Szukaj w serwisie

×

Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Z kropel wody Curtallam

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Odwiedziłem z kropel wody Curtallam i zaraz obok Tenkasi. Miasta które na zawsze zapadają w pamięć, gdyby płonęły być może ich dymem dałoby się wyleczyć całe zło świata.

Z kropel wody Curtallam

Słońce, ludzie i miasta do których wjeżdżam. W nich zapominam o pytaniach, patrzę, rozglądam się i jestem. Odwiedziłem z kropel wody Curtallam i zaraz obok Tenkasi. Miasta które na zawsze zapadają w pamięć, gdyby płonęły być może ich dymem dałoby się wyleczyć całe zło świata.

Mocna, naprawdę mocna herbata

W Ambasamudram dotrzymując danego sobie słowa, zrywam się na równe nogi i najwcześniej jak mogę wychodzę z hotelu. Nie sposób doszukać się tu angielskich napisów, a to dobry znak. Rozglądam się za miejscem, gdzie mogę kupić kawę. Udaje się! Niestety nie tak do końca. Zamiast czarnej kawy zamawiam czarną, ale mocną herbatę, którą nieomal jednym haustem wypijam i to mój błąd. Herbata była mocna, naprawdę mocna, a moja głowa szybko zwróciła mi na to uwagę, cóż stało się, przede mną cały dzień.

Opowiadając o Indiach, znajomym polskiego pochodzenia, intryguje mnie ich brak poważnego traktowania tego kraju. Wszystko co indyjskie sprowadzają przede wszystkim do koloru skóry mieszkańców, brudu, biedy, sati i systemu „kastowego”. Nikt ani trochę nie stara się przezwyciężyć stereotypów i dziesiątku banałów, przede wszystkim nie dać się im pokonać, choćby przez zdroworozsądkowe interpretowanie faktów. Moim zdaniem świadczy to o ich kompletnej niewiedzy, często ignorancji i w ten sposób trzyma zamkniętych gdzieś głęboko na zakurzonym strychu, wstydzę się tego.

Dlaczego tak wielu rodaków nie podejmuje wysiłku myślenia, dlaczego nie potrafią dostrzec wspaniale zachowanych fragmentów starożytnej cywilizacji? Mam przeczucie, że pytania te zostaną na długo bez odpowiedzi. Łatwiej bezrefleksyjnie krytykować Indie niż znaleźć odpowiedź na pytanie: ile krajów zostało siłą skolonizowanych przez Anglię, a może łatwiej odpowiedzieć – ile nie zostało? Czy ktoś wie, że Piastowie byli pierwszą historyczną dynastią panującą w Polsce od ok. 960 do 1370 roku i że Ashoka, był cesarzem indyjskim z dynastii Maurjów, który rządził prawie całym subkontynentem indyjskim ok. 268 do 232 p.n.e.? Podobno też, to my Polacy, nauczyliśmy Francuzów posługiwać się widelcem.

Dlaczego tak wielu rodaków nie podejmuje wysiłku myślenia?

Fot. Dlaczego tak wielu rodaków nie podejmuje wysiłku myślenia?

Około czterech kilometrów od miejsca, gdzie nocowałem znajdowała się Świątynia Badhari Vaneswara, jedna ze starszych w rejonie Tamil Nadu, związanych jest z nią wiele legend i historii. Obok niej przepływa rzeka Ghatna, która dotykając zielonego brzegu tworzy wieloznaczeniową tirthtę. To tu można uczestniczyć w porannych ablucjach, czy przynieść domowe pranie, nie omieszkałem zatrzymać się tam na kilka minut. Zachwyciłem się otwartością ludzi, brakiem dystansu do mojej osoby, a przede wszystkim skromnością i szacunkiem do innych współużytkowników tego miejsca. Były tu też małpy złodziejki, nieodłączne towarzyszki ludzkiego życia w tego typu miejscach.

Małpy złodziejki, nieodłączne towarzyszki ludzkiego życia.

Fot. Małpy złodziejki, nieodłączne towarzyszki ludzkiego życia.

Ambasamudram to mała miejscowość położona w południowej części Indii z której wszystkie drogi prowadzą do… Curtallam zbudowanego z wodnych kropel, magicznego świata wodospadów! Curtallam położone jest niecałe 40 km od Ambasamudram i nazywane jest czasem Spa Południowych Indii, nie bez powodu. Pięknem i naturalnością wodospadów zostałem oczarowany i chociaż odwiedziłem zaledwie cztery z kilkunastu, to każdy wydał się mi się, oderwanym od szarej rzeczywistości fragmentem raju. Ten pierwszy z nich był chyba najbardziej uroczy. Położony we wnętrzu Government Horticulture Park czasem nie jest nawet wymieniany w turystycznych przewodnikach, a szkoda. Tu wyraźna kulturowa bariera pomiędzy płcią najmniej przeszkadzała, a i tak biorący kąpiel zdawali się tego nie dostrzegać.

Z kropel wody Curtallam

Fot. Z kropel wody Curtallam

To jedne z najważniejszych wodospadów w tym rejonie i nic dziwnego, że cieszą się niesłabnącą popularnością niemalże przez cały rok. Zatem po drodze obowiązkowe wizyty: The Pazhaya Courtalla Aruvi (Stare Wodospady Curtallam) gdzie uwagę moją przykuwają naturalne, jak gdyby schody, spiętrzające i zwiększające impet wody, a na końcu już ręką człowieka ostatni poziom, na którym woda swobodnie upada na specjalnie do tego przygotowaną skałę. To jedno z miejsc położone z dala od większych dróg, a można tu naprawdę nacieszyć się naturą i kąpielą w przesiąkniętej zapachem ziół wodzie.

Curtallam – To jedno z miejsc położone z dala od większych dróg

Fot. Curtallam – To jedno z miejsc położone z dala od większych dróg

Wodospady Peraruvi są nie tylko główną atrakcją w rejonie Curtallam, ale są też najwyższymi wodospadami tego rejonu, sięgają powyżej 60 metrów. Nurt rozpędzonej wody przerwany i osłabiony jest w połowie przez głęboki na 19 metrów krater Pongumakadal, po nim woda dostatecznie spowolniona spokojnie i majestatycznie toczy się w dół tworząc przyjemne miejsce do zażycia kąpieli. Na głównej ścianie, po której spływa woda można odszukać setki rytów przedstawiających Shiva lingam. Tuż obok w starej świątyni ulokowano miejsce, w którym można spokojnie przebrać się i przygotować do kąpieli.

W tłumaczeniu Aintharuvi to po prostu Pięć Wodospadów

Fot. W tłumaczeniu Aintharuvi to po prostu Pięć Wodospadów

Wodospad Aintharuvi to tak naprawdę grupa pięciu mniejszych, które są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych wodospadów w rejonie Tamil Nadu, położone w pobliżu Tenkasi, miasta z piękną świątynią. W tłumaczeniu Aintharuvi to po prostu Pięć Wodospadów co porównywalne jest do Adisehy, świętego węża, 5-głowej kobry. Na niedalekim parkingu znajdował się bazar, na którym miałem przyjemność poznać działanie ziół ajurwedycznych. Sprzedawca zachęcił mnie do spróbowania działanie jednego ze zbieranych tu ziół o drobnych, zielonych listkach. Zapewnił, że po spożyciu małego listka przynajmniej przez godzinę to co słodkie będę odczuwał jako neutralne i bezsmakowe. Dla potwierdzenia wysypał mi na dłoń dwie szczypty cukru, spróbowałem. Nie było żadnego smaku. Po powrocie do auta powtórzyłem eksperyment tym razem ze słodzonym napojem – absolutnie żadnej słodyczy. Efekt działania zielonego listka samoistnie wygasł mniej więcej po godzinie bez skutków ubocznych.

Na niedalekim parkingu znajduje się bazar

Fot. Na niedalekim parkingu znajduje się bazar

Kilka kilometrów dalej od stworzonego z kropel wody Curtallam w krainie wodospadów, położone jest miasto Tenkasi, które przez lata narastało i nabrzmiewało budynkami wokół Świątyni Kasi Viswanathar. Budowę tejże rozpoczęto na początku XIII-wieku w stylu drawidyjskim. Przybytek wypełniony jest pięknym rzeźbami, a także posiada wspomniane we wcześniejszym poście, kamienne kolumny muzyczne wydające dźwięki pod wpływem nawet delikatnego stukania palcami. Historia powstania świątyni spisana jest na kamieniu w kształcie prostopadłościanu ustawionym przed wejściem do niej. Świątynia cieszy się olbrzymią popularnością z powodu wielu świąt, które są w niej obchodzone: Masi Magam na przełomie lutego i marca, Navarathri pod koniec września i na początku października, Tirukalyanam w październiku i listopadzie oraz święto łodzi w sierpniu i we wrześniu.

Historia powstania świątyni spisana jest na kamieniu.

Fot. Historia powstania świątyni spisana jest na kamieniu.

Wyjazd i tuż za rogatkami miasta, cóż za niespodzianka! Pierwszy podczas podróży napotkany słoń, prowadzony przez trenera.

Stara słonica miała około 40 lat. Za drobną opłatą można było wdrapać się na jej grzbiet i przejechać kilkanaście metrów ze świadomością, że nie rani się zwierzęcia ciężką lektyką, nie skorzystałem.

Nie tak dawno przeprowadzono badania nad długością życia zwierząt w niewoli. Porównano dwa gatunki słonia. Średnia długość życia słonia afrykańskiego w ZOO to zaledwie 17 lat, natomiast na wolności, w Parku Narodowym w Kenii zwierzęta dożywają średnio 56 lat!

Podobnie w przypadku bardziej zagrożonego wyginięciem słonia indyjskiego: zwierzęta w Birmie żyją średnio 42 lata natomiast te w ogrodach zoologicznych dożywają średnio 19 lat. I teraz coś co mnie zatrważa, a do tego nie zostało to w żaden racjonalny sposób wyjaśnione. Okazuje się bowiem, że zwierzęta urodzone i wychowane w niewoli żyją krócej od tych urodzonych na wolności, lecz żyjących w ogrodach zoologicznych. Szanujmy braci naszych mniejszych!

To co dzieje się z równowagą w przyrodzie, nie ma nic wspólnego z boskim planem zagospodarowania. Zanieczyszczenie powietrza, emisja substancji chemicznych które nigdy nie powinny się znaleźć w atmosferze, efekt cieplarniany, degradacja gleb, wycinka lasów, niszczenie naturalnych ekosystemów, modyfikacja klimatu. To zmiany antropogeniczne podporządkowane nadrzędnemu celowi – maksymalizacji zysków z produkcji.

Szanujmy braci naszych mniejszych!

Fot. Szanujmy braci naszych mniejszych!

W odległości 80 km od Madurai usytuowane jest Srivilliputhur, miasto w okręgu Virudhunagar, a w nim Świątynia Srivilliputhur Andal. Legenda mówi, że królowa Malli, która tu rządziła miała dwóch synów. Jeden z nich nosił imię Villi, a drugi Kandan. Pewnego dnia gdy polowali w lesie, tygrys zabił Kandana. Nieświadomy tego Villi wciąż poszukiwał brata, gdy zmęczył się i zasnął we śnie został poinformowany co stało się z jego bratem. Dzięki boskim poleceniom Villi założył miasto, które od początku nosiło jego imię jako założyciela: Sri-Villi-Puthur. Historia miasta skupia się wokół Świątyni Srivilliputhur Andal, której początki nie są jasne, niektóre źródła podają, że było to VIII stulecie naszego tysiąclecia, a jeszcze inne ze względu na drawidyjski styl budownictwa, wpisują jej powstanie w X lub XIV stulecie i nie zmienia to faktu, że będąc wewnątrz przybytku da się odczuć upływ czasu. 11 piętrowa gopuram wznosząc się na wysokość ponad 58 metrów wzbudza szacunek stanowiąc jeden z wyższych punktów architektonicznych miasta.

Historia miasta skupia się wokół Świątyni Srivilliputhur Andal

Fot. Historia miasta skupia się wokół Świątyni Srivilliputhur Andal

Po wyjściu ze świątyni udałem się do przechowalni obuwia gdzie zostałem grzecznie poinformowany, że buty owszem zostaną mi zwrócone gdy udam się do drugiej części świątyni, co uczyniłem. Tam nie zostałem jednak wpuszczony. Była to część świątyni rygorystycznie przestrzegająca czystości wyznaniowej i tylko wyznawcy hinduizmu, do których nie należałem, mogli przekroczyć jej progi. Buty zostały mi zwrócone, mogłem udać się w dalszą drogę. Nie ukrywam, że bardzo zależało mi na zwiedzeniu olbrzymiej, pięknej i bardzo ważnej Świątyni Meenakshi w Madurai, ale o tym za tydzień w kolejnym wpisie.

Dariusz Lachowski


Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Vivekananda / Kanyakumari do Tirunelveli

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

 

Dzisiejsza historia bierze swój początek w Chicago 1893 roku podczas trwającego forum Światowego Parlamentu Religii. Wystąpił na nim młody, zaledwie 30-letni hindus Swami Vivekananda. W dzisiejszym budynku Chicago Art Institute, po pierwszym wypowiedzianym zdaniu, otrzymał ponad dwuminutową owację na stojąco.

Vivekananda jako pierwszy zapoznał Zachód z duchowością hinduizmu. Wśród wielu wypowiedzianych podczas forum słów, te:

w każdej religii drzemie prawda, każda dusza ma charakter boski, cały świat jest wielką jednością

wzbudziły szacunek i zainicjowały zainteresowanie tym, co dziś zwykło nazywać się hinduizmem. Praktykował i zalecał innym karma-jogę, która polega na intensywnym byciu w świecie poprzez pracę i czynienie (tworzenie), by nastąpiło „wypalenie” przyczyn poprzednich uczynków, a ich skutki nie pojawiły się więcej. Polecał ćwiczyć bezinteresowność, wyrzeczenie się siebie i nieprzywiązywanie do rezultatów czynów, owoców jakiekolwiek działania bowiem karma-joga to sztuka aktywnego życia.

Fot. Gandhi Memorial, Kanyakumari

Poprzedniego dnia wieczorem, gdy już dotarłem do hotelu, szybko i niezgrabnie ze zmęczenia, sprawdziłem czas wschodu słońca i wedle tych informacji nastawiłem alarm. Następnego dnia przy dźwiękach telefonicznego budzika zerwałem się na równe nogi, założyłem coś na siebie i nieomal wybiegłem z hotelu. Jak inni równym szeregiem, bez przewodnika, podążałem w kierunku plaży. Zasnute ołowiem chmury nie obiecywały żadnej rewelacji. Stanąłem obok setek podobnych do mnie pielgrzymów i turystów. Z nadzieją na lepsze światło wpatrywałem się w drżące i majaczące na wodzie zarysy wyjątkowej budowli. Kilka minut po godzinie siódmej rano zawyły syreny, po chwili zza skały zaczęło docierać do mnie więcej światła, stając się z każdą sekundą coraz intensywniejszym. W końcu wybuchło na niebie tarczą słońca. Spektakl narodzin trwał dokładnie jedną minutę.

Fot. Spektakl narodzin trwał dokładnie jedną minutę.

Na plaży zbudowano kilka mniejszych i jedną większą świątynię, miejsca, dokąd hindusi mogą wędrować. Celem tych pielgrzymek jest tirtha czyli uproszczając: bród, miejsce w którym styka się ze sobą świat boski ze światem ziemskim. Bród/tirtha to wyjątkowa przestrzeń zstąpienia bogów lub boskich awatarów na ziemię. Klasyczną tirthą jest np. brzeg rzeki z miejscem rytualnych kąpieli i kremacji zwłok. Tirthą może być cała rzeka, wyjątkowa góra, jezioro lub tak jak w Kanyakumari może nim być brzeg morza. Symbolika brodu nierozerwalnie związana jest ze znaczeniem pielgrzymki, drogi wewnętrznego rozwoju, która to jest podstawą i najważniejszą miarą hinduskiej religijności. W oczekiwaniu na święto, w trakcie podróży czas przeznaczony jest na skupienie i moment dotknięcia sacrum. Kiedy wreszcie pielgrzym przybywa do brodu tam spotyka nieskończone źródło miłości, współczucia, nauki i zrozumienia… tu styka się boskie i ziemskie. Potem następuje powrót do domu, ale już z nowym ziarnem, jest to bowiem czas zasiewu, a potem zebrania plonów do następnej podróży, do następnego spotkania, do następnego święta.

Fot. dostrzegam tu wielu, jak nigdzie wcześniej, żebrzących i pątników.

Wolno spacerując obok murów świątyni dostrzegam wielu, jak nigdzie wcześniej, żebraków i pątników. Jest to miejsce zarówno magiczne jak i ważne w delikatnej materii wiary. Wokoło mnie stoły pełne wotów, sklepiki wypełnione mniej lub bardziej potrzebnymi przedmiotami, to trudny do nazwania koloryt czasu i miejsca, to bazar przeciwieństw. Zdaję sobie sprawę jak mało zostało czasu by dotrzeć do wszystkich ważnych i pięknych miejsc w Kanyakumari takich jak: Gandhi Memorial Mandapam, Tsunami Memorial Park czy Bhagavathy Amman Temple. Wracam do hotelu, przebieram się, wyruszam ponownie, jest tu jeszcze jedna rzecz do obejrzenia i zastanowienia.

Fot. Kolejka nie jest zbyt długa, a ludzie czysto ubrani, pachnący i życzliwi wskazują mi drogę.

Kolejka nie jest zbyt długa, a ludzie czysto ubrani, pachnący i życzliwi wskazują mi drogę na skróty. Za 169₹ kupuję bilet VIP i szybko, bezproblemowo przechodzę do łodzi kursującej kilkanaście razy dziennie z lądu stałego do Vivekananda Rock Memorial. Podzieleni zostaliśmy na dwie grupy: kobiecą i męską – obowiązek założenia kamizelek ratunkowych wykonywany jest przez wszystkich pasażerów szybko, sprawnie i bez narzekania. Ilość kamizelek przeznaczonych do założenia jest z góry określona i spełnia jednocześnie rolę naturalnego sposobu zliczania liczby pasażerów, jako limitu łodzi.

Fot. Za 169₹ kupuję bilet VIP

W końcu moje bose stopy dotykają litej skały, stałego lądu, kamienia otoczonego wodami Morza Lakkadiwskiego. W roku 1970 zakończono tu budowę Memoriału dedykowanego Swami Vivekanandzie temu samemu, który w Chicago powiedział „Siostry i bracia Ameryki!” i zmuszony był przez dwie minuty wysłuchiwać burzy oklasków. Idea upamiętnienia jego narodzin w tym miejscu narodziła się w styczniu 1962 roku, w rocznicę urodzin Swami. W rok później rozpoczęto przygotowania do budowy. Wiadomo było, gdzie stanie memoriał, zaczęto przygotowania związane z badaniami geologicznymi skały. Grupa biednych rybaków, przede wszytkom chrześcijan, postanowiła wyrazić swoją dezaprobatę i umieściła na kamieniu krzyż widoczny z lądu protestując w ten sposób przed takim pomysłem uczczenia narodzin Swami Vivikandy. Sąd Najwyższy Indii spotkał się by rozstrzygnąć tę trudną sytuację, a po spotkaniu wydał rozporządzenie nakazujące usunięcie krzyża. Zanim to jednak nastąpiło, pod przykryciem nocy, potajemnie, rybacy zrobili to sami. Memoriał wyobraża siłę i zarazem jedność Indii płynącą z różności i przeciwieństw jako kraju i jako narodu mówiącego ponad 400 językami, kraju z 3 głównymi i przynajmniej 5 dodatkowymi religiami.

 

Kolejne 30 minut spędziłem medytując w specjalnie do tego zaprojektowanej i wybudowanej sali, złapałem drugi oddech, odpocząłem. Wyszedłem na zewnątrz inaczej już patrząc na otaczających mnie turystów, pielgrzymów, zwiedzających – ludzi. Podniosłem twarz ku niebu by poczuć jak w policzki uderzają krople deszczu, wody obmywającej nasze ciała, niezmiennie tej samej od tysięcy lat…

Fot. Mordeczki zdradzieckie

Wracam na ląd, szybkim truchtem udaję się do hotelu, po drodze mijam plakat, na którym szczerzą się do mnie znajome trzy „mordeczki zdradzieckie”, chyba po raz ostatni. Mały posiłek i za chwilę dalsza droga, która tym razem poprowadzi do miasteczka Suchindram, ze względu na Świątynię Thanumalayan, ważnego punktu na pielgrzymim szlaku. To tu po raz pierwszy tak naprawdę udaje mi się wejść do środka i na własne oczy zobaczyć to o czym czytałem lub słyszałem wcześniej.

Fot. Suchindram, Świątynia Thanumalayan, gopuram – wieża wejściowa

Wejście do XVII-wiecznej świątyni widoczne jest już z bardzo daleka, wieża wejściowa majestatycznie wznosi się na wysokość ponad 40 metrów. Strona frontowa gopuram pokryta jest posągami i rzeźbami związanymi z hinduską mitologią, a samo wejście ma około 8 metrów wysokości i wyposażone jest w przepięknie rzeźbione drzwi drewniane, a tuż po lewej stronie wejścia znajduje się małe stoisko, gdzie pozostawia się obuwie. Do przybytku prowadzi tylko jeden główny korytarz biegnący wzdłuż zewnętrznej ściany świątyni z wieloma kapliczkami i mandapamami, których tu nie sposób zliczyć. Wewnątrz znajduje się około 30 mniejszych świątyń dedykowanym różnym bóstwom, duży Lingam w sanktuarium, idol Wisznu w jednym z przyległych pomieszczeń, a tuż przy wyjściu znajduje się olbrzymia sylwetka Hanumana, reprezentują one prawie wszystkie bóstwa hinduistycznego panteonu. Moją uwagę przykuły napisy w trzech językach wykute na wielkim kawałku skały, opisujące rytuały związane ze świętami przynależnymi temu miejscu.

Fot. jedne z najstarszych zachowanych rytów sakralnych

W Świątyni Thanumalayan odbywają się dwa ważne dla wyznawców hinduizmu coroczne święta jednym z nich jest Markazhi na przełomie grudnia i stycznia, a drugi to Chiththirai kwiecień/maj, oprowadzający mnich pokazał na swych ramionach guzy czy też narośla powstałe od noszenia przez lata ciężkich lektyk z bóstwami. W świątyni znajduje się coś jeszcze niezwykle trudnego do wytłumaczenia, jak mogło to powstać setki lat temu? Znajdują się tu cztery duże kamienne filary, z których każdy tworzony jest przez grupę mniejszych filarów wyrzeźbionych z jednego kamienia. Dwa z tych dużych filarów mają 33 mniejsze filary, a pozostałe dwa po 25. To są wyjątkowe filary muzyczne. Każdy z tych mniejszych filarów, gdy jest delikatnie dotykany, wytwarza inny dźwięk!

Pora ruszać, to długi dzień, wypełniony odwiedzinami w niesamowitych miejscach. W drodze do Ambasamudram jeszcze krótki postój w Palayankottai po którym na zawsze w mojej pamięci pozostaną parasolki tworzące dach restauracji, sycący posiłek zakończony wypiciem aromatycznej kawy, a potem droga wśród małych straganów rozłożonych wzdłuż jezdni, szum wiatru za oknami.

Fot. Parasolki w Palayankottai

Tirunelveli jest jednym z najważniejszych miast w południowych Indiach w stanie Tamil Nadu. Jest miastem antycznym założonym na 1000 lat p.n.e. wybudowano tu wiele znakomitych świątyń i miejsc kultu. Docieram do jednej z nich Nellaiappar, wybudowanej w VII-wieku, niestety z braku czasu, który wyjątkowo szybko mija, nie wchodzę do wewnątrz a udaję się na spacer dookoła świątyni. Na ulicach wyraźnie da się odczuć wzmożony ruch związany ze zbliżającym się świętem Diwali, więcej ludzi, więcej policji, więcej straganów. Zachwyca mnie różnokolorowość tkanin i wystawionych na stołach specjałów, których nazwy i przeznaczenie pozostaną dla mnie do dziś tajemnicą.

 

Fot. Tirunelveli – Zachwyca mnie różnokolorowość tkanin

Szybka, w miarę możliwości, jazda do centrum i zakup tutejszego specjału: chałwy. Na południu Indii, w stanie Tamil Nadu chałwa znana jest jako halwa lub alva. Tirunelveli słynie z wyjątkowej i egzotycznej haluvy, często nazywanej chałwą z Tirunelveli. Alva ta wytwarzana jest w większości z pszenicy. Można ją tu zakupić nie tylko w sklepach, ale także na małych bazarach. Występuje w różnych smakach, takich jak: banan, ghee, orzechy kokosowe, nerkowce, daktyle, delikatne kokosy, ananasy, jackfruit. Popularna jest tu też karutha haluva – czarna chałwa z ryżu.

Fot. Tradycyjny posiłek w Tamil Nadu

Pora ruszać… Na koniec dnia przystanek w Ambasamudram. Wyboru nie ma tu większego. Szeroka droga, niemalże na dwie równe części, przecina małą miejscowość, brak napisów w języku angielskim, solidny budynek, parking. Zanim zaszło słońce w oddali dostrzegam górskie szczyty, trochę bliżej palmy, a dookoła ryżowe pola. Kładę się spać z twardym postanowieniem porannej pobudki by odnaleźć miejsce ze świeżą kawą. Czy mi się udało? Za tydzień droga do Madurai, wodospady i słoń.

Każda dusza jest potencjalnie boska. Celem jej, jest zamanifestowanie tej Boskości poprzez kontrolowanie natury, zewnętrznej i wewnętrznej. Zatem czyńcie to poprzez pracę, kult (wiarę), albo mentalną dyscyplinę, albo filozofię – przez jedno, albo przez drugie, lub też przez wszystkie te elementy – bądźcie wolni. To jest właśnie cała religia. Doktryny, dogmaty, rytuały, książki, świątynie czy formy są jedynie drobnymi dodatkami.

Swami Vivekananda

 

Dariusz Lachowski

 


Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Czerwone klify Varkali

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Na Zachodzie nauczano nas, że świętość nie pochodzi z tego świata. Sacrum to niebo, ziemia to profanum. Człowiek jest więc profanum, a Bóg jest sacrum. Do świata profanum należą wszyscy ludzie z wyjątkiem kilku jednostek.

 

Pierwsze zdanie jest zawsze najtrudniejsze. Minęły dwa dni, a trzeciego o poranku pogoda spłatała figla. Smutna ściana deszczu, szum oceanu, odgłos uderzających o siebie palmowych liści. Wychodzę z hotelu, idę w kierunku plaży i czerwonych klifów Varkali.

Rozlewiska Kerali weszły na stałe do literatury pięknej dzięki mądrej i wspaniałej powieści Arundhati Roy „Bóg rzeczy małych”. Będąc tam i słuchając muzyki z najdroższego filmu w historii klimatografii indyjskiej „Bahubali” nie myślałem o książce. Za to przyszło mi do głowy, że powstają tam przecież nie tylko takie filmy. W Indiach odbywa się postprodukcja filmów zagranicznych, świetnym przykładem jest jeden z ostatnich obrazów w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego „Gwiazdy”, a wracając do Varkali

Niezbyt długą, lecz krętą i wąską uliczką, zaciskaną z obu stron budynkami hoteli, turystycznych centr masażu i ajurwedy, szybko doszedłem do brzegu morza. Wyszedłem na kamienistą plażę, z której otwierał się widok z jednej strony na czerwone klify, a po przeciwnej na kamienny brzeg zasłonięty zielenią palm. Spienione grzywy fal waląc z impetem o bure ściany skał rozpadały się na drobniejsze i z tą samą siłą, wodnym pyłem, osiadały na wszystkim dookoła. Tam, gdzie było płycej, gdzie nie było kamieni wbitych w piasek, woda próbowała wedrzeć się w ląd, choćby na przekór wypływającej tam rzece. Podszedłem bliżej. W niedalekiej ode mnie odległości ujrzałem grupę, ciężko pracujących przy składaniu sieci, mężczyzn. Nie wiem o czym rozmawiali, ale z tonu głosu odniosłem wrażenie, że tego dnia nie byli zadowoleni z połowu, a i padający deszcz nie był im przychylny.

Fot. Nie wiem o czym rozmawiali, ale z tonu głosu odniosłem wrażenie, że tego dnia nie byli zadowoleni z połowu

W oddali, co rusz rozmazywane przez strumienie deszczu, niewyraźnie majaczyły czerwone klify. Gdzieś tam na ich samej górze, stąd nie mogłem tego dostrzec, tuż przy wąskiej ścieżce barierką jedynie oddzielonej od przepaści, ciągnęła się linia sklepów. Restauracji, sklepików i barów, tego wszystkiego co nijak nie pasowało do tego miejsca, lecz turystom niezbędne było do wydawania pieniędzy. Przynosiło ulgę w spełnianiu pragnienia posiadania. Drepcząc ostrożnie po wystających z żółtego piasku, skałach w kolorze brunatnej czerwieni, ostrożnie odwróciłem się plecami do klifów i odszedłem nieco w przeciwną stronę. Za wysokimi palmami zza świeżej zieleni liści wychylały się mało widoczne wieże meczetu, a moim oczom ukazał się niewielki cmentarz, podszedłem bliżej.

Fot. oczom ukazał mi się niewielki cmentarz

Muzułmanie mieszkający w Indiach nie są Arabami. Indie zostały okrutnie zaatakowane przez nawrócone na islam afgańskie i tureckie plemiona z Azji Środkowej. W tamtych czasach głównym celem ataku był – rabunek. Wszędzie, gdzie pojawiały się muzułmańskie wojska, na ruinach hinduskich świątyń wznoszono meczety.

Tradycyjne miejsca kultu hinduizmu i buddyzmu były niszczone przez najazdy muzułmańskie od czasu do czasu i to niejako po drodze przemarszu. To Wielcy Mogołowie zniszczyli je metodycznie, systematycznie, programowo, fachowo i z okrutną premedytacją. Pochodzenie Mogołów jest do dziś nierozwiązaną zagadką. Byli sunnitami i stworzyli swoje własne Indie z ustanowionym prawem działającym przeciwko prawowitym mieszkańcom, ale… we wszystkich podbitych państwach takich jak: Syria, Palestyna, Persja, Egipt, Armenia, Irak wszędzie islam zwyciężał jako religia. Jedynie Indie oparły się islamizacji!

Wróciłem do hotelu tam czekał na mnie kierowca. Zabrałem się z nim na mój pierwszy posiłek, takie późne śniadanie. To były właśnie smaki południa, które na dobre wypełniły moją podróż i towarzyszyły do ostatniego jej dnia.

Fot. Moje pierwsze smaki południowych Indii

Na kilka chwil deszcz ustał, był to najlepszy moment by wyruszyć w drogę. Tego dnia podróż miała zakończyć się w Kanyakumari, a po drodze nie mogło zabraknąć krótkiego postoju na jednej z plaż Kovalam i czegoś na co naprawdę nie mogłem się już doczekać: wizyty w Świątyni Padmanabhaswamy. W Indiach sacrum przenika profanum, współdziałają wspólnie, współistnieją i współtworzą rzeczywistość. Świat może być święty i zaraz nim nie jest. Jest święty i jednocześnie nim nie jest, święci ludzie chodzą ulicami, mijają nas, czasem proszą o jałmużnę patrząc głęboko w oczy. Naturalnie na ulicy nie wszyscy kłaniają się tym świętym, w tłumie są tacy, którzy potrafią liczyć jedynie pieniądze.

Fot. Plaża w Kovalam, bo woda to życie

Do świątyni dojechaliśmy, gdy już dobrze zmierzchało. W żółto-mlecznym świetle latarni wszystko nabierało złotego koloru, wszystko było złotem i zarazem nim nie było. Zablokowana przez policyjny patrol droga, wystające z jezdni zabezpieczenia przed rozpędzonymi autami i powoli idący w kierunku świątyni na półnadzy mężczyźni i kobiety w tradycyjnym sari – to wszystko tworzyło nierealną atmosferę tego miejsca. Po prawej, z daleka od głównego wejścia, znajdowały się pomieszczenia, gdzie pielgrzymi mogli się przebrać, a trochę bliżej po lewej i prawej, ciemną powierzchnię ulicy rozświetlały sklepy, w których zakupić można było dary ofiarne. Pomimo chęci nie udało mi się wejść do wielkiej i pięknej Padmanabhaswamy, doszedłem jedynie do jednej z tych małych świątyń ulokowanych tuż obok zbiornika wodnego przy głównej. Do „złotej świątyni” mogą wejść jedynie wyznawcy hinduizmu tacy, którzy nie pili wcześniej alkoholu i nie spożywali mięsnego posiłku. Wykonywanie zdjęć telefonem lub fotografowanie aparatem fotograficznym jest tu całkowicie zabronione, nie można ich też wnosić do wewnątrz podobnie jak pieniędzy lub biżuterii. Na stronie internetowej można dodatkowo wyczytać, jakie jeszcze należy spełniać warunki by móc uczestniczyć w darśanie.

Świątynia Padmanabhaswamy położona jest w Thiruvananthapuram w stanie Kerala. Świątynia zbudowana jest jako skomplikowane połączenie tradycyjnego stylu Kerala i stylu drawidyjskiego prezentowanego przez architekturę innych świątyń znajdujących się w pobliżu. Zobaczyć więc tu można wysokie mury i XVI-wieczną monumentalną wieżę wejściową – Gopuram. Świątynia ta kryje w sobie kilka sekretów, a do tego niewyobrażalne bogactwo, zarówno to materialne, policzalne jak i olśniewające artefakty z przeszłości, niezwykle trudne do wyceny w jakikolwiek sposób. Gdyby ktoś chciał dowiedzieć się więcej o zgromadzonych tam skarbach to odsyłam do krótkiego tekstu, który zamieściłem pod fotograficzną galerią.

Fot. Padmanabhaswamy Temple – złota tajemnica

Tu na Zachodzie nauczano nas, że świętość nie pochodzi z tego świata. Sacrum to niebo, ziemia to profanum. Człowiek jest więc profanum, a Bóg jest sacrum. Do świata profanum należą wszyscy ludzie z wyjątkiem kilku jednostek. W Indiach sacrum i profanum jest ze sobą wymieszane, taka religijna masala, jak ziarno z plewami i jak woda z mlekiem. Świat raz jest sacrum, a raz profanum. W Indiach świętość można zobaczyć i przytulić, a jednocześnie jej się nie obnosi. Darśana czyli widzieć, to wiedzieć, podobnie jak niewierny Tomasz nie uwierzył dopóty, dopóki nie dotknął ran. Religia nie może mieć za swe fundamenty słów pisanych, bowiem słowo pisane jest martwe. Znaczenie słów to pewne idee, a te powstają w umyśle. Religia może być i jest emocją serca i ducha.

Fot. Dookoła, jeden przy drugim rozłożyły się stragany

W Kalkulam zjedliśmy późny posiłek i po godzinie wjechaliśmy do Kanyakumari szukając dogodnie położonego hotelu z którego będzie można szybko dojść do brzegu i obejrzeć wschód słońca na tle zarysów świątyni zbudowanej na litej skale. Miasto położone jest w stanie Tamil Nadu i jest najdalej wysuniętą częścią Półwyspu Indyjskiego. To punkt przecięcia się trzech największych zbiorników wodnych: Morza Arabskiego, Zatoki Bengalskiej i Oceanu Indyjskiego. Przylądek Komorin to miejsce wyjątkowe nie tylko ze względów religijnych, ale i geograficznych. To tu podczas święta Chaitrapurnima, kwiecień–maj, można zobaczyć jednocześnie zachód słońca i wschód księżyca. Dzień czwarty podróży rozpoczął się wczesnym porankiem w Kanyakumari, ale o tym za tydzień.

Bogactwo Świątyni Padmanabhaswamy

Do tej pory uważano, że mury świątyni skrywają 6 tajemnych krypt, które dla uporządkowania opisano kolejnymi literami alfabetu w kolejności: A, B, C, D, E, F. Kilka lat temu odnaleziono kolejne dwie G, H.

Cztery z tych krypt/skarbców C, D, E oraz F znajdują się pod opieką mnichów ze świątyni i są otwierane przynajmniej ośmiokrotnie podczas roku, a ich zawartość, bez specjalnego zwracania na to uwagi, używana w trakcie świątecznych obrządków i specjalnych okazji związanych ze świątynią. Po zakończeniu, wszelkie użyte przedmioty ponownie są deponowane w skarbcach, z których zostały zabrane.

Podążając za wyrokiem Sądu Najwyższego Indii, nieprzypadkowo do tego zadania utworzona grupa, w skład której weszli specjalnie przeszkoleni ludzie, 30 czerwca 2011 roku otworzyła skarbiec A do którego nie zaglądano od lat. Zanim ekipa dotarła do małego ciemnego pokoju musiała otworzyć żelazną kratę, za którą znajdowały się bardzo ciężkie drzwi drewniane z kolei, za którymi musieli usunąć z podłogi granitową płytę. Do zapomnianego pokoju prowadziło pięć schodów w dół. Zgromadzone wewnątrz przedmioty były składowane bez konkretnego porządku, a wręcz rozrzucone. Były więc tam koszyki, gliniane i miedziane garnki, wszystkie zawierały bardzo cenne przedmioty. Zebranie i wyniesienie skarbu na zewnątrz zajęło ekipie poszukiwawczej około 12 dni, w tym czasie dokonano też dokładnej inwentaryzacji.

Krypta B najprawdopodobniej nie była otwierana od setek lat. Mniej więcej w tym samy czasie wyznaczeni przez Sąd Najwyższy członkowie komitetu badawczego otworzyli metalową kratę drzwi wejściowych do krypty B, odkrywając za nią bardzo solidne drzwi drewniane. Udało im się otworzyć te drzwi, za nimi natknęli się na trzecie drzwi tym razem z żelaza, były one zatrzaśnięte. Ludzie, którzy uczestniczyli w procesie otwierania kolejnych wrót chcieli siłą sforsować te ostatnie i wejść do środka, a jednocześnie uważali to za zachowanie niegodne tego miejsca. Uzgodniono więc, że zostanie zatrudniony do tego zadania odpowiednio wykwalifikowany ślusarz. W połowie lipca roku 2011 tuż przed przyjazdem wybranego ślusarza rodzina królewska, w której posiadaniu znajduje się ten święty przybytek, otrzymała nakaz z Sądu Najwyższego zabraniający otwarcia skarbca B, który do dnia dzisiejszego pozostał nieotwarty.

Najprawdopodobniej krypty skarbców G i H otwierane były na początku XIX wieku, a do dziś pozostają nietknięte. Skarbiec oznaczony literką B jest główną i ze wszystkich największą kryptą, zawiera najprawdopodobniej niepoliczalne bogactwa i sekrety dawnych czasów.

Z przedmiotów, które do tej pory oszacowano i zainwentaryzowano wymienię trzy:

– jeden ponad metrowy oraz jeden prawie metrowy posąg jednego z aspektów Vishnu wykonany z czystego złota, wysadzany diamentami oraz innymi kamieniami szlachetnymi,

– wykonany z czystego złota tron, wysadzany setkami diamentów i drogocennych kamieni, o długości ponad 5 metrów,

– kilka worków wypełnionych złotymi artefaktami, naszyjnikami, diademami, diamentami, rubinami, szafirami, szmaragdami, kamieniami szlachetnymi i przedmiotami wykonanymi z innych metali szlachetnych.

Dariusz Lachowski

 


Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Rozlewiska Kerali

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Chwyciłem za aparat i wyszedłem na ulicę. Z wieży minaretu dochodził śpiew muezina nawołującego wiernych do porannej modlitwy. Tak budził się nowy dzień.

Rozlewiska Kerali

Drugiego dnia podróży padał deszcz, tak zwyczajnie i nieprzerwanie. Szarość na kilka godzin wykreśliła ze słownika słońce. Mówi się, że pogoda jest nieprzewidywalna, a to Indie są nieprzewidywalne. W drodze na rozlewiska Kerali wszystko uległo zmianie o 180 stopni, pogoda i polityczne orientacje tego malowniczego zakątka.

Po przyjeździe do Alappuzhy nocleg nie różnił się zbytnio od tego w Cochin z tą jednak różnicą, że zasnąłem znacznie szybciej. Nie mogłem długo spać. Sen był przerywany, w końcu się zbudziłem. Była 5:30 nad ranem. Chwyciłem za aparat i wyszedłem na ulicę. Z wieży minaretu dochodził śpiew muezina nawołującego wiernych do porannej modlitwy. Tak budził się nowy dzień.

Fot. Tak budził się nowy dzień w Alleppey

W Indiach trwa ulepszanie słów, zmiana nazw, poprawienie i przywracanie znaczeń, to takie “wstawanie z kolan”. Na południowym wybrzeżu stanu Kerala przy Morzu Arabskim, położone jest miasto Alleppey lub Alappuzha, a może Alleppi.

Po III rozbiorze Polski granica zachodnia Rosji, została uznana przez lorda Georga Curzona za linię demarkacyjną rozgraniczenia terytorialnego pomiędzy Polską a Rosją. Jest to w przybliżeniu dzisiejsza wschodnia granica Polski na odcinku od granicy polsko-litewskiej do miejsca, gdzie linia granicy polsko-ukraińskiej odchodzi od rzeki Bug. Od nazwiska angielskiego polityka partii konserwatywnej linia podziału została nazwana „linią Curzona”. To także on, podczas wizyty w Indiach nazwał Alleppey – Wenecją Wschodu.

Miasto ma bardzo starą historię, założone zostało najprawdopodobniej jeszcze przed narodzinami Chrystusa bowiem w tym czasie kwitł tu już handel z Grekami i Rzymianami. Tu mówi się językiem Malayalam brzmiącym tak samo melodyjnie jak jego nazwa.

Jedną z największych atrakcji Alleppey jest spływ wodami rozlewisk Kerali, które ciągną się przez całe Wybrzeże Malabarskie, równolegle do Morza Arabskiego, na południowej stronie Indii.

W mieście aż roi się od tzw. biur podróży oferujących parom pakiety turystyczne w skład których wchodzi przejażdżka wodami rozlewisk trwającą całą noc! Dzięki pomocy kierowcy, mówiącego tutejszym językiem, po krótkiej rozmowie z ulicznymi sprzedawcami, dwóch nastolatków zgodziło się wypożyczyć swoją łódź na 4 godziny. Z telefonu podłączonego do małego wzmacniacza grali tutejsze przeboje uśmiechając się przy tym szeroko. Poprosiłem o muzykę z filmu Bahubali. Miło zdziwiony chłopak zapytał raz jeszcze: Bahubali? Odpowiedziałem mu skinieniem głowy i za chwilę z nisko podczepionych do dachu łodzi głośników spłynęły na mnie dźwięki ścieżki dźwiękowej jednego z najdroższych filmów w kinematografii Indii.

Fot. Z nisko podczepionych do dachu łodzi głośników spłynęły na mnie dźwięki

Wypatruję ptaków i najdrobniejszych prostych tematów lub nieskomplikowanych obrazów, które mogę zrozumieć, a przede wszystkim będą przewidywalne. Jestem przygnieciony tym co mnie otacza. Wiele dzieje się dookoła: łodzie, ludzie, tropikalna roślinność, zwykła codzienność. Wzdłuż wodnych szlaków obserwuje domy i ich rodziny. Widzę kąpiących się, a tuż obok mycie kuchennych naczyń. Wśród rozwieszonych sieci rybackich dostrzegam młodych chłopców grających w piłkę. Życie jakiego sobie nie wyobrażałem, a przecież rozlewiska Kerali tętnią życiem! Mosty, motocykle, rowery, kościoły, szpitale i małe restauracje z oswojonymi ptakami pełniącymi rolę przynęty na turystów w podróży po rozlewiskach Kerali, dlatego bez kłopotu dałem się namówić na krótki postój. W tych małych lokalach można zjeść, wypić kawę lub wodę kokosową prosto ze świeżego owocu.

Fot. Ptakami pełniącymi rolę przynęty na turystów w podróży po rozlewiskach Kerali

Dostrzegam przystanek, miejsce, gdzie zatrzymują się wodne taksówki czasem nawet pokaźnych rozmiarów, gdzieniegdzie upstrzone ciemnym kolorem rdzewiejącego złota, metalowe konstrukcje majestatycznie kołyszące się na wodzie. To niezwykle barwna i jedyna tu forma transportu po liczących setki kilometrów rozlewiskach.

Fot. Gdzieniegdzie upstrzone ciemnym kolorem rdzewiejącego złota

Jest taka moja fotografia z Kuby, wykonałem ją w samo południe na jednej z wąskich ulic Hawany. Pewien mężczyzna podszedł do mnie, zdecydowanym ruchem zdarł lekko przykrywającą jego pierś bluzę z pagonami. Na głowie miał popularna czapkę z logo Adidasa. Na nagim torsie, na jego piersi, zauważyłem tatuaż. Chyba najbardziej znana sylwetka Comandante Che, to ta ze zdjęcia Kordy. Czy możliwym jest ujrzeć komendanta w Indiach?

Wzdłuż brzegu dostrzegłem też coś w rodzaju małych pomników udekorowanych czerwonymi flagami z charakterystycznym symbolem sierpa i młota. To znak rozpoznawczy trzech najważniejszych politycznych ugrupowań w Indiach. Jednym z nich jest Democratic Youth Federation of India założona w 1980 roku organizacja, skupiająca przede wszystkim ludzi młodych. Na betonowym przystanku ledwo wynurzającym się z wody, z palmami w tle, stała ubrana na żółto kobieta. Nad nią powiewała flaga z wielką czerwoną gwiazdą na białym tle i pierwszymi literami DYFI. Obok niej wyeksponowano plakat zachęcający młodych do jedności w organizacji, a na nim, na czerwonym tle, ta sama dobrze znana sylwetka ze zdjęcia Kordy – Comandante Che Guevara. Jak echo powróciły wspomnienia z Kuby, z Polski…

Fot. Z pomnikami udekorowanymi czerwonymi flagami z charakterystycznym symbolem sierpa i młota

Latarnia morska usytuowana w Alappuzha została wybudowana w 1862 roku. Od roku 2007 dostępna jest turystom, którzy mogą wejść do środka budynku i małego muzeum usytuowanego tuż przy samej latarni. Dziś za jedyne dziesięć rupii mieszkańcy Indii lub za sto obcokrajowcy, krok za krokiem mogą pokonać kilkaset krętych schodów, stanąć na jej szczycie i rozejrzeć się dookoła. Każdego dnia warto przekonać się, że żyjemy na najpiękniejszym ze światów! To są te chwile dla których warto żyć, prawda?

Fot. Każdego dnia warto przekonać się, że żyjemy na najpiękniejszym ze światów!

To nie jest może najważniejsza latarnia, ale… to jest pierwsza, która została wybudowana na wybrzeżu Morza Arabskiego w Indiach. To tu spotkałem dziewczęta klas V i VI szkoły podstawowej, dziewczęta uśmiechnięte i zadowolone z tego, że całe życie, na które tak oczekują wciąż jest przed nimi. Trzeba kończyć zwiedzanie, zejść po krętych schodach i przygotować się do podróży na majestatyczne klify Varkalli, zatrzymać się na moment w Thiruvananthapuram – stolicy Kerali, zjeść coś w Chirayinkil, kupić wodę tuż przy niewielkiej świątyni i do tego przyzwyczaić się do pogody, ale o tym w następnym poście.

Dariusz Lachowski

 


Dariusz Lachowski: Urodziłem się w Białymstoku, obecnym zagłębiu ruchów proPisowskich

Dariusz Lachowski

Pierwsze informacje o istnieniu masowych grobów w Katyniu zostały podane przez Niemcy dokładnie 13 kwietnia 1943 roku, a dwa dni później radio moskiewskie, wyraźnie stwierdziło, że zbrodnię popełnili Niemcy w 1941 podczas zajmowania okolic Smoleńska.

 

Podczas długotrwałego, trwającego całe życie procesu uczenia się, zawsze jest miejsce i czas na słuchanie i przyswajanie, lecz także na zapominanie i ponowne odnajdywanie w pamięci. Są fakty o których nie sposób zapomnieć lub wyrzucić z pamięci. Wydarzenia o których zapomnieć nie wolno.

Są dni, które należy pamiętać jak najdłużej. Na zawsze wrastają w pamięć pokoleń. Do takich zaliczam mord na polskiej inteligencji pogrzebanej w Katyniu pod Smoleńskiem, Miednoje koło Tweru, Piatichatkach na przedmieściu Charkowa, Bykowni koło Kijowa… Okrutny mord na obywatelach polskich to przede wszystkim próba eksterminacji polskiej elity, potencjału obronnego, intelektualnego i twórczego.

W późniejszym czasie prowadzone akcje propagandowe zmierzające do zatarcia winnych zbrodni ludobójstwa, niczym nie można wytłumaczyć, jak zorganizowaną akcją przeciwko pamięci. Przeciwko pamięci narodowej, która miała pozostać zatarta na wiele lat.

Pierwsze informacje o istnieniu masowych grobów w Katyniu zostały podane przez Niemcy dokładnie 13 kwietnia 1943 roku, a dwa dni później radio moskiewskie, wyraźnie stwierdziło, że zbrodnię popełnili Niemcy w 1941 podczas zajmowania okolic Smoleńska.

Przez pół wieku udawało się zainteresowanym ukrywać prawdę o zbrodni katyńskiej. W roku 1990 władze ówczesnego ZSRR przyznały, że zbrodnia została popełniona przez NKWD, dwa lata później prezydent Borys Jelcyn ujawnił pierwsze dokumenty z wydarzeniem związane.

Ludzkim panom z przedstawicielami inteligencji zawsze było nie po drodze. Jak miało to miejsce z dekadentem, poganinem, poetą i błędnie nazywanym pretendentem do tronu polskiego hrabią Potockim. Kariera poetycka jak i apetyt na życie w roku 1932 zaprowadziły młodego hrabiego Geoffreya Potockiego de Montalk za kratki, za próbę publikacji zbioru tłumaczeń tekstów erotycznych z prac francuskiego pisarza renesansu Rabelais’a oraz przedstawiciela fin de siècle w poezji międzynarodowej i francuskiej pisarza Verlaine’a.

Wydawnictwo które, oprócz tłumaczenia tekstów miało zawierać zaledwie trzy krótkie sprośne wersety samego hrabiego Geoffrey’a, wówczas nie zostało wydane. Wystarczyło jednak by z powodu donosów drukarza z przykościelnej drukarni umieścić przyszłego wydawcę „Right Review” na sześć miesięcy w więzieniu.

Wspominam ten proces sądowy nie bez powodu. Myślącym bo czytającym, którym nie obca jest literatura, czymś wyjątkowo ważnym wyda się zapewne obecność na sali sądowej Leonarda i Virgini Woolf, którzy aktywnie wspierali oskarżonego. W więzieniu Geoffrey nie obcinał włosów. Proszę więc sobie wyobrazić jaką wzbudził radosną sensację, gdy zaraz po wypuszczeniu z zakładu karnego ubrany w nieomal średniowieczny strój, w sandałach i tunice, okryty noszonym już wcześniej płaszczem wykonanym ze szkarłatnej kurtyny teatralnej, pojawił się w Warszawie! Każdy chciał go spotkać, prasa prześcigała się w zamieszczanych wiadomościach o nim.

Fot. Dariusz Lachowski

Do Anglii powrócił w 1935. Można śmiało napisać, że wtedy właśnie na dobre ukształtowały się jego przemyślenia związane z pojęciem „wstawania z kolan” tak błędnie rozumianym przez neonazistów z ONR budzących się do życia podczas rządów jedynej słusznej partii. W tym czasie Edward VIII zadeklarował swoje intencje zawarcia związku małżeńskiego z rozwiedzioną amerykanką, socjalistką Wallis Simpson, co mocno wykraczało poza pobożne życzenia premiera rządu, brytyjskiego konserwatysty Baldwina. To dzięki jego staraniom w późniejszym czasie król Edward VIII musiał abdykować. Przerażony obrotem spraw Potocki de Montalk wydrukował manifest wspierający króla, a karcący Baldwina i rozprowadził go po Downing Street. Zaraz potem został aresztowany. Wówczas nie kto inny tylko pisarz, nowelista i filozof Aldous Huxley wysłał żonę, by ta zaaranżowała kaucję, a później sfinansował Potockiemu zakup pierwszej maszyny drukującej.

W 1943 roku, poinformowany przez swoich polskich przyjaciół mieszkających w Londynie o masakrze w lesie katyńskim na Polakach przez brytyjskiego sojusznika, Związek Radziecki, Potocki opublikował to, co uważał za swój najważniejszy utwór – Manifest Katyński.

Rząd brytyjski pragnący zachować w tajemnicy okrucieństwo, którym Związek Radziecki obwiniał nazistowskie Niemcy wysłał Oddział Specjalny, który aresztował Potockiego i uwięził, a później wysłał do obozu rolniczego w Northumberland.

Manifest Katyński był pierwszym i jedynym w tamtym czasie potwierdzeniem okrutnego mordu napisanym w języku angielskim. Pełna prawda o zbrodni katyńskiej nie pojawiła się przez kolejne 50 lat.

Ambasador francuski Fernand de Brinon podczas wizyty na miejscu zbrodni w lesie Katyńskim w asyście niemieckich oficerów. Katyń, kwiecień 1943

Urodziłem się w Białymstoku obecnym zagłębiu ruchów proPisowskich. Hrabia Geoffrey Władysław Vaile Potocki de Montalk przyszedł na świat 10 czerwca 1903 roku w Nowej Zelandii, był najstarszym synem architekta Roberta Wlasislasa de Montalk, prawnukiem urodzonego w Polsce hrabiego Józefa Franciszka Jana Potockiego, powstańca listopadowego z Białegostoku, który pod nazwiskiem de Montalk potajemnie wziął w Belgii ślub z uprowadzoną przez siebie markizą Judith Charlotte Anne O’Kennedy. Nazwisko Montalk było najprawdopodobniej próbą przełożenia na język francuski słowa Białystok. Stąd nazwisko de Montalk przyjął na stałe jego syn Józef Władysław Edmund Potocki de Montalk, a nosili je jego nowozelandzcy potomkowie.

Dariusz Lachowski


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję