Szukaj w serwisie

×
12 czerwca 2018

Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Do Pondicherry i nieco dalej

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

...bowiem Polska to nie tylko obciach i tatuaże na karkach.

Gdy dotarłem do Pondicherry zdałem sobie sprawę, że Indie to nie jest kierunek dla każdego, by móc podróżować po tym kraju trzeba szeroko otworzyć oczy i umysł na ten kraj. Są tam baśniowe krajobrazy świątyń, ogrodów i wzgórz, ferie kolorów, smaków i zapachów, od których potrafi zakręcić się w głowie, są też pozostałości europejskiej ekspansji.

Po niecałej godzinie poszukiwań wreszcie mały hotelik, tuż obok starej świątyni. Wyjrzałem przez okno, wieża minaretu wbijała się w czarną noc rozdzieraną światłem ulicznej latarni, a jutro śniadanie w lokalnym stylu. Pondicherry było dawną francuską kolonią, która powróciła do Indii dość niedawno, bo dopiero w połowie ubiegłego wieku. Do dziś widać w mieście wiele pamiątek po byłych gospodarzach, jak typowo kolonialna zabudowa, francuskie nazwy ulic, kepi na głowach policjantów, czy powszechnie znany język francuski. Miasteczko jest dość przyjemne z nadmorską promenadą nadającą się do spacerów i postoju na kilka chwil by wypić mocną, aromatyczną kawę. Wracając do pierwszego zdania. Wiele osób zainteresowanych historią spogląda na teraźniejszość przez pryzmat tego co chce w niej ujrzeć lub wydaje się, że o niej wie, w ten sposób wpada w pułapkę, a oczy w Indiach trzeba trzymać szeroko otwarte.

Puducherry – widok z hotelowego okna

Puducherry – widok z hotelowego okna

Około XVII wieku francuska „chęć posiadania” otworzyła swoje jedno oko na Indie, lecz wszystkie karty w tym czasie były już rozdane. Powołano do życia Francuską Kompanię Wschodnioindyjską. Joseph Francois Dupleix, któremu wystawiono pomnik w Pondicherry, służył w Kompanii francuskiej od 1720 roku. Od 1741 roku jako jej dyrektor rozpoczął agresywną politykę kolonialną, a dzięki swej żonie Joannie Castro, która była przyjaciółką Markizy de Pompadour, metresy Ludwika XV, a przede wszystkim dzięki zawartości jego szkatuły, zdobył w 1746 roku po ciężkich walkach fort Czennaiapatinam (Madras). Dupleix pozostawiony przez rząd francuski samemu sobie, a w końcu odwołany, powrócił do Francji w niesławie. Nie udało się francuzom utrzymać pod swoim władaniem miasta Madras położonego o 3 godziny drogi od Pondicherry, przegrani powrócili do kraju, a Francuska Kompania Wschodnioindyjska została ostatecznie rozwiązana z powodu kłopotów finansowych w 1769 roku.

Do Pondicherry i nieco dalej

Do Pondicherry i nieco dalej

Pondicherry lub Puducherry w języku tamilskim oznacza Nowe Miasto, pozostaje odrębnym terytorium związkowym na wschodnim wybrzeżu Tamil Nadu. Terytorium Pondicherry dzieli się na cztery dystrykty: Pondicherry, Mahe, Karaikal i Yanam. Weszło w skład Federacji Indyjskiej 28 maja 1956 roku. Miasto zostało założone przez Francuza Francois Martina w 1673 roku i należało później przez jakiś czas do Holendrów i do Anglików. Ostatecznie w XIX wieku rozwinęło się jako duży ośrodek kultury francuskiej, łącząc styl kolonialny z francuszczyzną.

Joseph Francois Dupleix, któremu wystawiono pomnik w Pondicherry

Joseph Francois Dupleix, któremu wystawiono pomnik w Pondicherry

We własnych marzeniach mogę wędrować, gdzie mi się tylko spodoba, a czy chciałbym tu podziwiać to co pozostało po europejskich kolonizatorach? Zapewne nie. Przede mną kompleks Mahabalipuram, miejsce wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, położone na wybrzeżu Tamil Nadu, dotykane przez wody Zatoki Bengalskiej. Marco Polo nazywamy tu jest Europejczykiem jednym z najwcześniej odwiedzających Mahabalipuram, chociaż pozostawił po sobie zaledwie kilka wzmianek dotyczących tych odwiedzin. Miejsce szeroko znane na całym świecie ze względu na swoje niepowtarzalne świątynie jaskiniowe, sztukę i architekturę z przełomu Vi i VII wieku, a także z powodu legendy związanej ze świątynią przybrzeżną. Tak naprawdę do dnia dzisiejszego jeszcze nie rozwiązano tej zagadki. Mit mówi, że świątynia przybrzeżna jest tylko małą cząstką części znacznie większej świątyni, która zawierała siedem pagód. Potwierdzają to zapiski pierwszych marynarzy odwiedzających te strony, nazywali to miejsce „Siedem pagód”, a inni europejscy goście w wieku XVIII i XIX odnotowywali, że starsi mieszkańcy tego rejonu wspominali wcześniej o połyskujących nad taflą wody miedzianych wierzchołkach pagód.

Do Pondicherry i nieco dalej

Do Pondicherry i nieco dalej

Jedna ze starożytnych legend hinduskich tak wyjaśnia powstanie mitycznych pagód: Książę Hiranyakaśipu nie za bardzo wielbił Visnu. Za to jego syn, Prahlada, bardzo kochał Visnu i skrytykował ojca za jego brak wiary. Ojciec bardzo tym się zdenerwował i wypędził syna. Gdy po pewnym czasie przeszło mu, ustąpił i pozwolił powrócić mu do domu. Gdy ponownie byli razem, ojciec i syn szybko zaczęli spierać się o naturę Visnu. Kiedy Prahlada oświadczył: Visnu obecny jest wszędzie, także w murach ich domu, zdenerwowany ojciec kopnął jeden z filarów. Nagle z kolumny pojawił się Visnu w postaci człowieka z lwią głową, rzucił się na księcia i go zabił. Prahlada ostatecznie został królem i miał wnuka o imieniu Bali. Bali założył w tym miejscu Mahabalipuram. Tyle legenda, a jak to wygląda dziś?

Świątynia Przybrzeżna z VII wieku składa się z 3 ozdobnych granitowych kapliczek

Świątynia Przybrzeżna z VII wieku składa się z 3 ozdobnych granitowych kapliczek

Mit stał się rzeczywistością po katastrofalnym w skutkach tsunami na Oceanie Indyjskim z roku 2004. Woda opuściła linię brzegu na ponad 500 metrów, cofnęła się w głąb wód bengalskich. Miejscowi i turyści zauważyli długie rzędy prostych kamieni wystające z dna, a samo tsunami usunęło zalegające od stuleci pokłady mułu i odsłoniło małe posągi i kolejne świątynie na linii brzegowej. W wyniku zeznań naocznych świadków zdecydowano się przeprowadzić wraz z marynarką wojenną badania archeologiczne w tym miejscu, a te doprowadziły do odkrycia dużej liczby budynków, ścian i platform, które zostały zinterpretowane jako tworzące duży kompleks. W oparciu o styl rzeźbienia w kamieniu i znalezione monety archeolodzy uważają, że zabytki te datowane są na III wiek i mimo, że Mahabalipuram w tym czasie było miastem portowym to specyficzny układ i bliskość pozostałej przybrzeżnej świątyni sugeruje, że mogła to być pierwotna lokalizacja sześciu utraconych pagód. Wciąż kontynuowane są tu prace z nadzieją na zidentyfikowanie większej liczby struktur i celów, lepsze zrozumienie miasta jako całości, a co za tym idzie mit Siedmiu Pagód może na naszych oczach ożywać.

Mahabalipuram to nie tylko Siedem Pagód

Mahabalipuram to nie tylko Siedem Pagód

Naturalnie Mahabalipuram to nie tylko osławionych Siedem Pagód, to miejsce w jakiś niewytłumaczalny sposób przedstawia połączenie religii, kultury i wszystkich legend związanych z hinduskim panteonem religijnym. Intryguje swym architektonicznym wpleceniem w naturę i złamaniem geometrycznej formy przez umieszczenie płaskorzeźb na skałach czy wykutymi w skale świątyniami, ołtarzami. Jest tu około czterdziestu zabytków o różnym stopniu zaawansowania. Płaskorzeźby, rzeźby i architektura splatają się tu z ideami i bóstwami, choć każdy pomnik jest poświęcony pierwotnemu bóstwu lub sławnej postaci z mitologii hinduskiej. Zabytki Mahabalipuram (lub Mamallapuram) są również źródłem wielu sanskryckich inskrypcji, które pozwalają poznać historię, kulturę, królestwo i religijność Indii Południowych minionego czasu.

płaskorzeźby, rzeźby i architektura splatają się tu z ideami i bóstwami.

płaskorzeźby, rzeźby i architektura splatają się tu z ideami i bóstwami.

Nie łatwo mi było fotografować ludzi w przestrzeni, która dla nich była domem, a mi stanowiła ogromne wyzwanie. Tu działo się o wiele więcej, a oni, baczni obserwatorzy szybko reagowali sztucznością na widok aparatu fotograficznego. Czasem trzeba było się zatrzymać, wyczekać i zniknąć na moment z oczu obserwowanych, bo w końcu Ten moment nie zjawia się przecież na zawołanie. Cechą wyróżniającą zdjęcie od fotografii jest moment jej wykonania przedstawiający istotę żyjącą, zdolną do ruchu, jest to „decydująca chwila” tak nazwał ją Cartier-Bresson. Fotografia bowiem nie jest procesem trwałym jak na przykład malowanie obrazu. W fotografii ma znaczenie tylko ta chwila, podczas której naciskany jest spust migawki i to tą chwilę trzeba znaleźć w otoczeniu. Cartier-Bresson wychodził z założenia, że oko fotografa musi dostrzec w przestrzeni kompozycję, wyrażenie i intuicyjnie musi wiedzieć, w którym momencie uwiecznić to na zdjęciu.

w fotografii ma znaczenie tylko ta chwila…

w fotografii ma znaczenie tylko ta chwila…

Cartier-Bresson wraz z przyjaciółmi, m.in. z Robertem Capa na początku roku 1947 założył Agencję Fotograficzną „Magnum Photos”. W roku 1948 zadziwił cały świat obrazami Indii z pogrzebu Gandhiego oraz fotografiami z ostatniej fazy wojny domowej w Chinach ’49 roku. Rok później ponownie trafił do Indii tym razem do Tamil Nadu, a także do Pondicherry. Odwiedził Tiruvannamalai gdzie fotografował mistrza duchowego, mistyka, filozofa, świętego hinduizmu Ramana Maharishi. Dlaczego o tym piszę? Bo mistrzowi Bressonowi personalnie zawdzięczam głębokie zrozumienie pojęcia „decydującej chwili” oraz przynajmniej setkę fotografii, które stawiam sobie za wzór kompozycji. Doskonale zrozumiałem – jeśli się go przegapi, ten moment już się nigdy nie powtórzy, jedna taka szansa na sto! Podobnie jest z życiem. Natomiast mistrz Maharishi miał polskich uczniów, a wśród nich Wandę Dynowskę (Umadewi), Maurycego Frydmana i niejednego sympatyka. Wiele książek o nim i dotyczących jego nauk wydano również w języku polskim bowiem Polska to nie tylko obciach i tatuaże na karkach.

[foogallery id="30859"]

 

Wróciłem do miasta. Wysoka Bazylika Najświętszego Serca Pana Jezusa, utrzymana w gotyckim stylu budowla, pozostała do dziś. Obok po ulicy przechadzają się chrześcijanie, muzułmanie i hindusi, a wszyscy tak samo śpieszący do swych codziennych obowiązków. Przed wejściem do przybytku, sporych rozmiarów, tuż po lewej, napis z prośbą o niepozostawianie butów na zewnątrz, obok dziesiątek już zżutych ze zmęczonych stóp. Powoli zanurzałem się w chłód kościelnego cienia. Wnętrze wyjątkowo oddawało to co pierwsi księża próbowali wnieść na ten ląd. W oknach stare witraże swoją świetnością pamiętające obecność francuzów, ołtarz główny, ciało Chrystusa ułożone w przeszklonej gablocie, wystawione na widok przypominało to co nazywane jest tu: darśana. Zobaczyć by uwierzyć, dotknąć by pojąć, a co najważniejsze uczestniczyć w błogosławieństwie spływającym od bóstwa poprzez oglądanie go, bądź to w wizji, bądź fizycznie poprzez symbol.

po ulicy przechadzają się chrześcijanie, muzułmanie i hindusi

po ulicy przechadzają się chrześcijanie, muzułmanie i hindusi

Kolejna po drodze to Świątynia Manakula Vinayagar w całości poświęcona Ganeshy. Znajduje tu się Złoty Rydwan, na którego wykonanie zużyto ponad 7.5 kilograma czystego złota ofiarowanego przez pielgrzymów. Rydwan ma rozmiary 3m na 1.8m, wykonany został w całości z drewna tekowego pokrytego odpowiednio wygrawerowanymi płytkami miedzianymi, które same w sobie stanowią dzieło sztuki. By uczestniczyć we wcześniej wymienionej darśanie wielu pielgrzymów i odwiedzających świątynie może za opłatą samemu wprowadzić ten niecodzienny pojazd do wewnątrz. Świątynia istnieje do dnia dzisiejszego tylko dzięki silnym protestom ze strony ludności hinduskiej, gdyż podczas francuskiej okupacji, a za kadencji Dupleix’a, postanowiono ją zburzyć.

Świątynia Manakula Vinayagar w całości poświęcona Ganeshy

Świątynia Manakula Vinayagar w całości poświęcona Ganeshy

Za oknem migają kolejne miasta: Tirukkovilur, Attur, Ayothiapattinam, aż wreszcie postój w Salem na małe co nieco i wyjątkowe słodkości, które w Stanach nie smakują tak jak tu. I znowu ludzie, kolory, inne nazwy Sankari, Bhavani, nocna jazda przez Annur, i Avanashi są niczym nadzwyczajnym, gdyby je porównać do tego co jeszcze na mnie czekało po drodze przez Mettuppalaiyam, Kotagiri i w końcu Ooty. Powoli zanurzałem się w noc. Droga wydawała się zbyt kręta i zbyt niebezpieczna by chociaż na moment zmrużyć oko. Temperatura powoli opadała, zbliżaliśmy się do serca Niebieskich Gór, do Ooty, tylko jeden krótki postój by ujrzeć w dole uśpione miasto. Coraz bliżej dwudniowego pobytu w Ooty ale o tym w następnym wpisie za tydzień.

Wiele osób zainteresowanych historią spogląda na teraźniejszość przez pryzmat tego co chce w niej ujrzeć, a oczy w Indiach trzeba mieć szeroko otwarte. Trzymają się więc mocno tego co wydaje im się jedyną i słuszną drogą, mają receptę na wszystkie dolegliwości świata. Tyle tylko, że widzą go ze swej perspektywy, nie potrafiąc uwolnić się od siebie samych. Przyszła mi do głowy pewna stara historia, obrazująca ten paradoks, związana z małpą:


O małpie

Daleko od ludzkich siedzib, głęboko w lesie, pewna małpa znalazła pusty orzech kokosu. Zainteresowana znaleziskiem podeszła i nim potrząsnęła, wówczas usłyszała jakiś dziwny szmer. Z pewnym trudem udało jej się wcisnąć rękę przez wąski otwór do środka i wówczas poczuła, że wewnątrz jest kostka cukru, lecz by ją pochwycić, musiała przecież zacisnąć pięść. I tak nie mogła wyjąć ręki ze środka skorupy kokosu.

Myśliwy, który zastawił pułapkę, podszedł do małpy spokojnie i bez pośpiechu. Ona próbowała jeszcze uciec, ale nie mogąc wydobyć ręki z orzecha trzymającej kostkę cukru, była uwięziona. Czując dłoń myśliwego na karku, pomyślała sobie: — Straciłam wolność, ale cóż tam, mam przecież cukier! Wówczas myśliwy zręcznie uderzył ją w łokieć, tak, że odruchowo puściła cukier. W jednym momencie straciła wolność i słodycz.

 

Dariusz Lachowski

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję