Jakub Krupa
Brytyjski rząd rozpoczął stopniowe odmrażanie gospodarki i ograniczanie wsparcia z budżetu państwa. Czerwiec przyniesie odpowiedź na pytanie, czy ta strategia ma szanse powodzenia.
Dziesięć tygodni po wprowadzeniu najdalej idących ograniczeń społeczno-gospodarczych od czasów drugiej wojny światowej, Wielka Brytania wciąż pozostaje najbardziej dotkniętym koronawirusem krajem w Europie z ponad 37 tys. ofiar śmiertelnych.
Od tygodni szpitale w całym kraju notują jednak wyraźnie spadającą liczbę zachorowań i ofiar. W samej Anglii do szpitali trafia mniej niż 600 osób - ponad pięć razy mniej niż u szczytu pierwszej fali w połowie kwietnia. Pacjenci z koronawirusem zajmują ledwie 10 proc. łóżek na oddziałach intensywnej terapii.
Restart gospodarki w czerwcu
W efekcie rząd w Londynie chce możliwie najszybciej wznowić funkcjonowanie gospodarki, która według niektórych modeli może zanotować w tym roku nawet kilkunastoprocentowy spadek wartości, pogrążając się w najpoważniejszej recesji od czasów drugiej wojny światowej.
Od 1 czerwca czynne będą targi i bazarki oraz salony samochodowe, a także wybrane klasy szkół podstawowych. Po raz pierwszy od ponad dwóch miesięcy w większości kraju możliwe będą spotkania z bliskimi, choć z zachowaniem zasady dwóch metrów: w Anglii i Walii do sześciu osób, w Szkocji - do dziesięciu osób.
Tydzień później funkcjonowanie wznowią gabinety dentystyczne, które stopniowo - w miarę dostępności środków ochrony indywidualnej - będą mogły przyjmować pierwszych pacjentów.
W połowie czerwca Brytyjczycy będą mogli ponownie skorzystać z innych sklepów, które były zamknięte od drugiej połowy marca, m.in. obuwniczych, kosmetycznych, odzieżowych, sportowych czy elektronicznych. Na boiska - choć przy pustych trybunach - wrócą także zawodnicy uważanej za najlepszą ligę piłkarską świata Premier League.
Na początek lipca planowane jest dalsze rozluźnienie ograniczeń, w tym m.in. ponowne otwarcie salonów fryzjerskich, a nawet potencjalnie punktów usługowych oraz restauracji i barów (choć najprawdopodobniej w nowym reżimie sanitarnym). Swoje intencje wznowienia funkcjowania wyraziły także władze największych sieci kin, jak Odeon i Vue.
Stopniowe odcinanie wsparcia z budżetu państwa
Jednocześnie minister finansów Rishi Sunak ogłosił w piątek, że rząd stopniowo będzie wycofywał się z programów wsparcia miejsc pracy oraz samozatrudnionych. Dotychczas wszyscy pracownicy, którzy nie mogli wykonywać pracy lub stanowiliby nadmierne obciążenie finansowe dla pracodawcy dotkniętego kryzysem mogli być kierowani na specjalne postojowe (ang. furlough), gdzie rząd wypłacał im 80 proc. średniej pensji.
W czerwcu i lipcu br. ten system będzie funkcjonował bez zmian, ale od sierpnia stopniowo będzie zwiększana rola pracodawcy, który najpierw będzie musiał płacić składki na ubezpieczenie socjalne, a w październiku będzie odpowiedzialny już za 20 proc. pensji.
Przejmując na siebie przez osiem miesięcy opłacanie pensji nawet ponad 20 proc. wszystkich pracowników, rząd liczył na złagodzenie wstrząsu od listopada (kiedy wsparcie zostanie wygaszone) i uniknięcie fali masowych zwolnień.
Podobne rozwiązanie objęło także osoby samozatrudnione, które otrzymały dotychczas grant za okres od marca do maja br. w wysokości 80 proc. średniego miesięcznego zysku (z limitem na poziomie 2,5 tys. funtów miesięcznie). Sunak zapowiedział w piątek, że wypłacona zostanie także druga transza, obejmująca okres od czerwca do sierpnia br., choć na zmniejszonym poziomie 70 proc. zysków (2133 funtów miesięcznie).
Stopniowe odchodzenie od wsparcia z budżetu państwa będzie poważnym sprawdzianem dla brytyjskiej gospodarki po obecnym kryzysie, pozwalając na realne oszacowanie strat i konsekwencje dla pracowników. Modele banku centralnego sugerowały, że bezrobocie może się zbliżyć nawet do rekordowego poziomu dziewięciu procent.
Jak ma wyglądać powrót do normalności?
Kluczem do stopniowego powrotu do normalnego życia będzie jednak przestrzeganie ścisłego reżimu sanitarnego, który ma pozwolić na uniknięcie drugiej fali infekcji. Przedstawiciele brytyjskiego rządu zmienili w ostatnich tygodniach dotychczasowy slogan o pozostawaniu w domu na łagodniejszy, apelujący jedynie o "czujność" i zachowanie dwumetrowych odstępów w kontaktach z innymi ludźmi.
W międzyczasie brytyjski system ochrony zdrowia zwiększył liczbę wykonywanych testów na obecność koronawirusa do około 130-140 tys. dziennie, co ma pozwolić na regularne badanie wszystkich osób przejawiających symptomy choroby.
W Wielkiej Brytanii funkcjonuje już system śledzenia kontaktów zarażonych, który ma pomóc w jak najwcześniejszym powstrzymaniu dalszych infekcji. Każda osoba, która zgłosi objawy koronawirusa - gorączkę, kaszel, utratę węchu lub smaku - otrzyma wsparcie w szybkim uzyskaniu testu, a w razie uzyskania pozytywnego wyniku będzie poproszona o podanie danych osób, z którymi spotykała się w ostatnich dniach.
Te informacje będą przekazane specjalnemu zespołowi, który będzie kontaktował się w tymi osobami i prosił o poddanie się 14-dniowej kwarantannie domowej, a w razie wystąpienia objawów - poddanie się testowi na obecność wirusa.
Choć brytyjskie władze zapewniają, że 25 tys. pracowników jest gotowych i przeszkolonych do śledzenia nawet tysięcy osób dziennie, to media informowały o problemach w funkcjonowaniu systemu i bałaganie organizacyjnym, który może ograniczyć skuteczność tego mechanizmu.
Swoje publiczne obawy dotyczące nadmiernego tempa rozluźniania ograniczeń wyraził także jeden z głównych naukowców doradzających rządowi, prof. John Edmunds z London School of Hygiene and Tropical Medicine. Przyznając, że funkcjonowanie ograniczeń ma poważne konsekwencje dla gospodarki, a także zdrowia psychicznego obywateli, zaznaczył jednak, że Wielka Brytania "nie powinna obniżać gardy" i być przygotowana na pojawienie się nowych zachorowań.
Obciążenie dla wiarygodności rządu
Dodatkowym kłopotem dla rządu Borisa Johnsona może być brak konsekwencji po skandalu dotyczącym jego najbliższego doradcy, Dominica Cummingsa, który - jak ujawniły media - złamał regulacje dotyczące pozostawania w domu i zakaz podróży.
Prowadząca śledztwo w tej sprawie policja z Durham potwierdziła, że jego działania stanowiły naruszenie przepisów, ale - wbrew krytyce ze strony opinii publicznej, a nawet ponad 100 posłów rządzącej Partii Konserwatywnej - Downing Street wciąż odmówiło pociągnięcia go do odpowiedzialności dyscyplinarnej.
Sprawa Cummingsa dominowała pierwsze strony brytyjskich gazet przez większość tygodnia i wyraźnie odbiła się na opinii publicznej, która zgodnie oceniła w sondażach, że doradca premiera powinien stracić stanowisko (takiego zdania jest 66 proc. ankietowanych), a jego działania podkopały zaufanie do rządu, sugerując istnienie podwójnych standardów (70 proc.).
Po raz pierwszy od wybuchu kryzysu, osobiste poparcie dla Johnsona oraz ocena działań jego rządu osiągnęły ujemne wartości, co oznacza, że więcej ankietowanych jest krytycznie nastawionych niż wspiera obecną administrację. To konsekwencja krytyki dotyczącej początkowych działań władz w Londynie, a także późniejszych zarzutów o brak przygotowania na wypadek pandemii, m.in. pod kątem chronicznych braków środków ochrony indywidualnej.
Jednocześnie opozycyjna Partia Pracy pod wodzą nowego lidera, byłego prokuratora generalnego Keira Starmera, pnie się w sondażach w górę, co może przełożyć się na rosnącą presję na szefa rządu, choć - jak wskazują jego zwolennicy - wciąż dysponuje on bezpieczną większością parlamentarną, a kolejne wybory są planowane dopiero na 2024 rok.
Downing Street z pewnością będzie jednak liczyło na to, że skuteczny restart gospodarki i uniknięcie drugiej fali zachorowań pozwoli na odparcie głosów krytyki, licząc jednocześnie na sukces prowadzonego w Oksfordzie programu badań nad ewentualną szczepionką na koronawirusa.
REDAKCJA POLECA