Dariusz Stokwiszewski
W kręgach rządzących znaleźć można ministrów (ale i marszałków) z dyplomami techników: ogrodnictwa, rolnictwa, perukarstwa czy innych, na pewno ważnych zawodów, choć jednocześnie niekoniecznie przydatnych w administracji rządowej czy w parlamencie. Z czego to wynika? Otóż ze znanej nam wszystkim w Polsce zasady BMW (Bierny, Mierny, ale Wierny). Niestety jak dotąd nikt nie pokusił się o to, aby od tej formuły odejść.
Kiedyś, gdy byłem jeszcze młody, panował u nas taki obyczaj, że czekało się na to, aż przełożony doceni naszą pracę, o ile była ona dobra. Samo to stawało się powodem do pewnego rodzaju dumy, a gratyfikacje, choć ważne, miały czasem mniejszą wartość niż sam fakt zauważenia naszego wysiłku. I to tym bardziej, gdy nasza praca postrzegana była w kategoriach jej znaczenia dla państwa, ale też dla dobra Małych Ojczyzn.
Dziś tego rodzaju myślenie jest już anachronizmem, a osoby, które pomimo ewidentnej często niewiedzy i braku niezbędnych kwalifikacji, garną się do władzy i najwyższych stanowisk, rozpychają się łokciami w sposób bardzo brutalny. Im jest ktoś głupszy, tym ma o sobie wyższe mniemanie. Stąd mamy na państwowym wikcie wysyp prawdziwych „mężów stanu”, którzy ukończyli szkoły średnie i policealne a do czasu, kiedy zaistnieli w partiach (różnych zresztą, bo to nie tylko grzech pisowski), oderwali się całkowicie od rzeczywistości.
Możemy przebierać w kręgach rządzących ludzi jak w katalogu zawodów. Znaleźć tu można ministrów (ale i marszałków) z dyplomami techników: ogrodnictwa, rolnictwa, perukarstwa czy innych, na pewno ważnych zawodów, choć jednocześnie niekoniecznie przydatnych w administracji rządowej czy w parlamencie. Z czego to wynika? Otóż ze znanej nam wszystkim w Polsce zasady BMW (Bierny, Mierny, ale Wierny). Niestety jak dotąd nikt nie pokusił się o to, aby od tej formuły odejść.
I tak się to dzieje od lat mimo obietnic przedwyborczych (wszystkich partii) o tym, że:
- nastąpi całkowita zmiana polityki wewnętrznej i zewnętrznej państwa,
- stworzony zostanie „rząd fachowców”,
- będzie się konsultować ze społeczeństwem najważniejsze decyzje,
- instytucje (zwłaszcza rząd) będą działać zgodnie z prawem i Konstytucją,
- przedsiębiorcom ułatwi się procedury blokujące postęp,
- poprawi się stan służby zdrowia (poprawia go się od 29 lat, a ona „umiera”),
- podniesie się próg kwoty wolnej od podatku,
- najważniejszy będzie obywatel, a nie urząd i inne tego rodzaju puste słowa.
Władzy jesteśmy jednak potrzebni tak naprawdę tylko wtedy, gdy oddajemy na nią głos w wyborach. Stąd nie można się dziwić tak tanim chwytom, jak obiecywanie kolejnego 500+, także na pierwsze dziecko (p. Beata Szydło) czy pretensjom Macierewicza, który poczuł się tym dotknięty, że Polska „nie doceniła” jego „wielkości”! Władzy nie jest potrzebny myślący specjalista; ona potrzebuje parobków, którzy zrobią każde świństwo tak, aby nie zawieść swoich, bardzo często, równie „mądrych” szefów.
Przykłady można mnożyć, ale ja powołam się tylko na te, które spowodowały „czystkę” wśród polskiej, dobrej/fachowej generalicji i wyższych oficerów. Dotyczy to nie tylko wojska, ale też Policji i innych służb mundurowych. Na ich miejsce znalazły się całe rzesze ludzi spolegliwych – niestety niedoświadczonych i niemających swego zdania w sprawach strategicznych, z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju. Przyjmuję przy tym, że te szkodliwe działania wynikały jedynie ze wspomnianej ignorancji, a nie z umyślnej chęci osłabienia naszych zdolności, w sferze bezpieczeństwa państwa.
Ciekawostka:
Metoda pozbywania się mających swoje zdanie, samodzielnych oficerów ma swoją długą historię. Do najbardziej znanych należą czystki stalinowskie w Armii Czerwonej, które doprowadziły do zapaści kadrowej i utraty jej zdolności bojowych w połowie l. 30. XX wieku.
Podobno Marszałek ZSRR - Michaił Tuchaczewski, miał powiedzieć przed śmiercią do żołnierzy plutonu egzekucyjnego: „żołnierze, strzelacie nie do nas, strzelacie do Armii Czerwonej". Tuchaczewski stał się jedną z najgłośniejszych ofiar, przeprowadzonych na rozkaz Stalina czystek wśród kadry dowódczej, w końcu lat 30. Skutki tych działań znane są chyba powszechnie.
W jednym ze swoich pierwszych wywiadów dla „Gazety Polskiej” po odejściu z MON Antoni Macierewicz miał powiedzieć, że Polska jest dla UE wielką wartością; awantury i groźby nie mają żadnego znaczenia dla jej bezpieczeństwa. Zmiany dokonane w armii wynikały bezpośrednio z katastrofy smoleńskiej (to już nie z zamachu wrogów RP?!). Według byłego ministra krytykujący go generałowie nie są żadnymi autorytetami dla wojska. To, kto jest dla pana autorytetem panie Macierewicz?! Czy ci, którzy w ciągu paru miesięcy, czy roku bez odpowiedniego doświadczenia i wykształcenia awansowali nagle, przeskakując, niezbędne do takiego awansu, ścieżki kariery, która z oficera robi generała?
Jakby mało było tych wszystkich bzdur oraz nonsensów, były już na szczęście, minister Antoni Macierewicz uznał za swój największy sukces (ode mnie: osobiście nie umiem przywołać żadnego) to, że uświadomić miał naszym strategicznym partnerom z NATO jak wielkie niebezpieczeństwo płynie dla nas wszystkich, ze strony Rosji. Macierewicz to chyba nasz nowy Sun Tzu, Carl von Clausewitz, Henry Kissinger i George Friedman w jednym. Jak „marne” muszą być: władze, naród oraz scena polityczna, które razem, z takim lekceważeniem, potraktowały naszego współczesnego „Jana III Sobieskiego”?! A gdzie postumenty, pomniki, gdzie tablice upamiętniające Wodza, który wraz z Miśkiem własną piersią, jak tarcza warszawskiej Nike, ochraniali przez ponad dwa lata Polskę niczym aniołowie — stróże naszej Ojczyzny?!
Ileż ducha i morale wlano w tym czasie w serca, nieprzygotowanych dotąd, żołnierzy?! Jak wiele doświadczenia zdobyli oni podczas asyst honorowych w trakcie apeli na cześć ofiarom katastrofy? O randze tych doświadczeń niech świadczy to, co stwierdził też pan minister. Otóż myśli on sobie, że: podsumowanie jego działań będzie możliwe dopiero po zakończeniu śledztwa smoleńskiego. Minister dodał też, że wszyscy musimy mieć świadomość, iż realizacja zmian w armii jest ściśle związana z dramatem smoleńskim. Według byłego ministra za dramat ten odpowiada Rosja, jednak nie doszłoby do niego, gdyby nie zaniedbania po naszej — polskiej stronie. Nasuwają mi się tu więc następujące pytania:
- Dlaczego zatem, skoro znani są winni katastrofy to jeszcze chodzą na wolności?
- Jak to jest możliwe, że po ponad dwóch latach rządów tak genialnych polityków wrak jest nadal w rękach Rosjan?
- Dlaczego nie daje się wiary ustaleniom tzw. komisji Millera?
- Czemu z wielkiej tragedii robi się tragikomedię, wykorzystując do badań puszki i parówki?
- Co się stało byłemu przewodniczącemu podkomisji, że nagle opuścił Polskę?
- Czyżby się zawstydził?
Myślę, że wyjaśniłem tu, używając argumentów ministra Antoniego Macierewicza, wszystkie nasze/wasze wątpliwości co do stanu armii, która nie pozwoli wtargnąć na nasz teren jakiemukolwiek agresorowi. Skąd ta moja pewność? Stąd, że kiedyś pasjami czytywałem prozę Henryka Sienkiewicza i rozumiałem jej przesłanie: „ku pokrzepieniu serc”. Tak jak w „Ogniem i mieczem” na samo imię księcia Jaremy Wiśniowieckiego drżało serce chana na Krymie, tak teraz na zawołanie „Antoni” ze strachem porzuci broń i ucieknie z Polski każdy potencjalny najeźdźca.
I nic to dodam (za Michałem Wołodyjowskim), że:
- „w lesie” jest program „Wisła” (pociski Patriot i system dowodzenia),
- brak jest śmigłowców transportowych (niezwykle ważnych dla armii),
- marynarka wojenna nie zakupi prawdopodobnie przed 2026 r. trzech okrętów podwodnych, które już mieć powinniśmy od 2013 r. (projekt „Orka”),
- być może dla „załatania dziury” wypożyczymy te okręty od kogoś (narażając się po raz kolejny na kpiny).
Ważne jest przede wszystkim to, że „duch w narodzie” nie ginie, że morale armii jest „wysokie” i żołnierze są przygotowani do odparcia każdego zagrożenia. Dodać wypada, (choć nie jestem do tej myśli ministra przekonany), że to właśnie blokada nominacji generalskich przez prezydenta Andrzeja Dudę, „zablokowała dalszy rozwój armii”, która w przypadku jego bardziej patriotycznej postawy, zdecydowanie podniosłaby zdolności operacyjne wojska polskiego.
Czuj Duch Panie Ministrze!
Dariusz Stokwiszewski