Szukaj w serwisie

×

Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Pomiędzy Thanjavur, Francją i Indiami

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Słowa starannie dobierane i wypisywane na białej karcie papieru są obrazami wewnętrznego oniemienia, czasem ich brakuje by opisać otaczające mnie piękno, a do tego opowiedzieć o miejscach w których po raz pierwszy stawiałem kroki, dotykałem historii.

 

Pomiędzy Thanjavur, Francją i Indiami

Opuszczając przyjaciół w Musiri czułem smutek choć wiedziałem, że nasze ścieżki ponownie się przetną w Coimbatore za kilka dni, za rok. Zanim doszło do ponownego spotkania w trakcie drogi odwiedziłem Thanjavur, pałace oraz świątynie – doznając małych i wielkich zadziwień.

Słowa starannie dobierane i wypisywane na białej karcie papieru są obrazami wewnętrznego oniemienia, czasem ich brakuje by opisać otaczające mnie piękno, a do tego opowiedzieć o miejscach w których po raz pierwszy stawiałem kroki, dotykałem historii. Rozumienie tego faktu zależy od tego co tam wewnątrz siebie wyhodowaliśmy. Skoro więc o podwójnej moralności mowa to chcę podkreślić – cała niezwykłość życia polega na jego różnorodności i niepowtarzalności!

Charles Le Brun evolution

Charles Le Brun evolution

Do momentów szczególnych, z tego dnia podróży, zaliczam wizytę w Saraswathi Mahal Library czyli po prostu w bibliotece królewskiej usytuowanej w kompleksie budynków pałacowych, były tam również sklepy, kino, muzeum, pozostałości po salach królewskich i wysoka wieża dzwonu, niestety zamknięta tego dnia. Królewska Biblioteka Saraswathi jest jedną z najstarszych książnic Azji i posiada świetnie zachowane, niespotykane nigdzie indziej, manuskrypty spisane na palmowych liściach w najważniejszych językach Indii: Tamil, Telugu, Marathi, Hindi. Obecnie kolekcję wolumenów szacuję się na ponad 49.000 i zaledwie niewielki promil zbiorów prezentowany jest publicznie. Nie licząc wyjątkowych manuskryptów, najbardziej zainteresowały mnie i przypadły do gustu, duże formaty, opisujące jedną z kilku teorii ewolucji człowieka karty rysowane przez Charlesa Le Bruna, wielkiego malarza nazwanego przez Louisa XIV „największym artystą francuskim wszystkich czasów”.

Pierwszą teorią ewolucji był kreacjonizm – nic się nie zmienia wszystko zostało stworzone, druga mówiła – środowisko wymusza zmiany, a ta trzecia przyjęta dziś mówi – to wszystko mutacje. Niesłychanie ciekawe wydało mi się to i interesujące zarazem. W drodze z Polski do Ameryki, gdzieś po drodze do Indii, trafiłem na interesujące prace człowieka wyjątkowego. W wieku piętnastu lat otrzymał zlecenie od kardynała Richelieu, a jego wykonanie wykazało nie tylko kunszt i umiejętności jakie opanował, ale otworzyło mu drogę do działalności w Rzymie i na dworze królewskim. To on zaprojektował i przyczynił się do dzisiejszego wyglądu części Wersalu i Luwru. Podziwiany za życia, wielokrotnie doceniony, po śmierci swego mecenasa popadł w niełaskę zazdrosnych „przyjaciół” i wkrótce zmarł samotnie we własnej posiadłości.

Airavateshwararm – znaleźć ukojenie kryjąc się w mandapach z bogato zdobionymi filarami

Airavateshwararm – znaleźć ukojenie kryjąc się w mandapach z bogato zdobionymi filarami

Zaraz po wizycie w murach królewskiej biblioteki i obejrzeniu małego ułamka zbiorów ponownie w drodze. Postój w mieście świątyń – Kumbakonam od którego zaledwie 4 kilometry dalej leży Darasuram, a w nim Świątynia Airavateshwararm zbudowana w stylu Chola. Jej piękno zachwyca, w silnych promieniach słońca można tu znaleźć schronienie w mandapach z bogato zdobionymi filarami, które są klasycznym przykładem sztuki i architektury chola. Świątynia została wzniesiona na początku XII wieku, a w roku 2004 wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Jedną z kilku ciekawostek na terenie świątyni Airavateshwararm jest możliwość obejrzenia wyrzeźbionych w kamieniu setek postaci kobiet i mężczyzn zatrzymanych w akrobatycznych pozach. Do dnia dzisiejszego okoliczne wioski odwiedzane są przez cygańskie plemiona, a ich mieszkańcy bawią się i świętują podczas gimnastycznych pokazów. Inną wyjątkową atrakcją jest przejście po muzycznych schodach, usytuowanych centralnie na placu świątyni i biegnących ze wschodu na zachód. Schody wykuto w litej skale i wyposażono w kamienne balustrady, kiedy stawia się kroki po chodach, wydają delikatne, szybko rozpływające się w szumie powietrza dźwięki, niczym metalowe cymbałki z tą różnicą, że schody są przecież wyciosane z kamienia.

kobiet i mężczyzn zatrzymanych w akrobatycznych pozach.

kobiet i mężczyzn zatrzymanych w akrobatycznych pozach.

W samych Indiach żyje obecnie ok. 800 mln hindusów (wyznawców hinduizmu), kilkadziesiąt milionów zamieszkuje kraje Azji Południowej: Pakistan, Nepal, Bangladesz i Sri Lankę. Kolejne miliony współtworzą diasporę indyjską rozsianą po całym świecie. Pomimo że 90 proc. hindusów mieszka w Indiach, kraj ten cechuje religijny pluralizm. Hinduizm, podobnie jak chrześcijaństwo, nie jest monolitem. Od tysięcy lat zmieniał się on wewnętrznie oraz wchodził w interakcję z innymi tradycjami religijnymi.

Kolejna świątynia do której trafiłem tego dnia to Adi Kumbeswarar.

Kolejna świątynia do której trafiłem tego dnia to Adi Kumbeswarar.

Kolejną świątynią, do której trafiłem tego dnia była Adi Kumbeswarar. Początki sanktuarium sięgają VII wieku, lecz swoją świetność przeżywała w XV i XVII. Przybytek rozłożony jest obecnie na obszarze 2,800 m2 i lśni strzelistymi gopuramami. W świątyni każdego dnia w godzinach od 5:30 rano do 9 wieczorem odbywa się sześć dziennych rytuałów, jeśli przypadkowo nie trafi się na godzinę otwarcia drzwi trzeba nieco zaczekać. Tam na zewnątrz murów świątynnych w oczekiwaniu na jej otwarcie, spędziłem około 30 minut. Siedząc w zacienionym miejscu mandapy obserwowałem nadciągających zewsząd pielgrzymów i młodych chłopców grających w piłkę.

Adi Kumbeswarar – Tam na zewnątrz murów świątynnych w oczekiwaniu na jej otwarcie

Adi Kumbeswarar – Tam na zewnątrz murów świątynnych w oczekiwaniu na jej otwarcie

Do świątyni wchodzi się długim, bo 100 metrowym korytarzem o wysokości prawie 5 metrów. W świątyni znajduje się pięć posrebrzanych rydwanów używanych do noszenia świątynnych bóstw podczas uroczystych okazji. Świątynia jest największą świątynią Siwy w Kumbakonam, ma 9-piętrową rajagopuram (bramę) o wysokości 39 metrów i nie można w niej wykonywać zdjęć ani fotografować. Pomimo tak wielu obostrzeń związanych z moim pochodzeniem oraz niemożliwością posługiwania się aparatem fotograficznym zupełnie niespodzianie już wewnątrz przybytku przypomniały mi się słowa Mahatmy Gandhiego:

Szczęście jest wtedy, gdy to, co myślisz, co mówisz i co robisz, jest ze sobą w harmonii.
Happiness is when what you think, what you say, and what you do are in harmony.

Adi Kumbeswarar Temple

Adi Kumbeswarar Temple

W drodze do Thanjavur, kilkanaście kilometrów od Adi Kumbeswarar Temple znajdowało się kolejne miejsce mego krótkiego postoju. Magicznie otulana przez  żółto-złote promienie zachodzącego słońca, świątynia Gangaikonda Cholapuram, miejsce intrygujące i wyjątkowe. Pora dnia z każdą chwilą stawała się co raz bardziej niesprzyjająca fotografii, ale co było robić? Jedna taka szansa na sto!

Jeżeli marząc – nie ulegasz marzeniom;
Jeżeli rozumując – rozumowania nie czynisz celem;

Twoja jest ziemia i wszystko, co na niej

Korzystałem więc z zastanego światła, ciesząc się dźwiękiem nisko przelatujących ważek, które właśnie teraz postanowiły powitać nadchodzący koniec dnia. Gangaikonda Cholapuram to mała miejscowość swoimi korzeniami mocno osadzona w średniowiecznej historii Indii. To tu znajdowała się stolica dynastii Chola, najdłużej panującej w historii południowych Indii. Najwcześniejsze datowane odniesienia do tej tamilskiej dynastii znajdują się w inskrypcjach z III w p.n.e.

Tu znajduje się świątynia o tej samej nazwie co miejscowość, w której została wybudowana Gangaikonda Cholapuram. Jej monumentalny charakter architektury przewyższa w jakości rzeźbiarskiej to co ujrzałem do tej pory. Nie znając zupełnie niuansów stylów, tu potrafiłem, zauważyć dostojeństwo i zarazem lekkość, zatrzymać się i podziwiać przeszłość w milczeniu, z szacunkiem do nieznanego i niepojętego. Obok znajdują się ruiny starożytnego miasta i zaledwie resztki pałacu królewskiego, niestety tym razem ze względu na porę dnia nie mogłem ich zobaczyć.

Cudownie jest wiedzieć, że nad nami jest dokładnie to samo niebo, które zadziwiało swą naturalną urodą tysiące lat temu mieszkańców tych miejsc. Zatrważająca za to jest ignorancja ludzka pozwalająca niszczyć i zatruwać środowisko, wycinać zdrowe drzewa, bezrozumnie rozkrawająca na części ostatnie ostoje przyrody w parkach narodowych, bezceremonialnie wysługując się pachołkami rudowłosego, którymi się brzydzę!

 

To co wiem dziś, to co poznałem, jest kroplą w oceanie tego co pozostało do zrozumienia. W drodze do Pondicherry przez Udaiyarpalaiyam, gdzieś na ulicy pośród przemykających aut, na krótko miga mi przed oczyma dotknięcie słoniowej trąby w geście błogosławieństwa. Pamiętam jeszcze uliczne kontrole na granicach kolejnych dystryktów.

Pondicherry – w niedrogim hotelu elewacją opierającym się o zapomnianą kapliczkę

Pondicherry – w niedrogim hotelu elewacją opierającym się o zapomnianą kapliczkę

Wieczorem zakwaterowałem się w Pondicherry, skrawku kolonii Francuskiej, tego co po niej pozostało, w niedrogim hotelu elewacją opierającym się o zapomnianą kapliczkę, wyróżniającą się od innych budynków jedynie biało-czerwonymi pasami niezręcznie wymalowanymi na jej ścianach… narodziny, śmierć, narodziny, śmierć, narodziny…

 

Dariusz Lachowski

 

 

 


Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Diwali w drodze do Thanjavur

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Z każdą chwilą życia pragniemy poznawać nowe, piękne dni, a te których jeszcze nie znamy są wciąż przed nami. Historia Tiruchirappalli datuje się na III wiek przed naszą erą.

Diwali w drodze do Thanjavur

Kolejny dzień podróży przyniósł mi spotkanie z przyjaciółmi, a potem radość ze spędzonego z nimi czasu podczas obchodów Święta Diwali o którym wspomniałem tu: Miliardy kolorowych, drobnych okruchów. Zanim to nastąpiło – skoro świt musiałem zerwać się na równe nogi. Poranny rozgardiasz na ulicach Indii, wcale nie jest taki mały jak można by się było tego spodziewać. Po drodze krótki postój na poranną kawę i wreszcie wjeżdżamy do malutkiej miejscowości Musiri. Tu dzień dopiero się budził. Przyjaciele małżeństwo Priya i Kannan, bez których pomocy trudno byłoby zorganizować taką podróż czekali tam na mnie wraz z przyjaciółmi i członkami rodziny. Było powitanie i wspólny spacer, odwiedziny na plantacji bananów i rozmowy o fotografii. Wreszcie odpalenie petard by odstraszyć to co niedobre i pomóc uświadomić sobie, że przeszłość minęła bezpowrotnie i nie powróci! W chwilę potem mnóstwo pysznego jedzenia, smaków południowych Indii.

Musiri – Tu dzień dopiero się budził.

Fot. Musiri – Tu dzień dopiero się budził.

Cały szereg obrzędów, rytuałów i świąt hinduskich obchodzonych jest w Indiach przez wszystkich mieszkańców kraju, niezależnie od przynależności religijnej, a świąt w Indiach jest bliżej nieokreślona ilość. Ocenia się, że 80% populacji Indii to wyznawcy jednej z religii hindu. Niektóre święta i obrzędy mają charakter regionalny, często ich pochodzenie ginie w mrokach dziejów, inne zaś są powszechnie znane i świętowane na terenie całych Indii. Poza świętami religijnymi istnieje ogromna ilość przeróżnych ceremonii domowych związanych z życiem codziennym. Niektóre są odprawiane tylko przez kobiety, a inne tylko przez mężczyzn. Diwali to święto obchodzone w całych Indiach i jedno z najważniejszych. W tym roku przypadło na 19 października choć na południu kraju świętowanie rozpoczyna się o jeden dzień wcześniej.

Diwali to święto obchodzone w całych Indiach i jedno z najważniejszych.

Fot. Diwali to święto obchodzone w całych Indiach i jedno z najważniejszych.

W zależności od regionu północ/południe święto Diwali trwa od czterech do pięciu dni, a każdy z nich poświęcony jest czemuś innemu. Kalendarz obchodów nierozerwalnie wpisany jest w cykliczność zmian zachodzących w przyrodzie.

Dzień pierwszy kończy czas porządków po monsunie. Rozpoczynają się zakupy i przygotowywanie prezentów. To wtedy kobiety otrzymują od męża nowe sari i coś z biżuterii, dzieci dostają w końcu to na co czekały od miesięcy, a i mężczyznom przyda się coś nowego z garderoby. Obdarowywanie się nawzajem prezentami i słodyczami oznacza zapomnienie dawnych kłótni i nieporozumień oraz odnowienie i wzmocnienie, przyjaźni i więzi rodzinnych. Dzień drugi obchodów Diwali to radosne świętowanie zwycięstwa Krishny ze znęcającym się nad ludźmi demonem Naraką. Symboliczne znaczenie tego dnia odnosi się do zwycięstwa nad strachem, blokującym wewnętrzny spokój, ale najważniejszym dniem święta Diwali jest dzień trzeci. Oddaje się wówczas cześć bogini Lakshmi (bogini szczęścia i dobrobytu) oraz Ganeshy (usuwającemu wszelkie przeszkody) jest to czas zamykania ksiąg rachunkowych i otwierania nowych, czas podsumowania zysków i strat, początek nowego roku finansowego. Ostatni dzień nazywany jest świętem brata i siostry. Bracia odwiedzają siostry przynosząc im prezenty, a siostry goszczą swych braci w domu i pieką słodkie ciasteczka. Podczas Diwali światło tysięcy zapalanych lampek oznacza zwycięstwo jasności umysłu nad ciemnością ignorancji bowiem każdy element życia wymaga od nas uwagi i troski. Nie jest możliwe doświadczenie życia w pełni, kiedy nawet w jednym jego aspekcie panuje mrok. To samo na myśli miał Roger Waters gdy w roku 2000 zaśpiewał „Each Small Candle”.

każdy element życia wymaga od nas uwagi i troski

Fot. Każdy element życia wymaga od nas uwagi i troski

Z każdą chwilą życia pragniemy poznawać nowe, piękne dni, a te których jeszcze nie znamy są wciąż przed nami. Historia Tiruchirappalli datuje się na III wiek przed naszą erą. Miasto zachwyciło mnie poprzedniego dnia o zachodzie i podobnie, onieśmielony otaczającą mnie zewsząd historią, czułem się o poranku, a do tego nie domyślałem się jeszcze jakie niespodzianki szykuje mi słoneczny dzień.

Słońce tego dnia stało się wyjątkowo uciążliwe. W drodze do świątyni Ranganathaswamy (Srirangam) ponownie spotkałem słonia na drodze. Kroczył dumnie i spokojnie po rozgrzanej do niemożliwości nawierzchni drogi. Miałem się o tym przekonać bardzo szybko. Poprosiłem kierowcę by zatrzymał auto na kilka chwil, chwyciłem za aparat i wybiegłem z auta, to był mój błąd. W pośpiechu zapomniałem o obuwiu, zostawiłem klapki pod siedzeniem. Starając się zachować równowagę, delikatnie podskakiwałem na ulicy niczym skwierczący na tłuszczu kawałek wątróbki. Szybko skryłem się w aucie nawet nie rzucając okiem na podgląd zdjęć, ruszyliśmy w dalszą drogę.

podskakiwałem na ulicy niczym skwierczący na tłuszczu kawałek wątróbki.

Fot. Podskakiwałem na ulicy niczym skwierczący na tłuszczu kawałek wątróbki.

Świątynia Ranganathaswamy, jest jedną z najbardziej znanych świątyń wyznawców wisznuizmu w południowych Indiach, bogatą w legendy i historię, jest także największym kompleksem religijnym na świecie. W skład przybytku rozłożonego na powierzchni 63 ha wchodzi 50 kapliczek, 21 wież (gopuram), 9 dużych świętych zbiorników wodnych, własny korytarz 1000 kolumn (mandapam) i 39 pawilonów. By zobaczyć jedyną i niepowtarzalną vimanę, wykonaną z czystego złota, spoczywającą nad miejscem najświętszym świątyni Srirangam, wszedłem na dach.

Złota Vimana nad sanktuarium w Srirangam

Tuż przy głównym wejściu, za pierwszą bramą, znajduje się małe pomieszczenie, gdzie można, na czas wizyty w świątyni, zdeponować buty. Po wejściu i poddaniu się rutynowej kontroli kupiłem dodatkowy bilet uprawniający do wejścia na dach świątyni, a osoba odpowiedzialna za bezpieczeństwo, otworzyła wielkim kluczem żelazną furtkę, za którą wiły się wolno schody w kierunku dachu. Po wejściu na górę śmiało stąpając, ruszyłem w kierunku podwyższeń z których miałem nadzieję zobaczyć więcej, nie doszedłem jeszcze do pierwszego, gdy poczułem, że coś dzieje się z moimi stopami. Spojrzałem w dół i zauważyłem, że stoję na kamiennym dachu, a tuż obok mnie namalowana jest gruba, biała linia. W oka mgnieniu dotarło do mnie, że jest to moja linia bezpieczeństwa i ucieczki od okropnie nagrzanego dachu.

Założę się, że tego dnia można było na nim smażyć jajka bez tłuszczu! Momentalnie poczułem ulgę! Od tego momentu nie schodziłem nawet na jeden centymetr z namalowanego pasa. Nieprzyjemne zdarzenie nauczyło mnie, że prawa fizyki to nie tylko szkolne regułki, od tego momentu gdziekolwiek stąpałem w miejscach wystawionych na słońce, rozglądałem się za białymi pasami lub wyłożonymi chodniczkami.

Świątynia Ranganathaswamy – rozglądałem się za białymi pasami lub wyłożonymi chodniczkami

Fot. Świątynia Ranganathaswamy – rozglądałem się za białymi pasami lub wyłożonymi chodniczkami

W tak gorące dni jak jeden z tych podczas mych odwiedzin, mandapy (korytarze 1000 kolumn) stanowią schronienie przed promieniami słońca. Wielokrotnie widziałem osoby w cieniu oczekujące na darshan, spożywające skromny posiłek lub biorące krótką drzemkę. Wewnątrz świątyń znajdują się czasem małe sklepiki, gdzie pielgrzymi i odwiedzający mogą zakupić coś do jedzenia. W świątyni Ranganathaswamy po raz pierwszy ujrzałem bankomat Banku Indii co nie powinno dziwić, ponieważ bardzo często kompleksy świątynne należą do jednego z rządowych departamentów religijno-gospodarczych. W jednym z szerokich korytarzy (prakar) wychodzących wprost na vimanę odnalazłem ołtarz przyozdobiony kilkoma setkami, jeśli nie więcej starych, metalowych kłódek, które przypominały mi te z Pragi, zawieszone tuż przy moście Karola.

Świątynia Ranganathaswamy – ołtarz przyozdobiony kilkoma setkami, jeśli nie więcej metalowych kłódek

Fot. Świątynia Ranganathaswamy – ołtarz przyozdobiony kilkoma setkami, jeśli nie więcej starych, metalowych kłódek

Ruszyliśmy w drogę, słońce dawało się we znaki nawet za zamkniętymi szybami klimatyzowanej kabiny auta. Około 3:30 po południu zaparkowaliśmy tuż przy wyjątkowo pięknej Świątyni Brihadeeswarar jednej z największych w południowych Indiach wpisanej na listę Zabytków Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Świątynia Brihadeeswarar – wpisana na listę Zabytków Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Fot. Świątynia Brihadeeswarar – wpisana na listę Zabytków Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Zbudowana została w roku 1010 w niezwykłym stylu chola, jej szczyt zwieńczony był przed laty granitową kopułą ze złotą iglicą. Wewnątrz wybudowano masywną kolumnadę prakara (korytarz) i umieszczono jedną z największych Shiva linga w Indiach. Świątynia słynęła między innym z tego, że mieszkało tu na stałe ponad 400 devadasi czuli boskich tancerek, swoim tańcem rozsławiających imię świątyni w całym królestwie. Po upadku królewskiej dynastii Cholów sława tańca i tancerek poczęła gasnąć, aż wreszcie zawód tancerki, boskiej służebnicy upadł zupełnie, a z nim przepadły kanoniczne figury tańca. Figur tanecznych było prawdopodobnie 108, w XVII wieku próbowano je wskrzesić na nowo, lecz mało skutecznie, dopiero w XX wieku odczytano je wszystkie, interpretując płaskorzeźby świątynne, problemem pozostało połączenie statycznych obrazów w jeden ciąg taneczny. Nadal nie wiadomo jaka była kolejność kroków i jak naprawdę wyglądał taniec boskich służebnic. Na terenie świątyni i wokół niej, celebruje się wiele świąt hinduistycznych, a także odbywa się tu wiele imprez kulturalnych. Sama świątynia posłużyła wielokrotnie pisarzom jako tło wydarzeń pisanych przez nich książek.

z niespotykaną lekkością pokonującą ciężką bryłę kamienia.

Fot. Z niespotykaną lekkością pokonującą ciężką bryłę kamienia.

Ktoś napisał, że „Thanjavur jest średniej wielkości miastem słynącym z dwóch obiektów, raczej mało interesującego pałacu i Świątyni Brihadeeswarar.” O pałacu, a przede wszystkim o jego wyjątkowej bibliotece, będzie w następnym wpisie. Świątynia Brihadeeswarar zachwyciła mnie swoją architekturą, która z niespotykaną lekkością pokonywała ciężką bryłę kamienia.

Diwali w drodze do Thanjavur

Fot. Diwali w drodze do Thanjavur

Ciekawe były także dwa długie korytarze, wybudowane dookoła głównego budynku sanktuarium – mandapy. Te dwa korytarze to maha-mandapa i mukha-mandapa. Maha-mandapa ma po sześć słupów z każdej strony. Natomiast w mukha-mandapa znajduje się osiem małych kapliczek z pięknymi, starymi lingamami ustawionymi jeden za drugim. Kolejny też raz zadziwiony byłem ilością odwiedzających ten przybytek, zarówno osób starszych jak i młodszych czy nawet całych rodzin. Zawsze byli uśmiechnięci i starali się odpowiadać na wszystkie pytania prosząc przy okazji o wspólne zdjęcie (selfika). Warto zapamiętać, że Thanjavur to kolebka muzyki karnatackiej, jednego z najstarszych systemów muzycznych na świecie! Powoli zapadał zmrok.

Dariusz Lachowski


Dariusz Lachowski – Dziura w bucie

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Są tacy, którzy potrafią interesująco zaśpiewać o dziurze w bucie. Tuż za granicami pięknego kraju ludzie dowiadują się więcej o otaczającym nas wszechświecie wiercąc dziurę w marsjańskiej skale. W kraju nad Wisłą społeczeństwo poddane politycznej lobotomii nosi dziurę w sercu...

Dziura w bucie

Jeszcze wiosna nie rozpoczęła się na dobre, lato nie zawitało pod chłodzone klimatyzacją dachy, a dziś przenoszę Was do pewnego sierpniowego dnia roku 1967 gdy piosenka zatytułowana „Dziura w bucie” ujrzała światło dzienne, a kilka tygodni później trafiła na drugie miejsce listy przebojów UK Singles Chart.

Piosenkę skomponował gitarzysta i współzałożyciel zespołu „Traffic”, Dave Mason. Utwór nie spodobał się pozostałym członkom zespołu, którzy uważali go za odbiegający stylem muzycznym i warstwą liryczną od pozostałych utworów zespołu. Dave wcale się tym nie przejął i gdy w okresie późniejszym piosenka uplasowała się na miejscu 22. niemieckiej listy przebojów, a współpraca Mason’a z zespołem stawała się coraz bardziej chaotyczna, zaraz po swoim debiutanckim albumie „Mr. Fantasy” opuścił zespół na dobre. David to muzyk wyjątkowy, obdarzony sporym talentem do śpiewu i pisania tekstów piosenek. Sławę przyniosła mu praca w zespole „Traffic” ale na tym nie poprzestał. W ciągu swojej kariery Mason grał i nagrywał z wieloma osobistościami sceny muzycznej w tym z Paulem McCartneyem, Georgem Harrisonem, Rolling Stonesami, Jimi Hendrixem, Erikiem Claptonem, Michaelem Jacksonem, Davidem Crosbym, Grahamem Nashiem, Stevem Winwoodem, Fleetwood Mac i Cass Elliot. Dla miłośników prawdziwej muzyki te nazwiska mówią wiele.

Jedną z najbardziej znanych piosenek Mason’a nie jest jednak „Hole in My shoe” jest nią „Feelin 'Alright”, nagrana z zespołem „Traffic” w 1968 roku, a później powtarzana i interpretowana przez wielu innych wykonawców jak np. Joe Cockera. Psychodeliczna piosenka pop „Hole in My Shoe” stała się przebojem w nieco inny sposób. Dzięki zaawansowanym technologiom dziś pewnie nie ma możliwości zrobienia dziury w podeszwach butów. Z jednej strony wynika to pewnie z lenistwa i coraz częstszego poruszania się pojazdami, a także z powodu użytych materiałów, których technologia sięga nam często ponad głowy! A skoro już wysoko uniosłem wzrok i wspomniałem nowoczesne technologie…

NASA 24 maja zaprezentowała światu niepozorne zdjęcia z Marsa, oto one:

Obraz przedstawia zbliżenie na otwór (dziurę w Marsie). Credits: NASA/JPL-Caltech/MSSS

Obraz przedstawia zbliżenie na otwór (dziurę w Marsie). Credits: NASA/JPL-Caltech/MSSS

Obraz przedstawia zbliżenie na otwór (dziurę w Marsie) o głębokości 5 centymetrów (2 cali) i średnicy 1,6 centymetra (0,6 cala), który wykonany został rzez łazik Curiosity przy użyciu nowej techniki wiercenia. Sądzę, że ciekawość i głód wiedzy kierowała osobami odpowiedzialnymi za projekt o nazwie „Duluth”. Wiercenie dziury w powierzchni Marsa zakończyło się sukcesem 20 maja 2018 roku. Takie pobieranie kawałka marsjańskiej skały nie byłoby może niczym interesującym gdyby nie fakt, że była to pierwsza próbka skalna wywiercona na czerwonej planecie od października 2016 roku. Bowiem w tamtym czasie problem techniczny sprawił, że wiertarka łazika przeszła w stan uśpienia.

Credits: NASA/JPL-Caltech/MSSS

Credits: NASA/JPL-Caltech/MSSS

Naukowcy z Jet Propulsion Laboratory musieli opracować nowy sposób pracy łazika, aby przywrócić wiertarkę do używalności. Nowa technika, którą opracowali nosi nazwę Feed Extended Drilling (FED) i polega na utrzymaniu przedłużenie wiertła poza dwoma słupkami stabilizującymi. Pozwala to wiertarce Curiosity wykorzystać siłę swojego roboto-ramienia do wiercenia w skałach marsjańskich, podobnie jak człowiek, wiercący dziurę w ścianie w domu, naciska na wiertło siłą swego ciała.

Są tacy którzy cieszą się muzyką, innych technologia wynosi do gwiazd, a w pewnym kraju nad Wisłą polityka wywierciła dziurę w głowie „ludzkich panów”, którzy potrafią pochylić się nad przejawem najmniejszego życia, jak chociażby komórki jajowej drżącej z rozkoszy po muśnięciu przez ogonek plemnika, a nie potrafią w sobie znaleźć okruszka empatii. Piszę o osobach odpowiedzialnych za wycieranie gęby wzniosłymi hasłami o emerytach i matkach za 500+, o osobach co prawdziwymi problemami najczęściej podcierają sobie siedzenie. Czy takie zachowanie nie pokazuje najdobitniej gdzie mają oni ochronę życia poczętego? Ale nie to przeraża mnie najbardziej, lecz fakt, że puste miejsce po wywierconej dziurze wypełnione zostało najczystszą formą nienawiści.

Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta Więcej: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/51,114884,23448313.html

Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta Więcej: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/51,114884,23448313.html

Czy ktoś zwrócił uwagę na to, że niepełnosprawni tak naprawdę zniknęli z życia publicznego? Gdy pojawili się w sejmie na nich i ich rodziców, wszystkich popierających tę akcję, wylała się niespotykana fala kłamstw i gównianego języka. Jestem przekonany, że była ona sterowana odgórnie, miała za zadanie resztę „zdrowego” społeczeństwa, z perfidną premedytacją, nienawiścią i gniewem, zwrócić przeciwko niepełnosprawnym. Po 40 dniach przepychanek ze strażą marszałkowską i ograniczeniem swobód obywatelskich, niepełnosprawni i ich opiekunowie dali w końcu za wygraną, opuścili sejm.

Są tacy, którzy potrafią interesująco zaśpiewać o dziurze w bucie. Tuż za granicami pięknego kraju ludzie dowiadują się więcej o otaczającym nas wszechświecie wiercąc dziurę w marsjańskiej skale. W kraju nad Wisłą społeczeństwo poddane politycznej lobotomii nosi dziurę w sercu…

 

 


Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – W drodze z Madurai

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Miasta jak kwiaty skąpane w promieniach wschodzącego słońca wolno stąpające ku brzegom rzek i jezior, głęboko wrośnięte w tradycję, zbudowane na piaskach przesiąkniętych potem i krwią budowniczych, delikatne nocą, gdzie pośród żywych przechodzą duchy przeszłości, umarli gospodarze pradawnych miejsc.

W drodze z Madurai do Tiruchirappalli

Zwykło się mówić: by żyć trzeba umrzeć w Madurai. Co jest w tym mieście, że ściąga do niego tak wielu pielgrzymów, turystów i zwykłych gapiów? Marzyłem by odwiedzić to miasto, a ono nauczyło mnie jak nie należy mieszać ze sobą oczekiwań i rzeczywistości. Tiruchirappalli Rockfort to kolejne spotkanie z historią.

Miasta jak kwiaty skąpane w promieniach wschodzącego słońca wolno stąpające ku brzegom rzek i jezior, głęboko wrośnięte w tradycję, zbudowane na piaskach przesiąkniętych potem i krwią budowniczych, delikatne nocą, gdzie pośród żywych przechodzą duchy przeszłości, umarli gospodarze pradawnych miejsc. Z poprzedniej nocy pamiętam jeszcze pachnący hotelowy bufet i nieustanny zgiełk dochodzący z ulicy. Madurai o poranku to miasto pełne wpatrzonych w siebie mieszkańców, wciąż śpieszących w nieznane. Żyć by nie umrzeć.

Żyć by nie umrzeć

Żyć by nie umrzeć

Chcę się do czegoś przyznać. W Madurai spotkałem Fidela Castro, było to moje drugie nieoczekiwane niby-spotkanie z Kubą. Fidel okazał się miłym przewodnikiem po świątynnych korytarzach. Z cierpliwością odpowiadał na zadawane pytania. Fidel był również typowym przykładem „naganiacza”. Jego rola polegała na tym, że gdy skończył oprowadzać turystów po świątyni pod byle pretekstem proponował odwiedzenie okolicznych sklepów, a te właśnie były do niego przypisane umową z właścicielem. Jeżeli zwiedzający coś kupili, pewna część przychodu przeznaczana była na jego konto, jeżeli nic z tego nie wyszło, próbował z inną grupą. Tamtego dnia miałem inną przygodę, która na kilka chwil zmroziła mi krew w żyłach, lecz zanim to się przytrafiło wszedłem do Świątyni Meenakshi.

W Madurai spotkałem Fidela Castro

Fot. W Madurai spotkałem Fidela Castro

Pierwszym miejscem człowieka, wewnątrz którego odczuwał boskość była mandala, prosty okrąg nakreślony na piasku, ułożony z kamieni, z patyczków. Ten okrąg wyznaczał mu przestrzeń sacrum, z przestrzeni profanum przenosił się w przestrzeń sacrum, to był jego święty czas. Potem pojawiły się ołtarze – brzeg rzeki, wzgórze, niezwykły kamień. Na końcu człowiek zapragnął wznosić świątynie.

Kompleks świątynny Meenakshi, widok z lotu ptaka, źródło Wikipedia

Kompleks świątynny Meenakshi, widok z lotu ptaka, źródło Wikipedia

Świątynia Meenakshi, nazywana także Meenakshi Amman lub Świątynią Minakshi-Sundareshwara to legendarny przybytek położony na południowym brzegu rzeki Waikii w samym centrum starożytnego miasta Madurai, które jest wspominane w tekstach z VI wieku. Choć korzeniami świątynia sięga głębokiej przeszłości to jej obecna struktura została odbudowana pod koniec XIV wieku bowiem żołnierze muzułmańscy splądrowali ją, zniszczyli i okradli podobnie jak kilka innych w pobliżu. Współczesna świątynia zawdzięcza swój kształt i formę staraniom późniejszych władców, którzy odbudowali i otworzyli ją ponownie. W XVI wieku kompleks świątynny został dalej rozbudowany.

Jest tu 14 gopuramów o wysokości od 40 do 50 metrów, a najwyższa wieża wejściowa, tzw. południowa, ma prawie 52 metry wysokości, a główne sanctum dach pokryty złotem! Wewnątrz kompleksu świątynnego znajdują się między innymi figury Lakshmi, Kriszny grającego na flecie czy Rukmini, odnaleźć tu można inne bóstwa wedyjskie i puraniczne, a także freski przedstawiające najważniejsze wydarzenia ze świętych ksiąg hinduistycznych. Każdego dnia odwiedza ją tysiące pielgrzymów i turystów, a podczas dziesięciodniowego święta trwającego na przełomie kwietnia i maja trafia do niej milion pielgrzymów.

NASA w świątyni

Tutaj można przyglądać się codziennym obrządkom, a także dostrzec jak starożytna wiedza wedyjska oznaczając 9 planet krążących w naszym układzie słonecznym, użyła tych samych kolorów co wieki później NASA. Takich odnośników jest tam o wiele więcej, a że nie jest to miejsce do ich wyliczania wrócę do tego co przydarzyło mi się zaraz po wyjściu z przybytku dedykowanego Parvati. Kilka godzin wcześniej, wchodząc do świątyni, zostałem poinformowany, że nie mogę wnieść ze sobą aparatu fotograficznego. Poprosiłem kierowcę by używając przyczepionych do korpusu szelek, ostrożnie odniósł aparat do samochodu i tam poczekał, gdy do niego zadzwonię. Spokojny po zwiedzaniu wyszedłem na zewnątrz i próbowałem dodzwonić się do kierowcy, jednak bez skutku.

 

Grzecznie poprosiłem Fidela, przewodnika po świątyni, czy mógłby korzystając ze swego telefonu, skontaktować się z kierowcą i poprosić go o przyjście pod bramę z aparatem fotograficznym. Zadzwonił. Powiedział, że musi na moment odejść i zaraz tu wróci, bym się nigdzie nie ruszał, i na niego poczekał. Minęło może 10 minut, gdy kątem oka wyłowiłem go z tłumu pielgrzymów. Szedł z wyciągniętą przed siebie ręką trzymając w niej za pasek szelek aparat, pomyślałem – Nie jest dobrze; odebrałem od niego aparat.

Ile waży Nikon?
Daniel, kierowca auta, udał się w kierunku parkingu, niestety nie pomyślał, że Nikon może być tak ciężki. Aparat wysunął mu się z ręki i upadł, uderzając w jego bosą stopę. Przez głowę przebiegła mi myśl – przecież tak być nie może, dopiero rozpocząłem podróż, a co mi po niej bez aparatu? Zdjąłem ostrożnie pogięty z jednej strony plastikowy dekielek zasłaniający obiektyw i szybko oceniłem uszkodzenia. Filtr osłaniający główne szkło obiektywu został pobity, reszta wyglądała na nieuszkodzoną i nieporysowaną. – Gdzie jest kierowca? – zapytałem Fidela. – Daniel jest w szpitalu, wkrótce tu powróci – odpowiedział. Raz jeszcze obejrzałem aparat, zrobiłem kilka zdjęć by przekonać się, że wszystko jest w należytym porządku, wypiłem gorącą kawę. Po jakimś czasie pojawił się Daniel. Powoli dreptał w moim kierunku uśmiechając się serdecznie. Z tego co zrozumiałem zrobiono mu prześwietlenie, zastrzyk przeciwbólowy i założono opatrunek. Kość dużego palca u lewej stopy pękła, a paznokieć został całkowicie uszkodzony. Po stronie strat był tylko rozbity filtr UV. Tego dnia najzwyczajniej straciłem chęć do dalszego zwiedzania świątyni i jej okolic, pojechaliśmy dalej.

 

Droga do pałacu wydawała się nie mieć końca. Godziny tutejszego szczytu wymuszały na kierowcy objazd bocznymi uliczkami, a i pewnie jego lewa stopa nie była w najlepszej kondycji. Za oknami auta migały kolejne stragany, zmęczone twarze i co rusz kolorowe wybuchy garderoby. Zwykłe przemijanie, w którym nie było niczego magicznego, umieranie tu i tam jest tym samym umieraniem. W końcu dotarliśmy do Pałacu Thirumalai Nayak.

Oprócz iście królewskiej pozostałości po części mieszkalnej oraz sali tanecznej

Fot. Oprócz iście królewskiej pozostałości po części mieszkalnej oraz sali tanecznej

Budowę pałacu rozpoczął król Thirumalai Nayaka z rządzącej w Madurai dynastii Nayaka w roku 1636. Bryła budowli była klasyczną fuzją dwóch wówczas panujących stylów architektonicznych drawidyjskiego oraz stylu rajput. Budynek i pomieszczenia, które miałem okazję zwiedzać należały niegdyś do głównej części pałacu w której mieszkał król. Oryginalny kompleks pałacowy był czterokrotnie większy od tego, który się zachował, ale i ten pozostały zachwyca formą i ogromem. Oprócz iście królewskiej pozostałości po części mieszkalnej i sali tanecznej, znajduje się tam również muzeum. Trzeba też pamiętać, że całość kompleksu nieoficjalnie nazywana jest cudem południowych Indii.

znajduje się tam muzeum

Fot. Znajduje się tam muzeum

Z królem Nayakiem, który zapoczątkował budowę, związana jest bardzo interesująca legenda. Był on jednym z tych władców, który żywo interesował się odbudową Świątyni Meenakshi, po zniszczeniach przez muzułmańskie hordy. Szczególną uwagę zwracał na pracę przy reliefach wykonywanych przez ówczesnych mistrzów sztuki. Jednym z nich był Sumandramurti Achari, główny architekt, który pewnego dnia był tak głęboko pochłonięty pracą nad reliefem słonia, że nie zauważył stojącego obok niego króla Nayaka. W pewnym momencie Nayak zwinął w całość kilka liści betelu i orzechów areki i wręczył ten poczęstunek architektowi, a ten myśląc, że zrobił to jego asystent, uchwycił je i zaczął jeść. Kiedy uświadomił sobie, że to sam król Nayak podał mu jedzenie był tak zdruzgotany swoim niepoprawnym zachowaniem, że uszkodził sobie dwa palce dłoni, którymi sięgał po jedzenie. Wielce poruszony jego oddaniem służbie król Nayak obdarował artystę wielką ilością prezentów, a zdobiona przez Achari ściana frontowa wejścia do Padu mandapam w Świątyni Meenakshi, pośród setek innych, wzbudza uzasadniony szacunek i zachwyt.

Diwali

Słońce, ustępując miejsca przyszłości, zachodziło bez pośpiechu, był to czas by zebrać się do dalszej podróży. Gdziekolwiek spojrzeć dało się odczuć napięcie towarzyszące przygotowaniom związanym ze świętem Diwali. Ulice, przyozdobione girlandami straganów, jarzyły się jasnym, zimnym blaskiem nowoczesnych lampek oświetleniowych. Dało się zauważyć wypełzającą zza odrapanych murów tradycję, dziadków lub opiekunów, odpalających z maluchami petardy. Ulice, łożyska miejskich rzek, wypełniały się po brzegi nieprzebraną masą śpieszących do coraz większej ilości otwieranych budek. Wieczorne godziny, spinające niewidzialną klamrą na kilka dni w jeden organizm to coś nazywane „bazaarem”, rozpoczynały swoją świętą egzystencję, przyparte plecami do murów świątyni. Zaparkowaliśmy w Tiruchirapalli.

 

Tiruchirappalli Rockfort to zabytkowy kompleks fortyfikacyjny i świątynny zbudowany na starożytnej skale. Znajduje się on w mieście Tiruchirappalli, Tamil Nadu w Indiach. Kompleks zbudowany jest na wysokiej na 83 metry skale, która datowana jest na ponad milion lat, dookoła niej znajdują się wykute w skale małe miejsca kultu. Wewnątrz Tiruchirappalli Rockfort znajdują się dwie świątynie hinduistyczne, świątynia Ucchi Pillayar, Rockfort oraz świątynia Thayumanaswami, Rockfort, miałem okazję odwiedzić obie. Zanim to nastąpiło popłynąłem między pielgrzymami, starając utrzymać się na fali.

 

popłynąłem między pielgrzymami, starając utrzymać się na fali.

popłynąłem między pielgrzymami, starając utrzymać się na fali.

Thayumanaswami to świątynia okalająca i wstępująca na skałę wybudowana w VI wieku, w latach późniejszych została rozbudowana i do dnia dzisiejszego zachowała swoją pierwotną formę. Tutaj Shiva jest czczony jako Thayumanavar, a reprezentowany jest przez lingam, jego małżonka Parvati jest przedstawiana tu jako Mattuvar Kuzhalammai.

Wędrując kolejnymi komnatami, wchodziłem coraz wyżej i przeszedłem przez salę główną. Przy ścianach siedzieli mnisi, było późno. Nie potrafię opisać uczucia, które mi wówczas towarzyszyło, czułem się dziwnie. Po stopach przebiegały iskierki elektrycznych wyładowań, zmieniała się odczuwalna temperatura i kręciło mi się w głowie. Do tego delikatny podmuch aromatycznego powietrza znikąd dotykał mojej twarzy, musiałem wyjść. Tego uczucia nie doświadczyłem już nigdzie więcej. Nieskończoną ilością schodów, jeden za drugim, rzeźbionych w litej skale, wspinałem się coraz wyżej po stopniach noszących ślady przemijania. Tuż przed Ucchi Pillayar na naturalnie stworzonej skalnej półce spojrzałem w dół na miasto. Przelewała się tam ludzka rzeka, falami uderzała w okalające koryto ścian budynków rozbijając się na drobne cząstki przy straganach. Przed wiekami idealny punkt obserwacyjny, który był świadkiem niejednego rozlewu krwi.

falami uderzała w okalające koryto ściany budynków rozbijając się na drobne przy straganach

Fot. Falami uderzała w okalające koryto ściany budynków rozbijając się na drobne przy straganach

Kolejne schody zaprowadziły mnie do Świątyni Ucchi Pillayar mitologicznego miejsca na starożytnej skale, w którym Lord Ganesha uciekł od Króla Vibishana. Na jej szczycie przywitał mnie młody, uśmiechnięty mnich: – Skąd przybyłeś? Ganesha to sympatyczny, nieco otyły chłopczyk z głową słonia pomagający stanąć twarzą w twarz z przeszkodami jakie napotykamy w życiu i co najważniejsze przezwyciężać je. Obie świątynie pełniły niegdyś rolę nie tylko świętego przybytku, ale też stanowiły obronę i schronienie dla miasta rozlanego u stóp góry. – Pochodzę z Polski. Na moją odpowiedź z pełnym zadowoleniem pokiwał głową.

Pora zejść, przestać marzyć, jutro jest praca do wykonania i grób do zdobycia.

Fot. Pora zejść, przestać marzyć, jutro jest praca do wykonania i grób do zdobycia.

Pora zejść, przestać marzyć, jutro jest praca do wykonania i grób do zdobycia, dzień dobiegł końca. Wieczorne poszukiwania hotelu w Tiruchirappalli zakończone sukcesem. Kolejnego dnia poranna pobudka, Święto Diwali z przyjaciółmi, a wiedza o kolorach pozwoliła uratować mi stopy, ale o tym za tydzień.

 

Dariusz Lachowski

 

 


Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Z kropel wody Curtallam

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Odwiedziłem z kropel wody Curtallam i zaraz obok Tenkasi. Miasta które na zawsze zapadają w pamięć, gdyby płonęły być może ich dymem dałoby się wyleczyć całe zło świata.

Z kropel wody Curtallam

Słońce, ludzie i miasta do których wjeżdżam. W nich zapominam o pytaniach, patrzę, rozglądam się i jestem. Odwiedziłem z kropel wody Curtallam i zaraz obok Tenkasi. Miasta które na zawsze zapadają w pamięć, gdyby płonęły być może ich dymem dałoby się wyleczyć całe zło świata.

Mocna, naprawdę mocna herbata

W Ambasamudram dotrzymując danego sobie słowa, zrywam się na równe nogi i najwcześniej jak mogę wychodzę z hotelu. Nie sposób doszukać się tu angielskich napisów, a to dobry znak. Rozglądam się za miejscem, gdzie mogę kupić kawę. Udaje się! Niestety nie tak do końca. Zamiast czarnej kawy zamawiam czarną, ale mocną herbatę, którą nieomal jednym haustem wypijam i to mój błąd. Herbata była mocna, naprawdę mocna, a moja głowa szybko zwróciła mi na to uwagę, cóż stało się, przede mną cały dzień.

Opowiadając o Indiach, znajomym polskiego pochodzenia, intryguje mnie ich brak poważnego traktowania tego kraju. Wszystko co indyjskie sprowadzają przede wszystkim do koloru skóry mieszkańców, brudu, biedy, sati i systemu „kastowego”. Nikt ani trochę nie stara się przezwyciężyć stereotypów i dziesiątku banałów, przede wszystkim nie dać się im pokonać, choćby przez zdroworozsądkowe interpretowanie faktów. Moim zdaniem świadczy to o ich kompletnej niewiedzy, często ignorancji i w ten sposób trzyma zamkniętych gdzieś głęboko na zakurzonym strychu, wstydzę się tego.

Dlaczego tak wielu rodaków nie podejmuje wysiłku myślenia, dlaczego nie potrafią dostrzec wspaniale zachowanych fragmentów starożytnej cywilizacji? Mam przeczucie, że pytania te zostaną na długo bez odpowiedzi. Łatwiej bezrefleksyjnie krytykować Indie niż znaleźć odpowiedź na pytanie: ile krajów zostało siłą skolonizowanych przez Anglię, a może łatwiej odpowiedzieć – ile nie zostało? Czy ktoś wie, że Piastowie byli pierwszą historyczną dynastią panującą w Polsce od ok. 960 do 1370 roku i że Ashoka, był cesarzem indyjskim z dynastii Maurjów, który rządził prawie całym subkontynentem indyjskim ok. 268 do 232 p.n.e.? Podobno też, to my Polacy, nauczyliśmy Francuzów posługiwać się widelcem.

Dlaczego tak wielu rodaków nie podejmuje wysiłku myślenia?

Fot. Dlaczego tak wielu rodaków nie podejmuje wysiłku myślenia?

Około czterech kilometrów od miejsca, gdzie nocowałem znajdowała się Świątynia Badhari Vaneswara, jedna ze starszych w rejonie Tamil Nadu, związanych jest z nią wiele legend i historii. Obok niej przepływa rzeka Ghatna, która dotykając zielonego brzegu tworzy wieloznaczeniową tirthtę. To tu można uczestniczyć w porannych ablucjach, czy przynieść domowe pranie, nie omieszkałem zatrzymać się tam na kilka minut. Zachwyciłem się otwartością ludzi, brakiem dystansu do mojej osoby, a przede wszystkim skromnością i szacunkiem do innych współużytkowników tego miejsca. Były tu też małpy złodziejki, nieodłączne towarzyszki ludzkiego życia w tego typu miejscach.

Małpy złodziejki, nieodłączne towarzyszki ludzkiego życia.

Fot. Małpy złodziejki, nieodłączne towarzyszki ludzkiego życia.

Ambasamudram to mała miejscowość położona w południowej części Indii z której wszystkie drogi prowadzą do… Curtallam zbudowanego z wodnych kropel, magicznego świata wodospadów! Curtallam położone jest niecałe 40 km od Ambasamudram i nazywane jest czasem Spa Południowych Indii, nie bez powodu. Pięknem i naturalnością wodospadów zostałem oczarowany i chociaż odwiedziłem zaledwie cztery z kilkunastu, to każdy wydał się mi się, oderwanym od szarej rzeczywistości fragmentem raju. Ten pierwszy z nich był chyba najbardziej uroczy. Położony we wnętrzu Government Horticulture Park czasem nie jest nawet wymieniany w turystycznych przewodnikach, a szkoda. Tu wyraźna kulturowa bariera pomiędzy płcią najmniej przeszkadzała, a i tak biorący kąpiel zdawali się tego nie dostrzegać.

Z kropel wody Curtallam

Fot. Z kropel wody Curtallam

To jedne z najważniejszych wodospadów w tym rejonie i nic dziwnego, że cieszą się niesłabnącą popularnością niemalże przez cały rok. Zatem po drodze obowiązkowe wizyty: The Pazhaya Courtalla Aruvi (Stare Wodospady Curtallam) gdzie uwagę moją przykuwają naturalne, jak gdyby schody, spiętrzające i zwiększające impet wody, a na końcu już ręką człowieka ostatni poziom, na którym woda swobodnie upada na specjalnie do tego przygotowaną skałę. To jedno z miejsc położone z dala od większych dróg, a można tu naprawdę nacieszyć się naturą i kąpielą w przesiąkniętej zapachem ziół wodzie.

Curtallam – To jedno z miejsc położone z dala od większych dróg

Fot. Curtallam – To jedno z miejsc położone z dala od większych dróg

Wodospady Peraruvi są nie tylko główną atrakcją w rejonie Curtallam, ale są też najwyższymi wodospadami tego rejonu, sięgają powyżej 60 metrów. Nurt rozpędzonej wody przerwany i osłabiony jest w połowie przez głęboki na 19 metrów krater Pongumakadal, po nim woda dostatecznie spowolniona spokojnie i majestatycznie toczy się w dół tworząc przyjemne miejsce do zażycia kąpieli. Na głównej ścianie, po której spływa woda można odszukać setki rytów przedstawiających Shiva lingam. Tuż obok w starej świątyni ulokowano miejsce, w którym można spokojnie przebrać się i przygotować do kąpieli.

W tłumaczeniu Aintharuvi to po prostu Pięć Wodospadów

Fot. W tłumaczeniu Aintharuvi to po prostu Pięć Wodospadów

Wodospad Aintharuvi to tak naprawdę grupa pięciu mniejszych, które są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych wodospadów w rejonie Tamil Nadu, położone w pobliżu Tenkasi, miasta z piękną świątynią. W tłumaczeniu Aintharuvi to po prostu Pięć Wodospadów co porównywalne jest do Adisehy, świętego węża, 5-głowej kobry. Na niedalekim parkingu znajdował się bazar, na którym miałem przyjemność poznać działanie ziół ajurwedycznych. Sprzedawca zachęcił mnie do spróbowania działanie jednego ze zbieranych tu ziół o drobnych, zielonych listkach. Zapewnił, że po spożyciu małego listka przynajmniej przez godzinę to co słodkie będę odczuwał jako neutralne i bezsmakowe. Dla potwierdzenia wysypał mi na dłoń dwie szczypty cukru, spróbowałem. Nie było żadnego smaku. Po powrocie do auta powtórzyłem eksperyment tym razem ze słodzonym napojem – absolutnie żadnej słodyczy. Efekt działania zielonego listka samoistnie wygasł mniej więcej po godzinie bez skutków ubocznych.

Na niedalekim parkingu znajduje się bazar

Fot. Na niedalekim parkingu znajduje się bazar

Kilka kilometrów dalej od stworzonego z kropel wody Curtallam w krainie wodospadów, położone jest miasto Tenkasi, które przez lata narastało i nabrzmiewało budynkami wokół Świątyni Kasi Viswanathar. Budowę tejże rozpoczęto na początku XIII-wieku w stylu drawidyjskim. Przybytek wypełniony jest pięknym rzeźbami, a także posiada wspomniane we wcześniejszym poście, kamienne kolumny muzyczne wydające dźwięki pod wpływem nawet delikatnego stukania palcami. Historia powstania świątyni spisana jest na kamieniu w kształcie prostopadłościanu ustawionym przed wejściem do niej. Świątynia cieszy się olbrzymią popularnością z powodu wielu świąt, które są w niej obchodzone: Masi Magam na przełomie lutego i marca, Navarathri pod koniec września i na początku października, Tirukalyanam w październiku i listopadzie oraz święto łodzi w sierpniu i we wrześniu.

Historia powstania świątyni spisana jest na kamieniu.

Fot. Historia powstania świątyni spisana jest na kamieniu.

Wyjazd i tuż za rogatkami miasta, cóż za niespodzianka! Pierwszy podczas podróży napotkany słoń, prowadzony przez trenera.

Stara słonica miała około 40 lat. Za drobną opłatą można było wdrapać się na jej grzbiet i przejechać kilkanaście metrów ze świadomością, że nie rani się zwierzęcia ciężką lektyką, nie skorzystałem.

Nie tak dawno przeprowadzono badania nad długością życia zwierząt w niewoli. Porównano dwa gatunki słonia. Średnia długość życia słonia afrykańskiego w ZOO to zaledwie 17 lat, natomiast na wolności, w Parku Narodowym w Kenii zwierzęta dożywają średnio 56 lat!

Podobnie w przypadku bardziej zagrożonego wyginięciem słonia indyjskiego: zwierzęta w Birmie żyją średnio 42 lata natomiast te w ogrodach zoologicznych dożywają średnio 19 lat. I teraz coś co mnie zatrważa, a do tego nie zostało to w żaden racjonalny sposób wyjaśnione. Okazuje się bowiem, że zwierzęta urodzone i wychowane w niewoli żyją krócej od tych urodzonych na wolności, lecz żyjących w ogrodach zoologicznych. Szanujmy braci naszych mniejszych!

To co dzieje się z równowagą w przyrodzie, nie ma nic wspólnego z boskim planem zagospodarowania. Zanieczyszczenie powietrza, emisja substancji chemicznych które nigdy nie powinny się znaleźć w atmosferze, efekt cieplarniany, degradacja gleb, wycinka lasów, niszczenie naturalnych ekosystemów, modyfikacja klimatu. To zmiany antropogeniczne podporządkowane nadrzędnemu celowi – maksymalizacji zysków z produkcji.

Szanujmy braci naszych mniejszych!

Fot. Szanujmy braci naszych mniejszych!

W odległości 80 km od Madurai usytuowane jest Srivilliputhur, miasto w okręgu Virudhunagar, a w nim Świątynia Srivilliputhur Andal. Legenda mówi, że królowa Malli, która tu rządziła miała dwóch synów. Jeden z nich nosił imię Villi, a drugi Kandan. Pewnego dnia gdy polowali w lesie, tygrys zabił Kandana. Nieświadomy tego Villi wciąż poszukiwał brata, gdy zmęczył się i zasnął we śnie został poinformowany co stało się z jego bratem. Dzięki boskim poleceniom Villi założył miasto, które od początku nosiło jego imię jako założyciela: Sri-Villi-Puthur. Historia miasta skupia się wokół Świątyni Srivilliputhur Andal, której początki nie są jasne, niektóre źródła podają, że było to VIII stulecie naszego tysiąclecia, a jeszcze inne ze względu na drawidyjski styl budownictwa, wpisują jej powstanie w X lub XIV stulecie i nie zmienia to faktu, że będąc wewnątrz przybytku da się odczuć upływ czasu. 11 piętrowa gopuram wznosząc się na wysokość ponad 58 metrów wzbudza szacunek stanowiąc jeden z wyższych punktów architektonicznych miasta.

Historia miasta skupia się wokół Świątyni Srivilliputhur Andal

Fot. Historia miasta skupia się wokół Świątyni Srivilliputhur Andal

Po wyjściu ze świątyni udałem się do przechowalni obuwia gdzie zostałem grzecznie poinformowany, że buty owszem zostaną mi zwrócone gdy udam się do drugiej części świątyni, co uczyniłem. Tam nie zostałem jednak wpuszczony. Była to część świątyni rygorystycznie przestrzegająca czystości wyznaniowej i tylko wyznawcy hinduizmu, do których nie należałem, mogli przekroczyć jej progi. Buty zostały mi zwrócone, mogłem udać się w dalszą drogę. Nie ukrywam, że bardzo zależało mi na zwiedzeniu olbrzymiej, pięknej i bardzo ważnej Świątyni Meenakshi w Madurai, ale o tym za tydzień w kolejnym wpisie.

Dariusz Lachowski


Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Vivekananda / Kanyakumari do Tirunelveli

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

 

Dzisiejsza historia bierze swój początek w Chicago 1893 roku podczas trwającego forum Światowego Parlamentu Religii. Wystąpił na nim młody, zaledwie 30-letni hindus Swami Vivekananda. W dzisiejszym budynku Chicago Art Institute, po pierwszym wypowiedzianym zdaniu, otrzymał ponad dwuminutową owację na stojąco.

Vivekananda jako pierwszy zapoznał Zachód z duchowością hinduizmu. Wśród wielu wypowiedzianych podczas forum słów, te:

w każdej religii drzemie prawda, każda dusza ma charakter boski, cały świat jest wielką jednością

wzbudziły szacunek i zainicjowały zainteresowanie tym, co dziś zwykło nazywać się hinduizmem. Praktykował i zalecał innym karma-jogę, która polega na intensywnym byciu w świecie poprzez pracę i czynienie (tworzenie), by nastąpiło „wypalenie” przyczyn poprzednich uczynków, a ich skutki nie pojawiły się więcej. Polecał ćwiczyć bezinteresowność, wyrzeczenie się siebie i nieprzywiązywanie do rezultatów czynów, owoców jakiekolwiek działania bowiem karma-joga to sztuka aktywnego życia.

Fot. Gandhi Memorial, Kanyakumari

Poprzedniego dnia wieczorem, gdy już dotarłem do hotelu, szybko i niezgrabnie ze zmęczenia, sprawdziłem czas wschodu słońca i wedle tych informacji nastawiłem alarm. Następnego dnia przy dźwiękach telefonicznego budzika zerwałem się na równe nogi, założyłem coś na siebie i nieomal wybiegłem z hotelu. Jak inni równym szeregiem, bez przewodnika, podążałem w kierunku plaży. Zasnute ołowiem chmury nie obiecywały żadnej rewelacji. Stanąłem obok setek podobnych do mnie pielgrzymów i turystów. Z nadzieją na lepsze światło wpatrywałem się w drżące i majaczące na wodzie zarysy wyjątkowej budowli. Kilka minut po godzinie siódmej rano zawyły syreny, po chwili zza skały zaczęło docierać do mnie więcej światła, stając się z każdą sekundą coraz intensywniejszym. W końcu wybuchło na niebie tarczą słońca. Spektakl narodzin trwał dokładnie jedną minutę.

Fot. Spektakl narodzin trwał dokładnie jedną minutę.

Na plaży zbudowano kilka mniejszych i jedną większą świątynię, miejsca, dokąd hindusi mogą wędrować. Celem tych pielgrzymek jest tirtha czyli uproszczając: bród, miejsce w którym styka się ze sobą świat boski ze światem ziemskim. Bród/tirtha to wyjątkowa przestrzeń zstąpienia bogów lub boskich awatarów na ziemię. Klasyczną tirthą jest np. brzeg rzeki z miejscem rytualnych kąpieli i kremacji zwłok. Tirthą może być cała rzeka, wyjątkowa góra, jezioro lub tak jak w Kanyakumari może nim być brzeg morza. Symbolika brodu nierozerwalnie związana jest ze znaczeniem pielgrzymki, drogi wewnętrznego rozwoju, która to jest podstawą i najważniejszą miarą hinduskiej religijności. W oczekiwaniu na święto, w trakcie podróży czas przeznaczony jest na skupienie i moment dotknięcia sacrum. Kiedy wreszcie pielgrzym przybywa do brodu tam spotyka nieskończone źródło miłości, współczucia, nauki i zrozumienia… tu styka się boskie i ziemskie. Potem następuje powrót do domu, ale już z nowym ziarnem, jest to bowiem czas zasiewu, a potem zebrania plonów do następnej podróży, do następnego spotkania, do następnego święta.

Fot. dostrzegam tu wielu, jak nigdzie wcześniej, żebrzących i pątników.

Wolno spacerując obok murów świątyni dostrzegam wielu, jak nigdzie wcześniej, żebraków i pątników. Jest to miejsce zarówno magiczne jak i ważne w delikatnej materii wiary. Wokoło mnie stoły pełne wotów, sklepiki wypełnione mniej lub bardziej potrzebnymi przedmiotami, to trudny do nazwania koloryt czasu i miejsca, to bazar przeciwieństw. Zdaję sobie sprawę jak mało zostało czasu by dotrzeć do wszystkich ważnych i pięknych miejsc w Kanyakumari takich jak: Gandhi Memorial Mandapam, Tsunami Memorial Park czy Bhagavathy Amman Temple. Wracam do hotelu, przebieram się, wyruszam ponownie, jest tu jeszcze jedna rzecz do obejrzenia i zastanowienia.

Fot. Kolejka nie jest zbyt długa, a ludzie czysto ubrani, pachnący i życzliwi wskazują mi drogę.

Kolejka nie jest zbyt długa, a ludzie czysto ubrani, pachnący i życzliwi wskazują mi drogę na skróty. Za 169₹ kupuję bilet VIP i szybko, bezproblemowo przechodzę do łodzi kursującej kilkanaście razy dziennie z lądu stałego do Vivekananda Rock Memorial. Podzieleni zostaliśmy na dwie grupy: kobiecą i męską – obowiązek założenia kamizelek ratunkowych wykonywany jest przez wszystkich pasażerów szybko, sprawnie i bez narzekania. Ilość kamizelek przeznaczonych do założenia jest z góry określona i spełnia jednocześnie rolę naturalnego sposobu zliczania liczby pasażerów, jako limitu łodzi.

Fot. Za 169₹ kupuję bilet VIP

W końcu moje bose stopy dotykają litej skały, stałego lądu, kamienia otoczonego wodami Morza Lakkadiwskiego. W roku 1970 zakończono tu budowę Memoriału dedykowanego Swami Vivekanandzie temu samemu, który w Chicago powiedział „Siostry i bracia Ameryki!” i zmuszony był przez dwie minuty wysłuchiwać burzy oklasków. Idea upamiętnienia jego narodzin w tym miejscu narodziła się w styczniu 1962 roku, w rocznicę urodzin Swami. W rok później rozpoczęto przygotowania do budowy. Wiadomo było, gdzie stanie memoriał, zaczęto przygotowania związane z badaniami geologicznymi skały. Grupa biednych rybaków, przede wszytkom chrześcijan, postanowiła wyrazić swoją dezaprobatę i umieściła na kamieniu krzyż widoczny z lądu protestując w ten sposób przed takim pomysłem uczczenia narodzin Swami Vivikandy. Sąd Najwyższy Indii spotkał się by rozstrzygnąć tę trudną sytuację, a po spotkaniu wydał rozporządzenie nakazujące usunięcie krzyża. Zanim to jednak nastąpiło, pod przykryciem nocy, potajemnie, rybacy zrobili to sami. Memoriał wyobraża siłę i zarazem jedność Indii płynącą z różności i przeciwieństw jako kraju i jako narodu mówiącego ponad 400 językami, kraju z 3 głównymi i przynajmniej 5 dodatkowymi religiami.

 

Kolejne 30 minut spędziłem medytując w specjalnie do tego zaprojektowanej i wybudowanej sali, złapałem drugi oddech, odpocząłem. Wyszedłem na zewnątrz inaczej już patrząc na otaczających mnie turystów, pielgrzymów, zwiedzających – ludzi. Podniosłem twarz ku niebu by poczuć jak w policzki uderzają krople deszczu, wody obmywającej nasze ciała, niezmiennie tej samej od tysięcy lat…

Fot. Mordeczki zdradzieckie

Wracam na ląd, szybkim truchtem udaję się do hotelu, po drodze mijam plakat, na którym szczerzą się do mnie znajome trzy „mordeczki zdradzieckie”, chyba po raz ostatni. Mały posiłek i za chwilę dalsza droga, która tym razem poprowadzi do miasteczka Suchindram, ze względu na Świątynię Thanumalayan, ważnego punktu na pielgrzymim szlaku. To tu po raz pierwszy tak naprawdę udaje mi się wejść do środka i na własne oczy zobaczyć to o czym czytałem lub słyszałem wcześniej.

Fot. Suchindram, Świątynia Thanumalayan, gopuram – wieża wejściowa

Wejście do XVII-wiecznej świątyni widoczne jest już z bardzo daleka, wieża wejściowa majestatycznie wznosi się na wysokość ponad 40 metrów. Strona frontowa gopuram pokryta jest posągami i rzeźbami związanymi z hinduską mitologią, a samo wejście ma około 8 metrów wysokości i wyposażone jest w przepięknie rzeźbione drzwi drewniane, a tuż po lewej stronie wejścia znajduje się małe stoisko, gdzie pozostawia się obuwie. Do przybytku prowadzi tylko jeden główny korytarz biegnący wzdłuż zewnętrznej ściany świątyni z wieloma kapliczkami i mandapamami, których tu nie sposób zliczyć. Wewnątrz znajduje się około 30 mniejszych świątyń dedykowanym różnym bóstwom, duży Lingam w sanktuarium, idol Wisznu w jednym z przyległych pomieszczeń, a tuż przy wyjściu znajduje się olbrzymia sylwetka Hanumana, reprezentują one prawie wszystkie bóstwa hinduistycznego panteonu. Moją uwagę przykuły napisy w trzech językach wykute na wielkim kawałku skały, opisujące rytuały związane ze świętami przynależnymi temu miejscu.

Fot. jedne z najstarszych zachowanych rytów sakralnych

W Świątyni Thanumalayan odbywają się dwa ważne dla wyznawców hinduizmu coroczne święta jednym z nich jest Markazhi na przełomie grudnia i stycznia, a drugi to Chiththirai kwiecień/maj, oprowadzający mnich pokazał na swych ramionach guzy czy też narośla powstałe od noszenia przez lata ciężkich lektyk z bóstwami. W świątyni znajduje się coś jeszcze niezwykle trudnego do wytłumaczenia, jak mogło to powstać setki lat temu? Znajdują się tu cztery duże kamienne filary, z których każdy tworzony jest przez grupę mniejszych filarów wyrzeźbionych z jednego kamienia. Dwa z tych dużych filarów mają 33 mniejsze filary, a pozostałe dwa po 25. To są wyjątkowe filary muzyczne. Każdy z tych mniejszych filarów, gdy jest delikatnie dotykany, wytwarza inny dźwięk!

Pora ruszać, to długi dzień, wypełniony odwiedzinami w niesamowitych miejscach. W drodze do Ambasamudram jeszcze krótki postój w Palayankottai po którym na zawsze w mojej pamięci pozostaną parasolki tworzące dach restauracji, sycący posiłek zakończony wypiciem aromatycznej kawy, a potem droga wśród małych straganów rozłożonych wzdłuż jezdni, szum wiatru za oknami.

Fot. Parasolki w Palayankottai

Tirunelveli jest jednym z najważniejszych miast w południowych Indiach w stanie Tamil Nadu. Jest miastem antycznym założonym na 1000 lat p.n.e. wybudowano tu wiele znakomitych świątyń i miejsc kultu. Docieram do jednej z nich Nellaiappar, wybudowanej w VII-wieku, niestety z braku czasu, który wyjątkowo szybko mija, nie wchodzę do wewnątrz a udaję się na spacer dookoła świątyni. Na ulicach wyraźnie da się odczuć wzmożony ruch związany ze zbliżającym się świętem Diwali, więcej ludzi, więcej policji, więcej straganów. Zachwyca mnie różnokolorowość tkanin i wystawionych na stołach specjałów, których nazwy i przeznaczenie pozostaną dla mnie do dziś tajemnicą.

 

Fot. Tirunelveli – Zachwyca mnie różnokolorowość tkanin

Szybka, w miarę możliwości, jazda do centrum i zakup tutejszego specjału: chałwy. Na południu Indii, w stanie Tamil Nadu chałwa znana jest jako halwa lub alva. Tirunelveli słynie z wyjątkowej i egzotycznej haluvy, często nazywanej chałwą z Tirunelveli. Alva ta wytwarzana jest w większości z pszenicy. Można ją tu zakupić nie tylko w sklepach, ale także na małych bazarach. Występuje w różnych smakach, takich jak: banan, ghee, orzechy kokosowe, nerkowce, daktyle, delikatne kokosy, ananasy, jackfruit. Popularna jest tu też karutha haluva – czarna chałwa z ryżu.

Fot. Tradycyjny posiłek w Tamil Nadu

Pora ruszać… Na koniec dnia przystanek w Ambasamudram. Wyboru nie ma tu większego. Szeroka droga, niemalże na dwie równe części, przecina małą miejscowość, brak napisów w języku angielskim, solidny budynek, parking. Zanim zaszło słońce w oddali dostrzegam górskie szczyty, trochę bliżej palmy, a dookoła ryżowe pola. Kładę się spać z twardym postanowieniem porannej pobudki by odnaleźć miejsce ze świeżą kawą. Czy mi się udało? Za tydzień droga do Madurai, wodospady i słoń.

Każda dusza jest potencjalnie boska. Celem jej, jest zamanifestowanie tej Boskości poprzez kontrolowanie natury, zewnętrznej i wewnętrznej. Zatem czyńcie to poprzez pracę, kult (wiarę), albo mentalną dyscyplinę, albo filozofię – przez jedno, albo przez drugie, lub też przez wszystkie te elementy – bądźcie wolni. To jest właśnie cała religia. Doktryny, dogmaty, rytuały, książki, świątynie czy formy są jedynie drobnymi dodatkami.

Swami Vivekananda

 

Dariusz Lachowski

 


Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Czerwone klify Varkali

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Na Zachodzie nauczano nas, że świętość nie pochodzi z tego świata. Sacrum to niebo, ziemia to profanum. Człowiek jest więc profanum, a Bóg jest sacrum. Do świata profanum należą wszyscy ludzie z wyjątkiem kilku jednostek.

 

Pierwsze zdanie jest zawsze najtrudniejsze. Minęły dwa dni, a trzeciego o poranku pogoda spłatała figla. Smutna ściana deszczu, szum oceanu, odgłos uderzających o siebie palmowych liści. Wychodzę z hotelu, idę w kierunku plaży i czerwonych klifów Varkali.

Rozlewiska Kerali weszły na stałe do literatury pięknej dzięki mądrej i wspaniałej powieści Arundhati Roy „Bóg rzeczy małych”. Będąc tam i słuchając muzyki z najdroższego filmu w historii klimatografii indyjskiej „Bahubali” nie myślałem o książce. Za to przyszło mi do głowy, że powstają tam przecież nie tylko takie filmy. W Indiach odbywa się postprodukcja filmów zagranicznych, świetnym przykładem jest jeden z ostatnich obrazów w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego „Gwiazdy”, a wracając do Varkali

Niezbyt długą, lecz krętą i wąską uliczką, zaciskaną z obu stron budynkami hoteli, turystycznych centr masażu i ajurwedy, szybko doszedłem do brzegu morza. Wyszedłem na kamienistą plażę, z której otwierał się widok z jednej strony na czerwone klify, a po przeciwnej na kamienny brzeg zasłonięty zielenią palm. Spienione grzywy fal waląc z impetem o bure ściany skał rozpadały się na drobniejsze i z tą samą siłą, wodnym pyłem, osiadały na wszystkim dookoła. Tam, gdzie było płycej, gdzie nie było kamieni wbitych w piasek, woda próbowała wedrzeć się w ląd, choćby na przekór wypływającej tam rzece. Podszedłem bliżej. W niedalekiej ode mnie odległości ujrzałem grupę, ciężko pracujących przy składaniu sieci, mężczyzn. Nie wiem o czym rozmawiali, ale z tonu głosu odniosłem wrażenie, że tego dnia nie byli zadowoleni z połowu, a i padający deszcz nie był im przychylny.

Fot. Nie wiem o czym rozmawiali, ale z tonu głosu odniosłem wrażenie, że tego dnia nie byli zadowoleni z połowu

W oddali, co rusz rozmazywane przez strumienie deszczu, niewyraźnie majaczyły czerwone klify. Gdzieś tam na ich samej górze, stąd nie mogłem tego dostrzec, tuż przy wąskiej ścieżce barierką jedynie oddzielonej od przepaści, ciągnęła się linia sklepów. Restauracji, sklepików i barów, tego wszystkiego co nijak nie pasowało do tego miejsca, lecz turystom niezbędne było do wydawania pieniędzy. Przynosiło ulgę w spełnianiu pragnienia posiadania. Drepcząc ostrożnie po wystających z żółtego piasku, skałach w kolorze brunatnej czerwieni, ostrożnie odwróciłem się plecami do klifów i odszedłem nieco w przeciwną stronę. Za wysokimi palmami zza świeżej zieleni liści wychylały się mało widoczne wieże meczetu, a moim oczom ukazał się niewielki cmentarz, podszedłem bliżej.

Fot. oczom ukazał mi się niewielki cmentarz

Muzułmanie mieszkający w Indiach nie są Arabami. Indie zostały okrutnie zaatakowane przez nawrócone na islam afgańskie i tureckie plemiona z Azji Środkowej. W tamtych czasach głównym celem ataku był – rabunek. Wszędzie, gdzie pojawiały się muzułmańskie wojska, na ruinach hinduskich świątyń wznoszono meczety.

Tradycyjne miejsca kultu hinduizmu i buddyzmu były niszczone przez najazdy muzułmańskie od czasu do czasu i to niejako po drodze przemarszu. To Wielcy Mogołowie zniszczyli je metodycznie, systematycznie, programowo, fachowo i z okrutną premedytacją. Pochodzenie Mogołów jest do dziś nierozwiązaną zagadką. Byli sunnitami i stworzyli swoje własne Indie z ustanowionym prawem działającym przeciwko prawowitym mieszkańcom, ale… we wszystkich podbitych państwach takich jak: Syria, Palestyna, Persja, Egipt, Armenia, Irak wszędzie islam zwyciężał jako religia. Jedynie Indie oparły się islamizacji!

Wróciłem do hotelu tam czekał na mnie kierowca. Zabrałem się z nim na mój pierwszy posiłek, takie późne śniadanie. To były właśnie smaki południa, które na dobre wypełniły moją podróż i towarzyszyły do ostatniego jej dnia.

Fot. Moje pierwsze smaki południowych Indii

Na kilka chwil deszcz ustał, był to najlepszy moment by wyruszyć w drogę. Tego dnia podróż miała zakończyć się w Kanyakumari, a po drodze nie mogło zabraknąć krótkiego postoju na jednej z plaż Kovalam i czegoś na co naprawdę nie mogłem się już doczekać: wizyty w Świątyni Padmanabhaswamy. W Indiach sacrum przenika profanum, współdziałają wspólnie, współistnieją i współtworzą rzeczywistość. Świat może być święty i zaraz nim nie jest. Jest święty i jednocześnie nim nie jest, święci ludzie chodzą ulicami, mijają nas, czasem proszą o jałmużnę patrząc głęboko w oczy. Naturalnie na ulicy nie wszyscy kłaniają się tym świętym, w tłumie są tacy, którzy potrafią liczyć jedynie pieniądze.

Fot. Plaża w Kovalam, bo woda to życie

Do świątyni dojechaliśmy, gdy już dobrze zmierzchało. W żółto-mlecznym świetle latarni wszystko nabierało złotego koloru, wszystko było złotem i zarazem nim nie było. Zablokowana przez policyjny patrol droga, wystające z jezdni zabezpieczenia przed rozpędzonymi autami i powoli idący w kierunku świątyni na półnadzy mężczyźni i kobiety w tradycyjnym sari – to wszystko tworzyło nierealną atmosferę tego miejsca. Po prawej, z daleka od głównego wejścia, znajdowały się pomieszczenia, gdzie pielgrzymi mogli się przebrać, a trochę bliżej po lewej i prawej, ciemną powierzchnię ulicy rozświetlały sklepy, w których zakupić można było dary ofiarne. Pomimo chęci nie udało mi się wejść do wielkiej i pięknej Padmanabhaswamy, doszedłem jedynie do jednej z tych małych świątyń ulokowanych tuż obok zbiornika wodnego przy głównej. Do „złotej świątyni” mogą wejść jedynie wyznawcy hinduizmu tacy, którzy nie pili wcześniej alkoholu i nie spożywali mięsnego posiłku. Wykonywanie zdjęć telefonem lub fotografowanie aparatem fotograficznym jest tu całkowicie zabronione, nie można ich też wnosić do wewnątrz podobnie jak pieniędzy lub biżuterii. Na stronie internetowej można dodatkowo wyczytać, jakie jeszcze należy spełniać warunki by móc uczestniczyć w darśanie.

Świątynia Padmanabhaswamy położona jest w Thiruvananthapuram w stanie Kerala. Świątynia zbudowana jest jako skomplikowane połączenie tradycyjnego stylu Kerala i stylu drawidyjskiego prezentowanego przez architekturę innych świątyń znajdujących się w pobliżu. Zobaczyć więc tu można wysokie mury i XVI-wieczną monumentalną wieżę wejściową – Gopuram. Świątynia ta kryje w sobie kilka sekretów, a do tego niewyobrażalne bogactwo, zarówno to materialne, policzalne jak i olśniewające artefakty z przeszłości, niezwykle trudne do wyceny w jakikolwiek sposób. Gdyby ktoś chciał dowiedzieć się więcej o zgromadzonych tam skarbach to odsyłam do krótkiego tekstu, który zamieściłem pod fotograficzną galerią.

Fot. Padmanabhaswamy Temple – złota tajemnica

Tu na Zachodzie nauczano nas, że świętość nie pochodzi z tego świata. Sacrum to niebo, ziemia to profanum. Człowiek jest więc profanum, a Bóg jest sacrum. Do świata profanum należą wszyscy ludzie z wyjątkiem kilku jednostek. W Indiach sacrum i profanum jest ze sobą wymieszane, taka religijna masala, jak ziarno z plewami i jak woda z mlekiem. Świat raz jest sacrum, a raz profanum. W Indiach świętość można zobaczyć i przytulić, a jednocześnie jej się nie obnosi. Darśana czyli widzieć, to wiedzieć, podobnie jak niewierny Tomasz nie uwierzył dopóty, dopóki nie dotknął ran. Religia nie może mieć za swe fundamenty słów pisanych, bowiem słowo pisane jest martwe. Znaczenie słów to pewne idee, a te powstają w umyśle. Religia może być i jest emocją serca i ducha.

Fot. Dookoła, jeden przy drugim rozłożyły się stragany

W Kalkulam zjedliśmy późny posiłek i po godzinie wjechaliśmy do Kanyakumari szukając dogodnie położonego hotelu z którego będzie można szybko dojść do brzegu i obejrzeć wschód słońca na tle zarysów świątyni zbudowanej na litej skale. Miasto położone jest w stanie Tamil Nadu i jest najdalej wysuniętą częścią Półwyspu Indyjskiego. To punkt przecięcia się trzech największych zbiorników wodnych: Morza Arabskiego, Zatoki Bengalskiej i Oceanu Indyjskiego. Przylądek Komorin to miejsce wyjątkowe nie tylko ze względów religijnych, ale i geograficznych. To tu podczas święta Chaitrapurnima, kwiecień–maj, można zobaczyć jednocześnie zachód słońca i wschód księżyca. Dzień czwarty podróży rozpoczął się wczesnym porankiem w Kanyakumari, ale o tym za tydzień.

Bogactwo Świątyni Padmanabhaswamy

Do tej pory uważano, że mury świątyni skrywają 6 tajemnych krypt, które dla uporządkowania opisano kolejnymi literami alfabetu w kolejności: A, B, C, D, E, F. Kilka lat temu odnaleziono kolejne dwie G, H.

Cztery z tych krypt/skarbców C, D, E oraz F znajdują się pod opieką mnichów ze świątyni i są otwierane przynajmniej ośmiokrotnie podczas roku, a ich zawartość, bez specjalnego zwracania na to uwagi, używana w trakcie świątecznych obrządków i specjalnych okazji związanych ze świątynią. Po zakończeniu, wszelkie użyte przedmioty ponownie są deponowane w skarbcach, z których zostały zabrane.

Podążając za wyrokiem Sądu Najwyższego Indii, nieprzypadkowo do tego zadania utworzona grupa, w skład której weszli specjalnie przeszkoleni ludzie, 30 czerwca 2011 roku otworzyła skarbiec A do którego nie zaglądano od lat. Zanim ekipa dotarła do małego ciemnego pokoju musiała otworzyć żelazną kratę, za którą znajdowały się bardzo ciężkie drzwi drewniane z kolei, za którymi musieli usunąć z podłogi granitową płytę. Do zapomnianego pokoju prowadziło pięć schodów w dół. Zgromadzone wewnątrz przedmioty były składowane bez konkretnego porządku, a wręcz rozrzucone. Były więc tam koszyki, gliniane i miedziane garnki, wszystkie zawierały bardzo cenne przedmioty. Zebranie i wyniesienie skarbu na zewnątrz zajęło ekipie poszukiwawczej około 12 dni, w tym czasie dokonano też dokładnej inwentaryzacji.

Krypta B najprawdopodobniej nie była otwierana od setek lat. Mniej więcej w tym samy czasie wyznaczeni przez Sąd Najwyższy członkowie komitetu badawczego otworzyli metalową kratę drzwi wejściowych do krypty B, odkrywając za nią bardzo solidne drzwi drewniane. Udało im się otworzyć te drzwi, za nimi natknęli się na trzecie drzwi tym razem z żelaza, były one zatrzaśnięte. Ludzie, którzy uczestniczyli w procesie otwierania kolejnych wrót chcieli siłą sforsować te ostatnie i wejść do środka, a jednocześnie uważali to za zachowanie niegodne tego miejsca. Uzgodniono więc, że zostanie zatrudniony do tego zadania odpowiednio wykwalifikowany ślusarz. W połowie lipca roku 2011 tuż przed przyjazdem wybranego ślusarza rodzina królewska, w której posiadaniu znajduje się ten święty przybytek, otrzymała nakaz z Sądu Najwyższego zabraniający otwarcia skarbca B, który do dnia dzisiejszego pozostał nieotwarty.

Najprawdopodobniej krypty skarbców G i H otwierane były na początku XIX wieku, a do dziś pozostają nietknięte. Skarbiec oznaczony literką B jest główną i ze wszystkich największą kryptą, zawiera najprawdopodobniej niepoliczalne bogactwa i sekrety dawnych czasów.

Z przedmiotów, które do tej pory oszacowano i zainwentaryzowano wymienię trzy:

– jeden ponad metrowy oraz jeden prawie metrowy posąg jednego z aspektów Vishnu wykonany z czystego złota, wysadzany diamentami oraz innymi kamieniami szlachetnymi,

– wykonany z czystego złota tron, wysadzany setkami diamentów i drogocennych kamieni, o długości ponad 5 metrów,

– kilka worków wypełnionych złotymi artefaktami, naszyjnikami, diademami, diamentami, rubinami, szafirami, szmaragdami, kamieniami szlachetnymi i przedmiotami wykonanymi z innych metali szlachetnych.

Dariusz Lachowski

 


Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Rozlewiska Kerali

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Chwyciłem za aparat i wyszedłem na ulicę. Z wieży minaretu dochodził śpiew muezina nawołującego wiernych do porannej modlitwy. Tak budził się nowy dzień.

Rozlewiska Kerali

Drugiego dnia podróży padał deszcz, tak zwyczajnie i nieprzerwanie. Szarość na kilka godzin wykreśliła ze słownika słońce. Mówi się, że pogoda jest nieprzewidywalna, a to Indie są nieprzewidywalne. W drodze na rozlewiska Kerali wszystko uległo zmianie o 180 stopni, pogoda i polityczne orientacje tego malowniczego zakątka.

Po przyjeździe do Alappuzhy nocleg nie różnił się zbytnio od tego w Cochin z tą jednak różnicą, że zasnąłem znacznie szybciej. Nie mogłem długo spać. Sen był przerywany, w końcu się zbudziłem. Była 5:30 nad ranem. Chwyciłem za aparat i wyszedłem na ulicę. Z wieży minaretu dochodził śpiew muezina nawołującego wiernych do porannej modlitwy. Tak budził się nowy dzień.

Fot. Tak budził się nowy dzień w Alleppey

W Indiach trwa ulepszanie słów, zmiana nazw, poprawienie i przywracanie znaczeń, to takie “wstawanie z kolan”. Na południowym wybrzeżu stanu Kerala przy Morzu Arabskim, położone jest miasto Alleppey lub Alappuzha, a może Alleppi.

Po III rozbiorze Polski granica zachodnia Rosji, została uznana przez lorda Georga Curzona za linię demarkacyjną rozgraniczenia terytorialnego pomiędzy Polską a Rosją. Jest to w przybliżeniu dzisiejsza wschodnia granica Polski na odcinku od granicy polsko-litewskiej do miejsca, gdzie linia granicy polsko-ukraińskiej odchodzi od rzeki Bug. Od nazwiska angielskiego polityka partii konserwatywnej linia podziału została nazwana „linią Curzona”. To także on, podczas wizyty w Indiach nazwał Alleppey – Wenecją Wschodu.

Miasto ma bardzo starą historię, założone zostało najprawdopodobniej jeszcze przed narodzinami Chrystusa bowiem w tym czasie kwitł tu już handel z Grekami i Rzymianami. Tu mówi się językiem Malayalam brzmiącym tak samo melodyjnie jak jego nazwa.

Jedną z największych atrakcji Alleppey jest spływ wodami rozlewisk Kerali, które ciągną się przez całe Wybrzeże Malabarskie, równolegle do Morza Arabskiego, na południowej stronie Indii.

W mieście aż roi się od tzw. biur podróży oferujących parom pakiety turystyczne w skład których wchodzi przejażdżka wodami rozlewisk trwającą całą noc! Dzięki pomocy kierowcy, mówiącego tutejszym językiem, po krótkiej rozmowie z ulicznymi sprzedawcami, dwóch nastolatków zgodziło się wypożyczyć swoją łódź na 4 godziny. Z telefonu podłączonego do małego wzmacniacza grali tutejsze przeboje uśmiechając się przy tym szeroko. Poprosiłem o muzykę z filmu Bahubali. Miło zdziwiony chłopak zapytał raz jeszcze: Bahubali? Odpowiedziałem mu skinieniem głowy i za chwilę z nisko podczepionych do dachu łodzi głośników spłynęły na mnie dźwięki ścieżki dźwiękowej jednego z najdroższych filmów w kinematografii Indii.

Fot. Z nisko podczepionych do dachu łodzi głośników spłynęły na mnie dźwięki

Wypatruję ptaków i najdrobniejszych prostych tematów lub nieskomplikowanych obrazów, które mogę zrozumieć, a przede wszystkim będą przewidywalne. Jestem przygnieciony tym co mnie otacza. Wiele dzieje się dookoła: łodzie, ludzie, tropikalna roślinność, zwykła codzienność. Wzdłuż wodnych szlaków obserwuje domy i ich rodziny. Widzę kąpiących się, a tuż obok mycie kuchennych naczyń. Wśród rozwieszonych sieci rybackich dostrzegam młodych chłopców grających w piłkę. Życie jakiego sobie nie wyobrażałem, a przecież rozlewiska Kerali tętnią życiem! Mosty, motocykle, rowery, kościoły, szpitale i małe restauracje z oswojonymi ptakami pełniącymi rolę przynęty na turystów w podróży po rozlewiskach Kerali, dlatego bez kłopotu dałem się namówić na krótki postój. W tych małych lokalach można zjeść, wypić kawę lub wodę kokosową prosto ze świeżego owocu.

Fot. Ptakami pełniącymi rolę przynęty na turystów w podróży po rozlewiskach Kerali

Dostrzegam przystanek, miejsce, gdzie zatrzymują się wodne taksówki czasem nawet pokaźnych rozmiarów, gdzieniegdzie upstrzone ciemnym kolorem rdzewiejącego złota, metalowe konstrukcje majestatycznie kołyszące się na wodzie. To niezwykle barwna i jedyna tu forma transportu po liczących setki kilometrów rozlewiskach.

Fot. Gdzieniegdzie upstrzone ciemnym kolorem rdzewiejącego złota

Jest taka moja fotografia z Kuby, wykonałem ją w samo południe na jednej z wąskich ulic Hawany. Pewien mężczyzna podszedł do mnie, zdecydowanym ruchem zdarł lekko przykrywającą jego pierś bluzę z pagonami. Na głowie miał popularna czapkę z logo Adidasa. Na nagim torsie, na jego piersi, zauważyłem tatuaż. Chyba najbardziej znana sylwetka Comandante Che, to ta ze zdjęcia Kordy. Czy możliwym jest ujrzeć komendanta w Indiach?

Wzdłuż brzegu dostrzegłem też coś w rodzaju małych pomników udekorowanych czerwonymi flagami z charakterystycznym symbolem sierpa i młota. To znak rozpoznawczy trzech najważniejszych politycznych ugrupowań w Indiach. Jednym z nich jest Democratic Youth Federation of India założona w 1980 roku organizacja, skupiająca przede wszystkim ludzi młodych. Na betonowym przystanku ledwo wynurzającym się z wody, z palmami w tle, stała ubrana na żółto kobieta. Nad nią powiewała flaga z wielką czerwoną gwiazdą na białym tle i pierwszymi literami DYFI. Obok niej wyeksponowano plakat zachęcający młodych do jedności w organizacji, a na nim, na czerwonym tle, ta sama dobrze znana sylwetka ze zdjęcia Kordy – Comandante Che Guevara. Jak echo powróciły wspomnienia z Kuby, z Polski…

Fot. Z pomnikami udekorowanymi czerwonymi flagami z charakterystycznym symbolem sierpa i młota

Latarnia morska usytuowana w Alappuzha została wybudowana w 1862 roku. Od roku 2007 dostępna jest turystom, którzy mogą wejść do środka budynku i małego muzeum usytuowanego tuż przy samej latarni. Dziś za jedyne dziesięć rupii mieszkańcy Indii lub za sto obcokrajowcy, krok za krokiem mogą pokonać kilkaset krętych schodów, stanąć na jej szczycie i rozejrzeć się dookoła. Każdego dnia warto przekonać się, że żyjemy na najpiękniejszym ze światów! To są te chwile dla których warto żyć, prawda?

Fot. Każdego dnia warto przekonać się, że żyjemy na najpiękniejszym ze światów!

To nie jest może najważniejsza latarnia, ale… to jest pierwsza, która została wybudowana na wybrzeżu Morza Arabskiego w Indiach. To tu spotkałem dziewczęta klas V i VI szkoły podstawowej, dziewczęta uśmiechnięte i zadowolone z tego, że całe życie, na które tak oczekują wciąż jest przed nimi. Trzeba kończyć zwiedzanie, zejść po krętych schodach i przygotować się do podróży na majestatyczne klify Varkalli, zatrzymać się na moment w Thiruvananthapuram – stolicy Kerali, zjeść coś w Chirayinkil, kupić wodę tuż przy niewielkiej świątyni i do tego przyzwyczaić się do pogody, ale o tym w następnym poście.

Dariusz Lachowski

 


Dariusz Lachowski: Urodziłem się w Białymstoku, obecnym zagłębiu ruchów proPisowskich

Dariusz Lachowski

Pierwsze informacje o istnieniu masowych grobów w Katyniu zostały podane przez Niemcy dokładnie 13 kwietnia 1943 roku, a dwa dni później radio moskiewskie, wyraźnie stwierdziło, że zbrodnię popełnili Niemcy w 1941 podczas zajmowania okolic Smoleńska.

 

Podczas długotrwałego, trwającego całe życie procesu uczenia się, zawsze jest miejsce i czas na słuchanie i przyswajanie, lecz także na zapominanie i ponowne odnajdywanie w pamięci. Są fakty o których nie sposób zapomnieć lub wyrzucić z pamięci. Wydarzenia o których zapomnieć nie wolno.

Są dni, które należy pamiętać jak najdłużej. Na zawsze wrastają w pamięć pokoleń. Do takich zaliczam mord na polskiej inteligencji pogrzebanej w Katyniu pod Smoleńskiem, Miednoje koło Tweru, Piatichatkach na przedmieściu Charkowa, Bykowni koło Kijowa… Okrutny mord na obywatelach polskich to przede wszystkim próba eksterminacji polskiej elity, potencjału obronnego, intelektualnego i twórczego.

W późniejszym czasie prowadzone akcje propagandowe zmierzające do zatarcia winnych zbrodni ludobójstwa, niczym nie można wytłumaczyć, jak zorganizowaną akcją przeciwko pamięci. Przeciwko pamięci narodowej, która miała pozostać zatarta na wiele lat.

Pierwsze informacje o istnieniu masowych grobów w Katyniu zostały podane przez Niemcy dokładnie 13 kwietnia 1943 roku, a dwa dni później radio moskiewskie, wyraźnie stwierdziło, że zbrodnię popełnili Niemcy w 1941 podczas zajmowania okolic Smoleńska.

Przez pół wieku udawało się zainteresowanym ukrywać prawdę o zbrodni katyńskiej. W roku 1990 władze ówczesnego ZSRR przyznały, że zbrodnia została popełniona przez NKWD, dwa lata później prezydent Borys Jelcyn ujawnił pierwsze dokumenty z wydarzeniem związane.

Ludzkim panom z przedstawicielami inteligencji zawsze było nie po drodze. Jak miało to miejsce z dekadentem, poganinem, poetą i błędnie nazywanym pretendentem do tronu polskiego hrabią Potockim. Kariera poetycka jak i apetyt na życie w roku 1932 zaprowadziły młodego hrabiego Geoffreya Potockiego de Montalk za kratki, za próbę publikacji zbioru tłumaczeń tekstów erotycznych z prac francuskiego pisarza renesansu Rabelais’a oraz przedstawiciela fin de siècle w poezji międzynarodowej i francuskiej pisarza Verlaine’a.

Wydawnictwo które, oprócz tłumaczenia tekstów miało zawierać zaledwie trzy krótkie sprośne wersety samego hrabiego Geoffrey’a, wówczas nie zostało wydane. Wystarczyło jednak by z powodu donosów drukarza z przykościelnej drukarni umieścić przyszłego wydawcę „Right Review” na sześć miesięcy w więzieniu.

Wspominam ten proces sądowy nie bez powodu. Myślącym bo czytającym, którym nie obca jest literatura, czymś wyjątkowo ważnym wyda się zapewne obecność na sali sądowej Leonarda i Virgini Woolf, którzy aktywnie wspierali oskarżonego. W więzieniu Geoffrey nie obcinał włosów. Proszę więc sobie wyobrazić jaką wzbudził radosną sensację, gdy zaraz po wypuszczeniu z zakładu karnego ubrany w nieomal średniowieczny strój, w sandałach i tunice, okryty noszonym już wcześniej płaszczem wykonanym ze szkarłatnej kurtyny teatralnej, pojawił się w Warszawie! Każdy chciał go spotkać, prasa prześcigała się w zamieszczanych wiadomościach o nim.

Fot. Dariusz Lachowski

Do Anglii powrócił w 1935. Można śmiało napisać, że wtedy właśnie na dobre ukształtowały się jego przemyślenia związane z pojęciem „wstawania z kolan” tak błędnie rozumianym przez neonazistów z ONR budzących się do życia podczas rządów jedynej słusznej partii. W tym czasie Edward VIII zadeklarował swoje intencje zawarcia związku małżeńskiego z rozwiedzioną amerykanką, socjalistką Wallis Simpson, co mocno wykraczało poza pobożne życzenia premiera rządu, brytyjskiego konserwatysty Baldwina. To dzięki jego staraniom w późniejszym czasie król Edward VIII musiał abdykować. Przerażony obrotem spraw Potocki de Montalk wydrukował manifest wspierający króla, a karcący Baldwina i rozprowadził go po Downing Street. Zaraz potem został aresztowany. Wówczas nie kto inny tylko pisarz, nowelista i filozof Aldous Huxley wysłał żonę, by ta zaaranżowała kaucję, a później sfinansował Potockiemu zakup pierwszej maszyny drukującej.

W 1943 roku, poinformowany przez swoich polskich przyjaciół mieszkających w Londynie o masakrze w lesie katyńskim na Polakach przez brytyjskiego sojusznika, Związek Radziecki, Potocki opublikował to, co uważał za swój najważniejszy utwór – Manifest Katyński.

Rząd brytyjski pragnący zachować w tajemnicy okrucieństwo, którym Związek Radziecki obwiniał nazistowskie Niemcy wysłał Oddział Specjalny, który aresztował Potockiego i uwięził, a później wysłał do obozu rolniczego w Northumberland.

Manifest Katyński był pierwszym i jedynym w tamtym czasie potwierdzeniem okrutnego mordu napisanym w języku angielskim. Pełna prawda o zbrodni katyńskiej nie pojawiła się przez kolejne 50 lat.

Ambasador francuski Fernand de Brinon podczas wizyty na miejscu zbrodni w lesie Katyńskim w asyście niemieckich oficerów. Katyń, kwiecień 1943

Urodziłem się w Białymstoku obecnym zagłębiu ruchów proPisowskich. Hrabia Geoffrey Władysław Vaile Potocki de Montalk przyszedł na świat 10 czerwca 1903 roku w Nowej Zelandii, był najstarszym synem architekta Roberta Wlasislasa de Montalk, prawnukiem urodzonego w Polsce hrabiego Józefa Franciszka Jana Potockiego, powstańca listopadowego z Białegostoku, który pod nazwiskiem de Montalk potajemnie wziął w Belgii ślub z uprowadzoną przez siebie markizą Judith Charlotte Anne O’Kennedy. Nazwisko Montalk było najprawdopodobniej próbą przełożenia na język francuski słowa Białystok. Stąd nazwisko de Montalk przyjął na stałe jego syn Józef Władysław Edmund Potocki de Montalk, a nosili je jego nowozelandzcy potomkowie.

Dariusz Lachowski


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję