Szukaj w serwisie

×
16 grudnia 2021

Pacyfikacja kopalni Wujek. Oddał osiem strzałów, powadzi spokojne życie w Niemczech

40 lat temu podczas pacyfikacji kopalni Wujek zginęło dziewięciu górników. Jan P. oddał osiem strzałów, ale nigdy nie stanął przed sądem. Prowadzi spokojne życie w Niemczech, choć ściga go polska prokuratura.

16 grudnia 1981 roku Jan P. oddaje osiem strzałów. Tak zapisze w protokole po pacyfikacji katowickiej kopalni Wujek. Były milicjant z plutonu specjalnego ZOMO. Nigdy nie staje przed sądem. Od ponad 30 lat mieszka w Niemczech. W niewielkim mieście koło Dortmundu w Zagłębiu Ruhry prowadzi spokojne życie.

Do Niemiec wyjeżdża również Roman R. – kolega Jana P. z plutonu. W ręce polskiego wymiaru sprawiedliwości trafia dopiero w 2019 roku. Po jego procesie Jan P. znowu jest ścigany listem gończym.

„Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”

Niedziela, 13 grudnia 1981 roku.

Gdy do górników pracujących na nocną zmianę w kopalni Wujek dociera wiadomość o zatrzymaniu Jana Ludwiczaka, przewodniczącego zakładowej „Solidarności”, nikt jeszcze nie wie, że oto zaczęła się operacja wprowadzenia stanu wojennego. Dopiero o szóstej rano przez zakładowy radiowęzeł górnicy słuchają przemówienia generała Jaruzelskiego, a dyrekcja kopalni informuje o militaryzacji zakładu i zawieszeniu działalności związków.

Górnicy podejmują decyzję o strajku okupacyjnym. Po mszy polowej zawieszają protest do poniedziałku rano, kiedy w kopalni zjawi się większość załogi.

– Zebraliśmy się w łaźni łańcuszkowej. Około dwóch tysięcy górników zdecydowało o strajku – wspomina Stanisław Płatek, wówczas przewodniczący komitetu strajkowego. – Spisaliśmy postulaty: uwolnienie Jana Ludwiczaka, brak konsekwencji dla strajkujących, a potem dodaliśmy kolejne – zakończenie stanu wojennego i uwolnienie wszystkich więźniów politycznych.

Dyrekcja kopalni ostrzega przed konsekwencjami łamania prawa stanu wojennego. – Nikt nikogo do strajku nie zmuszał – mówi Stanisław Płatek. Jedni opuszczają teren kopalni, inni zostają. Mówią, że chcą walczyć do końca.

Jak Bogusław Kopczak. – Mama jeździła codziennie pod kopalnię, dowoziła jedzenie i próbowała namówić ojca, żeby wrócił do domu. Ale on nie chciał opuścić kopalni. Powtarzał: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” – opowiada DW córka Katarzyna Kopczak.

Jej ojciec nie zmienia zdania nawet wtedy, gdy 15 grudnia padają strzały w kopalni Manifest Lipcowy w Jastrzębiu. Zomowcy ranią czterech górników. Załoga Wujka dowiaduje się o tym od łączników.

– Zagrożenie było oczywiste – mówi Katarzyna Kopczak. – Z opowieści osób, które znały mojego tatę, wiem, że był bardzo honorowy i nie opuściłby kopalni przed zakończeniem strajku.

Krwawa pacyfikacja

– To była czarna noc z 15 na 16 grudnia. Milicja robiła wszystko, by nas zastraszyć – wspomina Płatek. Dla górników z Wujka staje się jasne, że teraz kolej na ich kopalnię. Część strajkujących spędza noc w warsztacie mechanicznym, szykując proste uzbrojenie – pręty, piki, kable.

Rano teren kopalni zostaje otoczony kordonem milicyjnym. Nieco później dociera wojsko. Rozpoczyna się pacyfikacja kopalni.

Ostatnie próby nakłonienia górników do zakończenia strajku spełzają na niczym. Podczas spotkania z przedstawicielami władzy i kierownictwa kopalni górnicy śpiewają hymn państwowy.

Siły pacyfikacyjne zajmują wyznaczone pozycje, rozpędzają ludzi zgromadzonych przed główną bramą, czołg taranuje mur, a na teren kopalni wjeżdżają wozy bojowe i wchodzą uzbrojeni funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO. Strajkujący próbują się bronić, rzucając śrubami, kamieniami, metalowymi prętami. Około godziny 12:30 padają pierwsze strzały. Od kul ginie dziewięciu górników, 23 zostaje rannych, nie licząc zatrutych gazem.

Dzień ten przejdzie do historii jako największa tragedia stanu wojennego.

Pomnik poległych górników KWK „Wujek” w Katowicach. Fot. wikipedia

„To był dla mnie wstrząs”

Wśród zabitych jest Bogusław Kopczak. Gdy umiera, jego córka ma dwa i pół roku. – Pamiętam, jak jestem na rękach u mamy, a tata leży w trumnie. Powiedziałam wtedy, że ma źle zaczesane włosy i wszyscy zaczęli jeszcze bardziej płakać. Nie wiem, czy to rzeczywiste wspomnienie, czy utrwalone z opowiadań o ojcu – mówi Katarzyna Kopczak.

Opowiadania matki i innych ludzi o tragedii nie wystarczają jej. W Instytucie Pamięci Narodowej czyta akta dotyczące pacyfikacji Wujka. Z dokumentów SB wynika, że górnicy mieli być pochowani w jednym dole za Stadionem Śląskim, a pogrzeby były zabezpieczane przez kilkudziesięciu milicjantów i esbeków, żeby nie przerodziły się w manifestacje. Ranni górnicy po drodze do szpitala byli wyciągani z karetek i bici. – To był dla mnie wstrząs – mówi.

Pamięta, jak koło domu kręcą się milicjanci i esbecy, pukając w okna ich mieszkania na parterze. – Straszenie nas było na porządku dziennym przez wiele lat.

Mówili, że strzelali w powietrze

Stanisław Płatek dostaje pociskiem w bark. Podczas transportu do szpitala zostaje aresztowany, a w lutym 1982 roku skazany za organizację strajku na cztery lata więzienia. Kary otrzymują też inni górnicy.

Dopiero dziesięć lat po masakrze w Wujku – w październiku 1991 roku – Prokuratura Wojewódzka w Katowicach rozpoczyna śledztwo w sprawie pacyfikacji. W marcu 1993 roku rusza pierwszy proces winnych śmierci górników. Procesów będzie jeszcze kilka – w 1999, 2004 i 2019 roku. Przełomem okaże się słynny „raport taterników” spisany przez Jacka Jaworskiego. Kilka tygodni po akcji w Wujku trójka taterników organizuje w Tatrach szkolenia dla członków plutonu specjalnego i wyciąga od nich informacje o szczegółach pacyfikacji Wujka. Zomowcy opowiadają, że podczas akcji mierzyli „w łeb i komorę”, a górnicy padali jak „ludziki na strzelnicy”.

- Podczas wszystkich procesów trudność dowodowa polegała na tym, że szeregowi członkowie plutonu specjalnego ZOMO przyjęli tę samą linię obrony, twierdząc, że wszyscy strzelali w powietrze – mówi w rozmowie z DW prokurator Dariusz Psiuk z pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach. – Podczas pacyfikacji kopalni rozpylano gaz łzawiący, użyto granatów hukowych, a sami zomowcy byli zamaskowani, więc żaden z bezpośrednich świadków zdarzenia obecnych na terenie kopalni nie był w stanie konkretnie wskazać kto strzelał.

Do tego Prokuratura Wojskowa w Gliwicach, prowadząca śledztwo w latach 1981-1982 nie jest zainteresowana wyjaśnieniem tragedii. – Zabezpieczono tylko śladowe ilości łusek. Nie przeprowadzono badań balistycznych mających wskazać, z czyjej broni te łuski były odpalone – mówi prokurator.

Symboliczne kary

Katarzyna Kopczak przypatruje się procesom byłych zomowców, słucha zeznań. Okazuje się, że wśród skazanych jest mąż jednej z opiekunek w przedszkolu jej dziecka. – Napisałam do niej list, bo połączył na wspólny los. Wiedziałam, że jej rodzina nie miała łatwo, ludzie wytykali ich palcami. Chciałam stworzyć dialog między dwoma stronami. Niestety, nigdy nie odpowiedziała na mój list.

Spotyka się za to z córką generała Jaruzelskiego. – Długo rozmawiałyśmy. Powiedziałam, że jej ojciec ma krew górników na rękach. Monika Jaruzelska broniła swojego ojca. Na koniec każda z nas pozostała przy swoim zdaniu, ale było to poruszające spotkanie. Nie musimy się nienawidzić za to, że nasi ojcowie byli w stanie wojennym po przeciwnych stronach – mówi córka zabitego górnika.

Ostatecznie wyroki skazujące usłyszy kilkunastu zomowców. W więzieniu mają spędzić od trzech i pół do sześciu lat, ale odsiadują zwykle o wiele mniej.

To symboliczne kary. Dla mnie jest najważniejsze to, że uznana została zbrodnia – mówi Katarzyna Kopczak. – Nie zostali natomiast skazani mocodawcy stanu wojennego. Czekano z tym tak długo, aż umarli.

Rodziny zamordowanych górników nigdy też nie otrzymały odszkodowania za śmierć bliskich. Pozew złożony przez Katarzynę Kopczak czeka na rozpatrzenie w sądzie apelacyjnym.

Nowe życie w Niemczech

Gdy byli zomowcy siedzą na ławach oskarżonych, Roman R. i Jan P. zaczynają nowe życie w Niemczech. Dopiero co skończyli trzydzieści lat. Wyjeżdżają z Polski pod koniec lat osiemdziesiątych, pozostając w cieniu procesów. Zamieszkują w Norymberdze - przyjaźnią się. Roman R. zrzeka się polskiego obywatelstwa i przyjmuje niemiecko brzmiące nazwisko panieńskie żony. Od teraz jest Romanem S. Jan P. też zostaje Niemcem, ale zachowuje polskie obywatelstwo.

Akta sprawy Wujka zawierają ich raporty pisane bezpośrednio po akcji. Roman S. pisze, że użył broni przez oddanie w powietrze czterech strzałów, Jan P. – ośmiu. Twierdzą, że groziło im niebezpieczeństwo. Według raportu pluton podczas akcji zużył 156 sztuk amunicji.

Próba ściągnięcia byłych zomowców do Polski kończy się niepowodzeniem. W latach dziewięćdziesiątych i po 2004 roku Niemcy odmawiają ekstradycji i umarzają postępowanie. – Niemieckie organy sprawiedliwości uznały, że stawiane obu byłym milicjantom zarzuty uległy przedawnieniu, gdyż w niemieckim prawie nie istnieje zbrodnia komunistyczna, która zmieniałaby podejście do przedawnienia – mówi prokurator Psiuk.

Poszukiwany listem gończym

Dopiero w 2019 roku Roman S. trafia w ręce policji. Podczas kontroli drogowej w Chorwacji funkcjonariuszom ukazuje się list gończy. Były zomowiec zostaje deportowany do Polski i osądzony. Sąd wymierza mu karę trzech i pół roku więzienia. Jako jedyny z zomowców uczestniczących w pacyfikacji Wujka przeprasza, że doszło do masakry. Nie przyznaje się jednak do winy.

Podczas procesu powraca sprawa Jana P., który nigdy nie stanął przed sądem. W sierpniu 2020 roku polski sąd wydaje kolejny Europejski Nakaz Aresztowania. Niemiecka prokuratura znowu odmawia ekstradycji. Nawet nie przesłuchuje podejrzanego. Wskazuje na niemieckie prawo, które ma zastosowanie wobec obywatela Niemiec, i przedawnienie zarzutów.

Próbujemy skontaktować się z Janem P. – Nie można z nim rozmawiać, jest chory i od roku na terapii. Nie ma go w domu – mówi po polsku kobieta, podająca się za synową. Potem już przez kilka tygodni nikt nie odbierze telefonu.

Prokurator Dariusz Psiuk mówi, że nie ma jeszcze oficjalnej odpowiedzi z Niemiec. Ale to niewiele zmienia. – Ubiegłoroczna nowelizacja ustawy o IPN wprowadziła trwałe nieprzedawnianie się zbrodni komunistycznych. Dlatego zarzuty stawiane Janowi P. przez polskie organy ścigania nie podlegają przedawnieniu – podkreśla.

Jan P. nie może spać spokojnie.



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję