Dariusz Lachowski
Oswojone marzenia stają się z czasem jak pies przewodnik, prowadzą prosto do celu.
Tak zaczął się dwudniowy pobyt w Ooty tam, gdzie Błękitne Góry, Szmaragdowe Jezioro w Cichej Dolinie i kolej zębata – jedna z najstarszych górskich linii kolejowych w Indiach.
Kilka godzin jazdy. Kilkadziesiąt kilometrów drogi, wijącej się pośród niskich zabudowań. Nocą, z rozpędzonymi z naprzeciwka autami, ciężarówkami i prawie niewidocznym o tej porze miastem zasypiającym głęboko w dolinie. To nie jest tak, że gnębi nas coś czego nie wiemy, to raczej to, że wiemy, iż coś jest.
Właściciele hotelu z czterema obszernymi pokojami gościnnymi, czekali do późnych godzin na nasz przyjazd, a wraz z nimi ciepły posiłek. W Tamil Nadu, południowej części Indii doba hotelowa rozpoczyna się od momentu zakwaterowania, nie przypomina to reguł i zasad spotykanych w Stanach Zjednoczonych i całkiem mi to odpowiadało. Można w ten sposób wyspać się do woli i zacząć dzień około południa, jednak nie teraz. Rano wyszedłem, otoczony szorstkim zimnym powietrzem, ciepło ubrany na zewnątrz hotelu. Różnica temperatur dosłownie porażała, jeszcze wczoraj stąpałem po gorącym dachu świątyni przy 34 stopniowym żarze płynącym z nieba, a teraz mogłem oddychać rześkim powietrzem o temperaturze 12-13C.
Opatulony ciepło dresem, z naciągniętym kapturem i w długich spodniach wyszedłem z aparatem na zewnątrz hotelowego budynku. Przyglądałem się ciekawie chmurom w kształcie korony zawieszonej nad miastem i jego plantacjami „angielskich warzyw”, przyglądałem się staruszce z wnuczkiem tak samo ciekawej poranka. W dole słychać było odgłosy miasta otoczonego zewsząd Niebieskimi Górami. Udagamandalam lub Ootacamund nazywane po prostu Ooty położone jest 86 km na północ od Coimbatore i jest stolicą dystryktu Nilgiris. Miasteczko jest popularnym miejscem wypadów turystycznych, miejscem letniego wypoczynku, oazą na wzgórzach Błękitnych Gór (Nilgiri). Gospodarka miasteczka opiera się głównie na turystyce, rolnictwie i produkcji leków, a także sprzedaży filmów fotograficznych. Hindustan Photo Films, bo tak nazywa się tutejsza firma/fabryka, sprzedaje swoje produkty pod nazwą „Indu”, co w sanskrycie oznacza „srebrny”, a w produkcji filmów używane są halogenki srebra.
W okresie okupacji brytyjskiej wielu oficerów i żołnierzy, często z całymi rodzinami, zjeżdżało do miasteczka na odpoczynek. Zachęcało do tego malownicze położenie jak i sprzyjała czystość powietrza. Najprawdopodobniej przebywający na misji w Indiach Neville Francis Fitzgerald Chamberlain, dotąd uważany za jedynego pomysłodawcę gry w snookera, również tu bywał. Anglicy oprócz tzw. „british vegie” pozostawili po sobie kolej górską wybudowaną w 1908 roku. Kolej zębata, biorąca swoją nazwę od zębatej trzeciej szyny zainstalowanej pomiędzy dwoma standardowymi, wciąż opiera swoją flotę na lokomotywach parowych. W 2005 roku UNESCO dodało kolejkę górską Nilgiri jako rozszerzenie Światowego Dziedzictwa UNESCO Kolei Himalajów w Darjeeling. Za sprawą tego wydarzenia miejsce to stało się bardziej znane pod nazwą „Kolejki Górskie Indii”. O drodze pomiędzy Coonoor and Udagamandalam w pierwszym wagonie, tuż za lokomotywą opowiem nieco później.
Pierwszego dnia Ooty wydało się miastem cichym i spokojnym, otoczone plantacjami herbaty dawało ukojenie i spokój rozbieganym myślom. Turyści mogą tu znaleźć wiele atrakcji od klubów nocnych zaczynając, a na polach golfowych kończąc, nie to jednak mnie interesowało. Wybrałem się do Parku Krajoznawczego nad jeziora Emerald i Avalanche. To drugie powstało na początku XIX wieku po potężnym obsunięciu terenu, w języku angielskim Avalanche oznacza lawinę. W parkach Tamil Nadu obowiązuje całkowity zakaz wnoszenia plastikowych torebek tzw. reklamówek, a tu dodatkowo nie wolno było wnieść niczego w szklanej butelce. By móc dojechać do jeziora należało ustawić się w sporych rozmiarów kolejce, podać nazwisko, adres, kraj zamieszkania, kraj pochodzenia, a potem trzeba już było tylko czekać na ponowne wezwanie do okienka by zapłacić za przejazd i z biletem w ręku wejść do autobusu. Obok małego budyneczku, gdzie kupiłem bilety rozstawiły się malutkie stragany z herbatą, pieczonymi warzywami i kukurydzą na parze. Korzystając z wolnego czasu mogłem spróbować tutejszych specjałów, a rozglądając się uważnie, zauważyłem tuż obok na niebiesko pomalowaną kapliczkę z zaparkowanym eleganckim motorem. Z Indii wywodzą się cztery wielkie tradycje religijne: dźinizm, buddyzm, sikhizm i sam hinduizm. W przeszłości tworzyły one uniwersalne, panindyjskie cywilizacje. Indie stały się też ostoją zaratusztrianizmu, mieszkają tam chrześcijanie, niektórzy są wyznawcami bardzo starożytnych form tej wiary. Warto o tym pamiętać.
Jezioro Emerald, otoczone plantacjami herbaty, jest w tym rejonie popularnym miejscem turystyczno-piknikowym, słynie z różnorodności ryb i ptaków w jego okolicy. Dojazd do niego, od miejsca, gdzie kupiłem bilet, trwał około 40 minut i przewidziano podczas niego trzy postoje. Na końcu tej malowniczej trasy zatrzymaliśmy się na niewielkim naprędce przygotowanym parkingu. Miałem okazję już wcześniej obserwować małpy za każdym razem trochę inaczej. Na tym postoju bezceremonialnie w chwilę, gdy pasażerowie opuścili autobus, przez uchylone okna wskoczyły do jego wnętrza w poszukiwaniu pozostawionych na siedzeniu czy półkach kanapek lub chipsów. Przez lata kontaktu z ludźmi małpy wykształciły w sobie bardzo ciekawe odruchy, one się tego nauczyły. Widząc dzieci lub kobiety trzymające w ręku butelkę z wodą lub coś do jedzenia udają atak, szybko podbiegają do upatrzonej ofiary, fukają głośno i szczerzą szeroko kły. Ofiara nie spodziewająca się takiego zachowania, odruchowo rzuca w nie butelką lub tym co ma w ręku, a to wystarczy, o to im chodziło. Zwycięska małpa podbiega do butelki, odkręca korek i dostaje się do jej mokrej zawartości, nie pogardzi też ludzkim jedzeniem przesączonym tłuszczem i cukrem.
Z jednej strony to nic nadzwyczajnego, ot domostwa ludzkie rozrzucone po zboczach górskich porośniętych krzewami herbaty, ale czy to tylko tyle? Byłem zadziwiony mnogością kolorów, zauroczył mnie pobyt w Ooty, dał wytchnienie po upałach, przywrócił wiarę. Po długim dniu, naładowany pozytywną energią zapragnąłem bliżej poznać miasto. Wieczór budzi demony, wieczór przygotowuje do kolejnego dnia, wieczór jest tu chwilą wytchnienia, dopiero teraz narasta gwar i zgiełk, a uliczne stragany z żywnością, szybko przyrządzanymi posiłkami, nie mogą nadążyć z realizowaniem zamówień.
Kuchnia południowych Indii nie istnieje bez iddly i dosy, to podstawa. Te pierwsze sporządzane są ze sfermentowanej soczewicy i mąki ryżowej. Iddly, niby-racuchy spłaszczone kluski w kształcie bułeczek gotowane są na parze i podawane z sambarem lub przesiąkniętymi smakami, gęstymi sosami, czyli chutney. Chutney w smaku może wahać się od bardzo pikantnego do łagodnego lub słodkiego. W Indiach zawsze sporządza się go na bieżąco, często z sezonowych składników. W Polsce odpowiedniki rodzaju sosów typu chutney byłe znane od dawna pod nazwą gąszcze, przepisy na nie pojawiają się w XVII wiecznej literaturze polskiej.
Dosa jest rodzajem cienkiego jak papier naleśnika wykonanego z soczewicy i sfermentowanego ciasta ryżowego, usmażonego na płaskiej blasze posmarowanej ghi czyli masłem klarowanym. W Indiach tłuszcz ten wykorzystywany jest nie tylko w kuchni, ale także do celów sakralnych. Dosa z południa nie jest tak duża jak ta z pozostałej części kraju i chyba nawet nie tak cienka! Dosę podaje się na wiele sposobów z wieloma dodatkami Najpopularniejszą, nadziewaną warzywami przyprawionymi curry nazywa się masala dosa, która jest wyśmienitą, mocno pikantną przekąską. Do tego najlepiej smakuje z chutney kokosowym!
Życie, tu nic nie dzieje się przez przypadek. Każde wydarzenie ma swój początek i koniec, ma zawsze swój cel. By się obudzić należy otworzyć oczy, rozejrzeć się i zrozumieć, by więcej nie śnić. Tak drugiego dnia po wyjeździe z hotelu trafiłem do kościoła św. Szczepana w Ooty. Architektem kościoła, który był odpowiedzią na pragnienia duchowe anglików przebywających w tym czasie tu i w okolicach, był architekt kapitan J. J. Underwood. Kamień węgielny pod kościół został położony 23 kwietnia 1829 roku, tak by data ta jak najbliżej zbiegała się z rocznicą urodzin króla Jerzego IV, największego dżentelmena Anglii. Za jego panowania wydano akt o równouprawnieniu i zniesieniu dyskryminacji katolików w Anglii. Masywna belka główna świątyni oraz inne drewno użyte w dalszej konstrukcji kościoła, zostały zabrane i przywiezione tu z pałacu Tipu Sultana położonego na wyspie Srirangapatna. Zwykłe lenistwo sprawiło, że tego dnia nie udało mi się trafić na dworzec główmy w Ooty, czasem to co niesfornie płata figle staje się pożyteczne. W drodze na dworzec kolejowy w Coonoor miałem okazję śledzić migający za szybą auta świat, który nie zawsze jest tak dostępny i otwarty. W żaden sposób nie potrafiłem oprzeć się pokusie krótkiego postoju i ujrzenia okolic Ooty w najpiękniejszym z możliwych świateł dnia. Wkrótce miałem uczestniczyć w największej przygodzie tej górskiej eskapady, lecz zanim zanurzyłem się w obłoki rozgrzanej pary z komina lokomotywy zatrzymałem się na tutejszym bazarze w centrum miasta. By zobaczyć. By zjeść. By poczuć klimat. Wszystko tu było inne. Zaczynając od tablicy odjazdów przez wielojęzyczne zapowiedzi z megafonów, a na współpasażerach z którymi dzieliłem przedział w wagonie tuż za lokomotywą, kończąc. Drobne okruchy tutejszego życia miały w sobie zapowiedź oczekiwanej przygody, nieznanej dotąd przyjemności, niczym obietnica zakazanego owocu. Czy ktoś tu pamięta piosenkę zespołu Myslovitz:
...podobno jeszcze ciągle istnieją inne słońca niż to nade mną
...tak wtedy się poczułem, w końcu wystarczy za siebie nie patrzeć... Daniel, kierowca, wykazał się sprytem godnym samego Ganeshy i odnalazł w tłumie kupujących znajomą, a ta była pierwsza w kolejce do kasy, ładnie poprosił i tak kupił bilety.
Sama podróż, no cóż, była obserwowaniem przemijania, powolnym oddalaniem od Ooty i radością tego wszystkiego co nie mogło się wydarzyć bez tej przejażdżki, bez tego wyjazdu i cudownych widoków za oknem. To co mija pozostaje w przeszłości, bez przemijania, przyszłość traci sens.
Drogę z Coonoor do Mettupalaiyam dzieliłem w przedziale z niezwykłą czwórką, ojcem, matką i dwójką dzieci. Prawie czterogodzinna droga nużyła, dziewczynki przysypiały w ramionach matki. Macierzyństwo przynosi niezwykłą odwagę i siłę, podobnie zostało to opisane w Ramayanie, matka jest siłą, energią shakti, matka jest jej samym obrazem, wpływającym na przyszłość swoich dzieci. Przypomniałem sobie wydarzenia spod polonijnej estrady, gdy otoczony tłumem, przyciskany do desek sceny próbuję nie zgubić fotograficznego aparatu. Bardzo często są tam młode kobiety, matki z dziećmi wciskające swe pociechy w poskręcane żmijowiska kabli i przewodów elektrycznych, wpychają pociechy na scenę: Idź, idź zrobię ci zdjęcie! Dla własnych potrzeb nazywam je „lwicami”. Najmniejsza próba powiedzenia kilku słów o nieodpowiednim zachowaniu podczas koncertu, zazwyczaj kończy się piskliwym rykiem: Proszę mi nie zwracać uwagi! Więc to też jest przykład energii shakti płynącej z serca polonijnych lwic i tylko trudno mi wyobrazić czego nauczą się ich dzieci?
Podczas jazdy, skład zatrzymał się tylko jeden raz w Hillgrove. W ciągu 15 minut zdążono dolać wody do lokomotywy, pasażerowie od okolicznych sprzedawców kupić coś do jedzenia, a ja cieszyłem się chwilą ciszy bez monotonnego dźwięku uderzania kół przekładni zębatej i bez ostrego świstu pary wydobywającej się z rozgrzanej lokomotywy. Miałem kolejną okazję obserwowania małp proszących o małe co nieco. Tym razem nie zauważyłem ani jednego małpiego skoku do przedziału wagonu, lecz zdecydowanie mogę stwierdzić, że po przyjeździe na stacji pojawiło ich się więcej, były tu całymi małpimi rodzinami.
[foogallery id="30897"]
Teraz droga prowadziła już tylko w jednym kierunku, coraz mocniej odczuwałem, że to wszystko zmierza do nieuchronnego zakończenia. Podróż, spotkania, przeżycia, uniesienia i posiłki, niedługo miały okazać się tylko wspomnieniem. Tego wieczoru w drodze na spotkanie w Coimbatore, a wcześniej szukanie odpowiedniego hotelu, łatwiej mi było poukładać wszystko w głowie, odpocząć i nabrać chęci do dalszych zadziwień o których napiszę za tydzień.
Dariusz Lachowski