Szukaj w serwisie

×
9 września 2019

Gdy bezdzietny kawaler definiuje pojęcie rodziny, to możemy mieć pewność, że posiada dosyć przewrotne poczucie humoru

Marcin Zegadło - poeta, publicysta

Marcin Zegadło - poeta, publicysta

Kaczyński mówi to wszystko, ponieważ doskonale rozumie, że siła tego narodu nie bierze się z „myślenia”. Siła tego narodu bierz się „wiary”. A wierzyć można we wszystko. Wiara nie mówi: sprawdzam!

 

Kiedy bezdzietny kawaler, przywódca ugrupowania politycznego cieszącego się poparciem większości Polek i Polaków, definiuje pojęcie rodziny jako „związek jednego mężczyzny i jednej kobiety, którzy posiadają potomstwo”, to możemy mieć pewność, że ów bezdzietny kawaler po pierwsze: posiada dosyć przewrotne poczucie humoru. Po drugie: mówi to ironicznie, nie na serio.

Trochę jak w tej scenie z „Rejsie” Marka Piwowskiego, w której pokraczny okularnik z grzywką występujący tam w roli „Poety”, śpiewa smutną piosenkę, a Stanisław Tym w roli „KAOWCA” wyjaśnia wszystkim, że ów poeta nie może śpiewać tej piosenki „na poważnie”, no bo jak można być smutnym w ojczyźnie, w której optymizm czyha na każdym rogu, w której tyle wyzwań.

Podobnie jest z Kaczyńskim. Jak bowiem przywódca ugrupowania politycznego, które większość Polaków i Polek jednak popiera, mógłby w tak jednoznaczny sposób wykluczać całe rzesze tychże Polek i Polaków. Na przykład tych rozwiedzionych, którzy wychowują dzieci samotnie, albo tych, którzy nie decydują się na związki małżeńskie, albo (o zgrozo!) decydują się nie żyć w stałych związkach, w ogóle.

Jak Kaczyński mógłby potraktować w tak naznaczający i piętnujący sposób całą masę ludzi niedecydujących się na posiadanie dzieci albo tych, którzy potomstwa posiadać nie mogą, przy jednoczesnym klepaniu się po pleckach z Kościołem w sprawie „diabelskiego” IN VITRO? Przecież w tym wypadku to niczyja wina, że nie posiada dzieci, a tu od razu, że „nie-rodzina”. No jak? Jak Kaczyński mógłby wykluczać osoby nieheteronormatywne, które stanowią istotny procent każdej społeczności i być może Kaczyński ma takie osoby w swoim otoczeniu, być może są bliżej, niż się wydaje.

Tyle wątpliwości, że aż się nie chce wierzyć, że Kaczyński mógłby wykluczyć jednym zdaniem, jedną definicją wszystkich tych, dla których rodzina nie stanowi jedynego punktu odniesienie, wartości samej w sobie. Zgroza? Cóż zdarza się i tak.

A może Kaczyński, po prostu, rozumie to lepie niż ktokolwiek inny. Może Kaczyński, po prostu wie do kogo mówi? Może Kaczyński wie, że mówi do narodu, który ma w sobie całe pokłady masochistycznej potrzeby bycia ofiarą i nikomu nie pozwoli sobie tego odebrać. Może Kaczyński mówi do narodu, który przez dziesięciolecia uważał się i wciąż uważa, za jedyny naród na świecie, który doświadczył takiej ilości nieszczęść i takiej niedoli, że żaden inny równać się z nim nie może, żadna eksterminacja, żadna Zagłada, żadna historyczna i współczesna katastrofa nie może przebić tego, czego w swojej własnej opinii, ten naród doświadczył na tej ziemi od wiecznie wrogich sąsiadów, od nieprzyjaciół. Czy nie porzucali nas nawet nasi sojusznicy? Tak jakby polityka to była czysta gra, a tutaj nagle zdrada.

Ale przecież nikt nie ma tak czystych serc i sumień jak ten naród. Więc może w swoim wyobrażeniu, ten katolicki, bogobojny lud jest narodem składającym się wyłącznie z heteroseksualnych mężczyzn i heteroseksualnych kobiet, którzy raźnie i ochoczo wstępują w sakramentalne związki małżeńskie, nie rozwodzą się, nie zdradzają na prawo i lewo, nie pozwalają wodzić się na pokuszenie lewackim wartościom ateizującej Europy, a zamiast tego wspólnie, kolektywnie, solidarnie i po chrześcijańsku wychowują heteroseksualne potomstwo posyłając je do kościoła, co wobec doniesień medialnych dotyczących postępowania części kapłanów i hierarchii wobec aktów pedofilskich, wymaga dzisiaj nieprzeciętnej determinacji.

Ten naród jest wierny i dzielny. Zawsze jest jakiś Bóg, zawsze jakiś Honor i zawsze Ojczyzna. W pogotowiu. Pod ręką. Choćby na bawełnianej podkoszulce.

Kaczyński mówi to wszystko, ponieważ doskonale rozumie, że siła tego narodu nie bierze się z „myślenia”. Siła tego narodu bierz się „wiary”. A wierzyć można we wszystko. Wiara nie mówi: sprawdzam!

Kaczyński wie, po prostu, że ten naród gotów jest z uśmiechem na twarzy i poczuciem dobrze wypełnianego obowiązku podcinać gałąź, na której siedzi. Więc Kaczyński mówi, a naród gorliwie tę gałąź podcina. Tak się rzeczy mają.

Marcin Zegadło

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję