Marta Kowalewska
Chorobę afektywną dwubiegunową najprawdopodobniej dostałam w genach i nie wiedząc o niej męczyłam się wiele lat myśląc, że jestem dziwakiem, że nigdzie nie pasuję, że nigdy nie stworzę `normalnego związku`. Dzięki terapii wiem już jednak co jest najważniejsze - a jest to pełen zrozumienia, tolerancji i przebaczenia związek z samą sobą.
Zaczyna się od nocnego potoku myśli. Z dnia na dzień potok zamienia się w rwącą rzekę, podmywa brzegi świadomości i zalewa rzeczywistość.
Najpierw tracisz apetyt. Próbujesz jeść, ale wszystkie smaki łączą się w jeden, mdły. Później przestajesz spać, mózg budzi się po dwóch godzinach, gotowy do rozważań nad wszystkimi porażkami w twoim życiu albo planowania przejęcia władzy nad światem. To jest ten moment, w którym jeszcze nie masz pewności, czy nadchodzi depresja, mania czy stan mieszany.
Trzymając się wodnych metafor - depresja to nurkowanie w brudnym stawie pokrytym gęstą rzęsą - płyniesz i nie widzisz przed sobą nic, ryby wokół ciebie żyją, a ty, dusząc się, zastanawiasz się jakim cudem. Nie potrafisz dostrzec brzegu, zresztą wiesz, że wokół stawu i tak są bagna, w które zapadniesz się przy każdej próbie ratowania życia.
Mania to stanie na wysokim klifie nad zimnym morzem gdzieś na północy. Orzeźwiający, słony wiatr rozwiewa ci włosy, przed tobą rozpościera się pusta przestrzeń, której granicą jest dopiero horyzont, a ty możesz tę przestrzeń wypełnić czym tylko zapragniesz, podnosisz więc ręce i wrzeszczysz na całe gardło, czując siłę i wolność, jakiej nie zna nikt zdrowy.
Stan mieszany jest najgorszy z tego trio. To tak, jakbyś z dnia na dzień, a czasem z godziny na godzinę skakał na główkę ze skały i zamiast do krystalicznej wody wpadał do tego depresyjnego stawu w środku jesiennej pluchy, by za chwilę znów, z obrzydzeniem zdejmując z siebie resztki oślizgłych podwodnych roślin, stał na zielonej trawie klifu trzęsąc się z zimna bezradnie poszukując ręcznika, którym mógłbyś się otulić, a nieznana siła spychała cię w stronę mętnej tafli stojącego od lat bez ruchu bajora.
To w stanie mieszanym ludzie najczęściej odbierają sobie życie, targani emocjami, nad którymi nie panują, niczym papierek po lodach na pustej promenadzie w Międzyzdrojach w połowie listopada. Wyobraź sobie, że jesteś człowiekiem w pełni świadomym, poczytalnym, statystyki mówią, że zazwyczaj także ponadprzeciętnie inteligentnym, ale twój mózg przez całą dobę, przez całe twoje życie iskrzy, rozgrzany do czerwoności przemyśleniami, pomysłami, rozterkami, rozpaczą i euforią.
Wyobraź sobie, że w jednym miesiącu jesteś lwem salonowym, duszą towarzystwa, klasowym klaunem tryskającym humorem i erudycją, by w kolejnym leżeć twarzą do ściany, z bólem głowy nieporównywalnym do niczego, fizycznie zdrowy, nie mając sił by zrobić sobie kanapkę, nie odbierając telefonów i zastanawiając się kto siedziałby w pierwszym rzędzie na twoim pogrzebie.
A teraz dodaj do tego fakt, że mieszkasz w Polsce, kraju, gdzie o ludziach, których mózg choruje mówi się "wariaci", "świry" i "psychole". Gdzie "psychotropy" kojarzą się z otumaniającymi tabletkami sprawiającymi, że chory śliniąc się, całymi dniami buja się w przód i w tył. Gdzie szpitale psychiatryczne jawią się ludziom jako krwawe miejsca z horroru, albo snobistyczne ośrodki dla rozpieszczonych życiem. Pomyśl, że niemal codziennie słyszysz od kogoś "weź się w garść", "ja to nie mam czasu na depresję", "to jakiś nowomodny wymysł", "a ty znowu leżysz?!", "bo tacy jak ty, to...", "nie histeryzuj", "przecież wyglądasz normalnie", "może nie musisz brać tych leków?"
Jestem oswojona ze swoją chorobą, z każdym rokiem coraz bardziej. Nie życzę jej nikomu, ale staram się traktować ją jako dar. Nie jest łatwo żyć w moim najbliższym otoczeniu, bo potrafię być odpychająca i bardzo lubię samotność. Biorę leki i funkcjonuję jak każdy inny człowiek, mam pracę, którą kocham, obowiązki, plany i marzenia.
Chorobę afektywną dwubiegunową najprawdopodobniej dostałam w genach i nie wiedząc o niej męczyłam się wiele lat myśląc, że jestem dziwakiem, że nigdzie nie pasuję, że nigdy nie stworzę "normalnego związku" Dzięki terapii wiem już jednak co jest najważniejsze - a jest to pełen zrozumienia, tolerancji i przebaczenia związek z samą sobą. Napisałam te słowa, choć ich opublikowanie kosztuje mnie sporo stresu, zachęcona odważną deklaracją Janiny Bąk, znanej szerzej jako Janina Daily blogerki, która otwarcie opowiedziała Wysokim Obcasom o tym czym jest ChAD i o swoich z nią zmaganiach.
Nie planujemy w życiu żadnych chorób i zaburzeń, nie wybieramy ich sobie, to one wybierają nas. Nie oceniajcie, nie wyśmiewajcie chorych na depresję, schizofrenię, cierpiących z powodu różnorakich fobii i ataków paniki. Nie odsuwajcie się od autystów i osób upośledzonych intelektualnie. Nie traktujcie ich jak ludzi gorszej kategorii. Nigdy nie wiecie jak dużo dobrego możecie od nich wziąć, jak wiele mogą was nauczyć o świecie i o was samych. Piąteczka Janina Daily . Dobrze, że jesteś.
Marta Kowalewska