Andrzej Saramonowicz
Uważam pana Schetynę - obok panów Kaczyńskiego i Rydzyka - za jednego z trzech największych szkodników ostatnich czterech lat. Nie mam pojęcia, co zrobią teraz ludzie z Platformy Obywatelskiej. Ale wiem, co powinni.
W 2016 i 2017 roku zdarłem sobie linie papilarne od stukania w klawisze, że pan Grzegorz Schetyna powinien odejść. W moich tekstach z tamtego czasu jest mnóstwo argumentów, dlaczego ów polityk nie nadaje się na lidera, i dlaczego pod jego przywództwem opozycja nie ma szans na sukces wyborczy. Nie będę ich przytaczał, jak kto ciekaw, niech sobie odszuka. Wszelako od kilkunastu miesięcy - uznawszy, że skoro jego partyjni koledzy okazali się zbyt mało odważni na przewrót, a media zbyt słabe, by na nich tę odwagę wymusić - nie napisałem o panu Schetynie ani jednego złego słowa.
Dziś jednak ten okres ochronny uważam za zakończony.
Nie mam zamiaru się jakoś szczególnie nad panem Schetyną znęcać. Powiem tylko, że we współczesnej polityce nie trzeba być jakimś szczególnym mózgowcem, można wręcz być nawet tępym worem, ale minimalny choćby ciężar wewnętrzny oraz wdzięk należy posiadać. Tymczasem w panu Schetynie tyle ciężaru wewnętrznego, co w piosenkach Bayer Full, i tyle wdzięku, co kości w meduzie. Nie jego wina, rzecz jasna, taki już pan Schetyna jest, ale - chyba się ze mną Państwo zgodzicie - kiedy meduza zaczyna wmawiać światu, że ma najmocniejszy kręgosłup w całym oceanie, to nie ma powodów, by jej przytakiwać.
Uważam pana Schetynę - obok panów Kaczyńskiego i Rydzyka - za jednego z trzech największych szkodników ostatnich czterech lat. To bardzo osobliwy triumwirat: Rydzyk warzy na Zamku miksturę, która odbiera rozum, Kaczyński krąży po murach obronnych i każe ją pić tym, co chcą żyć w ich obrębie, a Schetyna cichcem wyrzyna na przedpolu wszystkich śmiałków, którzy chcieliby przedostać się do Zamku, by palenisko z miksturą wygasić. Z pewnością myśli o sobie inaczej, ale fakty są takie, że obecny szef PO pełni rolę pierwszej linii dywersyjnej w pisowskiej reducie.
Nie mam pojęcia, co zrobią teraz ludzie z Platformy Obywatelskiej. Ale wiem, co powinni. Wszyscy to wiemy. I wiemy też doskonale, że jeśli działacze Platformy Obywatelskiej będą czekać ze zmianami w przywództwie do partyjnego zjazdu w 2020 roku, to skończą jak Nowoczesna, która po "romantycznym wypadzie" Ryszarda Petru na sylwestrową Maderę nie miała jaj, by go w kilka dni pogonić.
Historia uczy, że znacznie częściej zostawało się cesarzem, ścinając głowę poprzednikowi, a nie prosząc go grzecznie, by ustąpił. I że ci, co grzecznie prosili, rychło dyndali na sznurach.
Andrzej Saramonowicz