Szukaj w serwisie

×

Sejm zajmie się wetem Nawrockiego. Czarzasty: „absolutnie niezrozumiałe”

Marszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty ogłosił, że weto prezydenta Karola Nawrockiego do ustawy o kryptoaktywach i tzw. ustawy łańcuchowej trafi do komisji i na głosowanie. Decyzję głowy państwa nazwał „absolutnie niezrozumiałą” i zapowiedział tryb pilny jeszcze w grudniu.

Co wiemy na pewno

Czarzasty poinformował, że nada druk, skieruje sprzeciw prezydenta do prac w komisji i będzie dążył do szybkiego głosowania. Ustawa łańcuchowa ma trafić do komisji nadzwyczajnej ds. ochrony zwierząt, a projekt o kryptoaktywach — do właściwych komisji gospodarczych i finansowych. Marszałek ocenił weto jako „następną, niezrozumiałą decyzję”, wzywając prezydenta do większej empatii. Do odrzucenia weta potrzeba 3/5 głosów w obecności co najmniej połowy posłów, czyli minimum 276 głosów. Jarosław Kaczyński zapowiedział, że nie poprze odrzucenia weta w sprawie „łańcuchowej”, choć wcześniej sam ustawę poparł.

Co to zmienia

Spór ma dwie osie: standardy ochrony zwierząt i bezpieczeństwo regulacji krypto. W przypadku „łańcuchowej” rządząca większość będzie musiała policzyć głosy poza własnym klubem, bo część opozycji nie zamierza pomagać w przełamaniu weta. To podnosi próg politycznego ryzyka i może wymusić poprawki, np. przy parametrach kojców i okresach przejściowych. W sprawie kryptoaktywów prezydencki sprzeciw oznacza lukę regulacyjną i niepewność rynku. Rząd zapowiada szybki powrót projektu, ale każda korekta — choćby przy blokowaniu domen czy opłatach — wydłuża kalendarz wdrożenia i podtrzymuje stan zawieszenia dla firm oraz klientów.

Co dalej

Marszałek zapowiada tryb pilny i głosowanie możliwe jeszcze w grudniu, jeśli komisje zakończą sprawozdania. Kluczowe będą rozmowy koalicyjne i ewentualne modyfikacje, które przyciągną brakujące głosy. W wariancie pierwszym Sejm odrzuca weto i ustawy wchodzą na tor publikacji. W wariancie drugim brak 276 głosów wymusza nowy projekt: w „łańcuchowej” — kompromis nad parametrami i egzekwowalnością, w krypto — precyzyjniejsze gwarancje wolności gospodarczej i ograniczenia narzędzi blokowania stron. W obu przypadkach polityczna stawka rośnie, bo porażka w grudniu przeniesie ciężar sporu na początek 2026 roku.

Źródło: TVN24, Onet

 


Nowy 007: Callum Turner na czele wyścigu o Jamesa Bonda

Brytyjski aktor Callum Turner został „gorącym faworytem” bukmacherów do przejęcia roli Jamesa Bonda po Danielu Craigu. Media wskazują na skok kursów w firmie Coral oraz świeżą falę spekulacji, podsycaną obecnością Turnera na Jamajce w okolicy Goldeneye, dawnej posiadłości Iana Fleminga. Równolegle Amazon MGM potwierdził reżyserię Denisa Villeneuve’a i scenariusz Stevena Knighta, lecz oficjalne castingi jeszcze nie ruszyły.

Co wiemy na pewno

Bookmacher Coral obniżył kursy na Turnera do 7–4, wyprzedzając Aarona Taylora-Johnson’a i Henry’ego Cavilla. Doniesienia te opublikowały m.in. redakcje europejskie, podkreślając, że w ostatnich dniach nastąpił gwałtowny wzrost zakładów na aktora. W warstwie produkcyjnej potwierdzono już dwa filary nowego rozdania: Amazon MGM Studios ogłosił, że Denis Villeneuve wyreżyseruje kolejną część serii, a Steven Knight napisze scenariusz. To pierwsza odsłona cyklu realizowana po przejęciu pełnej kontroli kreatywnej nad marką przez Amazon, co domyka erę rodzinnego nadzoru nad 007 i otwiera etap bardziej „studyjnego” planowania.

Co to zmienia

Jeśli trend bukmacherski utrzyma się, Turner stanie się twarzą „nowego” Bonda: młodszego, mniej obciążonego poprzednimi wcieleniami i łatwiejszego do długofalowego kontraktowania. Wybór Villeneuve’a sugeruje ton bardziej eleganckiego thrillera niż pastiszowej akcji. Knight z kolei zapowiada „to samo, ale inaczej”: zachowanie kodu serii przy jednoczesnym odmłodzeniu formuły. Spekulacje wzmacniają sygnały popkulturowe (romans z Duą Lipą, urlop w Goldeneye), ale to raczej paliwo dla narracji medialnej niż twardy fakt obsadowy. Układ sił zmienił też Amazon: centralizacja decyzyjna może przyspieszyć rozwój marki od kalendarza premier po spójność marketingu, choć fani będą wyczuleni na zachowanie kinowego charakteru serii.

Co dalej

Oficjalne castingi rozpoczną się po zakończeniu bieżących zobowiązań twórców, a producent ogłosi nazwisko 007 dopiero po podpisaniu kontraktu. Media branżowe podają, że start zdjęć jest realny w okolicach 2027 roku, a premiera celuje w 2028, ale to wciąż harmonogram orientacyjny. Warto śledzić kolejne ruchy bukmacherów i komunikaty Amazon MGM, potwierdzenia obsady pobocznej, sygnały o sceneriach i motywach przewodnich, to zwykle pierwsze twarde tropy, zanim padnie nazwisko Bonda.

DF, thefad.pl / Źródło: Euronews – 007 casting race heats up, About Amazon – Denis Villeneuve & Steven Knight ogłoszeni

 


Skiba o budowaniu wspólnoty w akcji „Nigdy nie będziesz s*ał sam”!

Krzysztof Skiba

Krzysztof Skiba

W Teatrze Wielkim, na gali „200-lecia”, gdy Grażyna Torbicka powitała państwa Nawrockich, rozległo się głośne buczenie. Urzędnicy tłumaczyli je jako „pozdrowienia od Wielkiego Bu”. Niezrażony buczeniem Nawrocki słuchał uważnie koncertu i nawet spytał się, co grają. Tymczasem w PiS nerwówka, trzaskanie drzwiami i starcie „maślarzy” z „harcerzami”. W PiS są jeszcze frakcje takie jak „grzybiarze” i „pampersy” (grupa działaczy trzymających władzę, ale niepotrafiących utrzymać moczu). Zdaniem pediatrów do pełnego obrazu politycznego przedszkola brakuje w PiS jeszcze kilku grup, np. grupy Biedronki i Plastusie

BUDOWANIE WSPÓLNOTY

Samotność to zmora współczesnych czasów. Otacza nas tłum, ale ciągle czujemy się samotni.

W budowaniu prawdziwej wspólnoty chcą nam pomóc architekci, projektując takie oto toalety (patrz zdjęcie). Uznano, że nic tak dobrze nie połączy Polaków jak wspólne chwile w tzw. samotniach.

W ramach ogólnopolskiej akcji „Nigdy nie będziesz s*ał sam” planuje się wybudowanie jak największej ilości takich właśnie integracyjnych toalet, w których skłóceni Polacy, wbrew politycznym podziałom, wreszcie się połączą. Projekt już uzyskał poparcie partii Razem.

WYBUCZANI

Para prezydencka zamiast udać się na kebaba i mecz z racami przypadkowo trafiła do Teatru Wielkiego w Warszawie. Tam akurat odbywała się wielka gala z okazji 200-lecia Teatru.

Prowadząca galę Grażyna Torbicka witała wszystkich znanych gości. Gdy powitała państwa Nawrockich, rozległo się głośne buczenie.

Urzędnicy Kancelarii Prezydenta sprytnie skomentowali ten fakt, twierdząc, że buczenie nie był to żaden wyraz dezaprobaty, a pozdrowienia od kolegi prezydenta, znanego gangstera Wielkiego Bu, który sam nie mógł tego zrobić, gdyż aktualnie relaksuje się w zakładzie karnym.

Niezrażony buczeniem Karol Nawrocki słuchał uważnie koncertu i nawet spytał się, co grają. Gdy wyjaśniono mu, że to uwertura, powiedział, że druga tura wyborów już się odbyła i trzecia tura, nawet w wersji „uwer”, nie jest potrzebna.

TRZASKANIE DRZWIAMI

W związku ze spadającymi notowaniami PiS, w partii robi się nerwowo. Nie jest tajemnicą, że po rozpracowaniu przekrętów w Funduszu Sprawiedliwości minister Żurek i prokuratura zaczną stawiać zarzuty politykom partii Jarosława zamieszanym w aferę Agencji Rezerw Strategicznych, a tu przekręty są o wiele większe i tyczą się dworu premiera Morawieckiego.

Podczas narady w Prezydium Komitetu Politycznego PiS doszło do karczemnej awantury. Były krzyki, wyzwiska, a nawet trzaskanie drzwiami. Starły się bowiem dwie nienawidzące się partyjne frakcje.

A konkretnie frakcja „maślarzy” (Czarnek, Jaki, Sasin, Bocheński) z frakcją „harcerzy” (ludzie Morawieckiego). Nazwa „maślarze” pochodzi od słynnej afery samolotowej, w której Tomasz Bocheński zbłaźnił się oburzeniem na niemieckie masło w lotniczym cateringu.

„Harcerze” to z kolei kumple Pinokia, którzy dawno temu byli razem w harcerstwie, ale do dziś lubią zabawę w podchody i zdobywanie sprawności rozbójnika Rumcajsa.

W PiS są jeszcze frakcje takie jak „grzybiarze” (ludzie Terleckiego) i „pampersy” (grupa działaczy trzymających władzę, ale niepotrafiących utrzymać moczu).

Zdaniem pediatrów, do pełnego obrazu politycznego przedszkola brakuje w PiS jeszcze kilku grup, np. grupy Biedronki i Plastusie.


15-letni Laurent Simons z doktoratem z fizyki kwantowej

Belgijski nastolatek Laurent Simons w wieku piętnastu lat obronił doktorat z fizyki kwantowej na Uniwersytecie w Antwerpii. To domknięcie ekspresowej ścieżki edukacyjnej i jednocześnie wejście do świata badań nad materią ultrazimną. Rekord wieku przyciąga uwagę, ale o znaczeniu tej historii decydują precyzyjny temat pracy i fakt, że całość przeszła pełną, standardową procedurę akademicką.

Obrona i temat: standardy bez skrótów

Publiczna obrona odbyła się 17 listopada 2025 roku na Wydziale Nauk Uniwersytetu w Antwerpii. Rozprawa nosi tytuł „Bose polarons in superfluids and supersolids”, a jej promotorami byli Jacques Tempere i Michiel Wouters. To istotne osadzenie: mówimy o regularnej ścieżce doktorskiej, z recenzjami i komisją, a nie o „specjalnym trybie” dla medialnego przypadku.

O co chodzi w polaronach i supersolidach

Kondensat Bosego–Einsteina to stan materii, w którym wiele cząstek zachowuje się jak jeden obiekt kwantowy. Wprowadzenie do takiego ośrodka „obcej” cząstki tworzy polaron – domieszkę sprzężoną z chmurą wzbudzeń ośrodka. Jeśli tłem jest superpłyn lub supersolid, czyli materia łącząca uporządkowanie kryształu z przepływem bez lepkości, powstaje szczególnie czuły poligon do testowania teorii wielu ciał. Prace Simonsa i współautorów obejmują wyznaczanie energii podstawowej polaronu, opis zachowania w pobliżu przejścia fazowego między superpłynem a supersolidem oraz warunki lokalizacji domieszki w pojedynczej „kropelce” supersolidu. To fizyka fundamentalna z potencjalnym przełożeniem na precyzyjne czujniki, nowe materiały kwantowe i analogowe symulacje zjawisk niedostępnych w konwencjonalnych eksperymentach.

Droga: szybko, ale w ramach reguł

Simons urodził się w 2009 roku. Szkołę podstawową ukończył w wieku sześciu lat, średnią w wieku ośmiu. Studiował najpierw w Eindhoven, później w Antwerpii. Trzyletni program licencjacki zrealizował w około półtora roku z wyróżnieniem, a w wieku dwunastu lat miał już tytuł magistra fizyki. Dalej była praca w zespołach zajmujących się układami ultrazimnymi i własny projekt doktorski zakończony obroną. Tempo było wyjątkowe, lecz procedury i kryteria oceny pozostawały takie jak w przypadku starszych doktorantów.

Ambicje po doktoracie: fizyka spotyka medycynę i AI

Simons otwarcie mówi o chęci łączenia fizyki, medycyny i sztucznej inteligencji, a jego długofalowym celem jest radykalne wydłużanie życia. Po obronie kontynuuje prace badawcze, deklarując, że komponent medyczny będzie równorzędny z fizycznym. To kierunek, nie gotowy produkt. O wartości tej ścieżki przesądzą publikacje i wyniki z najbliższych lat.

DF, thefad.pl / Źródło: Uniwersytet w Antwerpii – oficjalne oświadczenie i raporty medialne z 17 listopada 2025

 


Czarzasty ostro do Nawrockiego: „Niech pan konsultuje swoje projekty”

Marszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty bezpośrednio odniósł się do sobotniego apelu prezydenta dotyczącego procesu legislacyjnego. Nawrocki, po zawetowaniu dwóch kluczowych ustaw, wezwała rząd do wcześniejszego konsultowania projektów. Marszałek Sejmu w odpowiedzi wskazał na konieczność wzajemności w tych relacjach, sugerując, że Kancelaria Prezydenta również powinna uzgadniać swoje inicjatywy z parlamentem na wczesnym etapie prac. – Niech pan, panie prezydencie konsultuje własne projekty z Sejmem już na wczesnym etapie prac, co usprawniłoby proces legislacyjny, a przede wszystkim służyłoby obywatelom – zaapelował Czarzasty.

Bilans czwartkowych decyzji: dwa weta i jedenaście podpisów

Osią obecnego sporu stały się konkretne rozstrzygnięcia legislacyjne ogłoszone przez Pałac Prezydencki w miniony czwartek. Karol Nawrocki poinformował o podpisaniu jedenastu ustaw, w tym nowelizacji Prawa o ruchu drogowym oraz przepisów podwyższających podatki dla sektora bankowego. Jednocześnie skorzystał z prawa weta wobec dwóch regulacji priorytetowych dla obecnej koalicji rządzącej: nowelizacji Kodeksu wyborczego oraz nowych przepisów dotyczących podatku dochodowego od osób prawnych (CIT).

Wraz z ogłoszeniem decyzji, Kancelaria Prezydenta opublikowała komunikat wzywający marszałka Sejmu oraz ugrupowania rządzące do zmiany kultury pracy nad ustawami. Nawrocki zaapelował o rzetelną debatę i konsultowanie projektów jeszcze przed ich finalnym uchwaleniem, co w jego ocenie zapobiegłoby tworzeniu wadliwego prawa i konieczności stosowania weta.

Czarzasty: konsultacje muszą działać w dwie strony

Włodzimierz Czarzasty, pytany o ten apel w sobotę, odrzucił jednostronną interpretację prezydenta. Marszałek Sejmu wykorzystał retorykę Nawrockiego, by wskazać na braki w komunikacji ze strony Pałacu. Stwierdził wprost, że prezydent powinien konsultować własne projekty z Sejmem na wczesnym etapie, co usprawniłoby proces legislacyjny i wyeliminowało konieczność późniejszego uzupełniania materiałów w dokumentach prezydenckich.

Według lidera Nowej Lewicy, łatwo jest formułować apele do rządu, trudniej jednak zastosować te same standardy wobec własnej działalności. Czarzasty podkreślił, że oczekuje od prezydenta partnerskiego traktowania izby niższej, a nie jedynie recenzowania prac parlamentu po fakcie. Wypowiedź ta precyzyjnie definiuje obecny stan relacji na linii Sejm–Prezydent, gdzie problemem nie jest tylko merytoryka ustaw, ale sam mechanizm procedowania prawa.

Konkretne blokady: Park Narodowy i nominacje

Odpowiedź marszałka nie ograniczyła się do kwestii proceduralnych. Czarzasty przywołał konkretne decyzje prezydenta, które w ocenie większości sejmowej hamują rozwój państwa. Wymienił weto w sprawie utworzenia Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry jako przykład blokowania inicjatyw ekologicznych, które muszą teraz czekać na „lepszy czas polityczny”.

Kolejnym punktem zapalnym wskazanym przez marszałka są kwestie kadrowe. Czarzasty wytknął Nawrockiemu wstrzymywanie powołań sędziowskich oraz nominacji na stopnie oficerskie dla młodych żołnierzy. Marszałek uzależnił swoje merytoryczne odniesienie się do prezydenckiego apelu o współpracę od zmiany postawy głowy państwa w tych konkretnych obszarach. Deklaracja, że odniesie się do propozycji Nawrockiego „kiedy przyjdzie właściwy czas”, zamyka drogę do natychmiastowego resetu w relacjach obu ośrodków władzy.


DF, thefad.pl / Źródło: [PAP – wypowiedzi z 29 listopada 2025]


Adolf Hitler ponownie u władzy. Tym razem w Namibii

W Namibii nazwisko obciążone europejską historią ponownie trafiło na karty do głosowania. Adolf Hitler Uunona, wieloletni radny z okręgu Ompundja w regionie Oshana, ubiegał się o reelekcję w środę, 26 listopada, i — jak podają międzynarodowe media — po raz piąty z rzędu utrzymał mandat. Sam od lat podkreśla, że poza imieniem nie łączy go nic z nazistowskim przywódcą.

Adolf Hitler Uunona

Adolf Hitler Uunona. Fot. media

Kim jest Adolf Hitler Uunona

Uunona, 59-letni przedstawiciel rządzącej partii SWAPO, reprezentuje Ompundję od 2004 roku. Do globalnych serwisów trafił już w 2020 roku, gdy w swoim okręgu zdobył około 85 procent głosów. W wywiadach mówił, że imię nadał mu ojciec, nie zdając sobie sprawy z jego historycznego ciężaru; w życiu publicznym używa zazwyczaj formy „Adolf Uunona”, a „Hitler” pozostaje w dokumentach.

Okręg Ompundja to niewielka społeczność licząca niespełna 5 tysięcy mieszkańców, rozciągająca się na około 466 kilometrach kwadratowych i obejmująca 19 centrów administracyjnych. W takim środowisku lokalne osiągnięcia radnego — drogi, infrastruktura, bezpieczeństwo — mają większe znaczenie niż kontrowersyjne imię.

Ompundja po głosowaniu

Wybory lokalne i regionalne odbyły się w środę 26 listopada. Głosowano w systemie większościowym, w którym wygrywa kandydat z największą liczbą głosów. W takim układzie przewaga urzędującego radnego, rozliczanego z pracy u podstaw, okazała się decydująca i tak właśnie stało się w Ompundji.

Międzynarodowe reakcje na zwycięstwo Uunony,od ironicznych uwag po napastliwe wpisy w mediach społecznościowych nie milkną. Lokalnie jednak wyborcy rozliczają go z pracy dla społeczności, a nie z budzącego skojarzenia imienia.

Namibia pod rządami SWAPO

SWAPO, partia wywodząca się z Organizacji Ludu Afryki Południowo-Zachodniej doprowadziła Namibię do niepodległości i od 1990 roku dominuje w polityce kraju. W wyborach regionalnych rzadko wygrywają wielkie hasła; liczą się drogi, woda i bezpieczeństwo. Uunona buduje pozycję właśnie na takich konkretach, stąd jego stabilne poparcie w Ompundji.

Ciężar historii, który nie znika

Niemieckie nazwy ulic, miast i imion w Namibii przypominają, że kraj był kiedyś Niemiecką Afryką Południowo-Zachodnią. To nie ciekawostka językowa, lecz echo przemocy: w latach 1904–1908 władze kolonialne dopuściły się ludobójstwa na Ovaherero i Nama, zabijając dziesiątki tysięcy ludzi. W 2021 roku Berlin uznał te zbrodnie za ludobójstwo i zapowiedział wieloletnie wsparcie; spór o realne reparacje wciąż trwa.

Po I wojnie światowej terytorium przeszło pod administrację Południowej Afryki, a pełną niepodległość Namibia uzyskała dopiero w 1990 roku. Ślady tej przeszłości są widoczne do dziś także w rubrykach z nazwiskami na kartach do głosowania, przypominając o kolonialnym dziedzictwie, którego konsekwencje wciąż są odczuwalne.

DF, thefad.pl / Źródło: Euronews, ITV News, Electoral Commission of Namibia, [Oshana Regional Council, Encyclopaedia Britannica, The Guardian

 


Szokujące kulisy tajnej dyplomacji: Jak ludzie Trumpa instruowali Kreml. Wyciekły nagrania

To może być jeden z największych przecieków dyplomatycznych ostatnich lat. Agencja Bloomberg dotarła do zapisów rozmów oraz nagrań audio, które rzucają nowe, niepokojące światło na rokowania pokojowe między Waszyngtonem a Moskwą. Z materiałów wyłania się obraz cynicznej gry, w której wysłannik Donalda Trumpa podpowiada doradcom Władimira Putina, jak „rozegrać” prezydenta USA, a Kreml kalkuluje, jak wymusić „maksimum” ustępstw terytorialnych.

Fot. thefad.pl / AI

Dyplomacja rzadko wygląda tak, jak w oficjalnych komunikatach prasowych. Jednak doniesienia opublikowane przez Bloomberga obnażają mechanizmy, które zazwyczaj pozostają głęboko ukryte. W centrum wydarzeń znaleźli się Steve Witkoff – bliski współpracownik i specjalny wysłannik Donalda Trumpa, oraz kluczowi ludzie Putina: Jurij Uszakow i Kiriłł Dmitrijew.

Instrukcja obsługi Trumpa

Najbardziej sensacyjnym wątkiem ujawnionym przez Bloomberga jest zapis rozmowy z 14 października między Stevem Witkoffem a Jurijem Uszakowem. Miała ona miejsce w newralgicznym momencie – tuż przed wizytą Wołodymyra Zełenskiego w Białym Domu i w atmosferze publicznych gróźb Trumpa dotyczących wysłania na Ukrainę pocisków Tomahawk.

Z nagrań wynika, że amerykański wysłannik de facto doradzał stronie rosyjskiej, jak zneutralizować wpływ Zełenskiego. Witkoff sugerował, by Putin zadzwonił do Trumpa jeszcze przed przyjazdem ukraińskiego prezydenta do Waszyngtonu. Co więcej, podał gotowy scenariusz rozmowy, bazujący na psychologicznym profilu Trumpa.

Rada była prosta: Putin miał pogratulować Trumpowi sukcesu (zawarcia pokoju w Strefie Gazy), nazwać go „człowiekiem pokoju” i zasugerować, że podobny model można zastosować na Ukrainie. – Złożyliśmy 20-punktowy plan Trumpa na rzecz pokoju [w Gazie] i myślę, że może to samo zrobimy z wami – miał mówić Witkoff, dodając z rozbrajającą szczerością: – Między nami, ja wiem, czego wymaga zawarcie układu pokojowego. Donieck i może wymiana terytoriów gdzieś. Ale mówię, że zamiast tak mówić, rozmawiajmy z większą nadzieją.

Gra na dwa fronty

Zapisy ujawniają, że Witkoff dawał Rosjanom do zrozumienia, iż ma od Trumpa „dużo przestrzeni” do negocjacji. Sugerował, aby Putin powołał się na nieformalne ustalenia swoich doradców, tworząc wrażenie otwartości na dialog. Ta strategia zadziałała – retoryka Trumpa złagodniała, a planowane spotkanie w Budapeszcie (choć ostatecznie odwołane) miało być kolejnym krokiem w tym tańcu.

Prezydent USA, pytany o te doniesienia, bagatelizuje sprawę, nazywając ją „standardową formą negocjacji”. – Musisz powiedzieć: „słuchajcie, oni chcą tego, ty musisz ich przekonać do tego” – tłumaczył Trump dziennikarzom, sugerując, że podobne taktyki stosuje wobec Kijowa. Jednak dla obserwatorów geopolityki, instruowanie przeciwnika, jak manipulować własnym prezydentem, wykracza daleko poza standardy dyplomatyczne.

Kreml żąda „maksimum”

Drugi akt tego dramatu rozegrał się już wewnątrz rosyjskiego obozu władzy. Bloomberg dotarł do zapisu rozmowy między Jurijem Uszakowem a Kiriłłem Dmitrijewem (szefem rosyjskiego funduszu inwestycyjnego), która odbyła się po spotkaniu tego drugiego z Witkoffem w Miami. To tam rzekomo powstał 28-punktowy plan pokojowy.

Rosyjska dyskusja, prowadzona w języku ojczystym, obnaża brak złudzeń Moskwy. Uszakow, doświadczony dyplomata Putina, naciskał na twarde stanowisko. – Potrzebujemy maksimum, nie sądzisz? Co o tym myślisz? W przeciwnym razie jaki sens ma przekazywanie czegokolwiek? – pytał retorycznie.

W rozmowie tej widać jednak wyraźne obawy Kremla. Uszakow martwił się, że Amerykanie „błędnie odczytają” propozycje, usuną kluczowe dla Rosji punkty, a następnie ogłoszą sukces, twierdząc, że doszło do porozumienia. – Mogą to później przekręcić. Istnieje takie ryzyko – ostrzegał, sugerując, że taki obrót spraw mógłby definitywnie zerwać negocjacje.

Dmitrijew, pełniący rolę pośrednika, proponował rozwiązanie „miękkie”: nieformalne przekazanie dokumentu z zaznaczeniem, że to wersja robocza. Jego zdaniem, nawet jeśli USA nie przyjmą planu w całości, to ostateczna wersja będzie „jak najbardziej zbliżona” do rosyjskich żądań.

Co to oznacza dla świata?

Ujawnione przez Bloomberga materiały to zimny prysznic dla wszystkich wierzących w transparentność polityki międzynarodowej. Pokazują one, że losy Ukrainy i kształt przyszłego ładu w Europie ważą się nie podczas oficjalnych szczytów, ale w trakcie nieformalnych rozmów, gdzie „wymiana terytoriów” jest traktowana jako oczywistość, a ego liderów staje się kluczem do politycznych rozstrzygnięć.

Jeśli doniesienia te są w pełni prawdziwe, oznaczają one, że administracja w Waszyngtonie prowadzi niezwykle ryzykowną grę, w której granica między dyplomacją a manipulacją została niemal całkowicie zatarta.


Autor: Redakcja thefad.pl / Źródło: Bloomberg, Axios

 


Zanim kupisz rower aero, sprawdź co potrafi Merida Reacto 5000

Nie każdy rower potrafi połączyć szybkość, wygodę i ciekawy design. Merida Reacto 5000 pokazuje jednak, że jest to możliwe. Smukła rama z karbonu, zintegrowany kokpit i aerodynamika dopracowana w tunelu wiatrowym sprawiają, że już na papierze wygląda jak sprzęt stworzony do ścigania. Ale jak wypada w praktyce? Sprawdziliśmy to.

Nie każdy rower potrafi połączyć szybkość, wygodę i ciekawy design. Merida Reacto 5000 pokazuje jednak, że jest to możliwe. Smukła rama z karbonu, zintegrowany kokpit i aerodynamika dopracowana w tunelu wiatrowym sprawiają, że już na papierze wygląda jak sprzęt stworzony do ścigania. Ale jak wypada w praktyce? Sprawdziliśmy to.

Pierwszy kontakt – elegancja spotyka sport

Już po krótkim spojrzeniu wiadomo, że to rower z pazurem. Karbonowa rama klasy CF3, ukryte przewody i czyste, ostre linie robią swoje. Pozycja za kierownicą jest mocno sportowa – niska i nastawiona na prędkość, ale nie tak ekstremalna, by męczyć po kilku kilometrach.

Osoby przyzwyczajone do maszyn endurance na początku mogą poczuć różnicę, ale reakcja roweru szybko stawia je na właściwe tory. Sztyca S-FLEX radzi sobie świetnie z tłumieniem drgań, a rama błyskawicznie przenosi energię z nóg na asfalt. Reacto potrafi być jednocześnie szybkie i zaskakująco przyjazne.

Rama i aerodynamika – prędkość bez kompromisów

Merida od lat szlifuje swoje konstrukcje aero i tutaj to widać. Profil rur wzorowany na kształtach NACA minimalizuje opory powietrza, a całkowite ukrycie przewodów i tarcz dodatkowo podkręca efektywność.

Na drodze czuć to od pierwszych minut. Przy prędkościach 35-40 km/h rower jest stabilny, płynie po asfalcie, a boczny wiatr tylko w ekstremalnych warunkach potrafi lekko poruszyć przodem – normalne w rowerach aero.

Największa zaleta? Reakcja na nacisk pedałów. Reacto wyskakuje do przodu natychmiast, nie tracąc nawet odrobiny energii. Mocni kolarze to pokochają, ale mniej zaawansowani też się tu odnajdą.

Najważniejsze rozwiązania aero:

  • rury w profilu NACA
  • prowadzenie kabli wewnątrz ramy
  • dopracowany, sztywny widelec
  • stabilność przy dużych prędkościach

Napęd i komponenty – Shimano 105 Di2 robi robotę

Największą zmianą w tym modelu jest elektroniczny napęd Shimano 105 Di2. Jeszcze kilka lat temu taki zestaw był zarezerwowany dla dużo droższych rowerów, a tu działa perfekcyjnie. Zmiana biegów jest błyskawiczna, precyzyjna i bezgłośna. Żadnych linek, luzów czy potrzeby regulacji.

Mamy tu zestaw 12-rzędowy, który sprawdza się zarówno na podjazdach, jak i na sprintach. Nawet przy mocnym depnięciu biegi wskakują miękko.

Czy to poziom Ultegry? Różnice są niewielkie, a podczas normalnej jazdy właściwie niezauważalne.

Największy minus? Fabryczne koła. Solidne, ale trochę ciężkawe. Wymiana na lżejsze obręcze potrafi diametralnie poprawić dynamikę.

Wrażenia z jazdy – sztywność, kontrola i płynność

Merida Reacto 5000 od razu sugeruje jedno: jedź szybciej. Jest sztywny, zwarty i piekielnie precyzyjny. Każdy wat mocy trafia dokładnie tam, gdzie trzeba. Tempo trzyma się łatwo, a na płaskim Reacto wręcz zachęca do mocnej jazdy.

W zakrętach rower jest przewidywalny i pewny. Geometria daje świetną równowagę między zwrotnością a stabilnością, dzięki czemu nawet szybkie łuki nie stresują.

Na podjazdach nie jest to najlżejsza maszyna, ale waga około 8,2-8,4 kg jak na aero wypada bardzo dobrze. Na zjazdach Reacto błyszczy – trzyma tor jazdy i pozwala jechać naprawdę szybko.

W skrócie:

  • bardzo dobra stabilność przy wysokiej prędkości
  • natychmiastowa reakcja na nacisk pedałów
  • pewne prowadzenie w zakrętach
  • pełna kontrola podczas zjazdów

Komfort – aero, które potrafi być przyjazne

Reacto 5000 udowadnia, że rower aero nie musi boleć. Sztyca S-FLEX i odpowiednio ułożone warstwy karbonu robią robotę. Nawet nierówna nawierzchnia nie męczy, a opony do 30 mm jeszcze bardziej poprawiają komfort.

To wciąż maszyna nastawiona na prędkość, ale pozbawiona typowej sztywności, która potrafi odstraszać. Na dłuższych trasach sprawdza się świetnie.

Smaczki i detale

Rama jest pełna dopracowanych rozwiązań. Ukryte mocowania, czyste prowadzenie przewodów, minimalistyczne malowanie – wszystko wygląda bardzo premium.

Jedyny minus? Serwis. Jak to zwykle bywa w konstrukcjach aero, dostęp do części bywa utrudniony. Coś za coś.

Opinie użytkowników

Reacto 5000 zbiera świetne recenzje. Chwalone są stabilność, precyzja prowadzenia i komfort, który w rowerze aero nie jest oczywistością. Do tego dochodzi korzystna cena jak na zastosowane technologie.

Zastrzeżenia? Kilku użytkowników wskazuje na wagę oraz koła, które nie wykorzystują w pełni potencjału ramy.

Dla kogo jest Reacto 5000

To opcja dla osób, które kochają prędkość, ale nie chcą rezygnować z wygody. Idealny dla ambitnych amatorów, którzy chcą wejść poziom wyżej, oraz dla półprofesjonalistów szukających solidnej maszyny do treningów i startów.

Dzięki Shimano 105 Di2 to też świetny sposób na wejście w świat napędów elektronicznych.

Jeśli lubisz jazdę z wiatrem we włosach, cenisz natychmiastową reakcję i chcesz roweru, który aż prosi o przyspieszenie, Reacto 5000 będzie strzałem w dziesiątkę.

Podsumowanie – aero z charakterem

Po dłuższych testach można powiedzieć jedno: Merida Reacto 5000 to świetne połączenie szybkości, wygody i stylu. Ma swoje minusy – nie jest najlżejsza, a koła mogłyby być lepsze – ale na drodze spisuje się fantastycznie.

To rower, który motywuje, dodaje energii i sprawia, że chcesz jeździć więcej.

Ocena: 9/10 – za dynamikę, wygląd i charakter.

Największe plusy:

  • aerodynamika i świetny design
  • Shimano 105 Di2 – bezproblemowa, szybka praca
  • wysoki komfort jak na aero
  • stabilność i pewne prowadzenie
  • bardzo dobra jakość wykonania

Wady:

  • nie należy do najlżejszych
  • agresywna pozycja może męczyć początkujących
  • seryjne koła nie oddają pełni możliwości ramy

Włoskie śledztwo w sprawie „snajperskich safari”. Czy bogaci cudzoziemcy płacili za strzelanie do cywilów w Sarajewie?

Prokuratura w Mediolanie bada głośne zarzuty, że w czasie oblężenia Sarajewa zamożni cudzoziemcy mieli płacić ludziom związanym z siłami bośniackich Serbów za możliwość strzelania do cywilów. Sprawa wróciła po filmie „Sarajevo Safari” i zawiadomieniu dziennikarza Ezia Gavazzeniego. Śledczy podkreślają: to wciąż weryfikowane twierdzenia, ale zbrodnie wojenne w prawie włoskim nie ulegają przedawnieniu.

Fot. Autorstwa Paalso – Praca własna, CC BY-SA 3.0, commons.wikimedia

Jak doszło do wszczęcia śledztwa we Włoszech

Mediolańska prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie tak zwanych „weekendowych snajperów” po 17-stronicowym zawiadomieniu złożonym przez Ezia Gavazzeniego, pisarza i dziennikarza, który zebrał materiały po premierze filmu „Sarajevo Safari” Mirana Zupanicia. Dochodzenie dotyczy domniemanych wyjazdów w latach 1992–1995, podczas których obcokrajowcy mieli płacić za możliwość strzelania do mieszkańców oblężonego miasta. Wśród badanych wątków są rzekome trasy przez Triest i Belgrad oraz logistyka wyjazdów na pozycje ogniowe w górach wokół Sarajewa.

Co twierdzą świadkowie i autorzy „Sarajevo Safari”

Film Zupanicia z 2022 roku zebrał anonimowe relacje osób opisujących obecność bogatych cudzoziemców na stanowiskach snajperskich. To one zainspirowały Gavazzeniego do systematycznego zbierania zeznań i dokumentów, które dziś analizują śledczy w Mediolanie. Media relacjonujące sprawę przytaczają relacje o „cenniku”, według którego dzieci miały być „najdroższymi celami”, a następnie kobiety i mężczyźni; starszych można było rzekomo zabijać „za darmo”. Te twierdzenia pozostają przedmiotem weryfikacji prokuratury.

Sporne wątki: „cennik”, trasy i rola służb

Włoskie i międzynarodowe redakcje opisują hipotezy dotyczące zorganizowanej trasy z Włoch do Serbii i dalej na pozycje wokół Sarajewa. Pojawia się też wątek roli służb, które miały dowiedzieć się o procederze w końcówce 1993 roku i w krótkim czasie go przerwać — to element historii wymagający dodatkowych dowodów. Na tym etapie śledztwa kluczowe jest trzymanie się języka atrybucji: „według zeznań”, „według zawiadomienia”, „według relacji mediów”, a nie formuł kategorycznych.

Głosy sceptyczne i pytania bez odpowiedzi

Część korespondentów i ekspertów zajmujących się wojną w Bośni ostrzega przed pochopnym uogólnianiem. Zwracają uwagę na ograniczenia materiału dowodowego i możliwość „miejskich legend”, które przez dekady narosły wokół Sniper Alley. To ważny element kontekstu: siłą tej historii nie jest szybki wyrok wydany w mediach, lecz transparentne wyjaśnienie, co da się potwierdzić, a czego nie. Dlatego mediolańskie śledztwo — jeśli doprowadzi do identyfikacji sprawców — może stać się pierwszym przypadkiem, w którym tego rodzaju zabójstwa cywilów zostaną rozpatrzone przed sądem we Włoszech.

Kontekst prawny: dlaczego sprawa wraca po trzech dekadach

Zarzuty, które bada prokuratura, dotyczą morderstw z premedytacją popełnionych ze szczególnym okrucieństwem i z niskich pobudek. Włoskie media i międzynarodowe serwisy podkreślają, że w systemie prawnym Włoch zbrodnie wojenne nie ulegają przedawnieniu. Stąd determinacja śledczych, by po latach ocenić wiarygodność zeznań i materiałów zgromadzonych przez Gavazzeniego i innych. Równocześnie w Bośni pozostaje nierozwiązanych tysiące spraw z okresu wojny, co podkreśla skalę trudności w dochodzeniu do prawdy.

Sarajewo pamięta

Relacje rodzin ofiar i świadków codziennej przemocy z lat oblężenia przypominają, że mówimy o konkretnych ludziach. W przywoływanych przez redakcje historiach pojawia się m.in. Irina, roczna dziewczynka zabita przez snajpera w kwietniu 1993 roku, oraz inni cywile, którzy ginęli na przejściach przez ulice i skrzyżowaniach osławionej Sniper Alley. To właśnie dla takich rodzin toczące się we Włoszech postępowanie oznacza nie tylko szansę na sprawiedliwość, lecz także na odpowiedź na pytanie, czy ich bliscy zostali zamordowani dla czyjejś rozrywki.

Co wiemy dzisiaj, a czego wciąż nie wiemy

Na dziś nie ma publicznie ogłoszonej listy podejrzanych. Media informują o „zidentyfikowanych osobach”, w tym o Włochach, ale prokuratura nie podaje nazwisk. Wspominane wątki o „cenniku”, o trasie z Triestu przez Belgrad czy o udziale obywateli innych państw są relacjonowane z zastrzeżeniem, że to twierdzenia z zawiadomienia i zeznań — i tak należy je przedstawiać. Jeśli zarzuty się potwierdzą, sprawa może stać się precedensem i symbolem długiego dochodzenia do prawdy po wojnie w Bośni.

DF, thefad.pl / Źródło: ANSA; El País; RFE/RL; Al Jazeera; The Guardian; France 24


Dlaczego tracimy najwcześniejsze wspomnienia? Przełomowe odkrycie Yale

Nasze pierwsze kroki, pierwsze słowo, pierwsze urodziny – rodzice pamiętają je doskonale. My sami? Prawie nigdy. Najnowsze badanie zespołu z Yale, opublikowane w „Science”, podważa wygodne wyjaśnienie, że wina leży wyłącznie w niedojrzałym mózgu. Wszystko wskazuje na to, że niemowlęta potrafią już kodować ślady pamięci, a „amnezja dziecięca” częściej rozbija się o późniejszy brak dostępu do tych zapisów.

amnezja dziecięca

Fot. Gift Habeshaw /Unsplash

Hipokamp niemowlęcia naprawdę pracuje

W eksperymencie przeprowadzonym przez zespół prof. Nicka Turk-Browne’a przebadano 26 dzieci w wieku od około czterech miesięcy do niespełna dwóch lat. W skanerze fMRI pokazywano im twarze, przedmioty i sceny, a następnie sprawdzano rozpoznanie w klasycznym paradygmacie „preferencji patrzenia” – jeśli maluch dłużej wpatrywał się w wcześniej widziany obraz, uznawano to za ślad pamięci. Krytyczny był moment pierwszego kontaktu: im silniejsza aktywność hipokampa przy „premierze” obrazu, tym większa szansa, że dziecko rozpozna go później. Najmocniej efekt ujawniał się po 12. miesiącu życia i dotyczył przede wszystkim tylnej części hipokampa – tej samej, którą u dorosłych wiąże się z pamięcią epizodyczną.

To nie jest pojedynczy wybryk aparatury. Wcześniejsze prace tej samej szkoły badawczej pokazywały, że hipokamp niemowląt potrafi uczyć się statystycznie – wychwytywać wzorce w otoczeniu – zanim pojawi się dojrzała pamięć epizodyczna. Nowe dane dopisują do tej układanki brakujący element: mechanizm kodowania konkretnych zdarzeń uruchamia się wcześniej, niż sądzono.

„Nie neurochirurg, ale…” – kim są autorzy i co naprawdę twierdzą

Nick Turk-Browne jest profesorem psychologii i dyrektorem Wu Tsai Institute na Yale, z dodatkowymi afiliacjami w Child Study Center, neurochirurgii i psychiatrii. To ważne o tyle, że jego zespół od lat rozwija metody prowadzenia fMRI u czuwających niemowląt – co w tej dziedzinie bywa kluczem do wiarygodności. Pierwszą autorką pracy jest Tristan S. Yates, dziś postdoc na Columbia University.

Co konkretnie mówią badacze? Że niemowlęta kodują wspomnienia, a siła tego kodowania przewiduje późniejsze rozpoznanie. To nie znaczy jednak, że dotychczasowe wyjaśnienia upadają. Raczej przesuwa się akcent: zamiast niedojrzałości samego mechanizmu zapisu, większą rolę mogą odgrywać procesy późniejszej konsolidacji i odtwarzania. Tak interpretują te wyniki także wiodące serwisy naukowe.

Gdzie znikają wspomnienia z kołyski

Jeśli niemowlę coś zapisało, dlaczego dorosły niczego nie pamięta? Jedna hipoteza mówi, że ślady po prostu gasną – nie trafiają do trwałego magazynu. Druga, coraz popularniejsza, że wspomnienia trwają, ale są dla nas niedostępne. Na rzecz tej drugiej opcji przemawiają badania na modelach zwierzęcych: u młodych gryzoni „zapomniane” doświadczenia można było przywrócić, pobudzając odpowiednie engramy w hipokampie. To sugestywne, choć wciąż dotyczy myszy, nie ludzi.

Zespół Yale sygnalizuje już kolejne kroki: badanie podłużne z domowymi nagraniami „z perspektywy dziecka”. Wstępne wyniki sugerują, że najwcześniejsze ślady mogą przetrwać do wieku przedszkolnego, zanim wyblakną albo staną się nieosiągalne. To na razie pilotaż, ale kierunek jest jasny.

Hipokamp rośnie szybko, ale to nie cała historia

Przez lata tłumaczono amnezję dziecięcą surowym faktem rozwoju mózgu. Rzeczywiście, w pierwszych latach życia struktury skroniowe – w tym hipokamp – intensywnie dojrzewają, a cały mózg podwaja objętość już w pierwszym roku. Nie oznacza to jednak, że wcześniej „nie ma czym pamiętać”: prace obrazowe pokazują, że mimo gwałtownych zmian anatomicznych hipokamp od wczesnego okresu życia obsługuje różne formy uczenia.

Pamięć jest rekonstrukcją. A wspomnienia – czasem zapożyczamy

Czy da się ufać „najwcześniejszym” wspomnieniom opowiadanym przez dorosłych? Neuropsycholożka Catherine Loveday od lat przypomina, że pamięć autobiograficzna jest rekonstrukcyjna i podatna na wpływ narracji rodzinnych; z wiekiem częściej przyjmujemy „perspektywę obserwatora”, co bywa mylone z autentycznym przeżyciem z kołyski. To ważny kontekst dla medialnych historii o pamiętaniu pierwszych miesięcy życia.

Co z tego wynika

Nowe wyniki nie zamykają sporu o amnezję dziecięcą, ale przestawiają wajchę. Zamiast pytać, czy niemowlę potrafi coś zapisać, sensowniej pytać, jak te ślady są później wzmacniane, integrowane z językiem i tożsamością oraz dlaczego – w dorosłości – bywają poza naszym zasięgiem. Konsekwencje są szersze niż akademicka ciekawość: inaczej myślimy o wczesnych doświadczeniach, o ich wpływie na rozwój i o tym, jak mózg w ogóle buduje naszą autobiografię.


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję