Rafał Sulikowski
Istnienie zarazków, wirusów i bakterii, nosicieli śmiercionośnych chorób też było w planie stwórczym? Jaki jest sens istnienia wirusów?
Niektórzy po przeczytaniu tekstu poślą autora do wszystkich diabłów. Stwierdzą, że facet się naćpał i bredzi, ewentualnie ma tak od urodzenia i bez naćpania, względnie - jest pod wpływem Systemu. Jaki to “system” - przeważnie nie doczekamy się racjonalnej definicji. Sporo z was powie, że w tekście przesadzam albo zbyt głęboko analizuję.
Odrzucenie realności koronawirusa ma bowiem moim zdaniem przyczyny ideologiczne. Ludzie, którzy głęboko wierzą w Boga, w inny, idealny świat, mierzą ten świat, aktualnie zamieszkiwany idealnymi miarami. Biorą metr wieczności, jakoś tam definiowanej i przykładają do metra doczesności. To błędna postawa, świadcząca o głębokiej alienacji.
Zacznijmy od początku. Wirusami zawsze zajmowały się nauki ścisłe, przyrodnicze i medycyna, a one obecnie są w defensywie. Medycyna jest oskarżana o szkodzenie, depopulację i wszelkie inne zło. Nie widzą ludzie, że dzięki medycynie żyjemy dłużej i lepiej, jakość życia stale się podnosi, jest postęp. To właśnie skojarzenie z postępem każe im próbować zawracać rzekę i wierzyć wyłącznie w przeszłość, kiedy medycyna była słaba, a wcześniej jej albo nie było albo była na usługach religii czy magii. Podobnie jak z negacją koronawirusa było za negowaniem przeszczepów, robieniem transfuzji czy antykoncepcją. Wszystko, co przyszłościowe i noszące znamiona postępu ludziom - nazwę ich - “tradycyjnym” - bardzo źle się kojarzy.
Ze szkoły wynieśli przekonanie, że naukowcy są niewierzący, choć to nieprawda, a ludzie religijni nie mogą być postępowi. Wszystko, co ludzkie jest im obrzydliwe. Marzy im się królestwo “Pana Naszego Jezusa Chrystusa i Świętej Matki Kościoła Rzymskiego” i promują cały ten teatr barokowo-trydencki, bo boją się świata, przyszłości.
Ucieczka wstecz dotyczy ludzi wyjątkowo bojących się śmierci, która zawsze jest przed nami, a nigdy za nami.
Według negacjonistów kosmos stworzył Bóg, choć wiele wskazuje na to, że gdyby tak faktycznie było, wszechświat wyglądałby zupełnie inaczej niż wygląda i działa; jeśli tak, to cały wszechświat musi być przyjazny życiu i szczególnie ludzkiemu życiu, więc promują natrętnie zasadę antropiczną, która jest prawdopodobnie błędnie sformułowana i źle rozumiana. Aby obronić Boga - co dawniej nosiło nazwę “teodycei” - muszą zanegować nie zło, które wynika ze złej woli człowieka, bo za nie Stwórca nie odpowiada, ale zło, które realnie istnieje w kosmosie, które nie wynika z działania intencjonalnego ludzi. Powodzie, katastrofy, tsunami, przewlekłe choroby i wieloletnie cierpienia i wiele innych, jak uderzenie komety czy meteorytu (jak ten co 251 mln lat temu zmiótł 70% gatunków lądowych) wynikają nie z “grzechu” ani “złej woli”, nie ze “złego użycia wolności”, lecz z praw natury, którą rzekomo stworzył dobry i wszechmocny Bóg.
No tak, ale istnienie zarazków, wirusów i bakterii, nosicieli śmiercionośnych chorób też było w planie stwórczym? Jaki jest sens istnienia wirusów?
Aby na to odpowiedzieć, niektórzy fundamentaliści rozpaczliwie zmieniają sens biblii, na przykład twierdząc, że świat przedadamowy był idealny i panowały w nim zupełnie inne prawa niż te, które są teraz.
Aby wytłumaczyć, czemu wymierały zwierzęta na długo przed mitycznym “Adamem” twierdzą, że istnieje względność czasu i “grzech zadziałał wstecz”.
Im więcej dowodów, że nie istnieli Adam i Ewa, lecz stopniowa, mozolna ewolucja, tym większe chowanie głowy w piasek i zaprzeczanie rzeczywistości. Bóg nie może tworzyć zła - mówią i wprowadzają manicheizm - dobro stworzył Jahwe, a zło - demon, demiurg.
Kiedy więc koronawirus zaczął się szerzyć, a modlitwy zanoszone nawet przez samego papieża zdawały nie działać, musieli zaprzeczyć jego realności. Aby obronić świat stworzony przez bezsensowną - ich zdaniem - i ślepą ewolucją donikąd, w stronę niczeg, musieli odrzucić naukę, zawsze kojarzoną z ateizmem.
Od XVII wieku, gdy powstały niezależne od teologii nauki nowożytne z fizyką na czele, nauka jest niemile widziana w Kościele i nic nie zmienia tu okresowe ich dialogowanie. I nie jest prawdą, że nauka zajmuje się czymś innym, a religia innym - kiedy religia twierdzi, że “kosmos jest stworzony przez Boga” wypowiada zdanie naukowe, które może i powinno zostać w serii eksperymentów empirycznych zostać poddane faksyfikacji, co nie jest oczywiście możliwe (może kiedyś będzie). Religia mówi wiele rzeczy o tym samym świecie, o którym wypowiada się nauka, więc nie jest tak, że prawda leży pośrodku, tylko raczej tak, że któraś ze stron tego sporu całkowicie się myli, a druga ma całkowitą rację. Ludzie religijni to wiedzą, często półświadomie i w ogóle nie zajmują się nauką, bo fakty są niewygodne.
Aby więc obronić tradycyjną, negującą oczywiste fakty wiarę negacjoniści muszą utracić kontakt z rzeczywistością, do tego stopnia, że niektórzy wierzą dosłownie w każdą religijną brednię, na przykład, że “komunikant nie przenosi wirusów”, podobnie jak święcona woda. Oczywiście, kapłani ani inne osoby duchowne ani nie zarażają ani sami nie mogą być zarażeni, czemu przeczą oczywiste dane kliniczne. Jednak na końcu drogi zaprzeczenia i wypierania świata, czai się pustka.
Bez nauki nie ma postępu, a ten biednym ludziom kojarzy się z socjalizmem, no, a ten z ateizmem. Ludzie religijni nie rozumieją, że więcej sensu ma świat bez Stwórcy, który możemy dowolnie, ale w zgodzie z naturą kształtować i sami nadawać mu sens, jaki chcemy, niż świat z czuwającym nad nami Policjantem. Jednak ludziom potrzebny jest policjant, bo co prawda pokrzyczy, ale w końcu przebaczy i da upragnione życie wieczne.
Rozumiem, że wszyscy chcielibyśmy żyć bez końca. Jest to jednak tak mało prawdopodobne, że lepiej zająć się problemami tego świata, a nie dusz zmarłych, których proponuję zostawić w spokoju. Tylko perspektywa końca istnienia nadaje mu sens. Istnienie bez końca byłoby straszne i nie do zniesienia. I czy miałoby w ogóle jakiś sens…?
Zawsze, gdy słyszysz, jak ktoś neguje wirusa i inne fakty przyrodnicze, wiedz, że w jego czy jej głowie trwa wielki konflikt - “jak dobry Bóg mógł dopuścić coś takiego?” I nie nawracaj takiej osoby na siłę. Ona ma swój czas, znajduje się na określonym etapie i poziomie rozwoju, na który wpływa mnóstwo czynników i nie jest w stanie zrozumieć świata.
Jeśli bowiem nawet Einstein nie rozwiązał zagadki bytu, czy możemy mieć nadzieję, że my zrozumiemy wszystko? Uczona niewiedza lepsza jest zawsze od arogancji, besserwiserstwa i postawy wszechwiedzącej. Pewne jest to, że oprócz medycyny i nauki nie mamy żadnych środków, aby pokonać obecne trudności. Tłumaczmy więc, że nauka wcale nie obala hipotezy Boga, tylko ją problematyzuje i dopełnia o konieczne szczegóły. Nauka nie wypowiada się o Bogu, religia natomiast uwielbia wypowiadać się o tym świecie i ustawiać ludziom życie. Tym się różnią i po tym można rozpoznać, czy masz do czynienia z prawdziwym czy podrabianym naukowcem, których coraz więcej.
Rafał Sulikowski