Szukaj w serwisie

×
16 stycznia 2018

Dariusz Stokwiszewski: Krystyna Pawłowicz ewangelizuje kardynała Kazimierza Nycza

Dariusz Stokwiszewski

Dariusz Stokwiszewski

Pani Krystyna Pawlowicz boi się, co najmniej dwóch osób: Jarosława Kaczyńskiego, przed którym niemal łkała (widzieliśmy to na wizji w TVN), prosząc o miejsce na liście wyborczej partii. Boi się też, dyrektora Radia Maryja, Tadeusza Rydzyka, który samodzielnie napisał i obronił doktorat o sobie.

 

Posłanka Krystyna Pawłowicz, według mnie jedna z najbardziej kontrowersyjnych (w negatywnym tego słowa znaczeniu) postaci polskiej „politykierni” (którą trudno nazwać polityką) napisała osobisty (jednak publicznie ogłoszony) list do kardynała Kazimierza Nycza. Tutaj muszę te dla mnie niewytłumaczalną, w tej sytuacji głupotę, bezczelność i ignorancję. – dla Państwa według uznania) zaprezentować, parafrazując tu wypowiedź naszej „uczonej”).

Według jej przekazu kardynał, nie powinien „na siłę uszczęśliwiać” Polaków swą (jak ze słów p. Krystyny Pawłowicz wynika) niestosowną retoryką i interpretacją dogmatów Kościoła Katolickiego. No bo jaką ten kardynał Nycz ma wiedzę i prawo, aby cytować Ojców Kościoła, czy też tym bardziej, interpretować słowa samego Pana Jezusa? Jakie prawo może mieć, pytam (oczywiście sobie kpię w żywe oczy) „taki kardynał” do interpretacji Słowa Bożego?!

Czy jest on może (ów Nycz) profesorem nadzwyczajnym i członkiem PiS tak jak nasza pani „profesor” Krystyna?! Nie; nie jest ani jednym, ani drugim, bo gdyby był to po pierwsze nie, opowiadałby „dyrdymałów”, a po drugie, jeśli już, to by skonsultował je wcześniej z panią Krystyną i „bredni” by uniknął! Ta, niczym nieusprawiedliwiona (według posłanki Krystyny, retoryka kardynała) ma się niby sprowadzać do (tu z całym szacunkiem dla posłanki) do skandalicznej (tak wnioskuję):

Uporczywej moralnej przemocy przy użyciu takiej interpretacji zasad naszej wiary, byśmy wbrew jasnemu nakazowi obrony Krzyża, wbrew naszej instynktownej niezgodzie i uzasadnionemu strachowi o nasze życie i bezpieczeństwo – sprowadzali do chrześcijańskiego kraju broniącego się właśnie przed lewacką agresją kulturową – migrantów i uchodźców z Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu i »integrowali się« z nimi. Pierwszym religijnym celem tych »gości« jest nawracanie innowierców na islam, często przez zastraszanie i terror.

Teraz już poważnie:

Cytowanie pozostałych bzdur będących treścią tego „listu” jest według mnie bezcelowe, gdyż nie licuje z powagą, ani tym bardziej z kanonami normalnych i przyjętych u nas powszechnie zachowań przeciętnego Polaka – a tym bardziej Katolika. Zawsze (odkąd rozpoczęła się obecna kadencja Sejmu) zastanawiałem się nad tym, skąd w parlamencie biorą się ludzie tacy jak Pawłowicz. To nie jest tak, że nie toleruję skandalistów czy jak kto woli „cele brytów”. Przyzna chyba jednak każdy, że tzw. wybrańcem Narodu, który ma być reprezentantem społeczeństwa w Sejmie/Senacie nie powinien być ktoś taki, kto swoim zachowaniem (często niezwykle prostackim i chamskim), daje pożywkę wrogom Polski (tym bardziej że jest dziś ona krytykowana powszechnie) do tego, aby mogli się z nas naigrywać.

Pomijam spożywanie fast foodów na Sali Plenarnej, bo choć nie powinno, to może się zdarzyć. Nie interesuje mnie też, często ekstrawagancki wygląd tej posłanki, który z jej, tak dobrze znanym nam wszystkim wachlarzem, być może zdaniem pani Krystyny, dodaje jej powagi, wdzięku i uroku. Nie mogę jednak zgodzić się na to, aby osoba, która raczy chwalić się tytułem profesorskim (ma, ale tylko uczelniany), zachowywała się tak, jak nie zachowałby się nawet ktoś, kto być może ledwie potrafi czytać.

Nie będę cytować tu wypowiedzi pani Krystyny Pawłowicz, gdyż, jako człowiek dobrze wychowany nie uznaję tak szkaradnego języka. Myślę, że znane są wszystkie one tym, którzy choć trochę interesują się polityką. Ten język jest językiem, który stosowany jest zwykle w kręgach marginesu społecznego, wśród ludzi nawet nie „niższego sortu” jak mawia „klasyk", ale po prostu biednych i niewykształconych. Niczego pani poseł na siłę nie imputuję, bo to ona sama pracuje na swój wizerunek i dokonuje wyboru w kwestii rodzaju swojej ekspresji. Powiem tylko, że pracuje się nań zwykle całe życie, a stracić, (jeśli się go naprawdę ma) można w ciągu dosłownie jednej chwili.

Zastanawiam się, jakimi kadrami dysponuje PiS, skoro musi się posiłkować w Sejmie ludźmi takimi jak „bohaterka” tego felietonu. W mojej opinii każda cywilizowana partia uznałaby taką osobę, za „balast” za wielki „obciach”. Jeśli takie kadry rządzący lokują na najwyższych urzędach państwowych (co jest bardzo częste), to nie ma się czemu dziwić, że zaczynamy być w Europie i na świecie postrzegani, jako troglodyci, o czym mówi się już powszechnie od jakiegoś czasu.

Nie chcę się przy tej okazji wypowiadać o niektórych, znajomych mi funkcjonariuszach partyjnych szczebla samorządowego, gdyż tu musiałbym użyć języka pani Pawłowicz w odniesieniu do nich. Tym bardziej że ryba psuje się od głowy, więc czego wymagać od tzw. dołów partyjnych. Z drugiej strony uważam, że wyborcy w nadchodzących w tym roku wyborach samorządowych, powinni większość z nich „wyautować” do PUP-ów, po to, aby zobaczyli jak naprawdę się, pracuje. Niektórzy z nich bowiem, siedząc od lat w samorządach (psując je często swoimi partykularyzmami i realizacją zadań partii, które często sprzeczne są z interesem społecznym), już zapomnieli jak to, jest uczciwie pracować na życie.

Wracając do „mojej bohaterki”, zakończę jednak stwierdzeniem, które można byłoby przyjąć za pozytywne, gdyby nie to, że … . Zaraz to wyjaśnię szerzej.

Otóż nie jest tak, jak mówią złośliwcy, że Krystyna Pawłowicz nie boi się nikogo; ani Pana Boga, ani takich kardynałów jak ks. Kazimierz Nycz. To nie jest prawda, co wynika przynajmniej z moich skromnych obserwacji. Pani Krystyna boi się, i to bardzo, co najmniej dwóch osób, choć może jeszcze jedna czy dwie by się znalazły: Jarosława Kaczyńskiego, przed którym niemal łkała (widzieliśmy to na wizji w TVN), prosząc o miejsce na liście wyborczej partii „Przywódcy, Naczelnika i Zbawcy Narodu”). Boi się też, uznanego według mnie przez PiS za „proroka” - dyrektora Radia Maryja, Tadeusza Rydzyka, który samodzielnie napisał i obronił doktorat o sobie.

Proszę się nie śmiać (ostrzegam na tak wszelki wypadek, jako osoba trochę „oblatana”), bo nie jest ani łatwo, ani prosto (w sposób na pewno też niezwykle skromny), pisać o swoich „wiekopomnych dziełach”, dokonanych tu, na tym „łez padole”, bez wsparcia i pieniędzy, tym bardziej że jako zakonnik, (choć może się mylę) ślubował też ascezę (ubóstwo). Tadeusz Rydzyk według mnie przewyższył swoją wiedzą praktyczną nawet Bila Gatesa i niejakiego Sorosa w działaniach biznesowych, stąd może by tak nadać mu belwederski tytuł profesorski?! Prezydent przecież może (tak jak w przypadku pewnego ułaskawienia, kiedy to „wyręczył” w swej dobroci sądy), tym razem wyręczyć również te „zbędne” Rady Wydziałów i Senaty, a także ciała ds. nadawania stopni i tytułów naukowych przy ministrze Nauki i Szkolnictwa Wyższego. A co nie? Pan Gowin swój chłop to zrozumie.

 

Dariusz Stokwiszewski

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję