Szukaj w serwisie

×
1 czerwca 2023

4 czerwca w Warszawie

Dariusz Lachowski

Nie tak dawno, bo w maju tego roku, odbyły się wybory regionalne w południowoindyjskim stanie Karnataka, w którym władzę w ostatnim czasie sprawowała rządząca centralnie BJP (Indyjska Partia Ludowa). Na jej czele stoi premier Narendra Modi, który jest hinduskim nacjonalistą, a jego partia wielokrotnie krytykowana była za swoją politykę, która według niektórych dyskryminuje muzułmanów i inne grupy mniejszościowe.

W tegorocznych wyborach udało się jednak opozycyjnemu Kongresowi przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę i zapewnić sobie większość w stanowym zgromadzeniu. Mógłbym napisać – ot! regionalne wybory, jakich wiele, lecz tak nie jest. Karnataka to wyborcze laboratorium, a Kongres przetestował tam metody walki z BJP w chwilę przed zbliżającymi się dużymi krokami wyborami w regionach centralnych.

Partia Bharatiya Janata Party (BJP) pod przewodnictwem premiera Narendry Modi rządzi Indiami od 2014 roku. W 2014 roku BJP zdobyła większość miejsc w parlamencie i utworzyła rząd, a Narendra Modi został mianowany na stanowisko premiera. W 2019 roku partia BJP odniosła kolejne zwycięstwo wyborcze, co pozwoliło Modiemu kontynuować dalszą kadencję jako premier. Jego partia zaprzęga do walki politycznej w imię partykularnych interesów, całą machinę rządu centralnego, a osłabiona może zostać tylko, poprzez utratę kontroli na poziomie regionalnym, tak jak stało się to właśnie w Karnatace.

Odbijanie Indii z rąk Modiego – stan po stanie – jest podstawową misją Kongresu i ogólnie całej tamtejszej opozycji. Indyjska Partia Ludowa rozgrywa grę kartami wielkich idei: Wielkich Indii powstających z kolan i prawdziwej hinduskości nieskażonej innymi religiami. W Karnatace przegrali nie tylko dlatego, że jest to południe Indii, które moim zdaniem rządzi się zupełnie innymi prawami, ale przede wszystkim, że opozycja potrafiła zagrać przeciwko nim, posługując się kartami zawierającymi argumenty gospodarcze i to właśnie one okazały się skuteczniejsze niż 500 ziarenek ryżu.

Sterowanie emocjami wyborców, tworzenie konfliktów ideologicznych, a do tego manipulacja społeczna poprzez zakłamane media kształtujące opinię publiczną i rzutujące na wynik wyborów, przypomniały mi coś jeszcze. Wybory polityczne zawsze są pełne napięcia i zaangażowania, wzbudzają wśród wyborców skrajne emocje i angażują ich do działania. Podobne uczucia, według mnie, niesie ze sobą film Stanleya Kubricka „Mechaniczna pomarańcza”.

W roku 1971 tuż przed premierą film reklamowany był jako przygody młodzieńca zainteresowanego głównie gwałtem, skrajną przemocą i Beethovenem. Zarówno wybory jak i film Kubricka, dotykają różnych ideologii i przekonań. W Indiach podkreślają podziały ideologiczne, religijne i kulturowe, a w filmie główny bohater uwikłany jest w brutalne konflikty ideologiczne.

Alex jest młodym przestępcą i liderem gangu, którego życie i działania stanowią centralny punkt opowieści, to on dopuszczał się, szokujących aktów przemocy zachowując przy tym, mrożącą krew w żyłach obojętność wobec swoich ofiar. Jest tam taka scena gdy gwałcąc kobietę, wydziera się głośno i wykrzykuje słowa piosenki: „Singin' in the Rain”. Wkrótce po premierze filmu, pojawiły się doniesienia o przypadkach naśladowania bohatera, okazało się, że filmowy antybohater znalazł naśladowców w prawdziwym życiu, niebaczących na to, jak odrażającą postacią był Alex DeLarge, potrafili wyrządzić bezbronnej kobiecie krzywdę, wyśpiewując tę samą piosenkę.

Film „Mechaniczna pomarańcza” to dystopijna satyra osadzona w przyszłości, w której rząd używa przemocy i warunkowania psychicznego, by kontrolować swoich obywateli. Porównałem ten film do BJP z powodu użycia przez partię przemocy i propagandy w celu uciszenia krytyków. Istnieją podobieństwa między BJP, a rządem w „Mechanicznej pomarańczy”. Oba używają przemocy i propagandy, aby kontrolować swoich obywateli. BJP to demokratycznie wybrany rząd, podczas gdy rząd w „Mechanicznej pomarańczy” to reżim totalitarny. Czy granica pomiędzy demokratycznie wybraną partią przemocy a reżimem jest wielka lub nie, decydują obywatele.

Rok temu, młoda dziewczynka o imieniu Max, zasłuchana w dźwięki „Running Up That Hill (A Deal With God)” Kate Bush, uratowała świat przed Vekną.

Dziś nic podobnego się nie wydarzy. Zbliżające się w tym roku jesienne wybory parlamentarne, mogą i zmienią w życiu Polaków wiele. Czy przyniosą oczekiwane zmiany i prawdziwą nadzieję na lepsze jutro, czy też może pozostawią kraj w stagnacji, odizolowany od innych demokratycznych społeczeństw, zależeć będzie od tego, czy obywatele staną do wyborów zjednoczeni.

Ataki na niezawisłość sądownictwa, ograniczanie wolności słowa, erozja norm demokratycznych takich jak trójpodział władzy i praworządność, a do tego korupcja nie mogą stać się normami w zdrowym państwie demokratycznym. Wówczas gdy odrzucimy wbijane w społeczeństwo kliny podziałów ideologicznych, religijnych i kulturowych, gdy małymi kroczkami w kolejnych województwach dojrzewać i budzić się będzie oddolna inicjatywa obywatelska, wtedy nadejdzie zmiana na lepsze.

Już dziś zaplanuj wzięcie udziału w marszu w samo południe 4 czerwca w Warszawie, manifestacji „przeciw drożyźnie, złodziejstwu i kłamstwu, za wolnymi wyborami i demokratyczną, europejską Polską”, pamiętając, że 4 czerwca przypadnie też 34. rocznica częściowo wolnych wyborów parlamentarnych z 1989 roku.



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: