka musi być nasza odpowiedź? Droga jest tylko jedna: uzbroić się tak, aby atak na nas oznaczał straty nieakceptowalne wewnętrznie dla Rosji. Przede wszystkim musimy rozwinąć zdolność do głębokich uderzeń. Jeśli będziemy w stanie zniszczyć wszystkie elektrownie jądrowe w Rosji, to nikt nie zastraszy nas bronią jądrową. Jeżeli będziemy w stanie zniszczyć Kreml i pół Moskwy, to nikt nie uderzy w Warszawę. Jeżeli będziemy w stanie w 10 minut zrobić z Królewca pustynię, to nikt z niego nam nic nie wystrzeli itd. I o ile będziemy w stanie obronić się długo sami, to pomogą nam inni.

Armia, przemysł obronny i złoto: jak zbudować realną siłę państwa

Czy to jest możliwe? Jest. Mamy jeszcze trochę czasu, zanim Rosja może sobie pozwolić na jakiekolwiek kroki zaczepne wobec nas. Jednakże wymaga to przestawienia się na tryb zupełnie nadzwyczajny. Musimy zdobyć dodatkowe pieniądze na armię i zacząć je wydawać w kraju, bo systemy amerykańskie mogą nie mieć wsparcia w sytuacji „W”. Jeżeli kupować z zagranicy, to lepiej kupować od tych, którzy będą mieli interes, aby nam części sprzedawać, bo będziemy ich przedmurzem, czyli od krajów europejskich, a szczególnie od krajów skandynawskich.

Dzięki dobrej polityce gospodarczej polski budżet jest coraz większy, ale myślę, że czas pomyśleć również o planie częściowej sprzedaży przedsiębiorstw (nie o charakterze strategicznym), aby zainwestować mocniej w rodzimy przemysł obronny.

Przemyślałbym również sprawę ściągnięcia do Polski naszych rezerw złota. Pozostawianie ich w USA czy w Wielkiej Brytanii może nas dodatkowo uzależniać. Nie wiem, dlaczego NBP nie zbuduje jakiegoś dużego skarbca w środku Sudetów.

Trump, jego zwolennicy i widmo powtórki z 1938 roku

Idą trudne czasy, a my w Polsce mamy połowę sceny politycznej w rękach zwolenników Trumpa. Oni ufają Orbanowi i Putinowi, podobnie jak ich duchowi poprzednicy w 1938 ufali Hitlerowi i z Węgrami rozbierali Czechosłowację. Już rok później, w 1939, przerzucili się, wierząc w Anglię, jak PiS, Bosak i Braun wierzyliby pewnie, po rozpadzie UE, w zapewnienia USA o wiecznym sojuszu. Niech chociaż raz historia nas czegoś nauczy.

Si vis pacem, para bellum – lekcja, której nie możemy zignorować

Si vis pacem para bellum. Chcesz pokoju, szykuj wojnę. Gdy będziemy do wojny dobrze przygotowani, to się ona nie wydarzy.

Roman Giertych

 


Europa do „korekty”. Co nowa strategia USA znaczy dla UE i Polski

Zapomnijcie o NATO, jakie znacie. Strategia bezpieczeństwa USA, którą właśnie ogłoszono w Waszyngtonie, nie pudruje relacji z Europą, stawia je na ostrzu noża. Dokument mówi o „cywilizacyjnym osłabieniu” kontynentu i zapowiada „kultywowanie oporu” wobec obecnego kursu Unii. W praktyce oznacza to polityczne wsparcie dla sił ‘patriotycznych’, które mają ten kurs odwrócić. W Moskwie słychać brawa, w Brukseli zgrzytanie zębów.

Fot. thefad.pl / AI

USA piszą Europie nowy scenariusz

Waszyngton łączy słabości Europy z migracją, polaryzacją i „przeregulowaniem”, zjawiskami, które w tej logice podkopują konkurencyjność, zdolność do projekcji siły i spójność społeczną. Z tego wywodzi postulat „skorygowania kursu”: mniej instytucjonalnego centralizmu, więcej decyzji w stolicach narodowych, priorytet bezpieczeństwa nad agendami regulacyjnymi. W tym świetle rosnące poparcie dla sił „patriotycznych” jawi się autorom jako dźwignia zmiany, którą warto wzmacniać. To nie język dyskretnej dyplomacji, lecz zapowiedź politycznego nacisku, od narracji po instrumenty współpracy. Dla krajów Unii to test odporności: czy potrafią bronić własnych wyborów i ładu instytucjonalnego, gdy najważniejszy sojusznik zaczyna grać na rozluźnienie integracji jako takiej.j.

Rosja: mniejsza moralistyka, więcej transakcji

Strategia nie piętnuje Rosji słowem „wróg”, tylko mówi o „stabilności strategicznej” i szybkim końcu działań zbrojnych. W praktyce to preferencja dla rozejmu „tu i teraz”, zanim Kijów odzyska przewagę. Komentatorzy „Financial Times” zwracają uwagę, że takie podejście przesuwa akcent z odstraszania na wygaszenie walk, co zwykle zamraża front. Analitycy z CFR i Atlantic Council piszą o rosnącej „transakcyjności” polityki USA: jeśli „stabilność” staje się celem samym w sobie, łatwiej zaakceptować terytorialne status quo. Reuters i „The Guardian” odnotowują, że Kreml czyta to jako szansę na oddech i legitymizację zdobyczy. „Washington Post” oraz „The Times” podkreślają, że dla Ukrainy „szybki pokój” bez twardych gwarancji to pauza techniczna grożąca erozją wsparcia. Eksperci CSIS przypominają wprost: rozejm bez mechanizmów bezpieczeństwa nagradza agresję dziś i prowokuje kolejną jutro.

Dobra wiadomość dla Kremla

Rosja odczytuje strategię jako sygnał, że Zachód jest zmęczony wojną, a pęknięcie transatlantyckie realne. Publicyści „Financial Times” i analitycy CFR/Atlantic Council zwracają uwagę, że priorytet „stabilności” sprzyja rozejmowi na obecnej linii frontu, co de facto nagradza agresję i osłabia odstraszanie. Reuters i „The Guardian” notują, że taki przekaz wzmacnia w Moskwie wiarę w przeczekanie sankcji i rozgrywanie europejskich podziałów, podczas gdy w USA i UE łatwiej sprzedać wyborcom „koniec wojny” niż kosztowną czujność. „Washington Post” przypomina, że dla Kijowa „szybki pokój” bez twardych gwarancji to tylko pauza techniczna grożąca cementowaniem strat i erozją wsparcia.

Europa pod presją działania

Po publikacji strategii USA stolice UE muszą wyjść z trybu deklaracji i wejść w tryb realizacji: przyspieszyć produkcję amunicji i obrony powietrznej, zawierać wieloletnie kontrakty oraz realnie skoordynować wspólne zakupy.

Według „Financial Times” kluczowe okażą się tempo dostaw i wieloletnie kontrakty, a nie wskaźniki zapisane w budżetach. Reuters Breakingviews dodaje, że bez fabryk, kadr i długich serii zamówień nowy cel NATO: 5 proc PKB na bezpieczeństwo (co najmniej 3,5 proc. na wydatki obronne i do 1,5 proc. na inwestycje okołobezpieczne, pozostanie tylko cyframi w tabelach.

Eksperci CFR i Atlantic Council wskazują na konieczność stałego finansowania dla Ukrainy poza cyklem wyborczym oraz na rolę państw „kotwic”, zwłaszcza Polski i Niemiec w budowie europejskiego zaplecza amunicyjnego. Bruegel zwraca uwagę na koordynację popytu, by unikać kanibalizacji krajowych programów, a SIPRI i IISS przypominają o odbudowie zapasów i interoperacyjności.

„Washington Post” pisze wprost: Europa będzie rozliczana nie z oświadczeń, lecz z tego, czy utrzyma stałe dostawy dla Kijowa i zdolność produkcyjną po 2025 roku. Innymi słowy bez jasnych kryteriów rozliczania postępów „autonomizacja” pozostanie hasłem, nie polityką.

Trzy realistyczne ścieżki do 2026

  • Autonomizacja z przyspieszeniem: skok wydatków, wspólne finansowanie przemysłu, większa obecność wojskowa na wschodniej flance.
  • Układ przejściowy: Europa dokłada, USA zostają „nadzorcą” ładu mniej wojsk, więcej presji.
  • Dryf: brak decyzji i rozjazd polityk narodowych; Ukraina traci impet, Rosja zyskuje czas.

Najbardziej prawdopodobny dziś jest wariant drugi. Ale tylko do momentu, gdy zabraknie amunicji lub cierpliwości wyborców. Wtedy rachunek przyjdzie natychmiast.

DF, thefad.pl / Źródło: National Security Strategy, Reuters, The Guardian, Al Jazeera, NATO

 


Syrop na kaszel czy miód z cytryną? Co faktycznie pomaga

Zimowe wirusy wracają jak bumerang, a kaszel potrafi męczyć dłużej niż gorączka. Czy apteczny syrop z „aktywnymi składnikami” naprawdę skraca męki, czy podobny efekt da kubek ciepłej wody z miodem i cytryną? Oddzielamy marketing od tego, co rzeczywiście koi gardło i ułatwia przetrwać infekcję.

Miód z cytryną obok butelki syropu na kaszel — porównanie domowych i aptecznych sposobów

Fot. thefad.pl / AI

Co syrop może, a czego nie może

Większość ostrych kaszlów to skutek przeziębienia. Syropy nie „leczą” wirusa — działają objawowo. Balsamy i gęste, słodkie syropy (np. z gliceryną) tworzą powłokę, która zmniejsza tarcie i łaskotanie w gardle. Mentol z kolei daje uczucie chłodu i chwilowo podnosi próg odruchu kaszlu, dzięki czemu rzadziej „zrywa” do chrząknięcia. To fizjologia, nie magia — dlatego poprawa jest zwykle krótkotrwała.

Warto czytać etykiety: syropy „kojące” mają często bardzo dużo cukru. Jeśli ograniczasz cukry, wybierz wersję bezcukrową lub… ciepły napój bez dodatku sacharozy. Na efekt powlekający wpływa raczej konsystencja i smak niż logo na butelce, więc markowe „premium” nie muszą działać lepiej niż tańsze zamienniki.

„Substancje czynne”: czy faktycznie robią różnicę

Dextrometorfan, reklamowany jako „hamujący kaszel”, w badaniach daje co najwyżej skromny efekt i nie u każdego. Gwajafenezyna, popularny „wykrztuśny”, ma mieszane wyniki: w jednych próbach pacjenci zgłaszali lżejszy kaszel, w innych zyski ograniczały się do rzadszej wydzieliny. Starsze leki przeciwhistaminowe (np. difenhydramina) bywają pomocne głównie dlatego, że ułatwiają sen — samego kaszlu nie „leczą”.

Najważniejsze jest dawkowanie i zdrowy rozsądek. Preparaty przeciwkaszlowe mogą być nadużywane; trzymaj się dawek z ulotki i nie łącz kilku środków o podobnym działaniu. Produkty z kodeiną w wielu krajach ograniczono właśnie z powodu ryzyka uzależnienia i przedawkowania.

Miód z cytryną: domowy konkurent

Dla dorosłych i dzieci powyżej pierwszego roku życia miód potrafi działać kojąco, a w części badań wypada podobnie jak niektóre syropy przeciwkaszlowe. Klucz to ciepły (nie wrzący) napój, który nawilża śluzówki; miód dodaje lepkości i smaku, co zwiększa produkcję śliny i odruch połykania — a to odruch, który „wycisza” kaszel. Uwaga: miodu nie podajemy niemowlętom <12 miesięcy z powodu ryzyka botulizmu.

Cytryna? Wnosi smak i odrobinę witaminy C, ale cudów nie zrobi. Jeśli masz wrażliwe szkliwo lub refluks, postaw na mniej kwaśne dodatki (np. rumianek).

Suchy kontra mokry: różne taktyki

Suchy kaszel to zwykle podrażnione gardło i nadreaktywny odruch. Tu sprawdza się powlekanie: gęsty syrop, pastylka do ssania, ciepły napój z miodem. Przy mokrym kaszlu kaszel bywa… pożyteczny. Pomaga usunąć śluz z dróg oddechowych, więc jego agresywne tłumienie nie zawsze ma sens. Najlepiej działa nawadnianie, ruch w granicach sił i spokojne „wykasływanie”.

Krótki plan działania

  • Suchy kaszel: gęsty syrop (także bezcukrowy), pastylki do ssania, ciepła woda z miodem; wietrzenie i nawilżanie powietrza.
  • Mokry kaszel: dużo płynów, ciepły prysznic/para, delikatny ruch, unikanie dymu i kurzu.
  • Na noc: prosty „kojący” syrop lub miód (jeśli możesz), podniesione wezgłowie.
  • Czego nie nadużywać: wieloskładnikowych mieszanek „na wszystko” i dublowania substancji czynnych.
  • Kiedy do lekarza: kaszel >3 tygodni, duszność, ból w klatce, wysoka gorączka, utrzymująca się chrypka, ciemnobrązowa/krwista plwocina, choroby przewlekłe lub ciąża.

Cena i etykieta ważniejsze niż marka

Jeśli sięgasz po syrop bez recepty, wybieraj prosty skład i uczciwą cenę. W wielu przypadkach działanie „kojące” zapewnia konsystencja i słodycz, a nie magiczny komponent. Zamiast dopłacać do reklamy, spójrz na: zawartość cukru, obecność mentolu (jeśli go lubisz) i klarowne dawkowanie. I pamiętaj: wyroby „na kaszel” nie skracają czasu trwania wirusowego przeziębienia — pomagają przetrwać jego najbardziej dokuczliwą fazę.


DF, thefad.pl / Źródło: BBC Radio 4 – „Sliced Bread” (odcinek o syropach na kaszel), Cochrane – „Honey for acute cough in children”, NICE – „Cough (acute)”, CDC – „Botulism Prevention”.

 


Życie w Niemczech oczami Polaków

Katarzyna Domagała-Pereira opracowanie

Mieszkańców Niemiec zapytano m.in. o zadowolenie z życia, doświadczany szacunek oraz obawy przed skrajną prawicą. Jak odpowiadali Polacy?

Fot. thefad.pl, AI

Prawicowy ekstremizm w Niemczech niepokoi rodowitych Niemców bardziej niż imigrantów i ich potomków. Taki wniosek płynie z analizy Fundacji Konrada Adenauera (KAS) – organizacji zbliżonej do chadeckiej CDU. Analiza bierze pod lupę życie w społeczeństwie imigracyjnym.

Różnice między Niemcami z pochodzeniem migracyjnym a tymi bez takiego pochodzenia dotyczą również postrzegania rosyjskiej wojny napastniczej przeciwko Ukrainie, a także uprzedzeń antysemickich i niechęci wobec osób homoseksualnych.

Polacy mają mniejsze obawy

W reprezentatywnym sondażu, przeprowadzonym między październikiem 2024 roku a końcem stycznia 2025 roku, w całych Niemczech przepytano ponad 3 tys. osób, w tym 1007 cudzoziemców oraz 1003 osoby z pochodzeniem migracyjnym – urodzone za granicą lub mające co najmniej jednego rodzica urodzonego poza Niemcami. W badaniu uczestniczyło 213 osób związanych z Polską (164 z pochodzeniem migracyjnym i 64 z wyłącznie polskim obywatelstwem).

Według sondażu prawie trzy czwarte (74 proc.) Niemców bez pochodzenia migracyjnego zgadza się ze stwierdzeniem: „prawicowy ekstremizm w Niemczech mnie przeraża”, przy czym 46 proc. zgadza się całkowicie, a 28 proc. raczej się zgadza.

Podobne obawy ma prawie dwie trzecie (66 proc.) Niemców z pochodzeniem migracyjnym. Wśród cudzoziemców mieszkających w Niemczech odsetek ten wynosi 55 proc.

Najczęściej zaniepokojenie prawicowym ekstremizmem wyrażają osoby pochodzące z Turcji i Rosji. Znacznie niższy odsetek dotyczy osób pochodzenia polskiego.

Różne spojrzenia na wojnę w Ukrainie

Tylko 38 proc. cudzoziemców mieszkających w Niemczech uważa, że za wojnę w Ukrainie winę ponosi wyłącznie Rosja.

Wśród Niemców z pochodzeniem migracyjnym odsetek ten jest podobny (39 proc.). Natomiast większość (58 proc.) Niemców bez pochodzenia migracyjnego przypisuje winę za wojnę, trwającą od lutego 2022 roku, wyłącznie Rosji.

Osoby pochodzenia rosyjskiego są podzielone w kwestii wyłącznej odpowiedzialności za wojnę w Ukrainie: 30 proc. zdecydowanie się z tym zgadza, a kolejne 14 proc. raczej się zgadza. Z drugiej strony 16 proc. raczej się nie zgadza, a 34 proc. zdecydowanie się nie zgadza. W tej grupie odsetki zdecydowanej zgody i zdecydowanego sprzeciwu są zbliżone.

Osoby pochodzenia polskiego również są podzielone, choć w bardziej umiarkowany sposób. Skrajne kategorie nie są tak wyraźne. 24 proc. osób pochodzących z Polski uważa, że Rosja ponosi wyłączną odpowiedzialność, a 26 proc. raczej się z tym zgadza. Z kolei 25 proc. raczej się z tym nie zgadza, a 17 proc. – zdecydowanie się nie zgadza.

Antysemickie uprzedzenia

Aby zmierzyć postawy antysemickie, uczestników poproszono o ustosunkowanie się do stwierdzenia: „Żydom nie można ufać”. Co dziesiąty ankietowany cudzoziemiec i 9 proc. Niemców z pochodzeniem migracyjnym zgodziło się z tym stwierdzeniem.

Wśród Niemców bez pochodzenia migracyjnego odsetek ten był o wiele niższy i wyniósł tylko 4 proc.

Różnice widoczne są także w zależności od regionu pochodzenia. Około jedna czwarta (26 proc.) osób pochodzenia tureckiego nie ufa Żydom – w porównaniu z 18 proc. w 2015 roku. Wzrost ten prawdopodobnie wiąże się z wojną w Strefie Gazy, która rozpoczęła się po terrorystycznym ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 roku.

Ponadprzeciętnie wysoki odsetek deklarowanego braku zaufania do Żydów występuje także wśród późnych przesiedleńców (18 proc.). Chodzi o osoby niemieckiego pochodzenia, które po II wojnie światowej, głównie po upadku Związku Radzieckiego, wyemigrowały do Niemiec z Europy Wschodniej i byłego ZSRR.

Nieco mniej wyraźny, ale wciąż wyższy niż wśród Niemców bez pochodzenia migracyjnego, jest wynik odpowiedzi wśród osób pochodzenia polskiego. 12 proc. z nich całkowicie lub częściowo zgadza się, że „Żydom nie można ufać”. Odsetek ten nie zmienił się znacząco od 2015 roku – czytamy w raporcie KAS.

Uprzedzenia wobec osób homoseksualnych

Autorka analizy „Zmiany w społeczeństwie imigracyjnym”, Sabine Pokorny, sprawdziła również, jak imigranci i ich potomkowie postrzegają homoseksualność. Wśród Niemców bez pochodzenia migracyjnego dezaprobata wobec osób homoseksualnych jest dziś rzadkością.

Z kolei Niemcy z pochodzeniem migracyjnym oraz cudzoziemcy odrzucają osoby homoseksualne rzadziej niż dziesięć lat temu, jednak poziom tej niechęci w tych grupach wciąż wynosi 18 i 19 proc. Dla porównania: wśród Niemców bez pochodzenia migracyjnego tylko 7 proc. zgodziło się ze stwierdzeniem: „Nie chcę mieć homoseksualnych przyjaciół”.

Wyniki sondażu wskazują, że około jedna czwarta muzułmanów i prawosławnych chrześcijan nie chce mieć homoseksualnych przyjaciół.

Wśród osób pochodzenia polskiego 16 proc. zdecydowanie lub raczej zgadza się, że nie chce mieć przyjaciół o orientacji homoseksualnej. Dziesięć lat temu odsetek ten wynosił 18 proc.

Życie w Niemczech

 

Na pytanie: „Czy ogólnie lubi Pan/Pani życie w Niemczech?” ponad 90 proc. respondentów ze wszystkich grup odpowiedziało „tak”. W porównaniu z badaniem z 2015 roku odsetek ten nieznacznie spadł. Wśród osób związanych z Polską – ze 100 do 94 proc.

Spośród Niemców bez pochodzenia migracyjnego 37 proc. czuje się zawsze traktowanych z szacunkiem. Wśród osób z pochodzeniem migracyjnym odsetek ten wynosi 39 proc., a wśród cudzoziemców – 52 proc. Wyższy wynik w tej ostatniej grupie może wynikać m.in. z porównania z sytuacją w kraju pochodzenia. Jednak w zestawieniu z 2015 rokiem, gdy w każdej z trzech grup 56 proc. osób miało poczucie, że zawsze spotyka się z szacunkiem, widać negatywny trend.

Wśród osób związanych z Polską prawie połowa (49 proc.) odpowiedziała, że zawsze – według własnego odczucia – jest traktowana z szacunkiem, 41 proc. wskazało „często”, a 9 proc. – „rzadko”.

REDAKCJA POLECA

script type=’text/Javascript’>

 


„Quiet divorcing”: cichy rozpad związku, który nie zaczyna się kłótnią

Związki rzadko kończą się jedną wielką awanturą. Częściej obumierają po cichu: ktoś nie odpisze na żart, nie spojrzy na wskazaną ciekawostkę, nie dopyta, jak minął dzień. Ten powolny odwrót ma już własną nazwę „quiet divorcing” i zyskuje popularność, bo trafnie nazywa doświadczenie, które wielu z nas zna, ale rzadko umie uchwycić.

Fot. pixabay

Psycholożka Emily Impett przypomina: nauka o bliskich relacjach opisuje tę dynamikę od lat. W wieloletnich obserwacjach tych samych par widać długi etap cichego wycofania i spadku pozytywnego zaangażowania, zanim dochodzi do otwartego konfliktu. John Gottman nazywa „wezwania do kontaktu” drobnymi sygnałami bliskości: mem na czacie, pół-żartem rzucone „zobacz to”. Gdy partnerzy odpowiadają na nie życzliwie, więź się wzmacnia. Kiedy ignorują je z rozpędu, dystans rośnie, a związek pustoszeje od środka.

Skąd bierze się cicha erozja

Nuda nie jest błahostką. W kilkuletnich obserwacjach par wyższy poziom znudzenia korelował z późniejszym spadkiem satysfakcji, po części dlatego, że zanikały wspólne „iskry nowości” i emocjonalna bliskość. Do tego dochodzą oczekiwania kulturowe: współczesne relacje mają być nie tylko bezpieczne i wspierające, ale też „spełniające”. Kiedy naturalny spadek namiętności przychodzi z czasem, łatwo błędnie uznać, że „coś pękło”. Media społecznościowe dorzucają porównania i poczucie, że inni „kochają się lepiej”.

Płeć i niewidzialna praca emocjonalna

Badania pokazują też wzorce płciowe. Kobiety częściej wcześniej wychwytują emocjonalny dystans, inicjują rozmowę i jeśli związek nie rusza z miejsca także rozstanie. Mężczyźni średnio częściej unikają konfrontacji, co popycha relację w stronę dalszego wycofania. Gdy „niewidzialna praca” podtrzymywania bliskości spada na jedną osobę i nie spotyka się z odpowiedzią, łatwo o poczucie bycia niewidzianym i narastającą frustrację.

Czy da się to odwrócić?

Dobrą wiadomością jest, że to, co latami oddalało partnerów, często da się odwrócić. Pomagają drobne, powtarzalne gesty: reagowanie na sygnały „zobacz mnie”, mówienie „dziękuję” za konkretne drobiazgi i świadome dokładanie nowości do codziennej rutyny. Te zmiany nie działają od razu, ale z czasem odbudowują ciepło i zaangażowanie.

Złą wiadomością bywa to, że więź jest już mocno osłabiona, brakuje zaufania, czułości i dobrej woli. Wtedy nie każdą relację warto ratować za wszelką cenę. Rozstanie może być aktem troski o siebie, o dzieci i o szansę na zdrowsze życie po rozstaniu.

Kiedy odpuścić

Jeśli oboje próbujecie, a nic się nie zmienia, rozmowy są chłodne, bliskość jednostronna to znak, że „cicha erozja” naprawdę was dotyczy. Rozstanie nie musi oznaczać porażki. Bywa dojrzałą, odpowiedzialną decyzją, zwłaszcza gdy codzienność rani.

DF, thefad.pl / Źródło: The Conversation

 


Kto w Europie popiera Trumpa, a kto go darzy niechęcią?

Europejskie nastroje wobec Donalda Trumpa to dziś mozaika skrajnych emocji: od życzliwej ciekawości, przez chłodną kalkulację, po otwartą niechęć. Najwięcej pozytywnych emocji Trump budzi na Południu i w Europie Środkowo-Wschodniej, a negatywnych na Północy i Zachodzie. Na ten podział wpływają nie tylko barwy partyjne, lecz także pamięć o sporach handlowych i pytanie o trwałość amerykańskiego parasola bezpieczeństwa.

thefad.pl / AI

Obraz nastrojów

We Włoszech, gdzie polityczna chemia między Giorgią Meloni a Trumpem jest wyraźna, odsetek ocen pozytywnych sięga około 28 procent, więcej niż w tradycyjnie bliskiej USA Wielkiej Brytanii (około 22 procent) i wyżej niż we Francji czy Hiszpanii (po kilkanaście procent). Na drugim biegunie leży Dania z poziomem bliskim 6 procent, co dobrze współgra z długo utrzymującym się dystansem po „epizodzie Grenlandia”. Równolegle badania paneuropejskie rysują pas względnej sympatii w Rumunii, Węgrzech i w Polsce (z wynikami rzędu 25–30 procent), ale też rosnącą grupę badanych, którzy definiują Trumpa jako polityka nieprzyjaznego Europie, przy czym Polska i część Europy Środkowo-Wschodniej odstają tu od średniej.

Sympatia według elektoratów

Sympatia do Trumpa nie układa się wzdłuż granic państw, lecz według elektoratów. Na czele jest węgierski Fidesz: większość jego wyborców uznaje prezydenturę Trumpa za korzystną dla kraju. Podobnie w Polsce — tak oceniają ją wyborcy PiS, nieco słabiej zaś elektorat Konfederacji. Do tego obrazu pasują także rumuński AUR i Bracia Włosi Giorgii Meloni. Po drugiej stronie stoją elektoraty liberalne i lewicowe w krajach zachodnich, gdzie niechęć do Trumpa stała się elementem tożsamości politycznej. Emocje wzmacnia gospodarka: letnie porozumienie taryfowe USA–UE, z pułapem ceł po stronie USA do 15 proc., wielu Europejczyków odebrało jako upokorzenie, co pogłębiło nieufność wobec Waszyngtonu.

Gdzie ważą się emocje

O temperaturze nastrojów decydują dziś trzy sprawy: bezpieczeństwo na wschodniej flance, pragmatyzm Rzymu oraz handel transatlantycki. Jeśli „oś wschodnia”, z Polską na czele, wciąż będzie widzieć w Trumpie realne wzmocnienie odstraszania wobec Rosji, sympatia po tej stronie Europy się utrzyma. Jeżeli Giorgia Meloni podtrzyma pragmatyczny kurs wobec Białego Domu, włoska życzliwość także może się utrwalić. Odwrotnie w handlu: dopóki trwają taryfy i tarcia regulacyjne, zachodnia opinia publiczna pozostanie rozdrażniona — sondaże pokazywały poczucie „upokorzenia” i przekonanie, że układ nadmiernie premiuje USA. W efekcie mapa uczuć pozostaje asymetryczna: cieplej w Rzymie, Budapeszcie i Warszawie, chłodno w Kopenhadze, Paryżu i Berlinie.

Na europejskie oceny wpływa nie tylko geopolityka, ale i styl przywództwa. Trump jest postrzegany jako przywódca silny, lecz mało „ciepły”: jego konfrontacyjny język i ostentacyjna pewność siebie zyskują punkty u elektoratów ceniących twardość i anty-establishment, a jednocześnie zrażają wyborców przywiązanych do dyplomatycznych norm i inkluzywnego tonu. Efekt? Dodatkowe wzmocnienie podziału: więcej sympatii na Południu i w EŚW, więcej niechęci na Północy i Zachodzie.

thefad.pl / Źródło: YouGov, Le Grand Continent

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję