Marcin Zegadło - poeta, publicysta
Irracjonalna decyzja o wyborach w okresie epidemii musi mieć jakieś uzasadnienie w stanie faktycznym. Nie może to być wyłącznie odruch zemsty, nienawiść do Tuska, mizantropia, frustracje seksualne, samotność – musi to być coś więcej. Cóż takiego?
To zamieszanie z wyborami pozwoliło mi spojrzeć na Kaczyńskiego z trochę innej perspektywy.
W zasadzie to człowiek, którego moglibyśmy uznać za „nosiciela” (nomen omen) pewnego politycznego sukcesu.
Jeśli pominiemy koszty tego zwycięstwa, to znaczy, zniszczenie polskiego parlamentaryzmu, demokracji jako idei, trójpodziału władzy jako rodzaju umowy społecznej oraz jego chorobliwą pogardę dla konstytucji, która stoi na przeszkodzie wizji Kaczyńskiego, to można uznać, że Kaczyński pokonał swoich przeciwników.
W związku z tym, dlaczego, kiedy Kaczyński mówi o majowych wyborach w czasie pandemii i w okresie prawdopodobnego szczytu zachorowań przychodzi mi do głowy dobrze znany skądinąd wąsacz z grzywką odrobinę przypominający Charliego Chaplina, Austriak nazwiskiem Hitler.
To nie porównanie. To jedynie skojarzenie. Ponieważ Führer, z którym Kaczyński mi się skojarzył to ten facet z bunkra, który nie ma już nic do stracenia, który już wie, że nie zdąży ze swoim marzeniem, swoją ideą, że coś wymknęło się spod kontroli i teraz zostają już tylko urojenia i gniew.
Brak czasu, który sprawia, że to nie może być osobisty upadek wodza, on chce pociągnąć ze sobą w przepaść cały „naród”, tak jak Kaczyński rozładowuje swoje napięcia, swój gniew, swój ból urządzając sadystycznie wybory w czasie epidemii.
Problem Hitlera jest powszechnie znany. Przegrana wojna, uzależnienie od środków pobudzających i przeciwbólowych, rozpadające się ciało niewiele ponad pięćdziesięcioletniego mężczyzny, który wygląda jak starzec i wie, że już nie zdąży z tą swoją Germanią. Więc każe Speerowi niszczyć Niemcy. Zaorać fabryki i tory kolejowe, wysadzać w powietrze to, co mogłoby po nim, po Hitlerze pozostać, co stanowiło o sile potędze tamtych Niemiec, tamtej Rzeszy, która miała trwać lat tysiąc, a nie wytrzymała więcej niż lat dwanaście.
Co w takim radzie kieruje Kaczyńskim, o którym właściwie nic nie wiemy, skoro zachowuje się w gruncie rzeczy podobnie.
Irracjonalna decyzja o wyborach w okresie epidemii musi mieć jakieś uzasadnienie w stanie faktycznym. Nie może to być wyłącznie odruch zemsty, nienawiść do Tuska, mizantropia, frustracje seksualne, samotność – musi to być coś więcej.
Cóż takiego?
Śmiertelna choroba, która sprawia, że Kaczyńskiemu kończy się czas?
Coś, co sprawia, że musi gwałtownie przyspieszyć bez względu na koszty, albo po prostu zabrać ze sobą do grobu „naród w ofierze” złożonej na ołtarzu jego wizji, jego idei?
Może Kaczyński jest już „w bunkrze pod Kancelarią Rzeszy”?
Może to ten etap. Może warto byłoby zadbać o raport o stanie zdrowia Kaczyńskiego. Z drugiej strony nie robi się raportów o stanie zdrowia szeregowego posła.
Tymczasem klimat robi się coraz bardziej funeralny, a przewrotna nekrofilia wodza wiedzie „naród” ku efektownej puencie tego, co przez ostatnie pięć lat nazywaliśmy „dobrą zmianą”.
Jeśli Kaczyńskiemu uda się doprowadzić jego wyborczy plan do końca, będziemy tutaj mieli ogólnonarodowe Powązki, a wódz będzie się mógł na tych grobach wytarzać.
Niestety, a może na szczęście, wielu z nas nie będzie mogło już być tego świadkami.
Grozi nam "niewydolność krążeniowo – oddechowa".
Na marginesie dodam jeszcze, że wtedy Albert Speer, rozkazu Führera nie wykonał. Jednak liczyć w tym kraju na zdrowy rozsądek to jak wyskoczyć z samolotu bez spadochronu licząc na to, że coś się wymyśli "po drodze".
Marcin Zegadło