Szukaj w serwisie

×

Roman Giertych: „Nie ekscytujmy się Trumpem. USA już nas przehandlowali”

Roman Giertych

Roman Giertych

Dokonuje się globalne przesunięcie geopolityczne. Ci, którzy dziś rządzą w Partii Republikańskiej, widzą jako głównego wroga Chiny, a jako głównego sojusznika w tej walce – Rosję. Amerykanie mogą przehandlować dawne kraje bloku wschodniego w zamian za sojusz z Putinem. Polska stała się ważną częścią gospodarki UE, oddanie naszego kraju w ręce Rosjan nie jest w interesie Zachodniej Europy. Musimy wzmacniać integrację europejską, przestać ekscytować się każdym słowem Trumpa i działać we własnym interesie

Dokonuje się globalne przesunięcie geopolityczne. Pokolenie polityków amerykańskich, które pamięta zimną wojnę, de facto już odeszło. Ci, którzy przyszli, szczególnie w partii Republikańskiej, widzą jako głównego wroga Chiny, a jako głównego sojusznika w walce z Chinami – Rosję. W tej scenerii serwilistyczne relacje Trumpa z Putinem nie muszą być, jak ostatnio powiedział prezydent Portugalii, spowodowane tym, że Trump jest rosyjskim nabytkiem, ale tym, że egoistyczny interes USA każe im obecnie za wszelką cenę pozyskać Rosję do walki z Chinami, bo inaczej tę walkę mogą przegrać.

Fot. thefad.pl / AI

Tak sformułowana polityka amerykańska może oznaczać, że Amerykanie najzwyczajniej w świecie przehandlują dawne kraje bloku wschodniego w zamian za sojusz z Rosją. To, że obecnie Trump zapewnia, że amerykańskie wojska nie opuszczą Polski, nie znaczy nic. On każdego dnia mówi co innego. Fakty są takie, że dzień po wizycie Nawrockiego obciął całą pomoc wojskową dla krajów bałtyckich. Był to oczywisty znak dla Putina, że słowa o Polsce były tylko słowami.

Amerykanie mogą się z Polski spakować w ciągu tygodnia i, tak jak w Afganistanie, porzucić swoich sojuszników. Na taki plan polityki amerykańskiej wskazuje zresztą zupełna bierność lub wręcz wsparcie dla środowisk skrajnej prawicy, jakiej służby amerykańskie udzielają od jakiegoś czasu w Europie Wschodniej. Gruzja, Słowacja, Węgry – już wpadły w rosyjskie ręce. Za chwilę stanie się to w Czechach. W Rumunii potrafili się ogarnąć w ostatniej chwili. My wyszliśmy spod topora w 2023, ale Nawrocki i PiS są ostentacyjnie popierani przez USA. Europa Wschodnia w rękach skrajnej prawicy oznacza de facto, że Rosja rozwala UE i realizuje swój cel strefy buforowej pomiędzy Rosją a Europą Zachodnią. Putin, oklaskiwany przez Trumpa, przecież otwarcie postawił sobie taki cel.

W Polsce sojusz służb rosyjskich i amerykańskich to poważna sprawa. Z tego sojuszu, moim zdaniem, wynika obecna sytuacja medialna – i to zarówno w mediach społecznościowych, gdzie rządzą algorytmy, na które nie mamy wpływu, jak i w mediach tradycyjnych.

Jaka w takiej sytuacji powinna być polityka polska?

Przestańmy ekscytować się każdym słowem Trumpa. On ma swoje interesy, a my – swoje. Naszym celem jest odsunięcie Rosji od naszych granic. Dlatego też popieramy Ukrainę i razem z Europą będziemy ją finansować. Nie pozwolimy też na rozpalanie przez obce służby nastrojów antyukraińskich.

Musimy wzmacniać integrację europejską, bo obecnie tylko kraje zachodniej Europy mają interes, aby nas wspierać i bronić. Polska stała się ważną częścią gospodarki UE i oddanie naszego kraju w ręce Rosjan nie jest w interesie Zachodniej Europy. Europa powinna się integrować i wzmacniać relacje z Ameryką Południową, bo to naturalny rynek zbytu dla naszych towarów. Tam żyje pół miliarda ludzi, którzy kulturowo, cywilizacyjnie i religijnie są do nas zbliżeni. Nie ma innego dużego obszaru bardziej zbliżonego do Europy niż ten. Militarnie powinniśmy się opierać o własną produkcję, bo Amerykanie mogą nam w najtrudniejszym momencie przestać sprzedawać części. Już lepiej broń kupować z Francji, Włoch czy Skandynawii niż z USA.

Jeżeli będziemy gotowi do wojny i Ukraina nie padnie, to Rosjanie do nas nie wejdą.
Oczywiście trzeba też bezwzględnie zwalczać ruską agenturę w Polsce. To już jednak temat na inny tekst.

Roman Giertych

 


Europa skręca w prawo: Skrajna prawica zmienia mapę polityczną kontynentu

Partie skrajnie prawicowe, narodowo-konserwatywne i populistyczne zdobywają kolejne przyczółki w europejskich parlamentach. Ich wzrost nie jest już tylko protestem przeciwko elitom, ale coraz częściej oznacza realny udział we władzy. Co łączy te ugrupowania — i dlaczego właśnie teraz tak skutecznie trafiają do wyborców?

Fot. Źródło zrzut z ekrany YouTube

Różne oblicza jednego trendu

We Włoszech Bracia Włosi Giorgii Meloni, z postfaszystowskimi korzeniami, skutecznie obsłużyli zarówno centrum, jak i peryferie elektoratu, tworząc rząd już w 2022 roku. W Austrii Partia Wolności (FPÖ) wygrała wybory w 2024 z 29% głosów, lecz została zablokowana przez koalicję centrową. W 2025 trwają już jednak rozmowy z ÖVP, które mogą zakończyć się utworzeniem pierwszego od II wojny światowej rządu z dominującą siłą skrajnej prawicy.

W Holandii Geert Wilders – zadeklarowany przeciwnik islamu i Unii Europejskiej – zdobył 37 mandatów w wyborach z 2023 roku. Jego rząd, złożony z centroprawicowych partnerów, upadł w czerwcu 2025 z powodu sporu o politykę migracyjną. Przed krajem kolejna kampania wyborcza.

W Niemczech Alternatywa dla Niemiec (AfD) podwoiła swój wynik, osiągając 20,8% w lutowych wyborach federalnych. Mimo że partia została zakwalifikowana przez służby jako „siła ekstremistyczna”, stała się drugą siłą w Bundestagu.

Podobne zmiany widać w Portugalii, gdzie Chega uzyskała 22,6%, a także we Francji — Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen zdominowało wybory do Parlamentu Europejskiego w 2024 roku. W Polsce radykalni kandydaci zdobyli w pierwszej turze wyborów prezydenckich łącznie ponad 20%. Sławomir Mentzen z Konfederacji uzyskał 14,8%, a ostatecznie zwyciężył Karol Nawrocki (PiS), zdobywając 50,9% w drugiej turze.

Hasła, które jednoczą

Wspólnym mianownikiem tych ugrupowań jest sprzeciw — wobec migracji, integracji europejskiej, tzw. „ideologii woke” i niekiedy również wobec wspierania Ukrainy. Jak pokazują dane cytowane przez BBC i niezależne sondaże, to właśnie młodzi mężczyźni (18–29 lat) są najbardziej podatni na narracje o „normalności”, „porządku” i „tożsamości narodowej”.

W Polsce Sławomir Mentzen zdobył aż 35% głosów w najmłodszej grupie wyborców, wyprzedzając zarówno lewicę, jak i liberałów. W Niemczech AfD postuluje „remigrację” — czyli masowe deportacje — zyskując poparcie także wśród młodej klasy robotniczej.

Sławomir Mentzen. Fot. Facebook, slawomirmentzen

Węgierski premier Viktor Orbán podczas konwencji we Francji w 2024 roku ostrzegał: „Nie pozwolimy migrantom zniszczyć naszych miast i bezpieczeństwa”. Marine Le Pen wtórowała: „Nie dla anarchicznej, nieograniczonej imigracji”. Jeszcze niedawno tego typu wypowiedzi były domeną marginesu. Dziś są cytowane z mównic europarlamentu.

EP Plenary session – Council and Commission statements – Presentation of the programme of activities of the Hungarian Presidency

Dlaczego właśnie teraz?

Wzrost poparcia dla ugrupowań radykalnych to nie tylko kwestia retoryki. Eksperci wskazują na wiele czynników: kryzys demograficzny, społeczną niepewność, wzrost nierówności i osłabienie zaufania do instytucji.

Europa starzeje się i kurczy. Imigracja jest kluczowa dla rynku pracy, ale budzi lęki kulturowe i ekonomiczne. Partie skrajnej prawicy sprawnie eksploatują ten konflikt — między gospodarką a tożsamością.

Media społecznościowe stały się idealnym środowiskiem do wzrostu popularności tych narracji. Emocje, uproszczenia i poczucie oblężenia lepiej rezonują na TikToku czy X niż zniuansowany przekaz partii centrowych. W 2025 roku kampanie AfD i FPÖ aktywnie korzystały z algorytmów platform wspieranych przez Elona Muska, co przyniosło im wymierne korzyści wyborcze.

Zagrożenie czy nowa normalność?

Nie wszyscy analitycy uważają ten trend za zagrożenie. Pojawiają się głosy, że to naturalny etap dojrzewania demokracji: nowe partie uczą się kompromisu, wchodzą do systemu i łagodnieją. Inni ostrzegają, że normalizacja skrajnej prawicy prowadzi do erozji wartości liberalnych: ograniczania praw mniejszości, ataków na wolność słowa i podważania niezależności sądów.

W Niemczech, gdzie AfD jest drugą siłą polityczną, prezes Urzędu Ochrony Konstytucji w Turyngii Stephen Kramer mówi wprost: „Gdy wróg sięga do korzeni — to właśnie wtedy demokracja jest w największym niebezpieczeństwie”.

Rosyjski cień

W tle pozostaje jeszcze jeden element tej układanki: wsparcie ze strony Rosji. Według analiz think tanków i służb wywiadowczych, Moskwa aktywnie wspiera partie skrajnej prawicy, by destabilizować Unię Europejską. Jak podkreśla Kacper Rękawek z International Centre for Counter-Terrorism w Hadze: „Rosja popiera antysystemowców, bo wie, że osłabią jedność Europy”.

W 2025 roku pojawiły się dowody na finansowanie AfD i FPÖ przez powiązaną z Kremlem platformę medialną Voice of Europe. Jednocześnie liderzy tacy jak Orbán czy Le Pen domagają się zakończenia wsparcia dla Ukrainy i normalizacji stosunków z Rosją. Premier Włoch Giorgia Meloni zachowuje prozachodni kurs, ale jej partia flirtuje z eurosceptycyzmem.

Wzrost skrajnej prawicy to efekt splotu frustracji społecznych, lęków kulturowych i erozji zaufania do demokracji liberalnej. Partie takie jak AfD, Vox czy Konfederacja nie są już tylko „anty”, ale realnie uczestniczą w kształtowaniu polityki. Ich sukces zależy nie tylko od nich samych — ale też od tego, jak odpowiedzą ci, którzy dotąd dominowali w europejskim porządku demokratycznym.

DF, thefad.pl / Źródła: BBC, The Guardian, CFR, Politico, Wikipedia (dane wyborcze 2025)

 


Pasożyt, który zjada ludzkie ciało. Potwierdzono pierwszy przypadek w USA

Larwy, które pożerają żywą tkankę i mogą doprowadzić do śmierci w męczarniach, po raz pierwszy zaatakowały człowieka na terenie Stanów Zjednoczonych. Zagrożenie do tej pory znane głównie z tropików, teraz pojawiło się u progu Ameryki Północnej – a naukowcy ostrzegają, że to nie koniec.

Pasożyt, który zjada ludzkie ciało

Fot. DF, thefad.pl / AI

Pacjent zgłosił się do szpitala w stanie Maryland z raną, która nie goiła się po powrocie z Salwadoru. Po zbadaniu okazało się, że w jego ciele bytują larwy muchy śrubowej (Cochliomyia hominivorax) – pasożyta, który rozwija się w żywych organizmach i dosłownie zjada je od środka.

Władze federalne potwierdziły przypadek 4 sierpnia 2025 roku, po badaniach przeprowadzonych w Maryland. To pierwszy oficjalny przypadek muszycy u człowieka w historii USA.

Larwy, które pożerają ciało od środka

Muchy śrubowe składają jaja w otwartych ranach. Po wylęgu larwy zaczynają żerować na ciele żywiciela. U ludzi może to prowadzić do poważnych infekcji, sepsy, a nawet śmierci, jeśli nie zostanie odpowiednio wcześnie rozpoznane.

„Larwy mogą wywołać sepsę, a bez szybkiego leczenia – doprowadzić do śmierci w męczarniach,” ostrzega Departament Rolnictwa USA (USDA).

Choć najczęściej pasożyt atakuje bydło i dzikie zwierzęta, może zainfekować również ludzi – zwłaszcza w tropikalnych warunkach i przy braku higieny. CDC podkreśla, że ryzyko rośnie wśród osób podróżujących na wiejskie tereny Ameryki Środkowej i Południowej.

Powrót, którego się obawiano

Muchę śrubową udało się wyeliminować z USA w latach 80., dzięki wypuszczaniu milionów sterylnych osobników, które przerywały jej cykl rozmnażania. To był jeden z największych sukcesów biologicznej kontroli szkodników.

Ale dziś pasożyt wraca.

W Teksasie rusza desperacki plan

W odpowiedzi na zagrożenie, USA uruchamiają plan obronny: w Teksasie powstaje zakład, który ma produkować miliony sterylnych much tygodniowo. Celem jest zatrzymanie inwazji, zanim pasożyt sparaliżuje kraj i zagrozi bezpieczeństwu żywnościowemu.

Straty mogą iść w miliardy

USDA ostrzega: muszyca może zniszczyć hodowlę bydła, kosztując gospodarkę ponad 100 miliardów dolarów. Jedna larwa wystarczy, by zainfekować całe stado. Pasożyt działa szybko, cicho i bez litości.

Globalne zagrożenie

Eksperci podkreślają, że to nie tylko problem Ameryki. W 2024 roku w Kostaryce odnotowano pierwszy od dekad śmiertelny przypadek muszycy u człowieka. Naukowcy ostrzegają, że zmiany klimatyczne mogą sprowadzić muchę śrubową nawet do Europy.

Twoja kolej

Czy boisz się takich pasożytów podczas podróży? Czy zmiany klimatu sprowadzą więcej takich zagrożeń do Europy? Daj znać w komentarzu – Twoja opinia może pomóc innym. Udostępnij, jeśli uważasz, że warto ostrzec znajomych.

DF, thefad.pl / Źródło: Reuters, USDA, CDC

 


Żurek kontra Nawrocki: „Nie będzie tak, póki jestem ministrem”

Waldemar Żurek, minister sprawiedliwości i prokurator generalny, w rozmowie z Andrzejem Stankiewiczem dla Onetu zapowiedział radykalne kroki w celu przywrócenia praworządności w polskim sądownictwie. W ostrych słowach odniósł się do Karola Nawrockiego, podkreślając, że dopóki pełni urząd, nie pozwoli, by to prezydent decydował o tym, kto jest sędzią. Żurek przedstawił ambitny plan reformy Krajowej Rady Sądownictwa (KRS), zapowiadając zmiany bez konieczności uchwalania nowych ustaw. Zadeklarował szybkie pozbycie się z prokuratury osób związanych z byłym ministrem Zbigniewem Ziobrą.

Waldemar Żurek. Fot. screen shot, KPRM

Starcie z Nawrockim: „Nie będzie tak, póki jestem ministrem”

Waldemar Żurek otwarcie przyznaje, że jego podejście do współpracy z Karolem Nawrockim jest konfrontacyjne. Nawrocki, wybrany na prezydenta po kontrowersjach związanych z orzeczeniem Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, budzi wątpliwości Żurka co do legalności swojego wyboru. Minister otwarcie przyznaje, że nie uznaje legalności tej izby, a Nawrockiego uważa za prezydenta jedynie z racji zaprzysiężenia w Sejmie. „Mam zupełnie inny pogląd niż mój poprzednik [Adam Bodnar]. Ja bym nie poszedł na posiedzenie tej izby i nie mówił ‘wysoki sądzie’” – stwierdził Żurek.

Nawrocki zapowiedział, że nie będzie nominował ani awansował sędziów, którzy jego zdaniem godzą w porządek konstytucyjny, co Żurek nazywa próbą uzurpowania sobie roli „króla Słońce”. Minister podkreśla, że konstytucja jasno określa rolę prezydenta w procesie powoływania sędziów jako notarialną, a kluczowe decyzje podejmuje KRS. „Nie będzie tak w Polsce, póki ja jestem ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym. Nie będziemy powoływać sędziów” – zadeklarował Żurek, zapowiadając wstrzymanie ogłaszania nowych etatów sędziowskich w sądach powszechnych.

Reforma KRS: „Projekt bez ustawy”

Jednym z kluczowych punktów programu Żurka jest reforma Krajowej Rady Sądownictwa, która od 2017 roku, w wyniku zmian wprowadzonych przez Prawo i Sprawiedliwość, funkcjonuje jako tzw. neo-KRS. Jej skład i legalność są kwestionowane przez obecną koalicję rządzącą oraz część środowiska prawniczego. Żurek rozważa kilka scenariuszy reformy, z których najbliższy jest mu pomysł reaktywacji KRS sprzed 2018 roku. Taki ruch pozwoliłby na przywrócenie konstytucyjnego składu Rady bez konieczności uchwalania nowej ustawy, co jest kluczowe w obliczu spodziewanego weta prezydenta Nawrockiego.

To jest projekt bez ustawy, żeby było jasne” – podkreśla Żurek, tłumacząc, że zmiany można przeprowadzić, stosując konstytucję wprost i pomijając niekonstytucyjne przepisy wprowadzone przez PiS. Minister nie ujawnił szczegółów, tłumacząc, że wymaga to uzgodnień w ramach koalicji rządzącej. Alternatywnym pomysłem jest wyłonienie nowego składu KRS przez środowiska sędziowskie, co jednak budzi obawy części sędziów o upolitycznienie procesu. Żurek zapewnia, że każdy z jego planów zostanie solidnie uzasadniony prawnie, a on sam jest gotów na opór ze strony neo-KRS, w tym jej szefowej Dagmary Pawełczyk-Woickiej. „Ja się nie boję, że pani Dagmara Pawełczyk-Woicka zabierze pudełko i pójdzie do kancelarii prezydenta, bo słyszeliśmy takie głosy. Niech idzie. Był już papież w Rzymie i w Awinionie. W Rzymie dalej rezyduje, a w Awinionie..” – ironizuje minister.

Neosędziowie: apel o opuszczenie stanowisk

Kwestia tzw. neosędziów, czyli osób powołanych przez neo-KRS, pozostaje jednym z najtrudniejszych wyzwań dla Żurka. W Polsce jest obecnie około 10 tysięcy sędziów, z czego 2,5 tysiąca to neosędziowie. Minister, odnosząc się do planu swojego poprzednika Adama Bodnara, który dzielił ich na trzy grupy (początkujących, awansowanych i prawników spoza wymiaru sprawiedliwości), przyznaje, że pomysł ten mu się podoba, ale nie jest priorytetem. Zamiast tego Żurek chce skupić się na innych działaniach, które szybciej przywrócą porządek w sądownictwie.

Podczas posiedzenia KRS 26 sierpnia 2025 roku minister zwrócił się bezpośrednio do neosędziów: „Będę metodami zgodnymi z prawem dążył do tego, żebyście państwo opuścili ten budynek”. Zapowiedział również powództwa regresowe wobec neosędziów, którzy generują odszkodowania na rzecz państwa z powodu orzeczeń Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz), uznającego ich udział w składach sędziowskich za nielegalny. „To będą pozwy dokładnie za tyle, ile państwo zapłaciło za nich” – podkreśla Żurek, wskazując, że szczególnie dotyczy to sędziów Sądu Najwyższego, w tym Małgorzaty Manowskiej, szefowej SN.

Prokuratura: „Pozbędę się ludzi Ziobry”

Waldemar Żurek nie poprzestaje na sądownictwie – zapowiada rewolucję w prokuraturze, gdzie wciąż dominują wpływy ludzi Zbigniewa Ziobry. Jako prokurator generalny planuje gruntowną reorganizację prokuratury, w której wciąż kluczowe stanowiska zajmują osoby związane z Zbigniewem Ziobrą, takie jak Michał Ostrowski, Tomasz Janeczek, Robert Hernand czy Krzysztof Sierak. „Pozbędę się ich w miarę szybko, zgodnie z prawem” – deklaruje minister, zaznaczając, że Nawrocki nie ma w tej kwestii kompetencji. Żurek chce stworzyć niezależną prokuraturę, wolną od politycznych wpływów, i zapewnić ochronę liniowym prokuratorom, którzy często obawiają się stawiać zarzuty w sprawach politycznie wrażliwych.

Minister odniósł się również do śledztw dotyczących nadużyć za rządów PiS, takich jak sprawa Funduszu Sprawiedliwości, Pegasusa czy Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych (RARS). W sprawie RARS jest już 15 podejrzanych i 34 zarzuty, a 4 sierpnia 2025 roku skierowano pierwszy akt oskarżenia. Żurek podkreśla, że śledztwa są prowadzone skrupulatnie, choć skala materiałów dowodowych (np. 4,5 tys. akt w jednej ze spraw) wymaga czasu i dodatkowych kadr. W kwestii Pegasusa minister potwierdza, że są już zarzuty związane z zakupem systemu, a śledztwo obejmuje zarówno przestępców, jak i przypadki nielegalnej inwigilacji.

Trybunał Konstytucyjny: strategia zmiany składu

Minister podkreśla konieczność zmian w obecnym składzie Trybunału Konstytucyjnego, który jego zdaniem został uformowany nielegalnie – zarówno przez udział „dublerów”, jak i kontrowersyjny wybór obecnego prezesa, Bogdana Święczkowskiego. Żurek wskazuje, że kluczem do naprawy TK może być perspektywa roku 2026, gdy z urzędu odejdzie jeden z sędziów powołanych przez PiS. Taki moment mógłby umożliwić koalicji rządzącej uzyskanie większości i przywrócenie konstytucyjnego porządku. Jego zdaniem nieprzyznawanie funduszy na pensje dla obecnego składu Trybunału to uzasadniona forma nacisku, którą należy kontynuować.

Kulisy Rady Gabinetowej: „Strata czasu”

Żurek nie szczędzi krytyki pierwszej Radzie Gabinetowej pod przewodnictwem Nawrockiego, określając ją jako „stratę czasu”. Zdaniem ministra spotkanie miało charakter kampanii wyborczej, a eksperci prezydenta próbowali przepytywać ministrów, skupiając się głównie na kwestiach budżetowych i podatkowych. „To była próba krytyki rządu, ale zupełnie nieudana” – ocenia Żurek, dodając, że nie czuł się przepytywany, bo do niego nie skierowano żadnych pytań.

Rząd kontra Pałac. Czy Żurek dopnie swego?

Waldemar Żurek rysuje obraz polityka i prawnika zdecydowanego na radykalne zmiany w polskim sądownictwie i prokuraturze. Jego konfrontacyjne podejście do Nawrockiego, plany reformy KRS bez ustawy oraz zapowiedź „odbicia” prokuratury z rąk ludzi Ziobry wskazują na ambitną, ale trudną misję. Kluczowe będzie uzyskanie poparcia koalicji rządzącej oraz skuteczne omijanie spodziewanych wet prezydenta. Czy Żurek zdoła zrealizować swoją wizję przywrócenia praworządności? Czas pokaże, ale minister już teraz zapowiada, że nie cofnie się przed żadnym wyzwaniem.

Ryzyka i ograniczenia: test realnej władzy

Choć deklaracje Żurka są stanowcze, rzeczywistość polityczna może szybko je zweryfikować. Wewnątrz samej koalicji rządzącej nie brak głosów sceptycznych wobec działań bez podstaw ustawowych – szczególnie ze strony PSL, który tradycyjnie opowiada się za bardziej koncyliacyjnym podejściem. Do tego dochodzi nieprzewidywalna postawa prezydenta Nawrockiego, który już zapowiada, że nie zaakceptuje żadnego powołania sędziów łamiącego – jego zdaniem – porządek konstytucyjny.

Nie jest też jasne, jak zareaguje społeczeństwo – czy odbierze działania Żurka jako niezbędne przywracanie praworządności, czy też jako próbę politycznej zemsty. Wreszcie, każde z działań ministra może zostać zaskarżone i zakwestionowane przez obecne instytucje wymiaru sprawiedliwości, co czyni jego misję nie tylko ryzykowną, ale i niezwykle złożoną. Opozycja, na czele z PiS, już zapowiada zaskarżanie każdego kroku ministra, co może dodatkowo skomplikować jego plany.

DF, thefad.pl / Źródło: Onet

 


Tusk do Nawrockiego: „Nie jesteśmy tu dla debaty.” Starcie na szczycie podczas Rady Gabinetowej

W środę 27 sierpnia, tuż po godzinie 9:00, w Pałacu Prezydenckim odbyło się pierwsze w kadencji prezydenta Karola Nawrockiego posiedzenie Rady Gabinetowej. Spotkanie z udziałem premiera Donalda Tuska i członków rządu miało być konsultacją „w sprawach szczególnej wagi”, jak stanowi konstytucja. Szybko jednak przybrało formę politycznego starcia: z jednej strony pytania i alarmujące diagnozy, z drugiej — dane, wykresy i deklaracje kontynuacji.

Konstytucja i kompetencje. Tusk: „Nie jesteśmy tu dla debaty”

Premier Donald Tusk już na otwarciu przypomniał, że Rada Gabinetowa to konstytucyjny instrument, ale bez funkcji decyzyjnej. „Z całą pewnością nie jest to klub dyskusyjny, tylko są to obrady Rady Ministrów prowadzone przez pana prezydenta w sprawach szczególnej wagi” – powiedział. Dodał, że rząd jest gotów dostarczać informacji i wyjaśnień, ale nie oddaje prezydentowi roli recenzenta działań władzy wykonawczej.

Prezydent Nawrocki z kolei apelował o „usystematyzowanie współpracy” i zaproponował stworzenie wspólnej „mapy drogowej” między rządem a Pałacem Prezydenckim. Wskazał na rosnący deficyt (ok. 150 mld zł) oraz problemy z wpływami z VAT, CIT i akcyzy jako „sygnały alarmowe”.

Twarde dane kontra wątpliwości. Premier: „My robimy, nie gadamy”

Tusk nie tylko bronił rządowej polityki, ale też nadał obradom wymiar prezentacji działań: „Inwestycje, za które odpowiada minister infrastruktury, w ciągu dwóch lat wzrosły o 100 proc. W przyszłym roku wydamy na kolej, lotniska i drogi blisko 100 mld złotych. My robimy, nie gadamy”.

Premier wskazał na kluczowe wskaźniki gospodarcze:

  • inflacja: 3,1%,
  • wzrost PKB: ok. 3,8%,
  • rekordowo niskie bezrobocie.

Odnosząc się do deficytu, podkreślił, że budżet państwa pozostaje pod kontrolą: „Podjęliśmy decyzję — i jej nie zmienimy — żeby docierając, ale nie przekraczając granicy ryzyka, nie tylko utrzymać, ale radykalnie zwiększyć ambitne projekty Polski”.

CPK, energia, wołowina — spór o priorytety

Wśród tematów posiedzenia znalazły się Centralny Port Komunikacyjny, energetyka jądrowa i ochrona rolnictwa. Tusk przyznał, że niektóre projekty infrastrukturalne mogły być niedostatecznie komunikowane, ale zapewnił, że są kontynuowane.

Gdy poruszył temat rozwoju energetyki wiatrowej, prezydent przerwał mu: „Nie po to was zaprosiłem”. W sali zapanowała chwilowa cisza, ale premier, nie tracąc rezonu, podkreślił: „I tak będziemy radykalnie zwiększać moc wiatraków na lądzie – to dziś najtańsze i najszybsze źródło energii”.

W kwestii rolnictwa Nawrocki zapowiedział zdecydowane działania na forum Rady UE, by zablokować napływ taniego drobiu i wołowiny w ramach umowy Mercosur oraz ograniczyć import zbóż z Ukrainy, który zagraża polskim rolnikom. Tusk odpowiedział, że rząd pracuje nad mechanizmem korekcyjnym, który ochroni unijne rynki przed destabilizacją.

Rola Rady Gabinetowej w realiach polityki

Choć Rada Gabinetowa nie ma mocy decyzyjnej, jej przebieg ujawnił istotną dynamikę: w relacji prezydent–rząd wciąż nie ma pełnego zaufania, a polityczne napięcia przenikają także spotkania formalne. Prezydent próbował narzucić agendę – rząd odpowiadał faktami i precyzyjnym przekazem. Tusk momentami był konfrontacyjny, ale merytoryczny. Nawrocki – bardziej ogólnikowy i pełen rezerwy.

Nie padły deklaracje zmiany polityki, ale ton rozmowy jasno pokazał: kohabitacja będzie trudna, a instytucjonalny dialog — jeśli w ogóle możliwy — będzie wymagał więcej niż wzajemnych grzeczności.

DF, thefad.pl / Źródło: PAP, Onet, gazeta.pl

 


Krzysztof Skiba: Pod ruski but

Krzysztof Skiba

Krzysztof Skiba

Sami pchamy się pod ruski but. Tęsknimy, widać, do rządów Moskwy. Polakom znudziła się już demokracja, dobrobyt i wakacje w Chorwacji. Na topie jest teraz głupie, absurdalne i samobójcze opluwanie wszystkiego, co ukraińskie. Ruska propaganda i ruscy trolle, a także tacy wybitni ściemniacze jak sprzedawca piwa Sławek Hulajnoga czy Grzegorz Gaśnica Braun zrobili wam wszystkim niezły kisiel w mózgu. Jeśli Ukraina przegra tę wojnę, to my przegramy zaraz po nich.

Sami pchamy się pod ruski but. Tęsknimy, widać, do rządów Moskwy, od których ponad trzydzieści lat temu uwolnił nas Wałęsa na spółkę z Reaganem.

Polakom znudziła się już demokracja, dobrobyt i wakacje w Chorwacji. Ponownie marzymy o tym, by zamienić Polskę w ruski kołchoz, krainę biedy i zacofania oraz zachodnią prowincję imperium Stalina.

To nie jakieś fantazje, a realna ocena tego, co się OBECNIE DZIEJE. Nastroje antyukraińskie, a wręcz moda na atakowanie Ukrainy, przybliża nas każdego dnia do paszczy i sowieckiego gnoju oferowanego przez Putina.

Żeby wygrać wojnę albo chociaż w warcaby, należy zrobić dobre rozpoznanie. Kto przyjaciel, a kto wróg. Jedyny kraj, który czynnie walczy z Putinem, czyli Ukraina, która od trzech lat stawia skuteczny opór i krwawi, przestała się Polakom podobać. Na topie jest teraz głupie, absurdalne i samobójcze opluwanie wszystkiego, co ukraińskie.

Koncert białoruskiego rapera Maxa Korża, na który przyjechali Białorusini, Gruzini i Ukraińcy z całej Europy, stał się detonatorem nastrojów antyukraińskich. Bo co? Bo kilka dziewczyn przeskoczyło przez barierki? Bo kilka tysięcy osób biegało pod sceną gołych do pasa? Bo na 70 tysięcy widzów jeden koleś przyniósł flagę UPA?

To nazywacie zadymą? Serio? W tym samym czasie kibice Lecha Poznań zupełnie bez powodu wybijali szyby i bili przechodniów w Belgradzie. To była prawdziwa chuligańska zadyma. Ale o tym cisza. Nikt się nie przejął. Bo to nasi. A naszym wolno.

Przeszkadza wam facet z flagą UPA na koncercie, a nie przeszkadza wam kumpel prezydenta Nawrockiego z tatuażami Hitlera? Zrozumcie, że UPA to dla wielu (nie dla wszystkich) Ukraińców jest czymś takim jak nasza Armia Krajowa dla Polaków. To jest ich partyzantka narodowa z czasów wojny. Tak, to straszni sprawcy mordów na Wołyniu. To dla nas zbrodniarze. I tu nie ma co dyskutować. Ale to było 80 lat temu. Trzeba o tym mówić i pamiętać o zbrodniach, ale trzeba pamiętać, że nasze AK w odwecie też mordowało i paliło ukraińskie wioski. Też nasi chłopcy mordowali ich kobiety i dzieci.

Te zaszłości historyczne są umiejętnie podpalane i sterowane przez rosyjskie wydziały propagandy. Tak jakby nie było Katynia i mordowania Polaków od zaborów po „utrwalanie Polski Ludowej”.

Ruscy nagle są święci i kochani. Tylko Ukraińcy źli. Tylko ten Bandera i Bandera, a Armia Czerwona gwałcąca Polki poszła jakoś dziwnie w zapomnienie?

Pamięcią można sterować i to się ruskim w Polsce wyśmienicie udaje, w czym pomaga im cała armia Kamratów i sługusów od Brauna.

Równości w tych dawnych dramatach oczywiście nie ma, bo czystki etniczne zaczęli Ukraińcy. Ale po oddaniu hołdu ofiarom, weźcie odważnie jak mądrzy ludzie na klatę fakt, że TERAZ Ukraina to nasz sprzymierzeniec. Walczy z potworem. Miała być pokonana w trzy dni, a mijają trzy lata, a wielki Putin nie może sobie z nimi poradzić.

Priorytetem naszej polityki zagranicznej powinna być pomoc Ukrainie i lobbowanie za tym, aby Ukraina została członkiem NATO. Tego zresztą chciał sam Lech Kaczyński, ale dziś nikt o tym nie pamięta.

Paradoksalnie, dzięki wojnie NATO jest wzmocnione i silniejsze. Szwecja i Finlandia wstąpiły ze strachu do paktu i potencjał militarny Sojuszu się zwiększył i obecnie przekracza wielokrotnie potencjał Rosji.

Dzięki uchodźcom wojennym z Ukrainy WZROSŁA polska gospodarka. O 15 mld rocznie. Fundusze, które wydajemy na pomoc Ukrainie, to przy tym marne grosze.

To Ukraińcy sprzątają i remontują wam domy, budują osiedla, pielą trawniki, zbierają śmieci, przywożą pizzę i paczki jako kurierzy, podają żarcie i piwo w knajpach jako barmani i kelnerki. To pracownicy z Ukrainy wykonują pracę, na którą po prostu nie ma chętnych wśród Polaków. Bo płaca jest za niska.

Zachowujemy się jako naród jak naćpany i ślepy kot w worku. Ruska propaganda i ruscy trolle, a także tacy wybitni ściemniacze jak sprzedawca piwa Sławek Hulajnoga czy Grzegorz Gaśnica Braun zrobili wam wszystkim niezły kisiel w mózgu.

Te hasła, że to nie nasza wojna, to przecież bajki dla dzieci. Przez Polskę od trzech lat jedzie cała pomoc militarna do Ukrainy. My na tej wojnie z Rosją też jesteśmy, tylko mamy o wiele wygodniej niż Ukraińcy, bo nam nie bombardują jeszcze osiedli mieszkaniowych. My jesteśmy tylko szlakiem do przewozu broni i schroniskiem dla uchodźców.

Najgorzej, że tym podsycanym przez putinowską propagandę nastrojom antyukraińskim ulega nie tylko prezydent Nawrocki (zabrał kobietom z Ukrainy 800+, obciął kasę na Starlinka, czyli szkodzi armii walczącej z Putinem), ale także rząd Tuska.

Ekipa Rudego, chcąc się taktycznie przypodobać prawicy i kibolom, deportuje uczestników koncertu Maxa Korża, którzy na Stadionie Narodowym skakali przez barierki. Serio? Jako małolat rozwaliłem ławkę na koncercie Republiki w 1982 roku i nawet Jaruzel mnie wówczas nie deportował. Wsadził mnie dopiero do pierdla, jak rozrzucałem antykomunistyczne ulotki.

Miałem tego Kierwińskiego za rozsądnego chłopa. A to jakiś tani populista z ruskiego cyrku jest. Popisuje się tymi deportacjami jak silikonowe gwiazdy internetu swoimi cyckami. Panowie politycy z Platformy, wbijcie sobie do głowy dwie rzeczy.

  1. Koalicja z prorosyjską Konfederacją jest niemożliwa, bo oni wami gardzą i mają was za podopiecznych Ursuli von der Bayer. Każdy gest typu „pod publiczkę Konfy” (np. głupie deportacje za koncert) to stracona energia i głosy tych, którzy jeszcze wam wierzą. Zysk w gangu piwosza z Torunia zerowy.
  2. I druga rzecz. Miliony Polaków głosowały na was nie dlatego, żeście tacy piękni, rozumni, światowi i świetni, a tylko dlatego, żeście trochę MNIEJ OBRZYDLIWI niż PiS.

Jedyni w tym rządzie, którzy mają jeszcze jaja i rozsądek, to minister Żurek i Sikorski. Oni wiedzą, że podlizywanie się prawicy prowadzi donikąd.

Ten lekarz udający wojskowego, czyli Kosiniak-Kamysz, reprezentuje upadłą partię z 2-procentowym poparciem. Sprzeda was za obietnice bycia ministrem byle czego u Jarosława. Więc podlizywanie się PSL, rolnikom i lobby myśliwskiemu to też ślepa uliczka. Wieś jest stracona i pożarta przez Kaczora na śniadanie.

Niestety prezydent Nawrocki okazał się politycznym amatorem. Miałem nadzieję, że zajmie się wesołą zabawą w pałacu, ale on chce na serio być aktywny i na razie udaje podróbę Trumpa, czyli idzie na rękę Putinowi, płynąc decyzjami na mocno antyukraińskiej fali.

Rosji brakuje amunicji, brakuje żołnierzy (biorą najemników od Kima z Korei), Rosja rozkracza się gospodarczo jak stara lampucera po denaturacie, jeszcze kilka lat wojny i Rosja będzie miała potencjał militarny Księstwa Monako, no ale narcyz z USA uwierzył, że Władimir chce pokoju. I dostał przedpokój plus figę za makiem.

I za to NIC pomaga teraz Rosji przetrwać. A na dodatek prezydent Snus idzie w jego ślady. Już wesoło podłączył polską kroplówkę dla dawnego agenta KGB i jego szajki.

To rosyjscy sabotażyści podpalają polskie bazary, firmy i magazyny. Takich podpaleń było już kilkanaście. Na Marywilskiej w Warszawie spłonęło kilka tysięcy sklepów. Kilka miliardów złotych poszło z dymem. Udowodniono, że to robota ruskich agentów. A widzieliście antyrosyjskie hasła na stadionach? Nie. Są tylko antyukraińskie. Ciekawe czemu?

Każdy zabity w Ukrainie Rosjanin z bronią w ręku nie wejdzie już na teren Polski. Każdy rozbity przez Ukraińców czołg, zniszczony dron, zatopiony okręt nie zaatakuje Polski. Powinniśmy im za to podziękować. I rzeczywiście pięknie dziękujemy. Deportacjami, wyzwiskami i codzienną nienawiścią.

Sami pchamy się pod ruskie buty. Sami, z pomocą naszych polityków. Równia pochyła. Szaleństwo. Absurd i dno.

Jeśli Ukraina przegra tę wojnę, to my przegramy zaraz po nich. A ci, co za dziesięć lat będą stali w kolejce po ruski cukier na kartki, tego wam nie wybaczą.

Krzysztof Skiba 


Weto Nawrockiego. Wiatraki szkodliwe czy potrzebne? Naukowcy rozwiewają mity

21 sierpnia 2025 r. prezydent Karol Nawrocki zawetował tzw. „ustawę wiatrakową” – nowelizację prawa mającą ułatwić rozwój elektrowni wiatrowych na lądzie, przy jednoczesnym przedłużeniu zamrożenia cen energii dla gospodarstw domowych do końca 2025 roku. Prezydent zawetował ustawę, wskazując na brak konsultacji społecznych i wpływ wiatraków na krajobraz.

Ustawa wiatrakowa i weto Karola Nawrockiego

Fot. thefad.pl / AI

Decyzja ta wywołała gorącą debatę: czy Polska rezygnuje z taniego, czystego źródła energii, czy chroni interesy lokalnych społeczności? W tle pozostaje pytanie – czy wiatraki są szkodliwe dla zdrowia i środowiska, czy może są nieodzownym elementem transformacji energetycznej? Przyjrzyjmy się, co mówi nauka i jakie są realia w Polsce.

Kontekst weta i „ustawy wiatrakowej”

„Ustawa wiatrakowa” miała znieść rygorystyczną zasadę 10H, wprowadzoną w 2016 roku, która wymagała, by turbiny wiatrowe były oddalone od zabudowań mieszkalnych o co najmniej dziesięciokrotność ich wysokości (często 1,5 km lub więcej). Nowelizacja proponowała skrócenie minimalnej odległości do 500 metrów, co miało odblokować inwestycje w lądową energetykę wiatrową, zwiększając dostępny obszar pod farmy wiatrowe z 2% do 4% powierzchni kraju.

Dodatkowo ustawa wprowadzała fundusz partycypacyjny, oferujący gospodarstwom domowym w promieniu 1000 m od turbin nawet 20 000 zł rocznie, co miało zwiększyć akceptację społeczną. Prezydent zawetował ustawę, wskazując na brak konsultacji społecznych i wpływ wiatraków na krajobraz.

Hałas, sen i zdrowie – co pokazują badania?

Największe obawy dotyczące wiatraków wiążą się z ich potencjalnym wpływem na zdrowie. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) w wytycznych z 2018 roku zaleca, by poziom hałasu generowanego przez turbiny nie przekraczał 45 decybeli w nocy, aby zapewnić komfort snu.

Badanie Health Canada z 2014 roku, jedno z największych badań terenowych, nie wykazało związku między hałasem z farm wiatrowych a nadciśnieniem, hormonami stresu czy innymi diagnozami medycznymi. Odnotowano jednak, że u niektórych osób mieszkających w pobliżu turbin występuje irytacja i pogorszenie jakości snu, zwłaszcza przy poziomie hałasu powyżej 40 decybeli.

W Polsce badania nad wpływem hałasu wiatraków są ograniczone, ale Instytut Medycyny Pracy w Łodzi w raporcie z 2019 roku potwierdził, że przy zachowaniu norm (40 dB w nocy, 50 dB w dzień) turbiny nie powodują trwałych szkód zdrowotnych. Kluczowe jest jednak odpowiednie planowanie lokalizacji i regularne pomiary porealizacyjne, co podkreśla Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW).

Problemem pozostaje subiektywne odczucie uciążliwości, które może prowadzić do protestów społecznych, zwłaszcza w regionach wiejskich.

Krajobraz i przyroda – rzeczywiste zagrożenia?

Przeciwnicy wiatraków wskazują na ich wpływ na ptaki i nietoperze. Amerykańskie dane szacują, że turbiny powodują śmierć setek tysięcy ptaków rocznie, ale w porównaniu z innymi zagrożeniami, jak ruch drogowy (miliony ofiar) czy koty domowe, skala problemu jest mniejsza.

W Polsce badania ornitologiczne, m.in. przeprowadzone przez Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (OTOP), wskazują, że przy odpowiednim planowaniu lokalizacji – z dala od szlaków migracyjnych i lęgowisk – ryzyko kolizji można zminimalizować. Nowoczesne technologie, takie jak czasowe wyłączanie turbin w okresach wzmożonej aktywności nietoperzy, redukują ich śmiertelność nawet o 80%.

Morskie farmy wiatrowe, które rozwijają się na Bałtyku, budzą większe obawy. Budowa fundamentów może zakłócać życie morskich ssaków, ale po zakończeniu inwestycji turbiny tworzą sztuczne rafy, wspierając bioróżnorodność. Kluczowe jest przestrzeganie ocen oddziaływania na środowisko, co w Polsce nadzorują Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska.

Warto wspomnieć o projekcie Baltic Power – pierwszej polskiej morskiej farmie wiatrowej, której uruchomienie planowane jest na 2026 rok. Inwestycja o mocy 1,2 GW może zasilić ponad 1,5 mln gospodarstw domowych. Baltic Power pokazuje potencjał Bałtyku jako źródła czystej energii, ale jednocześnie podkreśla znaczenie rygorystycznych procedur środowiskowych już na etapie planowania.

Emisje CO₂ – wiatraki jako filar transformacji

W kwestii klimatu nauka jest jednoznaczna: energetyka wiatrowa jest jednym z najmniej emisyjnych źródeł energii. Według amerykańskiego National Renewable Energy Laboratory, turbiny w całym cyklu życia generują ok. 12 g CO₂/kWh, w porównaniu do 500 g dla gazu i ponad 1000 g dla węgla.

W Polsce, według danych z czerwca 2025 r., po raz pierwszy odnawialne źródła energii (44,1%) wyprzedziły węgiel (43,7%) w krajowym miksie energetycznym.

Według Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW), każdy dodatkowy gigawat mocy wiatrowej obniża ceny energii o ok. 9 PLN/MWh. Szacunki PSEW wskazują również, że rozwój lądowej energetyki wiatrowej może obniżyć rachunki gospodarstw domowych o kilkadziesiąt złotych rocznie, szczególnie przy wysokich cenach energii na rynku hurtowym. Dla porównania, koszt wytworzenia energii z węgla brunatnego w 2024 r. wynosił średnio 450 zł/MWh, podczas gdy dla farm wiatrowych – poniżej 250 zł/MWh.

Polskie realia – akceptacja społeczna i wyzwania

Weto prezydenta Nawrockiego nie kończy debaty o wiatrakach. Obawy lokalnych społeczności dotyczą nie tylko hałasu, ale także zmian w krajobrazie i potencjalnego spadku wartości nieruchomości.

Z raportu „Energetyka Wiatrowa w Polsce 2025” wynika, że liberalizacja przepisów (np. zniesienie zasady 10H) mogłaby podwoić moc zainstalowaną w wiatrakach do 41 GW do 2040 roku, tworząc 50–70 tys. nowych miejsc pracy. Jednak bez społecznej akceptacji inwestycje mogą napotykać opór.

Przykłady lokalne pokazują, że akceptacja społeczna może zależeć od sposobu prowadzenia inwestycji. Przykładowo, w Darłowie mieszkańcy otrzymują środki z funduszu partycypacyjnego, co zwiększyło poparcie dla farm wiatrowych. Z kolei w gminie Wolin planowana inwestycja spotkała się z protestami – obawy o krajobraz i brak konsultacji doprowadziły do wstrzymania prac.

Kluczowe znaczenie ma także edukacja i informowanie społeczności lokalnych. Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW) prowadzi programy dla gmin i szkół, mające na celu wyjaśnianie zasad działania farm wiatrowych, ich wpływu na środowisko i możliwości współuczestnictwa w inwestycjach. Lepsza komunikacja może zmniejszyć opór i pomóc w budowaniu lokalnego konsensusu.

Pomiędzy uciążliwością a koniecznością

Wiatraki mogą być uciążliwe – hałas, migotanie cienia i zmiany w krajobrazie są realnymi wyzwaniami. Jednak badania, zarówno międzynarodowe, jak i polskie, wskazują, że przy odpowiednim planowaniu i przestrzeganiu norm nie stanowią one zagrożenia dla zdrowia.

Dla klimatu i bezpieczeństwa energetycznego są jednym z filarów transformacji – niskoemisyjnym, coraz tańszym i technicznie przewidywalnym źródłem energii.

Kluczowe pytanie brzmi: jak budować wiatraki, gdzie i z kim? Odpowiedź wymaga dialogu między rządem, inwestorami a społecznościami lokalnymi. Czy Polska zdoła znaleźć kompromis, który pozwoli wykorzystać potencjał energetyki wiatrowej, nie ignorując głosu mieszkańców? To wyzwanie, które zdecyduje, czy wiatraki staną się symbolem zielonej przyszłości, czy pozostaną źródłem sporów.

Warto spojrzeć na doświadczenia innych krajów. W Danii ponad 50% energii pochodzi z wiatru, a społeczne spółdzielnie energetyczne są standardem. Niemcy, mimo gęstej zabudowy, rozwijają energetykę wiatrową z udziałem obywateli. W porównaniu do nich Polska dopiero nadrabia zaległości – liberalizacja zasady 10H może być kluczowym krokiem w tym kierunku.

DF, thefad.pl / Źródło: prezydent.pl, WHO, Health Canada, OTOP, PSEW, Baltic Power, Euronews

 


Jesteśmy małżeństwem bez seksu – coraz więcej par mówi to głośno

„Mamy trójkę dzieci, kredyt hipoteczny i 18 lat małżeństwa. Ale od sześciu lat nie uprawiamy seksu. Nawet o tym nie rozmawiamy. Tylko raz na jakiś czas myślę: czy tak ma wyglądać reszta mojego życia?” – mówi anonimowo 43-letnia kobieta na forum Reddit. Nie jest wyjątkiem. Coraz więcej osób przyznaje się publicznie do życia w tzw. „białych małżeństwach” – bez intymności, bez fizycznego kontaktu, często bez emocjonalnej bliskości. Temat przez lata tabuizowany, dziś przebija się do mainstreamu. Ale czy jesteśmy gotowi o nim rozmawiać?

Jesteśmy parą bez seksu, białe małżeństwo

Fot. DF, thefad.pl / AI

Czym jest „białe małżeństwo”?

Choć termin ten historycznie odnosił się do relacji celibatarnych z przyczyn religijnych, dziś zyskuje nowe znaczenie. To związek formalny lub nieformalny, w którym brak jest aktywności seksualnej przez dłuższy czas – miesiące, a nierzadko lata. Nie chodzi tu o wybór aseksualny czy chwilowe kryzysy, ale o trwałą sytuację, w której seks znika całkowicie z życia pary.

Z raportu „General Social Survey” (USA, 2023) wynika, że nawet 15% małżeństw nie uprawia seksu dłużej niż rok. W Japonii odsetek ten przekracza 30%. W Polsce brakuje aktualnych danych, ale psychoterapeuci potwierdzają: takich przypadków jest coraz więcej.

„To cicha epidemia. W gabinetach pojawiają się pary, które nie dotykały się od pięciu, dziesięciu lat. A mimo to trwają w związku dla dzieci, ze strachu, z wygody” – mówi psycholożka i seksuolożka dr Agata Loewe.

Seks? Temat niewygodny

Wbrew pozorom to nie brak seksu najbardziej boli, ale… milczenie. Większość par w białych związkach nie rozmawia o swojej sytuacji. Temat wywołuje wstyd, lęk przed odrzuceniem, a często – poczucie winy. „Myślałam, że coś jest ze mną nie tak. On nie chciał, ja bałam się zapytać. W końcu przestaliśmy nawet spać w jednym łóżku” – wspomina Marta, 39-letnia specjalistka HR z Warszawy.

Część osób odnajduje się w takim układzie akceptując bliskość bez fizyczności. Dla innych staje się to tykającą bombą. „Kiedy mężczyzna po 40-tce mówi, że nie uprawia seksu od trzech lat, to społeczeństwo zakłada, że coś z nim nie tak. Ale to nie jest jednostkowy przypadek. To plaga” – zauważa publicysta The Atlantic, Joe Pinsker.

Zdrada jako wentyl?

Psychoterapeuci zgodnie twierdzą: w związkach bez seksu częściej pojawia się zdrada. Często nie chodzi o sam akt seksualny, ale o potrzebę bycia pożądanym. „Wielu moich klientów nie chce rozwodu. Chcą tylko znów poczuć się atrakcyjni” – mówi anonimowo terapeuta z Krakowa.

Jednym z głośniejszych przypadków była sprawa niemieckiej pary polityków, którzy po 20 latach małżeństwa ogłosili rozwód. W prywatnych rozmowach, które przeciekły do mediów, padło: „nie dotknął mnie od 7 lat”. Sprawa stała się viralem, bo oboje wcześniej opowiadali w kampaniach o „wartościach rodzinnych”.

Nowa norma?

Czy brak seksu w małżeństwie staje się społeczną normą? W dobie pracy zdalnej, przemęczenia, kryzysu zdrowia psychicznego i kulturowego przebodźcowania seks często spada na dalszy plan. „Jesteśmy przebodźcowani wszystkim: serialami, mailami, oczekiwaniami. Seks wymaga czasu, uważności, ciała. A tego dziś brakuje” – komentuje Loewe.

Na TikToku viral robią nagrania młodych ludzi, którzy przyznają: „Nie potrzebuję seksu. Potrzebuję, żeby ktoś mnie przytulił i nie oceniał”. Czy to chwilowa moda? Czy zmiana pokoleniowa?

I co dalej?

Nie każde małżeństwo bez seksu to dramat. Ale każde zasługuje na rozmowę. Jeśli nie między partnerami – to z samym sobą. Bo życie w milczeniu, niewyrażone potrzeby i tłumione emocje to najkrótsza droga do samotności w duecie.

DF, thefad.pl / Źródło: The Atlantic, Reddit, General Social Survey

 


Błaszczak i Cenckiewicz przed sądem. Plan ‘Warta’ wywołuje polityczną burzę

Warszawa, 22 sierpnia 2025 roku. Do Sądu Okręgowego trafia akt oskarżenia, który może być początkiem jednego z najgłośniejszych procesów ostatnich lat. Na liście prokuratury znaleźli się były minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak i obecny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Sławomir Cenckiewicz. Razem z nimi odpowiadać mają także Agnieszka Glapiak, dziś przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, oraz Piotr Z., były dyrektor Departamentu Strategii i Planowania Obronnego MON.

Odtajnienie planu „Warta” i polityczna burza

Śledztwo dotyczy decyzji Błaszczaka z 2023 roku, kiedy jako szef MON zdjął klauzule „tajne” i „ściśle tajne” z fragmentów planu operacyjnego Sił Zbrojnych RP o kryptonimie „Warta” oraz z Polityczno-Strategicznej Dyrektywy Obronnej z 2015 roku. Te dokumenty określają sposób działania armii w razie potencjalnego konfliktu i do tej pory były objęte najwyższym stopniem ochrony. Ujawnione fragmenty trafiły do kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości, a także do serialu dokumentalnego „Reset”, którego współautorem był Cenckiewicz.

Prokuratura zarzuca byłemu ministrowi przekroczenie uprawnień i działanie na szkodę interesu publicznego. Według śledczych ujawnienie strategicznych dokumentów mogło narazić Polskę na wyjątkowo poważną szkodę, a fragmenty wykorzystane w przestrzeni publicznej zostały wyrwane z kontekstu. W przypadku Cenckiewicza i Piotra Z. akt oskarżenia wskazuje również na osobiste korzyści związane z wykorzystaniem materiałów w produkcji medialnej.

Polityczne oskarżenie czy realne zagrożenie

Mariusz Błaszczak od początku przedstawia sprawę jako rozgrywkę polityczną. „To akt zemsty Donalda Tuska” – napisał w emocjonalnym wpisie na platformie X, dodając, że nie żałuje swojej decyzji. Podkreśla, że gdyby miał wybierać ponownie, znów by odtajnił dokumenty, bo – jak twierdzi – opinia publiczna powinna znać plany obronne poprzednich rządów, zakładające obronę dopiero na linii Wisły.

Podobny ton przyjął Sławomir Cenckiewicz. „Byłem i jestem niewinny! Nigdy prawa nie złamałem!” – napisał, sugerując, że śledztwo to próba uciszenia krytyków i zemsta polityczna. Cenckiewicz podkreśla, że cieszy się z przeniesienia sprawy na salę sądową, gdzie – jak twierdzi – będzie mógł bronić się w warunkach procesowych, a nie medialnych.

Proces, który może zmienić reguły gry

Sprawa „Warty” wykracza daleko poza ramy sądowe. To starcie o granice jawności życia publicznego i odpowiedzialność polityków za decyzje dotyczące bezpieczeństwa państwa. Dla jednych Błaszczak i Cenckiewicz to osoby, które złamały zasady, wystawiając kraj na ryzyko. Dla innych – politycy, którzy ujawnili niewygodną prawdę o strategii obronnej poprzednich rządów.

Akt oskarżenia, liczący 34 strony jawne i 11 stron niejawnych, otwiera długi proces, w którym sąd będzie musiał odpowiedzieć na pytanie: czy działania byłego szefa MON i jego współpracowników były nadużyciem władzy, czy próbą przejrzystości w imię interesu publicznego.

„Warta” jako polityczny symbol

Sprawa „Warty” to nie tylko kwestia prawna, ale i polityczny gorący kartofel. Czy Mariusz Błaszczak i Sławomir Cenckiewicz przekonają sąd, że działali w interesie publicznym? A może prokuratura udowodni, że ich decyzje naraziły bezpieczeństwo Polski? Jedno jest pewne – ten proces będzie jednym z najgłośniejszych w polskiej polityce w najbliższych miesiącach.

DF, thefad.pl / Źródło: RMF24.pl, Prokuratura Okręgowa w Warszawie, Polsat News, Posty na platformie X 


Świat bez „Tolerancji” – pożegnanie Stanisława Soyki

21 sierpnia 2025 roku zamilkł jeden z najbardziej wyjątkowych głosów polskiej muzyki. Stanisław Soyka – wokalista, pianista, poeta, tłumacz ludzkich nastrojów – odszedł w wieku 66 lat, zostawiając pustkę, której nie wypełni żaden inny głos. Zmarł nagle, tuż przed występem na festiwalu Top of the Top w Sopocie, gdzie miał zaśpiewać „Cud niepamięci” w duecie z Natalią Grosiak.

Fot. Kadr z wywiadu Stanisława Soyki w programie „Imponderabilia” Karola Paciorka (YouTube). Wykorzystano na podstawie prawa cytatu – art. 29 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Nie był celebrytą. Nie zabiegał o pierwsze miejsca na listach przebojów. A mimo to jego muzyka zostawała z nami na długo po wybrzmieniu ostatniego dźwięku.

Nieprzygotowani na ciszę

To miała być noc celebracji. Soyka z charakterystycznym uśmiechem i luzem żartował podczas próby z Natalią Grosiak.

„To był zaszczyt, Panie Stanisławie. Dziękuję za wsparcie i uśmiech”
– napisała później wokalistka, nie przeczuwając, że to ich ostatnie spotkanie.

Kilka godzin przed koncertem artysta zasłabł w hotelu. Mimo błyskawicznej reakcji lekarzy nie udało się go uratować. Gdy prowadzący przekazali tragiczną wiadomość, Opera Leśna zamarła. Festiwal przerwano. A potem, w hołdzie dla mistrza, rozbrzmiał refren „Tolerancji”. Nikt go nie ćwiczył. Każdy śpiewał z pamięci.

Kasia Sienkiewicz, która jeszcze tego dnia śpiewała z Soyką, powiedziała tylko:

„To niewiarygodne, że już Pana nie ma.”

Samotna wyspa na mapie muzyki

Soyka był zjawiskiem – samotną wyspą, której nie da się zaklasyfikować. Jazzman z duszą poety. Artysta, którego głos łamał się w najpiękniejszych momentach.

Zadebiutował w 1981 roku albumem „Blublula”, który uznano za najlepszą jazzową płytę roku. Piosenki takie jak „Tolerancja (Na miły Bóg)”, „Absolutnie nic” czy „Cud niepamięci” stały się hymnami pokoleń. Śpiewał Miłosza, Szekspira, Jana Pawła II. Współpracował z Urbaniakiem, Możdżerem, Mozilem. Łączył pokolenia, języki i wrażliwości.

W „Imponderabiliach” Karola Paciorka powiedział: „Dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli, otwarcie?” I właśnie taką przestrzeń: otwartą, prawdziwą, dawała jego muzyka.

Walka z ciałem, łagodność dla świata

Ostatnie lata życia Soyki naznaczone były walką o zdrowie. Cukrzyca typu 2, nadciśnienie i przewlekła obturacyjna choroba płuc – ta ostatnia była efektem czterech dekad intensywnego palenia papierosów. „Dokucza mi POChP, na którą pracowałem przez 40 lat, paląc z dziką pasją” – mówił w wywiadzie. To był moment, w którym zrozumiał, że musi coś zmienić. Schudł trzydzieści kilogramów, rzucił palenie, zmienił dietę i tryb życia. „Chcę się naprawiać” – dodawał z czułością, która była jego znakiem rozpoznawczym.

Nie walczył na pokaz. Robił swoje z pokorą, łagodnością i bez zbędnego patosu.

Dziedzictwo, które nie zamilknie

Śmierć Soyki poruszyła nie tylko fanów, ale całe środowisko artystyczne i polityczne. Radiowa Dwójka zapowiedziała retransmisję jego ostatniego koncertu. TVN przypomniał archiwalny wywiad z Grzegorzem Miecugowem, w którym Soyka mówił: „Nie gram dla fajerwerków. Chcę, by moje pieśni dodawały otuchy.”

Soyka nie był gwiazdą w klasycznym sensie. Raczej cichym przewodnikiem, który przypominał, że życie jest po to, by czuć, rozumieć i być naprawdę obecnym.

Jego głos – ten, który łamał się w najpiękniejszych momentach – nie zamilknie. Tylko trochę się oddalił.

Okrąglutki

Śmierć Stanisława Soyki poruszyła wielu artystów i fanów jego twórczości. Wśród tych, którzy zdecydowali się podzielić osobistym wspomnieniem, znalazł się Krzysztof Skiba. Lider zespołu Big Cyc opowiedział kilka anegdot – pełnych charakterystycznego dla niego humoru, ale i ciepła, które towarzyszyło jego relacji ze zmarłym artystą. Tekst, choć utrzymany w lekkim tonie, wywołał mieszane reakcje wśród części fanów Soyki.

Okrąglutki – Wspomina Krzysztof Skiba

Ze Staszkiem Sojką miałem kilka nieoczywistych przelotów scenicznych.

W latach 90. zapowiadam go w Teatrze Wybrzeże podczas Gali Yach Film Festiwalu. To był kiedyś ważny konkurs teledysków. Transmituje to TVP2. Staszek ma wejść na scenę, by odebrać jakąś nagrodę, a ja mówię:

Oto jeden z niewielu artystów w polskiej branży muzycznej, którego można narysować przy pomocy cyrkla… – Staszek zawsze był bowiem okrąglutki i łysy. Sala w śmiech, ale Staszek zniósł tę próbę dzielnie i uśmiechał się, jakby to był najsłodszy komplement. Sam jestem taki okrąglutki i łysy, chociaż Staszek był bardziej, ale jednak czasem nas mylono.

Wsiadam do taksówki w centrum Warszawy. Pan za kierownicą na mój widok kręci się niespokojnie. Ruszamy. Kierowca zerka niepewnie w lusterko wsteczne kilka razy. Po chwili nie wytrzymuje i mówi:

Ja to znam wszystkie pańskie piosenki.
Dziękuję – mówię. – Miło mi.

Jedziemy przez miasto. Taksówkarz ma potrzebę rozmowy.

Moja żona też pana uwielbia – oświadcza.
– O, super. Proszę pozdrowić ode mnie żonę – odzywam się bez większego entuzjazmu w głosie.

Mijamy autobusy i tramwaje, a pan za kierownicą czuje, że coś jeszcze musi dodać do tej rozmowy.

– Jak tylko pan jest w telewizji, to żona mnie woła i razem pana oglądamy.

Kiwam głową i mruczę coś w stylu „to fantastycznie”. Do tej pory wszystko się zgadza. Mam piosenki w radiu. A w telewizji też często się pojawiam.

Dojeżdżamy na miejsce. Pan nie chce nic za kurs, tylko wyciąga kartkę z długopisem i prosi o autograf, mówiąc:

Czy mógłbym dla żony pana autograf, panie Sojka?

Nie chciałem mu łamać serca i gasić jego autentycznego entuzjazmu. No i kurs był za darmo, co też nie było bez znaczenia, więc podpisałem się zamaszyście, z twarzą pokerzysty, jako „Stanisław Sojka”.

Ale po tym wydarzeniu zacząłem się intensywnie odchudzać. Skoro biorą mnie za Sojkę, to znaczy, że już bardziej się toczę, niż chodzę. Schudłem aż trzydzieści kilo i już nie byłem podobny do Staszka.

A teraz Staszka już nie ma. I tylko ja w branży muzycznej zostałem taki okrąglutki i łysy. Żegnaj, Bracie! My grubawi musimy trzymać się razem. Z kim mnie teraz będą mylić, skoro Ciebie brakuje?

DF, thefad.pl / Źródło: media, Krzysztof Skiba

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję