Szukaj w serwisie

×
27 września 2018

Rafał Sulikowski: Nerwica eklezjogenna: fakt kliniczny czy medialny fake?

Rafał Sulikowski

Rafał Sulikowski

Ostatnio papież Franciszek stwierdził, że “grzechy cielesne są najlżejsze, bo ciało jest słabe, a duch mocny”. Oby jak najszybciej problem ten został poddany społecznej i kościelnej debacie, na czym obie strony - wierni i instutytucja - tylko zyskają.

 

Pojęcie “eklezjogennej nerwicy” zrobiło w ostatnich latach pewną karierę, choć nadal nie ma pewności, czy kryje się za nim adekwatna rzeczywistość kliniczna i czy nie jest to - jak chcą przedstawiciele różnych kościołów i instytucji religijnych, nie tylko rzymskokatolickich - element walki z religią.

Sami twórcy tego pojęcia twierdzą, że nie jest ich celem walka z religią, lecz pomoc słabszym członkom kościołów w adaptacji do stawianych przez nie wymagań moralno-poznawczych, które gdy są zbyt wygórowane mogą, choć nie zawsze, prowadzić do zaburzeń nerwicowych.

Nerwica to pojęcie z przełomu XIX/XX wieku, które już ma dobrze sformułowane definicje, doczekało się listy objawów i proponowanych terapii, a zajmowali się tym zagadnieniem najwięksi psychologowie tacy, jak Freud, Jung, a zwłaszcza Karen Horney w słynnej książce “Neurotyczna osobowość naszych czasów” z połowy XX wieku.

Wielu psychiatrów sądzi, że nerwice nie są chorobą endogenną (w przeciwieństwie na przykład do psychoz, depresji psychotycznych czy zaburzenia afektywnego dwubiegunowego), czyli nie wynikają z określonej kombinacji genetycznej, zaburzeń spowodowanych zakłóceniami w neurotransmisji w mózgu, ani nadużywaniem środków psychoaktywnych. Sądzi się powszechnie, że w nerwicach działają czynniki zewnętrzne wobec pacjenta (psychogenne, środowiskowe, osobowściowe) i że najlepszym wyjściem nie jest stosowanie leków uspokajających, które uzależniają, ale solidna psychoterapia oraz inne terapie nie-farmakologiczne.

Jako pierwsza dokładnym opisem nerwic jako takich zajęła się psychoanaliza, której twórcą był Freud, odkrywca podświadomości i kompleksu Edypa. Był zdania, że nerwica powstaje, gdy popędy (id) są zbytnio tłumione przez superego, będące strażnikiem sumienia moralnego, a w pracy “Kultura jako źródło cierpień” dowodził, iż za wiele nerwic i neuroz odpowiedzialna jest kultura, a przykłady podawane dotyczyły współczesnej mu kultury wiktoriańskiej, wyjątkowo mocno represjonującej popędy i instynkty naturalne, szczególnie o charakterze seksualnym.

Początkowo z racji wysokiej pozycji kościołów, ich potęgi i zakresu oddziaływania psycholodzy niechętnie pisali o ważnej roli wymagań moralnych w powstawaniu nerwic w kościele. Obawiając się o swoje kariery pisali ogólnie o neurotycznym modelu alienacji człowieka w uniformistycznym społeczeństwie, gdzie dominował mechanicyzm, nasilone procesy urbanizacyjne, przeprowadzki i migracje ze wsi do miast, patologie miejskie. Pisano więc o człowieku bez właściwości albo o człowieku jednowymiarowym, który staje się w technokratycznych społecznościach zachodnich anonimowym trybikiem w całej maszynerii, w biurokracji, które chłodzą stosunki międzyludzkie, pozbawiając jednostkę indywidualności, skazując ją na wykonywanie monotonnej pracy przez większość życia.

Dopiero niedawno zaczęto z jednej strony podkreślać rolę silnej wiary w Boga podczas leczenia przewlekłych chorób, a z drugiej już nie daje się ukryć fakt, że bardzo wiele osób ulega laicyzacji i sekularyzacji z powodu niemożności sprostania wygórowanym wymaganiom kościołów w obszarze zwłaszcza życia seksualnego.

Nie każdy potrafi sublimować popędy, kierować je na inne działania niż akt płciowy i nie wszyscy nadają się do celibatu, a można dowieść, że większość ludzi nie nadaje się do życia bez podejmowania naturalnych stosunków seksualnych i cierpi przez system nakazów i zakazów. Nakazy to np. seks wyłącznie po ślubie kościelnym, a wśród wielu zakazów głównym problemem wielu osób wierzących w Boga znajduje się kwestia regulacji poczęć (antykoncepcja).

Jak wiadomo, naturalne regulowanie płodności nie działa we wszystkich wypadkach, a poza tym wymaga okresowej wstrzemięźliwości, której nie wszyscy mogą sprostać. Inne zalecenia, bardzo dawniej szczegółowe, dotyczą pożądanego przebiegu aktu małżeńskiego, dozwolonej stymulacji i pozycji i wielu innych spraw z pogranicza seksuologii i teologii, które zwykle się zwalczają.

Seksuolodzy są zdania, że coraz więcej osób odchodzi od wiary instytucjonalnej albo jej praktykowania i wyrażania publicznie tylko z powodu problemów z katechizmem w tym zakresie. Zwracają uwagę na wszechobecny stres, który sprzyja masturbacji (kolejny wielki kłopot kościelny), częstszym kontaktom erotycznym, konieczność rozładowania napięcia, szczególnie po stronie mężczyzny, a także wzrastającą liczbę osób z problemami psychiatrycznymi, które również zwykle mają poważne problemy z opanowaniem naturalnych skądinąd popędów i pragnień.

Jak się wydaje, coś jest na rzeczy, o czym mówią niekiedy nie tylko seksuolodzy, ale także bardziej oczytani spowiednicy, którzy łagodniej traktują dawniej uznawane za bardzo ciężkie “grzechy cielesne” i niekiedy uznają, że winy moralnej nie ma, są tylko problemy psychologiczne. Istnieje jednak nurt powrotu do dawniej surowości wiktoriańskiej na skutek zbytniego liberalizmu rewolucji obyczajowej z lat 60. zeszłego wieku. Nie można zatem negować faktu, że istnieją przypadki rozwinięcia się nerwicy z powodu zawyżonych wymagań moralno-etycznych kościoła, którym jednostka nie potrafi, pomimo podejmowanych bardzo heroicznych starań, sprostać. Może się pojawić poczucie winy, poczucie własnej grzeszności, a niekiedy bardziej głębokie objawy, np. “wszyscy wiedzą, że się masturbuję”, które czasem przeradzają się w urojenia grzeszności, których nie leczą nawet codzienne spowiedzi przed kapłanem.

Wtedy, gdy istnieje ryzyko nerwicy eklezjogennej, bardzo trudno jest jej zapobiec, bowiem wymagałoby to oderwania pacjentów od kościoła, na co ani oni, ani on nie zechcą przystać, traktując to jako “zdradę”.

Ostatnio papież Franciszek stwierdził, że “grzechy cielesne są najlżejsze, bo ciało jest słabe, a duch mocny”. Jest to sprzeciw wobec traktowania tej sfery w kategoriach demonicznych i powrót do pradawnej tradycji celebrowania seksu jako czegoś łączącego człowieka z kosmosem i wpisującego jego życie w długi łańcuch pokoleń.

Oby jak najszybciej problem ten został poddany społecznej i kościelnej debacie, na czym obie strony - wierni i instutytucja - tylko zyskają.

 

Rafał Sulikowski

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję