Szukaj w serwisie

×

Dariusz Stokwiszewski: Czy ktoś odpowie za rabunkową politykę leśną w Polsce?!

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

Rządem, parlamentem i wszystkim, co ma jakieś znaczenie, kieruje jednoosobowo poseł Jarosław Kaczyński! Kto kieruje Jarosławem Kaczyńskim? Bardzo znaczący wpływ na wszystko w Polsce ma Kościół. Czy Tadeusz Rydzyk ma wpływ na PiS, jest figurą czysto retoryczną!

 

Opinia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nie pozostawia złudzeń do tego, że Polska, wycinając Puszczę Białowieską, naruszyła prawo unijne. Końcowe, pełne orzeczenie, wraz z jego uzasadnieniem zostanie ogłoszone przez Trybunał w ciągu następnych kilku tygodni. Henryk Kowalczyk, nasz minister środowiska zapewnił, że Polska podda się decyzji Trybunału. No ba, jeszcze miałby się nie zastosować do tego, co oczywiste?!

Dla mnie kwestią ważniejszą wydaje się jednak to, że najpierw w Polsce świadomie łamano prawo europejskie (nie tylko UE ostrzegała!), a gdy zaspokojono własne apetyty (uważam, że beneficjentów tego, co się ze szkodą dla puszczy i środowiska stało, jest wielu), a teraz nagle cudowne otrzeźwienie; jeśli tak będzie trzeba, to nawet zapłacimy. Tak, tyle tylko, że z naszych wspólnych pieniędzy, a nie ze środków człowieka, który tak bardzo zaszkodził puszczy. Osobiście nie zgadzam się z takim podejściem i myślę, że większość przyzwoitych ludzi podzieli mój pogląd.

Według mojej subiektywnej opinii (myślę, nie odbiega ona od obiektywnego spojrzenia na kwestię rabunkowej polityki leśnej rządu) za to wszystko, co się stało w Puszczy Białowieskiej odpowiedzieć (i to przed sądem karnym w Polsce) powinien, zwłaszcza były już minister środowiska, Jan Szyszko. Oczywistym jest, że to nie sam „nadworny łowczy” podejmował decyzje. Uważam, iż stały za tym jeszcze ważniejsze od Szyszki persony, także te niepełniące żadnych oficjalnych funkcji.

Skoro jednak ktoś ma zachcianki do tego, aby rządzić z „tylnego fotela”, to powinien się przygotować na to, że kiedyś odpowiedzialność i jego dopadnie! Nawet jeśli będzie to jedynie sąd historii, to tym dla takiego gorzej! Tajemnicą poliszynela jest to, że rządem, parlamentem i wszystkim, co ma jakieś znaczenie, kieruje jednoosobowo zwykły, ale też „niezwykły, wielki i nieomylny” – poseł Jarosław Kaczyński! Kto kieruje Jarosławem Kaczyńskim? No cóż, bez wątpienia bardzo znaczący wpływ na wszystko w Polsce ma Kościół, zwłaszcza „Toruński”. Pytanie o to, czy Tadeusz Rydzyk ma wpływ na PiS, jest figurą czysto retoryczną! Kwestią ważniejszą jest waga owego „czynnika wpływu”. Tu kryje się niebezpieczeństwo dla Polski, którą rządzić powinni tylko ludzie odpowiednio przygotowani i przede wszystkim mający mandat mocny społeczny. Nie zaś niebiorące za nic odpowiedzialności jakieś postaci z „zaświatów”! Dodam też, iż nawet społeczny mandat nie uprawnia do łamania prawa wynikającego z Konstytucji i sprzeniewierzania się polskiej racji stanu!

Moja opinia o byłym na szczęście ministrze Janie Szyszko nie jest, delikatnie mówiąc, dobra — osobiście nie darzę go sympatią, jako człowieka. Nie chciałbym też mieć z kimś takim do czynienia na żadnej płaszczyźnie. Według mojej opinii ten człowiek nie tylko szkodzi środowisku, ale też polskiej racji stanu. To osoba wyjątkowo zadufana w sobie i nieprzyjemna w kontaktach z innymi — m.in. dziennikarzami. Za to w relacjach z ludźmi PiS, wyjątkowo układny, wręcz spolegliwy. No, a już w stosunku do „ojca” biznesmena dyrektora, rozpływający się w miłości, o ile ktoś taki jak Jan Szyszko wie, czym jest miłość i/lub braterstwo. No, chyba że „braterstwo krwi” (niestety nie swojej, a biednych i bezbronnych zwierząt) podczas haniebnych polowań! Prezentując w ten sposób swoją opinię, chcę dodać, że nie jest to tekst naukowy, a jedynie krytyka publicystyczna, w której mogę sobie pozwolić na prywatne uwagi zatroskanego obywatela (proszę tylko nie mylić mnie z „obatelem”, bo czułbym się bardzo głupio!).

Opinia rzecznika Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu w sprawie Puszczy Białowieskiej jest mało rzetelna — powiedział Szyszko w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”.

Odpowiadam panie J. Szyszko: niezwykle mało rzetelna i nieprzyzwoita była na pewno cała pańska działalność w ministerstwie środowiska! Współczuję także pana studentom; nie wyobrażam sobie zdawania przed tak nieprzyjaznym dla otoczenia człowiekiem ani zaliczeń, ani egzaminów. Poznałem kilku podobnych panu wykładowców akademickich; do dzisiaj miewam nocne koszmary z ich udziałem, brr!

Przechodząc jednak do rzeczy, zwracam się do opozycji parlamentarnej o zgłoszenie do laski marszałkowskiej propozycji powołania specjalnej komisji sejmowej, która miałaby wyjaśnić kulisy barbarzyńskiej wycinki naszej narodowej dumy; Puszczy Białowieskiej. Nie wiem, czy pieniądze, które w tym wypadku wchodzą w grę, są tak duże, jak te, które funkcjonują na wokandzie komisji wiceministra — Patryka Jakiego, jednak na pewno, na tyle duże (i na dodatek nasze), aby się nad nimi należało pochylić!

Nie ma zgody na sobiepaństwo ludzi mających służyć państwu i społeczeństwu, a pan jakby tego było mało, za tę szkodliwą dla Polski „służbę” otrzymał jeszcze nagrodę, co się przeciętnemu Polakowi ‘w głowie nie mieści’. To też kpiny z całego społeczeństwa, dlatego jednocześnie chcę zaapelować do tej bardziej rozumnej oraz odpowiedzialnej części społeczeństwa RP w następujący sposób:

NIE DLA PIS W POLSKICH SAMORZĄDACH! WYSTARCZĄ JUŻ SZKODY POCZYNIONE W POLITYCE NA SZCZEBLU PAŃSTWA!
W CHWILI, GDY PIS PRZEJMIE JESZCZE SAMORZĄDY SKOŃCZY SIĘ JAKAKOLWIEK WOLNOŚĆ! NIE MOŻNA DO TEGO DOPUŚCIĆ!
WSZYSCY MUSIMY PÓJŚĆ NA JESIENI DO URN!

 

Dariusz Stokwiszewski

 


Dariusz Stokwiszewski: Czy Wiktor i Jarosław poprowadzą I współczesną, chrześcijańską krucjatę przeciw poganom i uratują Europę?!

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

Orban gra na tylu frontach, na ilu mu się to opłaci i chętnie opuści w potrzebie Polskę, nie tylko po to, aby przypodobać się w UE, ale zrobi to także dla Rosji, kiedy ta tego zażąda. Jakkolwiek kontrowersyjną ta teza może się komuś wydawać, ja uważam ją za prawdziwą!

 

Największy i „strategiczny sojusznik naszego państwa” – węgierski premier Wiktor Orban, wygłosił orędzie, w którym wzywa do stworzenia globalnego sojuszu przeciwko imigracji. Jestem przekonany, że siły w tej „walce” zechce połączyć z węgierskim premierem „szara eminencja naszej sceny politycznej”, rdzennie polski, na wskroś chrześcijański oraz znany z radykalnych poglądów – nasz rodzimy „kardynał Richelieu” – poseł Jarosław Kaczyński.

Dodam tylko, że obecna sytuacja międzynarodowa RP, w pewnym uproszczeniu, wygląda jak poniżej:

Z kilkudziesięciu przyjaznych nam państw, z których większość stanowią kraje zachodnie i w pełni demokratyczne, pozostały nam, jako „ostoja” wspomniane już Węgry Wiktora Orbana i Turcja, którą „twardą ręką”, od 2014 roku włada Recep Tayyip Erdoğan. Obaj panowie nie przebierając w środkach, skutecznie tłamszą wszelką opozycję, przy czym prezydent Turcji posuwa się nawet do kar dożywocia dla dziennikarzy i kary śmierci dla osób uznanych za zdrajców – głównie wojskowych i polityków.

Jednakże, o ile Turcja to potężny kraj, liczący ponad 68 milionów obywateli, mający duży potencjał gospodarczy oraz silną armię, to Węgry (prawie dziesięć razy mniej liczne) nie są już partnerem tak „atrakcyjnym” dla nikogo, może poza Jarosławem Kaczyńskim, który sam raczej nie wierzy w zmiennego, jak kobieta, Wiktora Orbana. To zaś, co robi w kraju (idealizując Węgra), czyni jedynie z powodów wewnętrznych i propagandowych! Orban gra na tylu frontach, na ilu mu się to opłaci i chętnie opuści w potrzebie Polskę, nie tylko po to, aby przypodobać się w UE, ale zrobi to także dla Rosji, kiedy ta tego zażąda. Jakkolwiek kontrowersyjną ta teza może się komuś wydawać, ja uważam ją za prawdziwą!

Chrześcijaństwo jest ostatnią nadzieją Europy – Zachód upada, gdyż nie dostrzega zalewu imigrantów w Europie, stwierdził premier Wiktor Orban w dorocznym orędziu wygłoszonym w stolicy Węgier – Budapeszcie. Cóż za makiawelizm, przewrotność oraz cynizm i cwaniactwo można byłoby powiedzieć?! Tak, ale tak wygląda Realpolitik! Stąd w tej sferze przyjęło się myśleć w sposób następujący: umiesz liczyć, to licz na siebie! Z punktu wiedzenia interesu Węgier Orban postępuje zatem jak rasowy polityk. Niestety, nie można tego powiedzieć o naszych politykach. I tu nie wiem: czy większą rolę odgrywa niewiedza i brak odpowiedzialności, czy tylko partyjne partykularyzmy. A może obie one?

Co za ironia losu, że tzw. „Jagiellońska Polska Jarosława Kaczyńskiego” stała się aktualnie „klientem” małego, niezbyt liczącego się w Europie i na świecie, państwa. Ta sama Polska, która według założeń bezkrytycznych apologetów posła Jarosława Kaczyńskiego miała się jawić, jako nieformalny przywódca Europy Środkowo – Wschodniej, w ramach utopijnej wizji „międzymorza”, a teraz może tylko liczyć na akt łaski Wiktora Orbana w UE, który miałby uratować nas podczas głosowania w Radzie Europejskiej nt. uruchomienia artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej.

Artykuł 7 TUE mówi, że:

1. Na uzasadniony wniosek 1/3 Państw Członkowskich, Parlamentu Europejskiego lub Komisji Europejskiej, Rada, stanowiąc większością czterech piątych swych członków po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego, może stwierdzić istnienie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2. Przed dokonaniem takiego stwierdzenia Rada wysłuchuje dane Państwo Członkowskie i, stanowiąc zgodnie z tą samą procedurą, może skierować do niego zalecenia. Rada regularnie bada czy powody dokonania tego stwierdzenia pozostają aktualne.

2. Rada Europejska, stanowiąc jednomyślnie na wniosek 1/3 Państw Członkowskich lub Komisji Europejskiej, po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego, może stwierdzić, po wezwaniu Państwa Członkowskiego do przedstawienia swoich uwag, poważne i stałe naruszenie przez to Państwo Członkowskie wartości, o których mowa w artykule 2.

3. Po dokonaniu stwierdzenia na mocy ustępu 2, Rada, stanowiąc większością kwalifikowaną może zdecydować o zawieszeniu niektórych praw wynikających ze stosowania Traktatów dla tego Państwa Członkowskiego, łącznie z prawem do głosowania przedstawiciela rządu tego Państwa Członkowskiego w Radzie. Rada uwzględnia przy tym możliwe skutki takiego zawieszenia dla praw i obowiązków osób fizycznych i prawnych.

Obowiązki, które ciążą na tym Państwie Członkowskim na mocy Traktatów, pozostają w każdym przypadku wiążące dla tego Państwa. 

4. Rada może następnie, stanowiąc większością kwalifikowaną, zdecydować o zmianie lub uchyleniu środków podjętych na podstawie ustępu 3, w przypadku zmiany sytuacji, która doprowadziła do ich ustanowienia.

5. Zasady głosowania, które do celów niniejszego artykułu stosuje się do Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej i Rady, określone są w artykule 354 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej

 

Historia idei tzw. Unii Międzymorza (inaczej – Unii Słowiańskiej lub Intermarium)

Już Napoleon Bonaparte uważał, iż losy Polaków i Ukraińców są z sobą bardzo ściśle związane, a utrata wolności przez Ukraińców w perspektywie średniookresowej wprost prowadzić może do upadku państwa polskiego. Podobna wizja towarzyszyła działaniom Józefa Piłsudskiego. Jego teza, że nie może istnieć wolna Polska bez wolnej Ukrainy, nabrała cech faktu, tuż przed II wojną światową. Obawy marszałka Piłsudskiego, że bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski, stały się rzeczywistością; dla Polski i Ukrainy nastały, bowiem, dziesięciolecia sowieckiej niewoli.

Do idei międzymorza powrócili politycy PiS z chwilą wygrania wyborów w 2015 roku, a także narodowcy. Jest jednak pewna sprzeczność w zakresie teorii i praktyki, która nie pozwala na poważne traktowanie, tak zachwalanej przez oba te środowiska koncepcji. Dlaczego? Dlatego, że rząd jak też narodowcy chcieliby ideę tę zrealizować przy użyciu wzajemnie wykluczających się metod. Propagując unię narodów słowiańskich z jednej strony, chcą jednocześnie usunąć z Polski imigrantów ze wschodu Europy; głównie z Ukrainy i Białorusi właśnie. To jakaś politykierska schizofrenia! Nie da się zjeść ciastka i mieć je jednocześnie! Na dodatek przeszkodą jest fatalna polityka zagraniczna Polski, którą analizuję w tekście głównym.

Pozostaje cały szereg rodzących się pytań: co czeka Polskę pod nieudolnymi rządami PiS, które skoncentrowane jedynie na budowie polityczno – wyborczego zaplecza zupełnie zaniechało rzetelnego prowadzenia polskiej polityki zagranicznej w taki sposób, aby doprecyzować (skoro uważa, że dotychczasowy jest zły, z czym ja się nie zgadzam), a następnie konsekwentnie realizować polski interes narodowy i polską rację stanu? Jak dotąd jednak mamy do czynienia z totalną destrukcją nie tylko polityki wewnętrznej oraz demokratycznego państwa prawnego, ale także deprecjacją pozycji i znaczenia Polski na arenie międzynarodowej.

Co przez ostatnie 2 lata stało się z tak ważnym, z naszego punktu widzenia forum, jakim jest (albo raczej być powinna) Grupa Wyszehradzka (V4)?! Po co budować nowe, a więc niepewne, skoro mamy już coś, co przez lata (zwłaszcza w czasie starań o członkostwo Polski, Czech, Węgier i Słowacji w NATO i UE) się sprawdziło, a co teraz praktycznie nie funkcjonuje, tak samo zresztą, jak Trójkąt Weimarski?!

Przed Polską, końca II dekady XXI wieku, stoi wiele wyzwań i zagrożeń. Chcę mieć choćby małą nadzieję na to, że te ostatnie nie staną się udziałem polskiego rządu!

 

Dariusz Stokwiszewski

 

 


Dariusz Stokwiszewski: NIK powinien zająć się rozliczeniem kosztów miesięcznic, za które płacimy wszyscy, a które służą PiS i dzieleniu narodu!

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

Nigdy jeszcze w historii Polski (na tyle przynajmniej, na ile ja ją znam) zjawisko takich, sztucznie wywołanych podziałów, nie występowało. Nawet wówczas, gdy Polski nie było na mapach Europy, a rządziły nią wrogie nam siły. Śmiem twierdzić, że Polska bardziej była zjednoczona (w sensie zdolności i woli osiągania wspólnych interesów narodowych) nawet podczas zaborów, w latach 1795 – 1918 niż obecnie

 

Marzenia ma chyba każdy z nas; najczęściej dotyczą one naszych projektów życiowych, które mają uczynić życie lepszym, prostszym, ale też pożytecznym dla innych — dla małej czy dużej ojczyzny. Tak jest i było od zawsze i tak być powinno. Nie chodzi o to, abyśmy zaspokoili tylko swe apetyty na osiągnięcie wszystkiego, ale także umieli dzielić się tym, co możemy dać innym, i co także ważne — pozostali we wdzięcznej pamięci potomnych.

Bywa często, że realizować próbuje się marzenia, które nawet nierealne i służące jedynie zaspokojeniu ambicji (zwykle zakompleksionych) ludzi, forsuje się za każdą cenę, nawet jeśli miałoby to przynieść szkody społeczne. Tak właśnie postrzegam wszystko to, co od paru lat dzieje się u nas pod rządami PiS. To głównie tej partii „zawdzięczamy” rozkwit tej, tak bardzo negatywnej cechy, jaką jest wzajemna nienawiść ludzi, powodowana po to, aby ‘łatwiej administrować państwem i manipulować społeczeństwem’. Celem samym w sobie, jest nieograniczona władza i różnorakie korzyści z niej wypływające.

Nigdy jeszcze w historii Polski (na tyle przynajmniej, na ile ja ją znam) zjawisko takich, sztucznie wywołanych podziałów, nie występowało. Nawet wówczas, gdy Polski nie było na mapach Europy, a rządziły nią wrogie nam siły. Śmiem twierdzić, że Polska bardziej była zjednoczona (w sensie zdolności i woli osiągania wspólnych interesów narodowych) nawet podczas zaborów, w latach 1795 – 1918 niż obecnie. Tym bardziej że wtedy, taki los zgotowali nam zaborcy chcący wymazać Polskę z kart historii i ludzkiej pamięci, a dziś do spadku jej znaczenia w świecie przyczyniają się ci, których powołano do obrony wartości, które do niedawna u nas obowiązywały.

I nie tylko my – Polacy to widzimy, patrzy na to, i potępia nas niemal cały demokratyczny świat. Osiem lat temu wydarzyła się straszna w skutkach katastrofa lotnicza, w której 96 osób poniosło śmierć. Naród, połączony w żałobie opłakiwał straty, jakie poniosła Polska. Jednak niektórzy do dziś – jeszcze po ośmiu latach – chcą wykorzystać (według mnie) w sposób wyjątkowo cyniczny tę tragedię, do realizacji własnych celów politycznych, które zderzają się (to moja niewzruszalna jak na razie teza), z interesem Polski.

Nie będę wyliczać tych szkód, gdyż pisze się o tym niemalże codziennie, bo są chyba one każdemu z nas znane. Głównie to straty społeczne Polski, jako państwa homogenicznego, jeszcze do niedawna przyjaznego wszystkim, a dziś ksenofobicznego, z rosnącą falą tego, co niektórzy „wybitni patrioci” eufemistycznie postrzegają, jako nacjonalizm oraz uznają za pozytywny, a co ma podłoże faszystowskie. Na dodatek, przyczynia się też znacząco do zachwiania tożsamości narodowej Polaków i negowania wszystkiego, co inne – obce.

A cała ta promocja czegoś tak nikczemnego (jak marsze neofaszystów) i złego dla Polski, odbywa się za pieniądze nasze, czyli podatników. Jakby tego było mało; to nie faszyści są obiektem działań Policji, a ludzie (jak ostatnio) śpiewający na Placu Zamkowym polski hymn i trzymający białe róże. Z całej Polski ściąga się policjantów, których zadaniem jest spisywanie i zatrzymywanie przyzwoitych ludzi, zamiast brunatnej gromady wyznawców imperatora państwa nazistowskiego – niedoszłego malarza z Wiednia – Adolfa Hitlera!

Czy to, co robią ludzie nieodpowiedzialni, wzywający do nienawiści i pozwalający na nią nie powinno być powodem do postawienia ich przed sądem, za głoszenie nieprawdy w celu osiągnięcia politycznych korzyści?! Powiem wprost; dla mnie, jako politologa i obywatela takie postawy powinny być traktowane, jako zdrada stanu, bo godzą w dobre imię Polski i przysparzają naszej ojczyźnie wrogów, że o ośmieszaniu się samemu (ale też nas, jako narodu) nie wspomnę! Nie może być tak, że za przejęzyczenie w kwestii dotyczącej postrzegania obozów koncentracyjnych z okresu II wojny idzie się siedzieć, a za szkodzenie Polsce tu i teraz oczekuje się uwielbienia, poklasku, uznania etc.?! To jest chore i nienormalne! Oprzytomnijcie!

Jak długo jeszcze będzie się wmawiać nam, że eksperymenty z użyciem parówek i puszek po coca – coli „dają odpowiedź na to, że przyczyną wypadku był zamach”?! W czyim to jest interesie panowie Macierewicz i Kaczyński?! Na pewno nie w polskim, jak uważam! Partyjne marsze nienawiści nie tylko kosztują nas miliony złotych, które PiS „wyrzuca w błoto”, ale mogą również mieć znaczący wpływ na pogorszenie się stanu bezpieczeństwa wewnętrznego, a w konsekwencji także zewnętrznego Polski. Wspomniałem tu o stanie, bo oczywistym jest, że poczucie bezpieczeństwa wśród społeczeństwa jest już na bardzo niskim poziomie i to od dawna!

W związku z powyższym zwracam się do opozycji parlamentarnej o zgłoszenie do NIK wniosku o zbadanie całkowitych kosztów, jakie poniosły samorządy i państwo, na rzecz zabezpieczenia 94 (jak dotąd, ale mają być jeszcze 2) „miesięcznic smoleńskich” i badań nad przyczynami wypadku, do opozycji pozaparlamentarnej z kolei, o pomoc w zebraniu danych, (jeśli to możliwe) na temat:

Czy, a jeśli tak to, jaki wpływ na bezpieczeństwo lokalne mogło mieć (a może miało) wyznaczanie funkcjonariuszy spoza Warszawy (oderwanych od swoich codziennych obowiązków), do zabezpieczenia miesięcznic w stolicy?!

Dobrze byłoby, gdyby opozycja w Sejmie podjęła jakąkolwiek próbę kontroli tego, co się robi w państwie, w którym „śmiercią nagłą umierają kolejne instytucje” mające zapewnić obywatelom ich prawa, zagwarantowane w naszej Konstytucji. Najwyższa Izba Kontroli podlega pod Sejm, więc spróbować należy, nawet gdyby większość ten wniosek odrzucić miała! Przynajmniej nie popełnicie grzechu zaniedbania! Jesteście nam to winni!

 

Dariusz Stokwiszewski

 

 

 


Dariusz Stokwiszewski: Zakłamana retoryka władzy i łamanie art. 32 Konstytucji RP

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

Zapytałem jednego z tych „mądrali z opozycji”, dlaczego nie widać protestów na ulicach skoro jest tak źle oraz dlaczego tak wiele osób uważa (bo skoro nie protestuje, to chyba sądzi), że w Polsce tak naprawdę nic złego się nie dzieje, a samą demokracją się „nie najemy”.

Jak powszechnie wiadomo, każdego dnia już od wczesnych godzin porannych, posłowie i senatorowie obozu władzy mówią jednym głosem, o bieżącej polityce państwa. Taka postawa mogłaby cieszyć, gdyby nie realia życia codziennego, dziwnie przypominające mi już dawno i słusznie minione czasy. Osobiście, niezwykle często przeżywam coś, co w języku Balzaca nazywa się déjà vu (już widziane/już przeżyte), a mnie przypomina, jako żywo, moją młodość, do której tęsknię.

Zgodność tę można tłumaczyć na różne sposoby, jako telepatię, empatię, więź duchową wspartą głębokim patriotyzmem i wyczuciem potrzeby chwili, związanej nierozłącznie z obowiązkiem wypełniania misji na rzecz „dbałości o Polskę i jej interes narodowy”, tj. Rację Stanu Rzeczypospolitej Polskiej. Tak to postrzegam – wbrew temu, że złośliwcy niechętni rządowi kpią, mówiąc, że jest ona (zgodność poglądów) być może, wynikiem tego, że posłowie instruowani są w ten sposób za pomocą sms’ów i/lub maili.

Ostatnio niezwykle istotnym przekazem prominentnych polityków PiS jest to, że każdy z nas jest równy wobec prawa, co odzwierciedlać ma zapis art. 32 Konstytucji RP. A to wszystko z powodu braku zrozumienia ze strony społeczeństwa tego, że nasza władza, szanując prawo, „aresztuje jedynie przestępców” i „osoby popełniające wykroczenia”. Nikt uczciwy według tychże działaczy bać się nie musi, bo czy np. ja, czując się w pełni „szczęśliwym obywatelem”, muszę jak „jakiś tam Władysław Frasyniuk”, wychodzić na ulicę drażniąc swoją obecnością „pogrążonych w religijnym zadumaniu i uniesieniu” obywateli defilujących podczas cyklicznej miesięcznicy smoleńskiej?! Ba, jakby tego było mało, trzymając w rękach – na złość porządnym ludziom – diabelsko wyglądające, białe róże?! Nie!

Mam ciepłą wodę w kranie? Tak! A chleb powszedni i coś do jego smarowania? Także! A poczucie pełnego bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego państwa? Jak nie jak tak! Władza mówi przecież o tym codziennie i karze tych, którzy sieją defetyzm. To, czego ja do jasnej cholery chcę?! O jaką równość wobec prawa mi chodzi?

Ze strachem odpowiadam: mnie jest dobrze, tylko tym „burzycielom” z dawnej opozycji solidarnościowej ciągle się coś nie podoba i wytykają władzy różne „dziwne rzeczy”.

A to np., że:

  • podobno prezydent narusza Konstytucję RP, na którą przysięgał;
  • Trybunał Konstytucyjny nie działa tak, jak powinien, a orzekają sędziowie powołani na zajęte już miejsca;
  • rząd nie publikuje wcześniejszych orzeczeń tegoż Trybunału, bo „niewygodne”;
  • w Sali Kolumnowej Sejmu odbyło się bezprawne głosowanie nad budżetem, które do organów ścigania zgłosił sam sędzia (chyba „nieobiektywny” albo nie wie, co to jest interes strategiczny państwa – tu sugerują, by wraz ze zmianą historii zmienić sposób kształcenia prawników, na bardziej „rozumny i patriotyczny”);
  • niby generałów polskiej armii zwalniał jakiś pomocnik aptekarza (nie wierzę, że taki generał przyjąłby bez żadnej adekwatnej reakcji takie wypowiedzenie);
  • nad tymże pomocnikiem aptekarza oficer lub chorąży WP trzyma parasol, a dowódca mu składa meldunek (nie, ja byłem w wojsku i w to także nie wierzę);
  • sędziowie zwalniani są faksem, nawet w czasie urlopów (to jakaś bzdura jest!);
  • Policja zakuwa „bez potrzeby” w kajdanki ponoć szanowanych obywateli; dobrze im oskarżać policjantów; a gdyby taki jeden, jak ten z Wrocławia miał np. armatę? I co wy na to krytykanci? I gdyby tak z tej armaty zaczął strzelać sam do siebie, raniąc przy tym funkcjonariuszy?!
  • ta sama Policja nie aresztuje „heilujacych” neonazistów, a kobiety trzymające w ręku białe róże;
  • toleruje się w Polsce stawianie szubienic, na których wiesza się fotki przeciwników władzy (to ja pytam: a dlaczego są jej przeciwni? Nie umieją żyć w zgodzie?);
  • toleruje się także pochwalanie faszyzmu (według mnie to nieprawda; a co, nie mogą się chłopaki pobawić w lesie w wojsko?)
  • według pewnego krakowskiego profesora prawa władza odchodzi od państwa prawa;
  • pozycja Polski w świecie i jej dobre imię są rujnowane;
  • zastrasza się obywateli, aby nie protestowali w ten sposób, że robi się „pokazówki”.

Tak więc, kiedy ze zgrozą wypisałem te wszystkie nietrafione zarzuty pod adresem naszej władzy, zrobiłem rzecz następującą. Otóż zapytałem jednego z tych „mądrali z opozycji”, dlaczego nie widać protestów na ulicach skoro jest tak źle oraz dlaczego tak wiele osób uważa (bo skoro nie protestuje, to chyba sądzi), że w Polsce tak naprawdę nic złego się nie dzieje, a samą demokracją się „nie najemy”.

Uzyskałem (chyba mającą mnie przestraszyć) odpowiedź, w formie wiersza niemieckiego pacyfisty, pastora i przeciwnika nazizmu, żyjącego w okresie II wojny światowej. Oto on:

Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.

Zostawiam ten wiersz bez komentarza po to, aby wnioski każdy wyciągnął samodzielnie!

 

 


Dariusz Stokwiszewski: Polskie „Idy marcowe” A.D. 2018

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

To, czy owe trzy moje tezy są trafne, czy błędne, pozostawiam do oceny czytającym, ale jednocześnie proszę ich o poważne zastanowienie się nad poruszonymi tu kwestiami, które stanowią istotę polskiego – „być albo nie być”!

 

Pierwsza, i jak dotąd jedyna (a według mnie fasadowa) rekonstrukcja rządu, odbyła się w drugiej połowie stycznia b.r.. Beatę Szydło, na urzędzie premiera zastąpił dotychczasowy wicepremier Mateusz Morawiecki. Tak naprawdę, z rządu odeszło jedynie kilku (według większości nas) najgorszych ministrów, których zastąpiły jedynie mniej kontrowersyjne, osoby, co nie oznacza, że bardziej merytoryczne. Jednak z punktu widzenia racji stanu RP najbardziej pożądane zmiany objęły resorty: MON, MSZ, MŚ i MZ. W rządzie pojawiły się nie tylko nowe nazwiska, ale również i nowe stanowiska. I chociaż kolejność resortów wymienionych przeze mnie jest tutaj przypadkowa, to szkodliwość działań ich szefów jest według mnie, do pewnego stopnia, porównywalna.

Jako że zawodowo zajmuję się kwestiami bezpieczeństwa Polski i międzynarodowego, to odniosę się tylko do dwóch, mnie osobiście interesujących z tej perspektywy, resortów: MON i MSZ. Zrobię to jednak w sposób syntetyczny, jako że nie zamierzam zagłębiać się w meandry teorii polityki czy bezpieczeństwa. Swoje przemyślenia chcę przedstawić tu w formie trzech, bardzo skondensowanych i odnoszących się do w/w resortów, tez:

Teza I:

Od czasu objęcia rządów przez PiS i jego koalicjantów nastąpił proces stopniowego rozkładu polskich Sił Zbrojnych RP, ze szczególnym uwzględnieniem czynników takich, jak zwłaszcza zdolności bojowe, dezorganizacja (a wręcz chaos) strukturalna, zwłaszcza w aspekcie dowodzenia, spadek morale wielu oficerów, podoficerów i żołnierzy oraz tego, co jest tego fatalnym skutkiem: wyparcie uniwersalnych wartości przestrzeganych przez całe wieki (wspaniałe tradycje chwały polskiego oręża od czasów Średniowiecza), takich jak prawdziwy patriotyzm, honor, rycerskość, niezależność w myśleniu — na rzecz pobudek niższego rzędu, które skwitować można określeniem serwilizmu w stosunku do tzw. „elit” politycznych, wywodzących się z obecnej – nieliczącej się z nikim – władzy. Teraz czekamy na odsłonę generalskie awanse w marcu. Prezydent pewnie je podpisze, gdyż (pozornie) pokonał byłego już (na szczęście, co zawsze podkreślam) Macierewicza – uważającego się chyba za cudownego ministra wojny, „jak to drzewiej bywało”!

Teza II:

Od samego początku administrowania Polską, pisowski rząd nie miał, i wciąż nie ma, koncepcji na prowadzenie polityki zagranicznej, zgodnej z polską racją stanu! To, co prezentował (a co, mam nadzieję, że po zmianie ministra się za czas jakiś się zmieni – póki nie będzie za późno!), to polityka awanturnictwa politycznego opartego na chaosie i wojnie z każdym. W Polsce Jarosława (co Polskę miał zbawić, według tego, co krzyczeli podczas miesięcznic jego fani) z nową, niespotykaną dotąd siłą odżyły teorie spiskowe oraz nienawiść do wszystkich „innych od PiS”! Polska stała się pośmiewiskiem!

Teza III:

W polskim obozie władzy zaczynają się „idy marcowe”, których jedynym celem jest (z wyłączeniem analogii do tragicznego losu Juliusza Cezara, co mocno podkreślam!) wyznaczenie następców do objęcia schedy w PiS, po Jarosławie Kaczyńskim. Jasne jest też to, że zasadniczą konsekwencją tego ma być „panowanie PiS nad Polską”, tak długo, jak długo da się ogłupiać ludzi – najpierw „marchewką” – a po zasiedzeniu się na polskim tronie – przy pomocy przysłowiowego „kija”, co można dostrzec już obecnie (Frasyniuk i kilkaset innych postępowań przed prokuratorami i/lub sądami, które dzięki Panu Bogu są w swojej większości normalne – postępują zgodnie z konstytucją RP)!

Idy marcowe (z łac. Idus Martiae) – w kalendarzu starożytnego Rzymu „święto środka miesiąca”, przypadające 15 marca i poświęcone rzymskiemu bogowi wojny – Marsowi. Podczas Id zwyczajowo dokonywano przeglądu wojsk oraz przeprowadzano, związane z tym uroczystości, które miały pokazywać wielkość Rzymu. Niemal 2062 lata temu Rzym zszokowała wieść o tym, że Juliusz Cezar (od 14 lutego 44 p.n.e., kiedy to Senat obwołał go dyktatorem wieczystym – dictator in perpetuum, najwyższym kapłanem, imperatorem oraz „ojcem ojczyzny”), został zamordowany. Później zaczęła się walka na śmierć i życie o władzę po nowo mianowanym imperatorze! Nihil novi sub Sole!

To, czy owe trzy moje tezy są trafne, czy błędne, pozostawiam do oceny czytającym, ale jednocześnie proszę ich o poważne zastanowienie się nad poruszonymi tu kwestiami, które stanowią istotę polskiego – „być albo nie być”! Zejść z właściwej drogi na bezdroża jest znacznie łatwiej, niż wejść na nią ponownie. Czasem, jednak bywa to nawet niemożliwe!

 

 


Dariusz Stokwiszewski: Żałoba — żałobie nierówna. Podobno minister Błaszczak chce rzucić haniebne „wyzwanie” przeciwnikom miesięcznic

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

Uważam, że zasadniczym imperatywem działań Jarosława Kaczyńskiego są te przesłanki: żądza nieograniczonej, niczym nieskrępowanej władzy i megalomania przejawiająca się w tym, że patrząc na wizerunek zmarłego, brata widzieć chciałby ten swój, własny - w glorii „wielkości i chwały”! To smutne i sztuczne

 

Wypadek lotniczy pod Smoleńskiem z 10 kwietnia 2010 roku, w wyniku którego śmierć poniosło 96 osób (w tym ważni polscy politycy, wojskowi, duchowni i osoby spoza tych kręgów), wstrząsnął Polską i światem. Bez wątpienia była to największa katastrofa, jaka wydarzyła się w polskiej komunikacji lotniczej od wielu dziesięcioleci. Naród polski, pogrążony w niewypowiedzianym żalu, wydawał się zjednoczony, jak nigdy dotąd. Nikomu jednak nie przyszłoby do głowy to, że znajdzie się ktoś, kto zechce w sposób bardzo cyniczny wykorzystać tę straszną katastrofę, do realizacji celów politycznych, nie tylko niesłużących polskiej racji stanu, ale wręcz godzących w wolności zagwarantowane nam wszystkim w Konstytucji RP z 1997 roku. Konstytucji dodam tu, wypracowanej w czasie dla Polski niełatwym, ale na podstawie narodowego konsensusu.

Znaleźli się jednak ludzie, dla których to nie konstytucja oraz prawa w niej zawarte są kluczowe dla istnienia polskiego, demokratycznego państwa prawa. Dla nich ważniejsze wydają się własne, partykularno — osobowościowe interesy oraz interesy partii, które tym pierwszym – partykularnym mają służyć do promocji własnej osoby oraz budowania legend z jednoczesnym zakłamywaniem i/lub deprecjonowaniem, obiektywnej prawdy.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tzw. miesięcznicach, do głowy mi nie przyszło, że to zjawisko – nowe nie tylko w polskiej tradycji – stanie się iskrą na prochy, która uruchomi „reakcję łańcuchową”, skutkującą trwałym podziałem społeczeństwa, jakiego świat dotąd jeszcze nie widział. I według mnie nie ma w tym stwierdzeniu zbytniej przesady, dopóki nie odnosimy się do sytuacji takich, jakie miały miejsce na Bałkanach w latach 1991-95, czy nieco wcześniej na kontynencie afrykańskim. Mam nadzieję na to, że powiedzenie „wszystko jeszcze przed nami”, nigdy nie znajdzie w naszej sytuacji zastosowania.

Medycyna i psychologia o żałobie: Żałoba spowodowana utratą kogoś bliskiego to stan, który u każdego z nas przebiega inaczej. Jej obraz oprócz czynników psychologicznych w istotny sposób zależy od wpływów kulturowych. Wśród wzorców radzenia sobie z utratą mogą się pojawić mechanizmy funkcjonalne (pozwalające zaakceptować utratę i zaadoptować się do dalszego życia), jak i dysfunkcjonalne (np. idealizowanie zmarłego czy wręcz odwrotnie – unikanie myśli i uczuć związanych z utraconą osobą).

„Prawidłowo” przebiegająca i niepowikłana żałoba mająca znaczenie przystosowawcze, pozwala pogodzić się z utratą i dostosować się do nowej rzeczywistości. Z kolei jej „powikłana” postać lub depresja rozwijająca się w przebiegu tego stanu mogą być także źródłem dodatkowego cierpienia, a z czasem, utrwalonego pogorszenia funkcjonowania osoby (w tym przypadku również narodu – D.S.).

Ciągłe powroty do bolesnych wspomnień nie tylko nie pomagają, a wręcz szkodzą, co jest doskonale widoczne w przebiegu tego, co jest przedmiotem moich wywodów. Zmuszanie społeczeństwa do oglądania ponad 90 marszów, w atmosferze nocy i zapalonych świateł, przebiegających przy tym w atmosferze żałobnych pieśni, modlitw czy egzorcyzmów, przywołuje czarny obraz średniowiecza i wręcz strach w wielu polskich sercach.

I znów odwołuję się tu do medycyny i psychologii, które definiują oraz obejmują trzy stadia żałoby:

  • o etap wstrząsu ze stanem „odrętwienia” i poczuciem niedowierzania stracie bliskiego;
  • o stan pewnego „kurczenia się w sobie”, z narastającym bolesnym poczuciem utraty i towarzyszącym poczuciem niesprawiedliwości, gniewem, nienawiścią oraz wyrzutami sumienia;
  • o etap adaptacji, w którym osoby będące w żałobie dostosowują się do nowej sytuacji, akceptując uczucia związane ze stratą bliskiego, które z czasem jednak słabną.

Stawiam tezę, że organizatorzy tych comiesięcznych obchodów zatrzymali się ostatecznie na drugim (według medycyny) stadium, przytoczonej definicji omawianego zjawiska. Nie zdają sobie przy tym sprawy (a może i odwrotnie?) z tego, że rozdrapywanie ran, (które od dawna powinny się, przynajmniej powierzchownie zasklepić) nie służy dobru państwa. Spotkania kończące się słowami: jesteśmy coraz bliżej prawdy, są najlepszym na obronę tej tezy dowodem.

Wręcz przeciwnie: sądzę, że doszło tutaj do deprecjacji żałoby, jako stanu szczególnie uroczystego, patetycznego wręcz, z pogranicza nadprzyrodzoności (transcendentności – wymykającej się zwykłemu ludzkiemu doświadczeniu), a więc wykraczającej poza zasięg ludzkiego poznania przy pomocy jego podstawowych zmysłów.

A według mnie wszystko dla celów partykularno – politycznych – do budowania na grobach ofiar trywialnej (co ją odróżnia od stanu żałoby) legendy założycielskiej nowej tysiącletniej, IV Rzeczypospolitej, pod „światłym kierownictwem wodza”, który (według powszechnej opinii) mniej myśli o dobru/spokoju ofiar oraz ich rodzin), a bardziej o własnej „wielkości”. Stąd wysyp kultowych, często „maskarycznych” rzeźb i pomników, zmiany nazw ulic, placów, skwerów, zmiany historii na tę „bardziej poprawną” – „bo pisowską, a zatem patriotyczną” (sic!)

Uważam, że zasadniczym imperatywem działań Jarosława Kaczyńskiego są te przesłanki: żądza nieograniczonej, niczym nieskrępowanej władzy i megalomania przejawiająca się w tym, że patrząc na wizerunek zmarłego, (ale uhonorowanego przez Państwo i Kościół, pochówkiem na Wawelu) brata widzieć chciałby ten swój, własny – w glorii „wielkości i chwały”! To smutne i sztuczne, a dla mnie nie wiąże się w żaden sposób z celebracją prawdziwej żałoby, którą nosi się w sercu, nie obnosząc się z nią publicznie, tym bardziej z nienawiścią tak bardzo bijącą z twarzy podczas każdego wystąpienia!

Nie chcąc, abym został źle odebrany, powiem, że nie jest moją intencją pouczać czy nie daj Boże dotknąć lub obrazić kogoś. Wręcz przeciwnie: chcę, aby nie trywializować śmierci i nie używać jej do niechlubnych celów. Chlubne byłoby dążenie do zakopania podziałów w społeczeństwie i zakończenie szkodliwych dla Polaków i Polski, sporów ze wszystkimi wokół. Sporów, które jawią się jak grzyby po deszczu, odkąd PiS administruje państwem.

Trudno nie wspomnieć przy tej okazji o ogromnych kosztach comiesięcznych marszów, do których wykorzystuje się tysiące policjantów z całej Polski, co jeszcze nie byłoby takie najgorsze, gdyby nie to, że umysły tak wykorzystywanych funkcjonariuszy poddawane są przy tej okazji swego rodzaju indoktrynacji, powodując nieodwracalne zmiany w percepcji wartości uniwersalnych przez większość z nas kultywowanych. W szczytowym okresie tj., w czasie obchodów 7 rocznicy katastrofy przemarszu pilnowało aż 3365 policjantów!

Jak informują media (to w oparciu o dane z Komendy Stołecznej Policji), w samym tylko 2017 roku, ochrona miesięcznic smoleńskich to koszt 4,5 miliona zł kosztowała – co jest wartością cztery razy wyższą, w porównaniu do tej z 2016 r. I tu coś, czego się chyba nikt nie spodziewał, coś, czego ja nie umiem nawet nazwać w sposób kulturalny. Otóż niejaki Mariusz Błaszczak – MSWiA, w jednym z wywiadów w lipcu 2017 stwierdził, cytuję:

Rozmawiałem o tym (miesięcznicach – D.S.) na prezydium klubu parlamentarnego PiS, aby zmienić ustawę o zgromadzeniach, obciążając kosztami tych, którzy deklarują jego zablokowanie. Oni są sprawcami wzrostu tych kosztów (sic!).

Jak należy taką postawę określić? Bezczelnością, chamstwem, arogancją, bezczelnością, prostactwem brakiem empatii czy też zwykłej kultury?! Nie wiem, może wszystkimi tymi pojęciami?! Nie będę tego robić, ocenę pozostawiam czytelnikom moich artykułów!

Pododdziały Policji, a także metalowe barierki nie pozwalają mieszkańcom Warszawy na spacer Krakowskim Przedmieściem, na Plac Zamkowy. Co chwilę ktoś podchodzi i pyta o to, dlaczego nie można tędy przejść. Policjanci odpowiadają, że przejścia nie będzie do godziny 22 oraz kierują mieszkańców na inne, okrężne ulice. Niedaleko funkcjonariuszy stoi kilka radiowozów wydziału prewencji. Słyszy się tu nerwowe komentarze w rodzaju: „szkoda, że armat i czołgów tu nie postawili” …, czy też jeszcze: „to absurdalne, że znów partyjne święto utrudnia życie mieszkańcom stolicy i turystom”.

Czy władza oderwała się od rzeczywistości i uleciała w kosmos beztroski?! Wszystko na to wskazuje, gdyż takie postępowanie, a zwłaszcza strach przed własnymi obywatelami to coś, co może zwiastować różne możliwości. Panie Kaczyński, chyba czas się przebudzić i przeprosić naród za całe wyrządzone mu zło, którego 500+ dane jednym, jest zabierane innym, przy czym mimo to, ja uważam, że było to dobre, choć dość machiawellistyczne posunięcie — zrobione z pełnym wyrachowaniem i politycznym egoizmem!

 

 


Dariusz Stokwiszewski: Czy pozwolimy PiS na wyprowadzenie Polski z UE? Dlaczego Jarosław Kaczyński nie rozumie historii?!

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

Polska, powinna na powrót stać się szanowanym członkiem całej społeczności i demokracji zachodniej. Do tego jednakże potrzebuje odpowiednich kadr, które będą w stanie sprostać oczekiwaniom stawianym państwu przez jego obywateli oraz instytucje międzynarodowe, co wcale nie musi oznaczać przyjmowania pozycji klęczącej, do czego wciąż odwołuje się PiS

 

Donald Tusk w wywiadzie dla „Polskiego Radia”: Polska – i to jest szokujące także dla Europy – stanęła okoniem wobec wszystkiego, co dla Unii ważne. I to z rozmysłem, bo uważam, że rządzący nie są entuzjastami, delikatnie mówiąc, naszej obecności w Unii. Nie mamy do czynienia ze sporem o to, jaka ma być Europa, tylko ze sporem o to, czy Polska ma być dalej jej częścią – dodaje też w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” były polski premier, obecnie przewodniczący Rady Europejskiej.

Odchodzę już od wszelkich cytatów i wracam do swego pytania, zawartego w tytule tego artykułu, a także własnych konkluzji, które chcę przedstawić. Nie jest moim celem sianie defetyzmu w pozytywne zakończenie problemów, z którymi Polska boryka się obecnie w Europie i świecie. Truizmem byłoby stwierdzenie, że tego „piwa nawarzyły nam”, ponad dwuletnie rządy, fatalnej zmiany, chcącej uchodzić powszechnie za „zmianę dobrą”, bo to „oczywista oczywistość”.

Co takiego ważnego dała nam – Polsce i Polakom – integracja z Radą Europy, NATO czy Unią Europejską – tj. z szeroko rozumianym, demokratycznym Zachodem?

Aby móc na to pytanie udzielić poprawnej odpowiedzi chciałbym posłużyć się też pewną analogią z początków państwa polskiego i nawiązać do marca roku 1000, kiedy to książę Bolesław Chrobry spotkał się z cesarzem niemieckim Ottonem III. Spotkanie odbyło się w Gnieźnie – znane jest w historii, jako „zjazd gnieźnieński”. Sam przebieg spotkania, choć ciekawy, interesuje nas jednak mniej, niż jego skutki. Te zaś były (nie wdając się tutaj w szczegóły) takie, że Polska, z „zaściankowego księstwa” stała się jednym z partnerów nie tylko Ottona III, ale też mającego się odrodzić, Cesarstwa Rzymskiego.

Wielkim osiągnięciem Bolesława było przede wszystkim powołanie do życia Metropolii Gnieźnieńskiej, podległej jedynie papieżowi. Na jej czele stanął brat świętego Wojciecha, Gaudenty. Ponadto powołano też, podległe już Gnieznu, nowe biskupstwa w Krakowie, w Kołobrzegu oraz we Wrocławiu. Już po śmierci biskupa Ungera, biskupstwo poznańskie włączono do metropolii Gnieźnieńskiej. Zjazd przyczynił się ponadto do wzmocnienia władzy księcia Bolesława i zacieśnienia stosunków z ówczesnym Cesarstwem Niemieckim.

Końcowym efektem, była już koronacja Bolesława Chrobrego w 1025 roku. Nowy król Polski został zwolniony z trybutu płaconego na rzecz Cesarstwa i (co niezwykle istotne) otrzymał prawo do mianowania biskupów. Zapyta ktoś, dlaczego te wydarzenia były tak istotne? Odpowiedź jest prosta: okres ten w historii, to jedna z pierwszych prób integracji Europy w ramach procesu zwanego „ideą uniwersalizmu chrześcijańskiego”. Wówczas już jasne było dla rządzących, że siła leży w jedności, choć oczywiście ja przedstawiam to w uproszczonej formie publicystycznej po to, aby zrozumienie meandrów tamtego czasu było nieco łatwiejsze dla czytelnika.

W historii nowożytnej Europy podejmowano jeszcze kilka prób, zakończonych jednak niepowodzeniem. Dopiero działania podjęte po II wojnie światowej zostały zwieńczone sukcesem. Wówczas to, kiedy Europa Zachodnia rozwijała się gospodarczo, jej środkowo – wschodnia i południowa część (wraz z Polską) doświadczyły kolejnej już okupacji ze strony Związku Radzieckiego, co trwało do końca lat 80. XX wieku, choć tak naprawdę ostatni sowieccy żołnierze opuścili terytorium Polski dopiero we wrześniu 1993 r.

Radość Polaków po upadku dwubiegunowego świata nie miała granic i to bez względu na to, po której stronie (wewnątrzpolitycznej) stali. Marzenia niemalże wszystkich były takie same: jak największe zbliżenie z demokratycznym Zachodem, co zapewnić miało Polsce, znajdującej się wówczas w tzw. „próżni bezpieczeństwa” możliwość istnienia. Od 1991 roku nie byliśmy już członkiem Układu Warszawskiego, a myśli o członkostwie w NATO po prostu były, jak wiara w „cuda”.

Efektem działań czterech kolejnych rządów, w których ministrem spraw zagranicznych był prof. Krzysztof Skubiszewski, stało się spełnienie marzeń większości z nas; w 1999 roku Polska została członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego, a pięć lat później, weszła (z innymi dziewięcioma państwami) w struktury Unii Europejskiej. Integracja Polski z Zachodem stała się faktem. Kolejne rządy skutecznie pogłębiały istniejące więzy, a kraj rozwijał się z roku na rok coraz bardziej dynamicznie. Do czasu, jak się miało okazać…!

Najpierw w 2005 roku (dzięki Bogu tylko na dwa lata), a dziesięć lat później, do pełnej już władzy w Polsce doszło ugrupowanie noszące dumną nazwę Prawo i Sprawiedliwość. Wodzowska partia Jarosława Kaczyńskiego, sceptycznie nastawiona do integracji zaczęła wprowadzać „nowe porządki”, których nie sposób pogodzić z tym, co w UE nazywa się aquis communitaire (czy jak kto woli) dorobkiem prawnym lub prawem pierwotnym UE, w całości odwołującym się do zasad demokracji, praw człowieka, wolnego rynku etc.

Jednak, jako że o tym, co się w Polsce dzieje mówi niemal każdy ukazujący się artykuł, ja chcę zwrócić uwagę na możliwe – dalekosiężne konsekwencje dla nas w sytuacji, gdyby rządzące ugrupowanie zechciało, w swej bezmyślności, krótkowzroczności i dyletanctwie wyprowadzić ją z UE. Zacytowany już na początku fragmencik wywiadu z Donaldem Tuskiem – człowiekiem, zorientowanym, jak mało kto, o czym mówi się na „unijnych salonach”, wskazuje na prawdopodobieństwo tego, że Polexit teoretycznie jest możliwy. Teoretycznie, bo wszystko zależy od postaw samych Polaków – Unii zależy na pewno na naszej obecności w jej strukturach.

Prawdopodobnie w przyszłym roku nastąpi podział środków unijnych na następny okres rozliczeniowy 2021 – 2026. Ich wielkość będzie zależna od wielu czynników, w tym np. od poszanowania zasad demokracji i postanowień instytucji europejskich, które w Polsce traktowane są czasem, z wręcz ostentacyjnym, lekceważeniem. My już wiemy, że „ten się śmieje, kto się śmieje ostatni”, ale Jarosław Kaczyński ani jego „niemi doradcy” zdają się o tym nie pamiętać, a szkoda! Według mnie, środki te będą znacznie okrojone, a jeśli do tego dodamy zbliżający się prawdopodobnie okres dekoniunktury na świecie, to czeka nas okres „ekonomicznej smuty”, czyli wyrzeczeń i zaciskania pasa.

Na dodatek, nie jest też tak, że UE nie może zablokować środków będących obecnie do wykorzystania przez Polskę, w ramach możliwych sankcji (nazwę to „przywoływaniem do porządku”) właśnie.

Ostatnie działania rządu pokazują brak „asertywności” zarówno premiera, jak i ministrów, którzy pod pewnym naciskiem, chyłkiem wycofują się z podjętych – złych decyzji, jak np. z ustawy o IPN. Siły demokratyczne (parlamentarne i pozaparlamentarne grupy nacisku) powinny tę słabość rządzących i ich brak profesjonalizmu (gdyż oba one szkodzą Polsce) wykorzystać w nadchodzących wyborach dla przedstawienia konstruktywnych propozycji dotyczących kierunku poważnych zmian w polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Polska, jako państwo, powinna na powrót stać się pełnoprawnym i szanowanym członkiem całej społeczności i demokracji zachodniej. Do tego jednakże potrzebuje odpowiednich kadr, które będą w stanie sprostać oczekiwaniom stawianym państwu przez jego obywateli oraz instytucje międzynarodowe, co wcale nie musi oznaczać przyjmowania pozycji klęczącej, do czego wciąż odwołuje się PiS, a co jest czystą oraz szkodliwą demagogią, a nawet kłamstwem!

Nie dajmy się wodzić za nos, brońmy demokratycznego państwa prawnego, jakim winna być Rzeczpospolita Polska, wróćmy do Europy, a przynajmniej nie dajmy sobie wmówić, że musimy ja opuścić, bo to szkodząca Polsce demagogia obliczona na zmianę ustroju!

 

Dariusz Stokwiszewski

 

 


Dariusz Stokwiszewski: Wielu hierarchów i księży legitymizuje działania Jarosława Kaczyńskiego, a ten robi, co chce!

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

„Jarosław Kaczyński to PiS, a PiS to Polska. Konkluzja: Jarosław Kaczyński to Polska”. Tak można byłoby pomyśleć, gdyby bezkrytycznie podejść do tego, co od czasu sukcesu wyborczego tej partii dzieje się w Polsce

 

„Jarosław Kaczyński to PiS, a PiS to Polska. Konkluzja: Jarosław Kaczyński to Polska”. Tak można byłoby pomyśleć, gdyby bezkrytycznie podejść do tego, co od czasu sukcesu wyborczego tej partii dzieje się w Polsce. Jednak my tak myśleć nie możemy, bo Jarosław Kaczyński to nie jest człowiek, który mógłby być porównywany do Cesarza Francuzów – Napoleona. Jeśli już, to tylko w zakresie marzeń o wielkości, ale marzyć każdemu wolno. Przywódca PiS marzy o tym, co wydaje mu się realne; o władzy absolutnej, bez oglądania się na kogokolwiek – wierząc, że uda się mu ten zamysł osiągnąć.

Od ponad dwóch lat rządów tzw. zjednoczonej prawicy (mam tu poważne zastrzeżenia do określenia „prawica”), stopniowej degradacji ulegają najważniejsze instytucje w państwie. Może bardziej właściwe byłoby określenie „zawłaszczanie i upolitycznienie” tego, co stanowi przecież samą istotę demokratycznego państwa prawnego: Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, ale także sądów powszechnych, Krajowej Rady Sądownictwa, prokuratury, Policji, armii oraz innych, nie mniej ważnych dla naszych wolności, organów i instytucji.

Pamiętać należy, że co, jak co, ale to właśnie one powinny być jak najbardziej od polityki wolne. I nie chodzi mi o to, że ten czy inny minister nie ma prawa kierować tą, bądź inną instytucją, ale o to, aby urzędnicy tychże nie musieli, w zamian za stanowiska, stawać się bezwolnym instrumentem w ręku polityków (dziś PiS, a jutro partii X), godząc się, jeśli nawet nie na łamanie, to choćby „naciąganie” prawa.

Stąd, najbardziej według mnie wrażliwa jest sfera Wymiaru Sprawiedliwości i Organów Ścigania, które zaczynają stawać się fasadowe, choć np. środowisko sędziowskie broni się z wyjątkową determinacją, wykluczając ze swojego środowiska osoby uznane za (jak z tego wynika) niespełniające standardów bycia ich członkami. Iustitia usunęła z szeregów jednego z ważniejszych urzędników ministerstwa sprawiedliwości, aby nie legitymizować działań, uznawanych za niezgodne z Konstytucją RP.

Dygresja: „Uelastycznianie prawa pod własne potrzeby” jest starym jak świat zabiegiem stosowanym przez wszystkich despotów, dyktatorów, tyranów (jeden podobny do innego) uchwalających, za pomocą (jedynie formalnie) demokratycznych metod bezprawie, aby następnie ścigać tych, którzy nie chcą się nowemu już „prawu” podporządkować!

W pokojowych kontrmanifestacjach do miesięcznic smoleńskich władze widzą (czy udają raczej, że istnieją) zagrożenia dla wymyślonych przez PiS ‘cyklicznych marszów’. Myślę, że samo stosowanie określeń związanych z „zakłócaniem” partyjnych przecież marszów, nie jest uprawnione i zgodne z obowiązującym w Polsce prawem konstytucyjnym. Owe miesięcznice, nie są według większości z nas czymś ważniejszym od innych zgromadzeń.

A tak naprawdę toczy się tu walka o zalegalizowanie łamanego przez tę władzę prawa wszystkich nas obywateli, do publicznego demonstrowania swoich poglądów, a w tym przypadku, także do sprzeciwu wobec polityki PiS i jego przybudówek.

Ciekawa może być odpowiedź na pytanie, dlaczego to wszystko jest możliwe w Polsce do niedawna postrzeganej, jako w pełni demokratyczne państwo i partnera do współpracy na każdej niemalże płaszczyźnie?

Niedawno analizowałem wywiad dla „GW” dominikanina ojca Pawła Gużyńskiego, który przynajmniej dla mnie, jest jednym z tych polskich duchownych (obok np. bpa Tadeusza Pieronka i ks. Adama Bonieckiego), którzy dają świadectwo wierze i mądrości, co można jak się okazuje pogodzić, i co wcale nie jest tak rozpowszechnione wśród duchowieństwa, jakby można było sądzić na „pierwszy rzut oka”!

Paweł Gużyński, zapytany został przez dziennikarza o to, co myśli o słowach arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, odnoszących się do kontrmanifestacji w stosunku do miesięcznic smoleńskich. Metropolita krakowski mówi, że:

…przypominają mu one prześladowania księży przez SB, osoby zaś biorące udział w tych miesięcznicach określa mianem strażników tego, co wydarzyło się w Smoleńsku.

O. Paweł Gużyński odpowiada: Biskup powinien wiedzieć, kiedy milczeć, bo gdy zabiera głos w sprawach polityki, to obnaża swój intelektualny „durszlak”. W tym przypadku alternatywą dla głupoty może być podłość. Biskupowi przypomina się prześladowanie księży przez SB, gdy widzi kontrmanifestacje podczas smoleńskich miesięcznic! Gdy ludzie są w żałobie, rolą księdza nie jest propaganda polityczna. On musi ich z tej żałoby wyprowadzić.

Dominikanin krytykuje upolitycznienie mszy w trakcie obchodów smoleńskich, które w jego rozumieniu szkodzą też Kościołowi, mówiąc, że:

Sama msza w pewnym momencie przestała być aktem religijnym. Kaznodzieja staje się stroną w ocenie tego, czym była katastrofa smoleńska. Został uruchomiony proces desakralizacji mszy i proces ten postępuje. Z religijnego punktu widzenia eucharystia jest pamiątką męki i ukrzyżowania Jezusa Chrystusa.

Każdy z nas ma inne stanowisko w kwestiach fundamentalnych, takich jak np. wiara. I to jest normalne i zrozumiałe. Kiedy jednak ksiądz gubi proporcje i wypacza sens tego, co nazywamy mszą świętą, a w innych kapłanach, np. asystujących „prywatnym procesjom nienawiści Jarosława Kaczyńskiego widzi podobieństwo ich losu do tego, co spotkało ks. Jerzego Popiełuszkę”, to możemy mówić już o aberracji, a nie wierze i/lub religijnym praktykom Kościoła Katolickiego. Upolitycznione msze nie są według ojca Gużyńskiego, mszami sensu stricto, z czym osobiście się zgadzam. Popieram też jego pogląd o tym, że Polski Kościół powinien się odciąć od polityki, zwłaszcza tej ekipy, wykorzystującej go niezwykle instrumentalnie. Choć są oczywiście wyjątki „duchownych” wykorzystujących samą partię rządzącą, czego przykładem może być „asceta” z Torunia.

 

Dariusz Stokwiszewski

 

 


Dariusz Stokwiszewski: Wyszło szydło z wora – prezydent ma u A. Macierewicza „przechlapane”!

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

Zgodnie z tym, co mówi Kaczyński, a o czym od dawna ćwierkały wszystkie polskie wróbelki, bezpośrednim powodem odwołania Antoniego Macierewicza, z funkcji ministra obrony narodowej była presja ze strony Andrzeja Dudy. Tłumacząc się, lider PiS nie ukrywa, że w sporze A. Dudy z A. Macierewiczem, sercem jest po stronie byłego już, szefa resortu obrony narodowej

 

Chyba najbardziej nieoczekiwaną decyzją niedawnego „politycznego trzęsienia ziemi” w polskim rządzie było odwołanie Antoniego Macierewicza, z funkcji ministra obrony narodowej. W wywiadzie udzielonym „Gazecie Polskiej” Jarosław Kaczyński ujawnia nowe fakty w tej sprawie.

Zgodnie z tym, co mówi Kaczyński, a o czym od dawna ćwierkały wszystkie polskie wróbelki, bezpośrednim powodem tej decyzji była presja ze strony prezydenta Andrzeja Dudy. Tłumacząc się tak (panu Antoniemu, chyba ze strachu – ciekawe o co?) lider PiS nie ukrywa, że w sporze A. Dudy z A. Macierewiczem, sercem jest po stronie byłego już (i słusznie, co zawsze podkreślam), szefa resortu obrony narodowej. Dla mnie słowa posła Kaczyńskiego to nihil novi sub sole! Taka „lojalność” to cecha „wielkich ludzi”!

Panie Andrzeju Duda (nie wiem, czy o świcie, ale zdradzony przez prezesa), co pan na to?

Czy liczył pan na łaskę Cezara i/lub związane z nią wybaczenie? Czy może na ludzkie uczucia tego człowieka, który nie dopuści już nigdy (teraz pomoże mu w tym sam pan Antoni) do tego, aby pan cokolwiek jeszcze osiągnął w polityce?! Liczył pan na kolejną elekcję? Jeśli tak, to pana wrodzona buta i zarozumiałość (wraz z mimiką godną, co najmniej, Ludwika XIV – króla „Słońce”) nie jest wynikiem asertywności, a raczej tego, co można nazwać jakimś skumulowanym kompleksem, odnoszącym się, jak sądzę, do wielu różnych czynników, których jako laik w sferze psychologii, wytłumaczyć się nie podejmuję!

Myśmy (przynajmniej niektórzy, w tym i ja – mea maxima culpa) uwierzyli panu w to, co pan obiecywał w trakcie kampanii – naprawdę! Do pewnego czasu dałbym sobie np. włosy obciąć, że zachowa się pan adekwatnie godnie do tego, co panu ofiarował naród, tj. najwyższego rangą i „obarczonego” zaufaniem społecznym – urzędu Prezydenta RP.

Dygresja: Czy słyszał pan kiedyś o tragicznym losie Montezumy II? Otóż człowiek ten, uznawany był za władcę absolutnego Azteków u szczytu potęgi państwa Tenochtitlán. Jednak władca był człowiekiem niezdecydowanym, ulegającym presji proroctw, a także własnych doradców i wróżbitów. Uwierzył w brednie mówiące o przybyciu jednego z bogów o imieniu Quetzalcoatla (dla pana to imię „Jarosław”). Przybycie Hiszpanów pod wodzą Cortésa sprawiło, że Montezuma potraktował go jak Boga. Jednak już podczas ich pierwszego spotkania król zdał sobie sprawę, że Cortés nie jest Bogiem. Jednak władca nie potrafił mu się w sposób zdecydowany przeciwstawić!

Król nie poparł powstania (ludu) w stolicy przeciwko najeźdźcom, do którego po wielu zatargach doszło i przypłacił to własnym życiem. Następstwem jego śmierci był upadek Tenochtitlánu (jakieś skojarzenia panie prezydencie?). Rok później, skutkiem obu tych wydarzeń był podbój całej już Mezoameryki, który doprowadził zwłaszcza do upadku kultury oraz sztuki w tym rejonie. Czy dalej mam pana pytać o możliwe skojarzenia?!

Reasumując te moje, abstrakcyjne nieco (być może) rozważania, chcę podjąć się próby przewidzenia tego, co pana czekać może (to tylko hipoteza, ale dość prawdopodobna) w najbliższej przyszłości. Najprawdopodobniej nigdy już powtórnie nie zostanie pan prezydentem, co według mnie służyć będzie przyszłości naszej Ojczyzny! Zanim jednak pana kadencja się skończy dozna pan jeszcze cały szereg upokorzeń nie tylko ze strony pana prezesa, ale także Macierewicza i jego stronników. Co jednak w tym wszystkim, tak z pana punktu widzenia, będzie najgorsze? Otóż według mnie podobieństwo losów pana przyszłości do losów mitycznego Montezumy (oczywiście nie wszystko i nie tak dosłownie).

Jeśli chciałby pan posłuchać mojej darmowej oraz szczerej rady, to powinien pan zrobić coś rzeczywiście pro publico bono, zamiast pro PiS (i/lub prezes) bono! Niech pan godnie wypełni swoimi działaniami dla Polski pozostałe dwa lata, na tym zaszczytnym urzędzie! Jeśli tak się stanie, a stać się powinno, bo jest pan także doktorem prawa, to może jakaś uczelnia po zakończeniu kadencji zatrudni pana na stanowisko adiunkta, co nie jest powodem do wstydu – wręcz odwrotnie – co wiem z autopsji.

 

Dariusz Stokwiszewski

 

 

 


Dariusz Stokwiszewski: Dlaczego nie wyciągamy wniosków z przeszłości?!

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

W sumie, w okresie od 1945 roku do końca XX wieku, w wyniku wypowiedzianych oraz niewypowiedzianych wojen i konfliktów zbrojnych, zginęło na całym świecie niemal 190 milionów osób

 

Wiek XX był okresem, w którym świat dotknęły dwa największe kataklizmy w dziejach: pierwsza i druga wojny światowe. Podczas tej, najbardziej krwawej epoki, tylko w I wojnie śmierć poniosło ponad 15 mln ludzi (8,5 mln żołnierzy i 6,6 mln cywilów), w drugiej, ilość ta uległa zwiększeniu do 17,5 mln żołnierzy i 39 mln cywilów, po obu stronach konfliktu. Łączna ilość ofiar tej najstraszniejszej (II) wojny światowej to 56 milionów ludzi.

Poza tymi, dwoma największymi konfliktami, świat przeżył również kilkanaście innych mniejszych, z których każdy kosztował życie kolejnych milionów — w większości niczemu niewinnych ludzi. W sumie, w okresie od 1945 roku do końca XX wieku, w wyniku wypowiedzianych oraz niewypowiedzianych wojen i konfliktów zbrojnych, zginęło na całym świecie niemal 190 milionów osób.

Wielu badaczy przyjmuje te liczby, jako szacunkowe ze względu na brak dostępnych oraz wiarygodnych danych źródłowych. Czasem natomiast, jak w przypadku większości państw Trzeciego Świata będącego areną najkrwawszych wojen, statystyk nie prowadzi się wcale, stąd jeszcze trudniej o w pełni wiarygodne dane.

Gdy na przełomie lat 80. i 90. XX w. pojawiła się pewna szansa na to, że świat stanie się normalny, nadzieja zaczęła wkraczać w serca ludzi na całym globie. Nie była ona może tak wielka w regionach takich jak Afryka, Bliski Wschód, Azja i Ameryka Południowa, które od zawsze (bez względu na to, co działo się u nas) nękane były konfliktami. Większość z państw, o których tu mowa (zwłaszcza te z „czarnego lądu”) nigdy nikogo tak naprawdę nie interesowały, a jeśli, to jedynie w kontekście wykorzystania ich taniej i niewolniczo traktowanej siły roboczej, której były rezerwuarem.

Inaczej ta sytuacja wyglądała na Zachodzie i w państwach środkowo – europejskich, które po zakończeniu zimnej wojny zyskały szanse na pozytywną zmianę, a więc dużo lepszą i pewniejszą przyszłość. Tak widział to Francis Fukuyama — autor, jak się miało wkrótce okazać — mocno kontrowersyjnej i niezbyt trafnej tezy o „końcu historii” i zaniku zagrożeń. Uznał on, że lata 90. XX wieku, nie tylko nie przyniosły nowych niebezpieczeństw, ale miały wiele zmienić na lepsze, co oczywista odnosiło się głównie do rozpadu bipolarnego świata, w tym upadku komunizmu.

Czy były już wówczas uzasadnione podstawy do tak wielkiego optymizmu? Być może, ale głównie z uwagi na takie właśnie oczekiwania ludzi. Dziś, z perspektywy niemal trzech dekad wiemy, że optymizm Fukuyamy był bardziej życzeniowy, niż realnie uzasadniony. Dał jednak pewien asumpt do pogłębionych studiów nad bezpieczeństwem i przyszłością świata. Tak czy inaczej, autorowi „Końca historii” trzeba oddać należny mu szacunek, za odwagę, w prezentowaniu tak śmiałych tez.

Jako uzasadnienie takiego punktu widzenia dodać by można i to, iż w przekonaniu jednego z najbardziej znanych realistów politycznych w nauce o stosunkach międzynarodowych, Hansa J. Morgenthau, „jedynie szarlatani mogą sobie pozwolić na wiarygodne proroctwa”. Fukuyama zaryzykował i nie trafił, ale też „twarzy nie stracił”! Prognozowanie nie może być oparte na tym, co nie jest pewne, a dzisiejszy świat jest zbyt nieprzewidywalny.

Tezę powyższą potwierdzają każdego dnia nowe oraz niespodziewane wydarzenia, które determinują naszą rzeczywistość, podkopując jednocześnie wiarę w lepsze jutro. Świat nie tylko, bowiem nie pozbył się starych, tradycyjnych wyzwań i zagrożeń; musi także stawić czoła dużo szerszemu spektrum innych. Zakres przedmiotowych aspektów bezpieczeństwa uległ tak znacznemu poszerzeniu, że wymaga od ludzi zajmujących się tą sferą zawodowo pogłębionych badań i specjalizacji, dla uzyskania profesjonalizmu w zwalczaniu coraz to nowszych rodzajów zagrożeń.

Kiedyś, rozważając kwestie związane z bezpieczeństwem, myślano przede wszystkim o zagrożeniach militarnych ze strony głównych podmiotów stosunków międzynarodowych – państw. Dziś, to państwo – centryczne podejście musiano poddać weryfikacji ze względu na to, że coraz większą rolę w świecie zaczynają odgrywać podmioty pozapaństwowe.

Ograniczenia użycia siły militarnej przez państwa spowodowały wzrost znaczenia innych rodzajów przemocy w relacjach pomiędzy współczesnymi państwami. Nie oznacza to wszakże, iż pozamilitarne środki nie były wcześniej brane pod uwagę, a jedynie to, że nie traktowano ich na równi z zagrożeniami typowo militarnymi.

Można powiedzieć, że do najpoważniejszych aktualnie zagrożeń bezpieczeństwa państw i międzynarodowego (w grę wchodzą tu także czynniki wewnętrzne) zalicza się, poza sferą militarną (oraz postrzega, jako nie mniej istotne), problemy związane z przedstawionymi poniżej (kilkoma tylko wybranymi) zjawiskami, których dynamika wzrasta.

Powszechnie za najgroźniejszy obecnie uznaje się międzynarodowy terroryzm, który od czasu zamachów z 11 września 2001 r., przeprowadzonych na terytorium USA stworzył nową, nieznaną do tego czasu – „jakość” – głównie w sensie skali działania i ilości ofiar. Zjawisko terroryzmu znane już było w starożytności (sekta zabójców Sicari działająca w Egipcie i Palestynie, na przełomie lat 60./70. n.e. czy Asyryjczycy, którzy pierwsi zaczęli stosować zatruwanie wody pitnej, stając się prekursorami współczesnego bioterroryzmu).

Popularyzacja terroryzmu nastąpiła po wybuchu rewolucji francuskiej, kiedy to francuscy jakobini krwawo stłumili powstanie przeciwników rewolucji w Wandei (1793). Działania te, określane mianem terroru (tj. działań prowadzonych przez państwo oraz skierowanych przeciwko własnym obywatelom), bez wątpienia można byłoby nazwać, jak uważa Brunon Hołyst, ludobójstwem.

Poza terroryzmem nie mniej groźne są: międzynarodowa i zorganizowana przestępczość, w tym handel ludźmi, ich organami, narkotykami etc., czyli tzw. czynniki antropogeniczne, ale także inne, te niezależne od nas, spowodowane często siłami natury czy katastrofami budowlanymi. Na nie wpływu ludzkość nie ma i chyba mieć nie będzie nigdy, choć czyni się, często udane, próby ograniczania negatywnych skutków ich oddziaływań.

Do wymienionych należy dodać również przyszłe, projektowane wyzwania i zagrożenia wynikające z wyczerpywania się surowców energetycznych, a przynajmniej z utrudniania dostępu do nich, czego przyczyny mogą być różnorakie. Surowce to jedno, ale nie mniej, a nawet ważniejszym zagrożeniem, może być zwiększone zapotrzebowanie na wodę pitną, której światowe zasoby wciąż maleją w wyniku różnych, często złożonych przyczyn.

Osobiście uważam, za „niedoceniane” zagrożenia związane z rosnącym w świecie tym, co nazywamy nacjonalizmem, a co niedouczeni ludzie uważają i traktują, jako synonim patriotyzmu. Z nacjonalizmami wiąże się także zjawisko dążeń odśrodkowych niektórych części terytoriów państw, zamieszkałych przez ludność, chcącą zaakcentować swoją inność (kulturową, religijną), w stosunku do dotychczasowej ojczyzny. To nazywamy separatyzmami – ich ilość rośnie w zastraszającym tempie.

Niebezpieczne w tym przypadku jest podsycanie takich ruchów, a także związanych z nimi postaw ksenofobicznych, rasistowskich, atmosfery nienawiści i niechęci, braku empatii czy sztucznie napędzanego strachu przed „obcymi”, niosącymi z sobą jakieś wyimaginowane, straszne choroby.

Często próbuje się także do takich działań wykorzystać (zwykle nie reagując na nie) grupy osób związanych ze środowiskiem „kibolskim” czy neonazistowskim. To jest tym bardziej straszne oraz przykre, gdy czyni się to w kraju, który mieni się być „chrześcijańską ostoją Europy” i/lub „chrześcijańskim przedmurzem”, broniącym przed barbarzyńskim najazdem jakichś „hord heretyków”, chcących zawładnąć nami i naszym krajem (to częsta retoryka!).

Ci, którzy biorą na swoje barki taką odpowiedzialność (nawet nie do końca świadomie, w co nie za bardzo wierzę) siejąc wiatr, muszą myśleć o tym, że kiedyś zbiorą burzę! Nie ma niczego gorszego od wojny domowej/nienawiści obywateli jednego kraju, podzielonego przez tych czy innych ludzi, uznających swoje prawa i propagowaną ideologię za lepsze od uniwersalnych, wywodzonych jeszcze ze starożytnych zasad i praw: Grecji i Rzymu!

 

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję