Szukaj w serwisie

×
23 lutego 2018

Jan Hartman: Jak wyjść z tego szamba?

Jan Hartman

Jan Hartman

Znaleźliśmy się w stanie politycznej i moralnej katastrofy, która cofa Polskę na pozycję kraju zza żelaznej kurtyny, oddzielającej normalne, obliczalne kraje demokratyczne od całego egzotarium wszelkiego rodzaju niezachodnich satrapii.

 

To jest mój kraj. Mimo moralnego szantażu, który stosuje wobec mnie rząd, nakazując mi solidaryzowanie się z nim w obliczu gniewnych reakcji świata na jego głupie i prowokacyjne zachowanie, nadal poczuwam się do tego, by doradzać obmierzłej władzy, co może uczynić, by uratować, co się da.

Znaleźliśmy się bowiem w stanie politycznej i moralnej katastrofy, która cofa Polskę na pozycję „kraju zza żelaznej kurtyny”, oddzielającej normalne, obliczalne kraje demokratyczne od całego egzotarium wszelkiego rodzaju niezachodnich satrapii.

A może już nie na skraju, lecz właśnie w stanie pełnej katastrofy? Bo choć ludzie na ulicy nie mają o tym pojęcia, dzieją się z nami rzeczy niesłychane i nie do wyobrażenia jeszcze przed kilkoma laty. Ameryka, i to Ameryka rządzona przez populistę, wyraża oficjalnie rozczarowanie polską polityką i wzywa do poprawy, a w Izraelu poważnie rozważa się zerwanie stosunków dyplomatycznych z naszym krajem. Ukraina z państwa zaprzyjaźnionego stała się niemal naszym wrogiem, a Rosja w relacjach z Polską ogranicza się już tylko do szyderstw. Unia przestała już bawić się z ciuciubabkę z Kaczyńskim i po prostu przestanie nas sponsorować, a państwa regionu, łącznie z ultraprawicowymi Węgrami, pukają się w czoło.

Wszystko to stanowi prawdziwy dramat, lecz taki dramat, który nie boli. Nie boli zwykłego człowieka, bo niczego dziś nie zmienia w jego życiu. Boli jedynie mniejszość mającą pewną polityczną świadomość i wiedzę o świecie.

Takiej wiedzy nie ma, niestety, premier. Wychowany od małego w oparach nacjonalistycznej mitologii i propagandy, dopiero dziś dowiaduje się, ze zdumieniem, że nie wszystko jest takie proste, jak go uczono. Że kwestia polsko-żydowska nie sprowadza się do licznych bohaterów i nielicznych szmalcowników, Holocaust to nie jest jakaś tam sprawa między Żydami i Niemcami, a Polska nie jest i nigdy nie będzie postrzegana jako skrzywdzona święta dziewica.

To są dla premiera rzeczy zupełnie nowe – niestety odbiera on swe codzienne lekcje naszym kosztem. Opowiadając każdego dnia coraz większe głupstwa o Holocauście, składając kwiaty na grobach faszystów i kolaborantów, objeżdżając kraj z popisami uprzedzeń, kompleksów i ignorancji, nie tylko niszczy w piorunującym tempie wizerunek człowieka zrównoważonego i ogólnie kompetentnego, lecz po prostu dewastuje te resztki reputacji Polski, które siłą rozpędu pozostały jeszcze po ćwierćwieczu demokracji. Czy można jeszcze coś zrobić?

Można zrobić trzy rzeczy. Dwie z nich należą do władzy, a jedna do mediów i elit. Zacznę od tej ostatniej – skoro w 50. rocznicę Marca PiS znów obudził demony antysemityzmu, razem z kryzysem w relacjach z Izraelem (wówczas zakończonym zerwaniem stosunków), należy wykorzystać tę okazję, by opowiedzieć społeczeństwu, nareszcie szczerze i bez ogródek, co naprawdę działo się między Polakami a Żydami w czasie wojny, przed nią i po niej, oprócz tego, co już wiedzą – że wielu Polaków ratowało Żydów.

Tak jak udało się w latach 90. przeprowadzić publiczną debatę na temat antysemityzmu, można i należy dziś porozmawiać o polskich pogromach, rabunkach, polowaniach na Żydów uciekających z gett lub ukrywających się, szmalcownikach, granatowej policji itd. Miejmy odwagę podjąć tę dyskusję właśnie dziś, gdy wchodzi w życie ustawa w założeniu mająca taką dyskusję utrudniać. Miejmy odwagę po raz pierwszy mówić o liczbach – ilu ratowanych i ratujących, a ilu zamordowanych i mordujących? Ilu zabitych za ukrywanie Żydów? Ilu spośród nich zabitych przez Niemców, a ilu przez Polaków? I skąd te liczby w ogóle znamy?

Apeluję do redaktorów gazet i do profesorów, którzy umieją na te pytania kompetentnie i szczegółowo odpowiedzieć – znajdźcie odwagę, by wreszcie wyłożyć kawę na ławę. To będzie jak przecięcie wrzodu, jak bolesna, lecz ozdrowieńcza operacja. Dzięki niej naród otrząśnie się z infantylnego zadufania w sobie, dołączając do elity narodów mających zdolność mierzenia się własną przeszłością i zbiorową winą (bo istnieją nie tylko zbiorowe zasługi!). Świat to w końcu zauważy i doceni. I w pewnym sensie będzie to pozytywny efekt toczącego się dziś politycznego dramatu.

A bardziej doraźnie rząd, czyli Kaczyński, może zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze w ramach procedury w podległym Kaczyńskiemu Trybunale Konstytucyjnym można wprowadzić do nieszczęsnej ustawy o IPN zmiany, które zagwarantują bezpieczeństwo osobom mówiącym o Polakach (niekoniecznie znanych z imienia i nazwiska), którzy mordowali Żydów. Mam nadzieję, że tak się właśnie stanie. Wprawdzie o tych zmianach dowie się już tylko bardzo niewielka część światowej opinii publicznej, niemniej może to doprowadzić do zamrożenia relacji polsko-izraelskich (a w konsekwencji polsko-amerykańskich) na jakimś niskim, ale znośnym poziomie.

Dałoby się wszelako uczynić jeszcze znacznie więcej. Gdyby polski Sejm przyjął uchwałę na temat relacji polsko-żydowskich, w której stwierdzono by jednoznacznie (nawet bez podawania owych nieszczęsnych i strasznych liczb), że jedni Polacy Żydów ratowali, lecz inni ich mordowali i grabili, że była Sendlerowa i Żegota, lecz były też liczne pogromy, że niestety antysemityzm w przedwojennej Polsce był powszechny i miało to wpływ na postawy ludności w czasie wojny – gdyby, powiadam, taką uchwałę, mówiącą kilka prostych i oczywistych rzeczy, przyjęto, świat odebrałby to z prawdziwym uznaniem i ulgą.

A przecież wystarczy powiedzieć prawdę, ba, trochę prawdy, nie całą, taką bez liczb i przykładów! To nie musi być mocny, spektakularny tekst. Może być nawet dość mdły i asekurancki. Niechaj będzie „symetrystyczny” – byleby zerwał z mitem niewinnego, szkalowanego (przez złych Żydów, rzecz jasna) narodu bohaterów. A jako że uchwała musi być zawsze po coś, niechaj zawiera ona apel o pojednanie i porozumienie między Polakami i Żydami oraz budowanie jak najlepszych relacji między Polską i Izraelem.

Gdyby Jarosław Kaczyński był Lechem Kaczyńskim, to zapewne taką uchwałę nakazałby przyjąć. Lecz ile jest Lecha w Jarosławie? Chyba niewiele, skoro rozpętał tę burzę. Zawsze jednak jest szansa na opamiętanie i poprawę. Stąd mój apel. Cuda w polityce się zdarzają.



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: