Szukaj w serwisie

×
13 lipca 2021

Manuela Gretkowska: Starałam się ożywić duszę

Manuela Gretkowska

Manuela Gretkowska

Naga Izabela, owinięta futrzaną peleryną, kazała się zawieźć do Repnina. Przyjął ją w salonie. Oderwany od pracy, trzymał plik papierów, palce miał pobrudzone atramentem.

 

OŻYWIONY portret Izabeli Czartoryskiej z muzeum w Puławach. Jej ukochanego pałacu, ostrzelanego armatami przez zięcia, tak kochał polską teściową.

 

Starałam się ożywić duszę Izabeli i jej, współczesną nam epokę, w moich ulubionych "Faworytach":

Rozdział 26.

Naga Izabela, owinięta futrzaną peleryną, kazała się zawieźć do Repnina. Przyjął ją w salonie. Oderwany od pracy, trzymał plik papierów, palce miał pobrudzone atramentem.

– Czym mogę służyć? – Patrzył na nią rozbawiony.

Próbowała wyglądać poważnie, wstrząsana pijacką czkawką. Zrzuciła pelerynę.

– Święta jak Polka. – Schylił się po jej okrycie.

Ukląkł, pomiędzy uda Izabeli włożył zwinięty plik kartek. Szybko je wyjął i wstał.

– Sprawdzałeś, czy mam krwawienie? Odsyłasz mnie?

– Sprawdzałem, czy przyszłaś tu z własnej ochoty. Jesteś sucha jak relikwia, mówiłem. Święta. – Zasłonił ją kurtyną peleryny.

– Święta relikwia!

– Poczekam.

Na co?

– Na ciebie. – Powstrzymał ją przed ponownym obnażeniem.

- Jestem.

Wcale cię nie ma. – Założył Izabeli kaptur. Lśniące futro opadło na jej długie rzęsy. – Jesteś ich, rodziny, Poniatowskiego. Oni już dostali, czego chcieli, ode mnie też. Przyjdź naprawdę. Mądra, piękna, zakochana. A nie gotowa oddać się, żeby ratować tego głupka Poniatowskiego i bandę płodzących się wzajemnie magnackich zboczeńców zwanych Familią – wykrzyczał w myślach.

Opuściła głowę.

– Nie zasługuję? – Próbował zajrzeć pod kaptur.

– Dlaczego sprowadzasz sobie zakrwawione dziewczyny?

- Zakrwawione?

– Lubisz takie z menstruacją.

Skrzywił się. – Nikogo nie sprowadzam. Upiłaś się. Nie jestem twoim królem. Z żoną byłem dwa lata temu. Nie potrzebuję kobiet. Wynoś się! – Okręcił ją i pchnął do wyjścia.

Odwieźć księżną! – zawołał gniewnie.

Bezbronna, wredna, wzbudzała w nim chęć zemsty. Za jej urodę, jego poniżenie. Ukarana po męsku, może poczułaby szacunek. Albo pogardę, ale nie dla swoich wystawiających ją w Wielki Piątek. Upili ją, żeby nic nie czuła. Wysłali nagą, by potwierdzić jego podłość, swoją wyższość.

Otworzył szufladę z klejnotami. Chłodził w niej dłonie. Rano wybierał największe drogocenne kamienie dla tej arystokratycznej dziwki. Widział ją teraz za oknem. Założył się z samym sobą, że rozbije diament. Jeżeli mu się uda, zdobędzie i ją. Górski kryształ by pękł, ale diament? To wbrew naturze. Zaciskając go, miażdżył kości dłoni, łamał paznokcie. Walczył, by nie pobiec za nią, nie błagać.

Wyrzucił diament tam, gdzie szła do powozu. Odbił się od bruku. Podniosła go, obejrzała w świetle niesionej za nią przez kozaka pochodni.

– Je vous hais! – wycelowała w jedyne oświetlone okno, najpierw krzykiem, potem diamentem.
Francuskie hais, „nienawidzę”, brzmiące przeciągłym „e” rozległo się zwierzęcym wyciem. Jednocześnie pękła szyba. Repnin nie znalazł wśród jej odłamków diamentu. Nie było go też rano na podjeździe pod oknem. Uznał to za dobry znak. Potłuczone szkło włożył do skarbca szuflady.

Manuela Gretkowska

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję