Robert Biedroń - dla przypomnienia dodam, że to lider partii Wiosna, który ostatnio o tym zapomina skupiony wyłącznie na sobie (nic nowego) - wyznał z dziecinną szczerością, że mandatu posła do europarlamentu, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, zrzekać się nie zamierza, bowiem mandat ten daje mu pretekst, żeby być obecnym w mediach i mówić o „ważnych sprawach”.
Trudno Robertowi Biedroniowi odmówić słuszności tego spostrzeżenia. Europoseł to nie byle kto. Bez mandatu Biedroń jest tylko byłym prezydentem prowincjonalnego miasta oraz liderem ugrupowania politycznego, które z trudem przekroczyło prób wyborczy. Zatem w zupełności rozumiem, dlaczego Robert Biedroń nie ma ochoty oddawać tego, co daje mu prawo zasiadania w europarlamencie.
Na jego miejscu pewnie czułbym to samo. Mianowicie, zaczynałoby do mnie docierać, co to znaczy „szarżować z deklaracjami” i to, że świetnie się oddaje coś, czego się nie ma, na przykład świetnie rozdaje się cudze pieniądze (patrz: Prawo i Sprawiedliwość), natomiast jeśli już to coś mamy (patrz: Robert Biedroń - mandat), trudno się z tym rozstać.
Zresztą, nie mówimy tutaj o członkostwie w elitarnym klubie, w którym to my opłacamy składki. Mówimy o członkostwie w elitarnym klubie, w którym to nam płacą i to sowicie. Płacą nam tak, że nas to na resztę życia napełnić może spokojem o charakterze socjalno-ekonomicznym, pozwala nam beztrosko skupiać się wciąż na sobie, kochać siebie, pozostawać pogodnym i rozentuzjazmowanym w sposób delikatnie mówiąc drażniący. Pozwala nam również nie oglądać się na dopiero co utworzone ugrupowanie polityczne, pogodnie (jak to u Biedronia) nazwane Wiosną, któremu to ugrupowaniu zaufało wiele znajomych mi osób, które lubię i cenię i przykro mi, że Robert Biedroń prawdopodobnie zawiedzie ich oczekiwania. Ponieważ do tego to właśnie zmierza, o czym lider Wiosny musi, mimo świetnie udawanego pogodnego nastroju, wiedzieć i wbrew zapowiedziom europejskiego mandatu nie zrzeka się – na wszelki wypadek.
Co więcej. Robert Biedroń tak bardzo złe ma przeczucia, że nie obchodzi go najwyraźniej, jak bardzo jego obawy w tym „nie-zrzekaniu się” są widoczne, jak bardzo to, co Robert Biedroń robi, proste jest do odczytania i jak w gruncie rzeczy jest niepoważne. Ale Robienie Biedroniowi zarzutu z braku powagi, to jest mniej więcej coś takiego jak robienie posłowi Dominikowi Tarczyńskiemu zarzutu z braku kultury. Zabieg zbędny. I tak wszyscy wiedzą, z czym mają do czynienia.
Piszę to ze smutkiem, ponieważ naiwnie, jak się okazuje, widziałem w Biedroniu alternatywę dla skostniałej sceny politycznej tego kraju, widziałem w nim człowieka, któremu można zaufać, a z tym wiąże się przewidywalność zachowań i to, co zwykliśmy nazywać „dotrzymywaniem słowa” - być może dziecinnie to brzmi, ale w końcu mówimy o Biedroniu, a ten oferuje nam od dłuższego czasu taką właśnie wersję siebie. Jeżeli w tej sytuacji Robert Biedroń czyni inaczej niż zapowiedział, jaką mamy gwarancję, że nie zachowa się podobnie w przyszłości. W kwestiach dużo bardziej istotnych, np. w kwestii wyboru ewentualnego koalicjanta. Jeżeli zapowiadany przez Biedronia triumf Wiosny, rzeczywiście nastąpi.
Smuteczek.
Marcin Zegadło