Szukaj w serwisie

×

Waldemar Żurek zaczyna od trzęsienia ziemi: koniec delikatności, czas na rozliczenia

Nowy szef resortu sprawiedliwości, Waldemar Żurek, nie traci czasu. Odwołania, ustawy, redefinicje instytucji – jego pierwszy tydzień w urzędzie to polityczny test z konsekwencji i gotowości do konfrontacji z pozostałościami po władzy Zbigniewa Ziobry.

Waldemar Żurek. Fot. screen shot, KPRM

Koniec „delikatności”?

Gdy Donald Tusk, dziękując Adamowi Bodnarowi za pełnienie funkcji ministra sprawiedliwości, wspomniał o jego „delikatności”, trudno było przewidzieć, jak mocno kontrastować będzie z nim jego następca. Waldemar Żurek wszedł do resortu z pełną świadomością stawki – i z planem działania, który w praktyce wdrażany jest od pierwszych godzin urzędowania.

Przywracanie państwa prawa zostanie przyspieszone. To nie może być fikcja – deklarował nowy minister sprawiedliwości na antenie TVP Info.

Zdecydowane ruchy na starcie

Od początku tygodnia Żurek przeprowadził kadrową rewolucję. Z delegacji do resortu odwołano dziewięciu sędziów, zawieszono 46 prezesów i wiceprezesów sądów – wszyscy związani z tzw. neo-KRS lub procedurami, które nowy minister uznaje za sprzeczne z konstytucją. Równolegle zwrócił się do szefa MSWiA o rozważenie odwołania 44 sędziów-komisarzy wyborczych.

Jeśli uznaję jakiś organ za wadliwie powołany i niespełniający wymogów konstytucji, muszę być konsekwentny – tłumaczył w rozmowie z TVP Info.

Decyzje mają konsekwencje nie tylko personalne. Jak zaznacza Żurek, obecność tych osób w systemie może prowadzić do kosztownych dla budżetu procesów i odszkodowań. – Za to płacą wszyscy obywatele – przypomniał.

Neosędziowie: będzie nowa ustawa

Szczególną wagę minister przykłada do sprawy tzw. neosędziów, czyli osób powołanych przy udziale neo-KRS po 2018 roku. Dotychczasowy projekt ustawy, który trafił do Komisji Weneckiej, został przez Żurka wycofany. Nowy zespół – złożony z przedstawicieli Komisji Kodyfikacyjnej oraz Departamentu Legislacyjnego – już pracuje nad nową wersją.

To będzie nasz priorytet. Musimy jak najszybciej przygotować ostateczną wersję ustawy i wdrożyć proces legislacyjny – powiedział Żurek w rozmowie z PAP.

Jednocześnie nie kryje, że projekt może napotkać na polityczną zaporę – Pałac Prezydencki. – Jeśli prezydent wyrzuci ustawę do kosza, to on poniesie odpowiedzialność za stan polskiego systemu prawa – stwierdził.

TK, KRS i SN: nowe nazwy dla starych problemów

Minister nie owija w bawełnę, oceniając sytuację kluczowych instytucji – Trybunału Konstytucyjnego, KRS i Sądu Najwyższego. – To filary praworządności i trójpodziału władzy. Ich obecny stan jest bardzo zły – ocenił w PAP.

Jedną z propozycji Żurka jest zmiana języka, jakim opisuje się funkcjonowanie tych instytucji. – Jeśli coś nie jest sądem, to nie nazywajmy tego sądem. Nie mówmy: „Pierwsza Prezes SN”, tylko: „pełniąca obowiązki Pierwszej Prezes SN”. Nie mówmy: „przewodnicząca KRS”, tylko: „pełniąca obowiązki przewodniczącej KRS”.

Jego zdaniem obecna KRS to „pseudoorgan”, powołany niezgodnie z konstytucją. – Nie ma kadencji neo-KRS. Legalna kadencja została przerwana wbrew przepisom ustawy zasadniczej – podkreślił.

Rozliczenia i walka z bezkarnością

W wystąpieniach medialnych Żurek regularnie podnosi kwestię bezkarności, która jego zdaniem była znakiem rozpoznawczym państwa prawa pod rządami PiS. – Nie może być tak, że w świetle jupiterów widzimy dowody, nadużycia i malwersacje, a z drugiej strony mamy bezkarność. To buduje fatalny odbiór państwa – mówił w TVP Info.

Jako przykład podał przypadek polityka, który – mimo poważnych kontrowersji i wypowiedzi kwestionujących istnienie komór gazowych – nie poniósł żadnych konsekwencji.

– Pochodzę z Małopolski, gdzie znajduje się były obóz koncentracyjny Auschwitz. Członkowie mojej rodziny zginęli w tym obozie. Taka bezkarność jest deprawująca dla państwa – zaznaczył.

Prokuratura, PKW i kolejne kroki

Minister zapowiedział zmiany także w Prokuraturze Krajowej, choć – jak podkreśla – nie da się zrobić wszystkiego naraz. – Doba ma, niestety, tylko 24 godziny – stwierdził.

Odnosząc się do podejrzeń o nieprawidłowości w komisjach wyborczych, potwierdził, że prokuratura prowadzi 19 postępowań. Nie wykluczył zlecenia ponownego przeliczenia głosów w wybranych okręgach.

Wystosowałem dziś pismo do Państwowej Komisji Wyborczej. Chciałbym, by wyniki ponownego liczenia głosów znalazły odzwierciedlenie na stronach PKW. To absurdalne, że mimo wychwyconych błędów w systemie nadal widnieją wadliwe dane – dodał.

Ziobro: brak reform i odpowiedzialność

Waldemar Żurek nie ukrywa krytyki wobec swojego poprzednika. – Zbigniew Ziobro nie przeprowadził żadnej realnej reformy. Wyniki pracy sądów po jego kadencji są gorsze niż wcześniej. Moim zdaniem wielokrotnie naruszał prawo. Doprowadzimy do tego, by poniósł odpowiedzialność – mówił minister w TVP Info.

W jego ocenie całe „dziedzictwo” byłego ministra to ciąg fikcyjnych reform i propagandowej ofensywy. – Obywatele widzą, że system nie działa. A to właśnie trzeba teraz zmienić – dodał.

Bodnar? Szacunek, ale inne tempo

Mimo wyraźnych różnic w podejściu, Żurek wypowiada się o Adamie Bodnarze z uznaniem. – Nigdy nie powiem o nim złego słowa. Miał niezwykle trudną misję – przyznał. Jednocześnie zaznaczył, że jego własne doświadczenie sędziowskie pozwala mu szybciej podejmować decyzje.

– Sędzia musi orzekać – nawet w trudnych sprawach, pod presją czasu. Wychodząc na salę rozpraw, nie mogłem powiedzieć: „Jeszcze nie dojrzałem do wyroku”. To doświadczenie bardzo mi dziś pomaga – podsumował.


DF, thefad.pl / Źródło: PAP, TVP Info, PAP

 


Dlaczego zapominamy, po co weszliśmy do pokoju? Roztargnienie, objaw demencji? A może świadome działanie mózgu?

Wchodzisz do kuchni lub pokoju z konkretnym zamiarem. Ale nagle… pustka. Nie masz pojęcia, po co tu przyszedłeś. To codzienne zjawisko, które przytrafia się każdemu, kto kiedykolwiek szedł po coś… i wrócił z niczym. To nie roztargnienie ani pierwszy objaw demencji. To efekt progu – mechanizm mózgu, który działa szybciej, niż zdążysz się zorientować.

Fot. thefad.pl / AI

Czym jest efekt progu?

Efekt progu, znany w psychologii jako doorway effect, to moment, gdy przekraczając drzwi do innego pomieszczenia, nagle zapominasz, o czym myślałeś przed chwilą. Zjawisko to badał m.in. prof. Gabriel Radvansky z Uniwersytetu Notre Dame, który opublikował wyniki swoich eksperymentów w The Quarterly Journal of Experimental Psychology. Jego badania pokazały, że przejście z jednego pokoju do drugiego działa na pamięć roboczą jak niewielki „reset”.

Zmiana otoczenia staje się dla mózgu sygnałem, że kończy się jeden epizod, a zaczyna kolejny. To nie jest problem z koncentracją. To mechanizm, który dotyczy wszystkich — niezależnie od wieku, stresu czy poziomu skupienia. Efekt progu bywa całkiem demokratyczny.

Kontekst ma znaczenie

Pamięć robocza, czyli system przechowywania informacji w krótkim czasie, działa w ścisłej zależności od otoczenia. Nasze zamiary, skojarzenia i cele są nie tylko zapisane w słowach czy obrazach, ale też mocno zakotwiczone w przestrzeni. Z badań prowadzonych na Uniwersytetach w Stirling i Edynburgu wynika, że nawet niewielka zmiana środowiska może wystarczyć, by przerwać subtelne powiązania między myślą a sytuacją, w której ona powstała.

W praktyce oznacza to, że jeśli wpadniesz na jakiś pomysł w łazience, twój mózg przypisze go do tej konkretnej przestrzeni. Wychodząc z niej, ryzykujesz utratę dostępu do tej myśli. Zmienia się otoczenie, zmienia się kontekst – a mózg automatycznie przechodzi do przetwarzania tego, co dzieje się tu i teraz.

To nie błąd, to strategia

Efekt progu to nie usterka systemu. To przejaw skutecznej strategii zarządzania informacją. Ludzki mózg nieustannie filtruje i priorytetyzuje dane, których dostarcza mu świat zewnętrzny. Zamiast próbować przechowywać wszystko jednocześnie, dzieli doświadczenia na mniejsze, łatwiejsze do zarządzania jednostki. Neurolodzy z Uniwersytetu Illinois porównują ten mechanizm do automatycznego przełączania kontekstu – mózg uwalnia zasoby poznawcze i skupia się na aktualnym zadaniu, nawet kosztem porzucenia tego, co miało znaczenie jeszcze przed chwilą.

Chwilowe zapomnienie nie jest więc oznaką słabości, lecz skutkiem ubocznym systemu, który w większości przypadków działa wyjątkowo sprawnie. To trochę tak, jakby twój mózg stwierdził: „Skoro wszedłeś do nowego pomieszczenia, chyba masz już coś nowego do zrobienia. Tamtego już nie trzeba”.

Jak sobie z tym radzić?

Choć nie da się go całkowicie wyeliminować, istnieją sposoby, które pozwalają go osłabić. Jednym z nich jest wypowiedzenie zamiaru na głos – proste zdanie „idę po ładowarkę” może wystarczyć, by informacja lepiej zapisała się w pamięci. Pomaga również świadome skupienie się na celu tuż przed przejściem do innego pomieszczenia, szczególnie gdy towarzyszy temu wyobrażenie przedmiotu lub czynności, o której myślimy.

Ciekawym mechanizmem, potwierdzonym w badaniu opublikowanym w Memory & Cognition, jest powrót do poprzedniego miejsca. Cofnięcie się do przestrzeni, w której powstała dana myśl, często przywraca ją do świadomości – jakby mózg przypomniał sobie, do jakiej „sceny” należała utracona informacja.

Co to mówi o naszym mózgu?

To, że zapominasz, po co wszedłeś do pokoju, nie oznacza, że z twoim umysłem coś nie tak. Wręcz przeciwnie — to dowód na to, że twoja pamięć działa w sposób inteligentny, adaptacyjny i kontekstowy. Ludzki mózg nie funkcjonuje jak twardy dysk, ale jak dynamiczny system, który nieustannie decyduje, co warto zachować, a co można tymczasowo odłożyć.

Zamiast się złościć na te momenty pustki, warto je potraktować jako przypomnienie: nasz mózg radzi sobie lepiej, niż się nam wydaje. A jeśli zdarzy ci się stanąć w progu z miną pt. „co ja tu robię” – wiedz, że nie jesteś sam.

Efekt progu to fascynujący przykład, jak działa nasza głowa. Następnym razem, gdy zapomnisz, po co przyszedłeś, uśmiechnij się. Twój mózg właśnie robi miejsce na coś nowego. A może masz własne sposoby na radzenie sobie z tym zjawiskiem? Podziel się nimi w komentarzu — jesteśmy bardzo ciekawi, co podpowiadają ci twoje synapsy.

DF, thefad.pl / Źródło: The Quarterly Journal of Experimental Psychology –Memory & Cognition, University of Illinois

 


Skiba: Ksiądz z Przypek, siekiera, i prezydencka szkoła życia

Krzysztof Skiba

Krzysztof Skiba

Proboszcz wziął przykład z prezydenta elekta. Obiecał, parafianin uwierzył a gdy zrobiony na mieszkanie parafianin zbyt natarczywie domagał się świadczeń i pomocy, doprowadzony do słusznej irytacji ksiądz walnął go — w ramach miłości bliźniego — siekierą w łeb i oblał kanistrem benzyny. Policja aresztowała krewkiego księdza-patriotę. Zabitego nikt we wsi nie żałuje, bo co komu po biedaku. Przykościelne baby narzekają jedynie, że teraz to nie ma kto mszy we wsi odprawiać i może by tak puścili już tego księdza

Skoro można wyłudzić mieszkanie od emeryta i zostać prezydentem, to nie ma się co dziwić, że takie postawy będą teraz w modzie, a nawet mogą stanowić pewien wzór postępowania.

Oto najnowszy hit z tej formy przedsiębiorczości. Wziął ostatnio przykład z prezydenta elekta proboszcz z miejscowości Przypki pod Piasecznem koło Warszawy. Z biednego parafianina zrobił bezdomnego, bo zabrał mu mieszkanie w zamian za opiekę. No, ale opieka to taka iście prezydencka była — czyli lipa na papierze i dla frajerów.

Proboszcz obiecał, parafianin uwierzył, ale gdy mieszkanie już zostało profesjonalnie i w stylu Nawrockiego wyłudzone, to ani dachu nad głową, ani jedzenia poszkodowany „bidus” nie zobaczył.

Ksiądz z Przypek to dobry Polak i prawdziwy chrześcijanin, bo na polowania chodził i strzelbę w parafii trzymał nie od parady. We wsi mówią, że do bezdomnych zwierzaków potrafił dla rozrywki strzelać, a na parafian krzyczał, że mało kasy na Kościół dają.

Tak jak pan Karol Nawrocki, nasz cudowny bokser-prezydent, ksiądz nie dał sobie w kaszę dmuchać. Gdy pojawiły się problemy, sprawę rozwiązał po męsku — i w gangsterskim stylu.

Gdy zrobiony na mieszkanie parafianin-emeryt zbyt natarczywie domagał się świadczeń i pomocy, doprowadzony do słusznej irytacji ksiądz walnął go — w ramach miłości bliźniego — siekierą w łeb i oblał kanistrem benzyny. Problem został rozwiązany na lata, bo zaatakowany emeryt zmarł w szpitalu na skutek odniesionych ran.

Całe zajście z płonącym emerytem widział w lesie przypadkowy rowerzysta, który zapisał numery rejestracyjne auta proboszcza, którym ten dawał słusznie dyla z miejsca zbrodni. Niebawem policja siepacza Tuska zjawiła się na plebanii i aresztowała krewkiego księdza-patriotę.

Zabitego nikt we wsi nie żałuje, bo co komu po biedaku. Przykościelne baby narzekają jedynie, że teraz to nie ma kto mszy we wsi odprawiać i może by tak puścili już tego księdza. Tylko żeby z siekierą na mszę nie przychodził.

Biskup się modli i też żałuje, że na skutek scen jak z westernu nie ma kto kasy z tacy zbierać. Ale kto wie? Jak Pan Bóg da, to może Karol Nawrocki ułaskawi swego pilnego ucznia? Przecież jak Polska Polską, nie może tak być, by święty człowiek, czyli ksiądz, po aresztach się błąkał.

Wszystko to przerażające, ale prawdziwe. To się dzieje. Teraz i tutaj.

Jak pisał genialny poeta Ildefons Gałczyński przed laty: Skumbrie w tomacie. Skumbrie w tomacie. Chcieliście Polski, no to ją macie.

Krzysztof Skiba

 


Ozzy: życie na granicy mitu. Bunt, śmiech i metal, który przeżył wszystko

Zespół i fani oddają hołd Ozzy’emu Osbourne’owi

Muzyczny świat zatrzymał się w pół dźwięku – i pół krzyku. Śmierć Ozzy’ego Osbourne’a poruszyła miliony. Byli członkowie Black Sabbath dzielą się wspomnieniami. Tony Iommi pisze: „Nigdy nie będzie drugiego takiego jak on.”

Bill Ward publikuje zdjęcie sprzed lat i pyta: „Gdzie cię teraz znajdę? W pamięci. W niewypowiedzianych uściskach. Jesteś na zawsze w moim sercu.” Geezer Butler dodaje jedno zdanie: „Czwórka dzieciaków z Aston. Kto by pomyślał?”

Hołdy składają też ci, którzy dzięki niemu zaczęli grać. Metallica nazywa go „ikoną, mentorem, przyjacielem”.

Robert Plant pisze, że Ozzy „zmienił planetę rocka”.

Elton John wspomina go jako „najzabawniejszego człowieka, jakiego znał”. Gene Simmons z Kiss dodaje: „Pod scenicznym szaleństwem był kochający ojciec i oddany mąż.”

Pod gwiazdą Ozzy’ego na Hollywood Walk of Fame zbierają się ludzie. Kwiaty, świece, winyle, pluszowe nietoperze. W Birmingham, mieście jego dzieciństwa, ktoś maluje sprayem na murze: „Ozzy był jeden. I wystarczy.”

W sieci nie ustają wspomnienia. Ludzie piszą o pierwszych koncertach, tatuażach, kasetach z odzysku. O poczuciu, że nie muszą być „normalni”. „Ozzy był ojcem wszystkich dziwaków,” pisze ktoś na X. „Dzięki niemu byłam sobą.”

Gdy odchodzi artysta, zostaje muzyka. Gdy odchodzi legenda – zostaje mit. Ozzy był i jednym, i drugim.

Dziecko przemysłowego miasta

John Michael Osbourne urodził się 3 grudnia 1948 roku w Aston – robotniczej dzielnicy Birmingham. Był jednym z sześciorga rodzeństwa. Cierpiał na dysleksję, depresję, a w wieku 11 lat – jak sam mówił – doświadczył przemocy. Przezwisko „Ozzy” zyskał jeszcze w szkole podstawowej i nigdy już się go nie pozbył.

Pracował w rzeźni, gdzie ogłuszał krowy przed ubojem. Kiedy w wieku 17 lat został aresztowany za kradzież ubrań, jego ojciec – związkowiec, elektryk – odmówił zapłacenia grzywny. Ozzy spędził sześć tygodni w więzieniu Winson Green. „Nie zapomniałem tego uczucia – ani zapachu betonu, ani zimna. Ale nauczyłem się wtedy szanować wolność.”

Przełom nastąpił, gdy usłyszał w radiu „She Loves You” Beatlesów. Od tamtej pory wiedział, że chce śpiewać.

Cztery dzieciaki z Aston i narodziny ciemności

W 1968 roku, razem z Tonym Iommim, Geezerem Butlerem i Billem Wardem, założył zespół Earth – wkrótce przemianowany na Black Sabbath. Inspirowali się filmami grozy, dźwiękami przemysłu i wojennym lękiem. Debiutancki album Black Sabbath i przełomowy Paranoid były mroczne, ciężkie i bezlitosne. Niektórzy odwracali wzrok. Inni słuchali w nieskończoność. Ozzy nie śpiewał – raczej wywrzaskiwał apokalipsę. Stał się prorokiem mroku. Ale chaos nie kończył się na scenie. Alkohol, LSD, kokaina – wszystko naraz, wszystkiego za dużo. W 1979 roku Black Sabbath wyrzuca go z zespołu.

Samotność, Sharon i drugi początek

Na chwilę zniknął. Zatrzymał się w hotelu i pił przez kilka tygodni bez przerwy. Wyciągnęła go Sharon – córka menedżera Black Sabbath. Została jego partnerką, menedżerką, żoną i ostatecznie opiekunką. W 1980 roku ukazał się Blizzard of Ozz, a „Crazy Train” wystrzelił go z powrotem na szczyt.

Wraz z Sharon stworzyli imperium. Trasy, festiwale, nowe zespoły. Promowali Korn, Slipknot, System of a Down. Ozzy stał się ojcem nowej fali metalu – nie przez śmierć, ale przez to, że nie dał się zabić.

Książę Ciemności, który rozśmieszał świat

Dla mediów był potworem. W rzeczywistości – dziwakiem z nieoczywistym wdziękiem. Czasem zabawnym, czasem przerażającym. W Des Moines w 1982 roku ugryzł nietoperza na scenie – sądził, że to rekwizyt. W siedzibie CBS miał wypuścić gołębie jako gest pokoju, ale jednemu odgryzł głowę i położył na biurku. W Teksasie oddał mocz na pomnik Alamo – w sukience Sharon, która schowała jego ubrania, by nie wyszedł z pokoju hotelowego.

Bywało też ciemniej. Próba uduszenia Sharon pod wpływem. Strzelanie do kurczaków. Ale były też momenty absurdalnie czułe – jak ten, gdy przez pomyłkę poczęstował pastora ciastem z haszyszem i musiał odwieźć go do domu.

Ikona popkultury mimo wszystko

W 2002 roku MTV pokazała The Osbournes – reality show o rodzinie Ozzy’ego. Kamera śledziła chaotyczne życie domu, w którym ojciec nie pamiętał imion psów, a dzieci miały własnych stylistów. Świat pokochał tę rodzinę. Nie za muzykę – za zwyczajność w niezwykłym świecie.

W 2011 roku naukowcy zbadali jego DNA. Znaleźli rzadką mutację, która tłumaczyła jego nieprawdopodobną wytrzymałość. Sharon Osbourne skomentowała to prosto: „Po końcu świata zostaną tylko karaluchy, Ozzy i Keith Richards.”

Koniec, który był zwycięstwem

W 2020 roku ogłosił, że ma Parkinsona. W 2025 roku – niemal bez sił – wystąpił po raz ostatni. 5 lipca, Birmingham, koncert Back to the Beginning. Na scenie: Metallica, Guns N’ Roses, Smashing Pumpkins. W tłumie: tysiące ludzi, którzy nie przychodzą na koncert – tylko na pożegnanie. Ozzy siedzi na tronie. Śpiewa, ale też milczy. Gdy mówi, mówi prosto: „You’ve no idea how I feel – thank you from the bottom of my heart.”

Dwa tygodnie później umiera. Nie nagle. Nie tragicznie. Po prostu… odchodzi. I zostawia po sobie muzykę. Mit. I dziwne poczucie, że nie zniknął, tylko przeniósł się gdzieś indziej.


DF, thefad.pl / Źródło: BBC, The Guardian, Rolling Stone

 


Polska w stanie dualizmu konstytucyjnego. Prof. Piotr Tuleja: „Cofnęliśmy się do XIX wieku”

Konstytucja obowiązuje tylko na papierze, a Trybunał Konstytucyjny jest sparaliżowany i niepełni swojej roli. „Żyjemy w dualizmie konstytucyjnym” – mówi prof. Piotr Tuleja w rozmowie z „Rzeczpospolitą”. Zdaniem byłego sędziego TK Polska cofnęła się do realiów XIX wieku, a narastający chaos prawny może prowadzić do wzrostu oczekiwań wobec autorytarnej władzy.

Trybunał Konstytucyjny

Trybunał Konstytucyjny. Fot. Lukas Plewnia / flickr

Konstytucja jako dekoracja

Prof. Tuleja, były sędzia Trybunału Konstytucyjnego i prezes Polskiego Towarzystwa Prawa Konstytucyjnego, w wywiadzie opublikowanym 20 lipca 2025 r. wskazuje na zjawisko, które określa mianem dualizmu konstytucyjnego. Oznacza ono sytuację, w której konstytucja formalnie obowiązuje, ale w praktyce nie wyznacza rzeczywistych granic władzy. W opinii Tulei dokument ten stał się „programem politycznym” pozbawionym mocy nadrzędnej.

To stan przypominający XIX-wieczne monarchie konstytucyjne, gdzie ustawy zasadnicze istniały, ale były systematycznie obchodzone lub ignorowane. Jak zauważa Tuleja, polskie instytucje coraz częściej działają tak, jakby konstytucja była jedynie deklaracją, a nie źródłem prawa najwyższego rzędu.

Sparaliżowany Trybunał Konstytucyjny

Centralnym elementem kryzysu jest sytuacja w Trybunale Konstytucyjnym. Po wyborach w 2015 roku doszło do unieważnienia wyboru legalnych sędziów i powołania w ich miejsce tzw. sędziów dublerów. Andrzej Duda odmówił zaprzysiężenia trzech sędziów wybranych przez poprzedni Sejm, co przez wielu prawników zostało uznane za niezgodne z konstytucją.

W kolejnych latach wprowadzone zostały przepisy, które de facto podporządkowały Trybunał władzy wykonawczej. Obniżono standardy orzekania, zmieniono procedury, a obsada personalna Trybunału zdominowana została przez osoby lojalne wobec partii rządzącej. Dziś TK przestał być niezależnym arbitrem w sprawach konstytucyjnych, a jego orzeczenia często nie są publikowane w Dzienniku Ustaw, co uniemożliwia ich stosowanie.

Chaos prawny zamiast rządów prawa

Prof. Tuleja ostrzega, że narastający chaos prawny podważa podstawy państwa prawa. Jeśli wyroki TK nie są publikowane, a sądy nie mają jasności co do obowiązującego stanu prawnego, cierpi nie tylko system, ale też zwykli obywatele. Przestaje obowiązywać zasada pewności prawa, a w jej miejsce wchodzi arbitralność i uznaniowość.

Tuleja zaznacza, że sądy zaczynają pełnić rolę „ust ustawy” – mają jedynie stosować prawo stanowione, bez możliwości jego oceny w kontekście konstytucji. To sprzeczne z ideą sądownictwa konstytucyjnego i podważa nadrzędność ustawy zasadniczej.

Autorytaryzm jako pokusa

W takich warunkach rośnie niebezpieczeństwo. Obywatele zmęczeni chaosem, konfliktami i nieprzewidywalnością prawa mogą coraz chętniej spoglądać w stronę silnej, scentralizowanej władzy.

Jak podkreśla Tuleja, historia pokazuje, że w momentach kryzysów konstytucyjnych społeczeństwa bywają gotowe poświęcić wolności obywatelskie w zamian za poczucie porządku. To droga prowadziąca do autorytaryzmu, nawet jeśli na początku utrzymującego pozory demokracji.

Czy naprawa jest możliwa?

Naprawa obecnej sytuacji wymagałaby nie tylko woli politycznej, ale przede wszystkim społecznego konsensusu wokół znaczenia konstytucji. Prof. Tuleja nie kryje pesymizmu: w jego ocenie żadna siła polityczna nie ma interesu w odbudowie niezależnego Trybunału, który mógłby realnie ograniczać jej władzę.

Na poziomie międzynarodowym Polska od lat pozostaje w konflikcie z instytucjami UE. Krytyczne raporty Komisji Europejskiej, orzeczenia TSUE czy opinie Komisji Weneckiej wskazują jednoznacznie: sytuacja w Polsce stanowi zagrożenie dla rządów prawa i demokratycznego ładu w całej Unii.

DF, thefad.pl

Artykuł powstał na podstawie publicznej wypowiedzi prof. Piotra Tulei opublikowanej przez „Rzeczpospolitą” w dniu 20 lipca 2025 roku. Wypowiedź została zsyntetyzowana i omówiona zgodnie z zasadami dozwolonego użytku cytatu oraz analizy publicystycznej


Siemoniak publikuje dane MSWiA. Rekordowa liczba przestępstw cudzoziemców za rządów PiS

Tomasz Siemoniak, Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, opublikował 19 lipca 2025 roku na platformie X dane dotyczące przestępstw popełnianych przez cudzoziemców w Polsce. Wykazał, że w ciągu ostatnich 15 lat (2010–2025) najwięcej zabójstw, o które podejrzani byli cudzoziemcy, miało miejsce w 2021 roku – za rządów PiS. „Gdzie wtedy byli działacze PiS?” – pytał, zarzucając poprzedniej ekipie hipokryzję i zaniedbania.

Fot. screen shot, youtube/MSWiA

Wpis pojawił się w szczególnym momencie – dokładnie w dniu, w którym Konfederacja zorganizowała ogólnopolskie protesty pod hasłem „Stop imigracji!”. Odpowiedź ministra nie była przypadkowa. Ale dane, na które się powołuje, otwierają nieco szerszy obraz niż ten, który próbują dziś nakreślić politycy – po obu stronach sporu.


Rekord z 2021 roku

Z opublikowanych przez Siemoniaka informacji wynika, że w 2021 roku w Polsce doszło do 634 zabójstw, a 43 podejrzanych to cudzoziemcy – to najwyższy odsetek w ostatnich 15 latach. Minister zestawił te dane z tzw. aferą wizową, która według prokuratury objęła nielegalne przyspieszanie procedur wizowych dla obywateli Azji i Afryki. Zarzuty usłyszało w tej sprawie dziewięć osób, w tym były wiceminister. „Demonstrowali? Ostrzegali? Nic z tych rzeczy. Na masową skalę wydawali polskie wizy w procederze, którego korupcyjny charakter podejrzewa prokuratura. Obłuda bez granic!” – napisał Siemoniak.


Więcej niż jeden rok

Dane, które przytoczył minister, nie są nowe. Już wcześniej publikował je rzecznik MSWiA, Jacek Dobrzyński. Wynika z nich, że liczba przestępstw z udziałem cudzoziemców rosła w latach 2015–2021, a następnie zaczęła spadać. Widać to wyraźnie zarówno w kategorii zabójstw, jak i gwałtów.

Zabójstwa (liczba ogółem / podejrzani cudzoziemcy):

  • 2015: 502 / 4
  • 2020: 645 / 33
  • 2021: 634 / 43
  • 2023: 565 / 40
  • 2024: 503 / 32
  • 2025 (I półrocze): 272 / 13

Gwałty – podejrzani cudzoziemcy:

  • 2023: 58
  • 2024: 48
  • 2025 (I półrocze): 30

Dobrzyński, komentując te dane, nie pozostawił wątpliwości: „Ci, którzy twierdzą, że cudzoziemcy najczęściej popełniają zabójstwa i gwałty, perfidnie kłamią, siejąc dezinformację.”

Rzecznik dodał, że od 2024 roku widoczna jest poprawa, która – jego zdaniem – wynika z nowego podejścia do polityki migracyjnej. MSWiA podaje m.in., że liczba decyzji o ochronie specjalnej dla cudzoziemców spadła o 40% w porównaniu z 2021 rokiem (z 1019 do 591).


Dane nie zawsze mówią to, co myślisz

Zaraz po publikacji wypowiedzi Siemoniaka pojawiły się głosy krytyczne. Bartosz Michalski z Wprost oskarżył ministra o manipulację. W jego ocenie dane nie uwzględniają najważniejszego czynnika: efektu skali. Po 2022 roku liczba cudzoziemców w Polsce gwałtownie wzrosła – głównie w wyniku wojny w Ukrainie.

Z raportu Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości wynika, że w latach 2015–2024 podejrzanych o przestępstwa było około 90 tys. cudzoziemców, z czego 74% stanowili obywatele Ukrainy, Białorusi i Gruzji.

W 2021 roku – roku „rekordowym” – wskaźnik zabójstw z udziałem cudzoziemców wyniósł około 2,1 na 100 000 osób, co nie odbiega znacząco od średniej krajowej. Co więcej, w kolejnych latach dane pokazały stopniowy spadek.


Protesty, kontrprotesty i zderzenie opowieści

Debata o migracji znów została wciągnięta w wir kampanijnych emocji. Konfederacja – która zorganizowała demonstracje w 80 miastach – ostrzegała przed „powtórką z Niemiec i Szwecji”, gdzie – jak twierdzi poseł Bartłomiej Pejo – migranci odpowiadają za wzrost przestępczości.

W odpowiedzi, w wielu miastach odbyły się kontrmanifestacje środowisk lewicowych i antyrasistowskich, krytykujące retorykę nienawiści i straszenie społeczeństwa.

Głos zabrał także europoseł PiS Waldemar Buda, który – paradoksalnie – również sięgnął po dane. Wskazał, że w 2024 roku liczba przestępstw popełnionych przez cudzoziemców wyniosła 26 266, wobec 24 240 rok wcześniej. Zdaniem Budy to dowód, że obecny rząd nie radzi sobie z napływem migrantów.


Polityka nie zastąpi analizy

Ostateczny obraz nie jest ani prosty, ani jednoznaczny. Z jednej strony – mamy fakty: rekordowy udział cudzoziemców w ciężkich przestępstwach w 2021 roku, polityczne zaniedbania w systemie wizowym, śledztwa i zarzuty.

Z drugiej – liczby bez kontekstu demograficznego mogą być łatwo wykorzystywane do budowania uproszczonych narracji. Wzrost liczby cudzoziemców oznacza również wzrost liczby podejrzanych – niekoniecznie wskaźników przestępczości.

Migracja to proces złożony – powiązany z polityką, wojną, rynkiem pracy i decyzjami kolejnych rządów. Przestępczość – podobnie.

DF, thefad.pl / Źródło: media


Antyniemiecka narracja w sieci. Prawica w Polsce wykorzystuje migrantów do zaostrzania relacji z Berline

Jacek Lepiarz

W sieci mnożą się nagrania, które mają rzekomo dowodzić, że niemieccy policjanci przerzucają migrantów przez granicę do Polski. Według dziennika „Tagesspiegel”, stoją za nimi anonimowe konta powiązane z polską prawicą. Eksperci ostrzegają: to element szerszej kampanii dezinformacyjnej, nakierowanej na eskalację napięć między Warszawą a Berlinem.

Kampania antyniemiecka w mediach społecznościowych

Nagrania pojawiają się niemal codziennie na Facebooku, platformie X (dawniej Twitter) oraz YouTube. Ich wspólnym mianownikiem jest brak jednoznacznych dowodów – wiele z nich jest nieostrych, nagrywanych nocą lub bez widocznych znaków identyfikacyjnych. „Nagrania są rozpowszechniane od tygodni w zawrotnym tempie, a wspiera je kampania dezinformacyjna, prowadzona częściowo z anonimowych kont polskiej prawicy” – pisze Julius Geiler w „Tagesspieglu”.

Zdjęcia i filmy „żyją dzięki podpisom”, których celem – zdaniem dziennika – jest wywołanie skandalu politycznego i emocjonalnego oburzenia.

Visegrad24 i zasięgi milionowe

Na przykładzie konta Visegrad24 widać, jak potężne mogą być zasięgi tego typu materiałów. Konto, działające jako platforma informacyjna, opublikowało na początku lipca nagranie z niemieckimi policjantami rzekomo wykonującymi obraźliwy gest. Wideo opatrzono niezweryfikowanym komentarzem – materiał obejrzało ponad trzy miliony użytkowników. „W komentarzach była mowa o wypowiedzeniu Polsce wojny” – relacjonuje Geiler.

Absurdalna eskalacja

Do dalszej eskalacji doszło, gdy materiał powieliło lewicowe niemieckie konto UnionWatch, pisząc: „Niemieccy policjanci próbują nielegalnie przekroczyć polską granicę, aby wyładować tam ludzi. Nic dziwnego, że polski rząd jest wkurzony”.

W efekcie spór wokół nagrań nabrał nie tylko wymiaru politycznego, ale również symbolicznego. Jak zauważa „Tagesspiegel”, narracja w mediach społecznościowych zaczęła przyjmować cechy historycznej analogii – internauci coraz częściej porównują obecną sytuację do agresji Trzeciej Rzeszy na Polskę w 1939 roku.

Dezinformacja i pamięć historyczna

Tego rodzaju porównania – według autora materiału Juliusa Geilera – trafiają na podatny grunt, ponieważ antyniemieckie nastroje są w polskim dyskursie prawicowym obecne od lat. – Polska prawica od dawna prezentuje postawę antyniemiecką – twierdzi Geiler.

Dziennik przypomina choćby wydarzenia z Marszu Niepodległości w 2021 roku, podczas którego spalono niemiecką flagę. Nikt nie próbował temu zapobiec; przeciwnie – scena została nagrana przez uczestników i szeroko rozpowszechniona w sieci. „Trudno się dziwić, że sytuacja na niemiecko-polskiej granicy stała się dogodną okazją do kolejnej kampanii polskiej prawicy” – czytamy w „Tagesspieglu”.

Główne media trzymają dystans

Jak zaznacza autor, zarzuty wobec niemieckiej policji pojawiają się niemal wyłącznie w mediach społecznościowych. W renomowanych polskich redakcjach – zarówno konserwatywnych, jak i liberalnych – temat migracji na granicy z Niemcami jest obecny, ale bez udziału w kampanii insynuacji i dezinformacji.


REDAKCJA POLECA

script type=’text/Javascript’>

 


„Ja tu jeszcze wrócę”. Kulisy burzliwego przemówienia Andrzeja Dudy do ambasadorów

Zamiast dyplomatycznego przesłania – polityczny manifest. Przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy podczas zamkniętego spotkania z ambasadorami 8 lipca odbiło się szerokim echem. Padły słowa, które zaskoczyły uczestników: „Ja tu jeszcze wrócę”. W tle: konflikt kompetencyjny z MSZ i napięcia wewnątrz struktur państwa.

Fot. Marek Borawski / KPRP, prezydent.pl

Zaskoczenie zamiast strategii

8 lipca 2025 roku w Warszawie odbyło się coroczne, zamknięte spotkanie prezydenta z kierownikami polskich placówek dyplomatycznych. Według relacji Wirtualnej Polski, potwierdzonych przez sześć niezależnych źródeł, przemówienie Andrzeja Dudy miało charakter politycznego wystąpienia, a nie analizy strategicznej.

Zamiast merytorycznego podsumowania priorytetów polskiej dyplomacji, uczestnicy usłyszeli ostre, emocjonalne przemówienie, zakończone zdaniem: „Ja tu jeszcze wrócę!”

To właśnie te słowa, wypowiedziane przez prezydenta pod koniec jego drugiej kadencji, wywołały największe poruszenie wśród uczestników i komentatorów. Wielu odebrało je jako zapowiedź powrotu Andrzeja Dudy na scenę polityczną – być może w roli przyszłego premiera.

Napięcia z MSZ i personalne aluzje

Treść wystąpienia zawierała również otwartą krytykę działań Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a szczególnie polityki kadrowej prowadzonej przez ministra Radosława Sikorskiego. Duda miał wyrażać rozczarowanie sposobem nominacji ambasadorów oraz zarzucać części dyplomatów brak lojalności wobec państwa.

Według jednego z uczestników, prezydent posłużył się mocnym sformułowaniem: „Niektórzy kandydaci na ambasadorów wygłaszali paszkwile na Polskę – to otarło się o zdradę.”

W wypowiedziach pojawiły się również odniesienia do Konferencji Ambasadorów RP, która w przeszłości krytykowała zarówno politykę rządu PiS, jak i Pałacu Prezydenckiego.

Sikorski odpowiada: „To nieprawda”

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski był obecny na spotkaniu i – jak podają źródła WP.pl – od razu odniósł się do zarzutów prezydenta. Określił je jako totalnie nieprawdziwei przypomniał, że ograniczenie kompetencji głowy państwa w procesie mianowania ambasadorów wynika z nowelizacji ustawy autorstwa PiS, którą sam Duda podpisał.

Sikorski podkreślił również, że obecna procedura uzgadniania kandydatów odbywa się z udziałem Pałacu Prezydenckiego – zgodnie z zasadami przyjętymi jeszcze za poprzedniej władzy.

Napięta atmosfera i milczenie sali

Według relacji kilku uczestników, atmosfera w sali była wyraźnie napięta. Po wystąpieniu Dudy zapanowało milczenie, a nieliczne oklaski pochodziły głównie od dyplomatów blisko związanych z Kancelarią Prezydenta. Przemówienie określano jako skrajnie emocjonalne i bezprecedensowe w historii podobnych spotkań.

– Zamiast merytoryki było polityczne rozliczenie – mówi jeden z rozmówców portalu Onet.

Dyskusja w mediach społecznościowych

Informacje o spotkaniu, choć nieoficjalne, błyskawicznie przedostały się do opinii publicznej i wywołały szeroką dyskusję w mediach, a także na platformie X (dawniej Twitter). Komentatorzy polityczni i internauci dzielili się swoimi ocenami: od poważnych analiz po żartobliwe porównania prezydenta do… Terminatora.

Słowa „Ja tu jeszcze wrócę” szybko stały się przedmiotem licznych memów, a sam styl przemówienia uznano za kolejny dowód na narastające napięcia między Pałacem Prezydenckim a rządem Donalda Tuska.

Polityczny sygnał czy osobista frustracja?

Przemówienie z 8 lipca to nie tylko kontrowersyjny incydent w relacjach z MSZ, ale również sygnał o chęci powrotu Andrzeja Dudy do aktywnej roli po zakończeniu kadencji.

DF, thefad.pl, Źródło: WP.pl, Onet, Radio ZET

 


Prokuratura ściga Manowską: Historyczny wniosek o uchylenie immunitetu prezes SN

Sprawa Małgorzaty Manowskiej to jeden z najgłośniejszych tematów dnia w polskich mediach. Jej konsekwencje mogą być dalekosiężne – nie tylko dla samej Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, ale też dla architektury polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Małgorzata Manowska. Fot. screen shot, youtube

16 lipca 2025 roku Prokuratura Krajowa złożyła dwa formalne wnioski o uchylenie immunitetu Manowskiej – jako Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego oraz Przewodniczącej Trybunału Stanu. To efekt śledztwa wszczętego we wrześniu 2024 roku, po zawiadomieniach złożonych m.in. przez członków Trybunału Stanu i pełnomocników sędziego Pawła Juszczyszyna.

Wnioski skierowano równolegle do dwóch organów – Izby Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego oraz do Trybunału Stanu. Ten drugi to specjalny organ konstytucyjny, który może sądzić osoby pełniące najwyższe funkcje w państwie. Manowska jako sędzia i przewodnicząca Trybunału korzysta z tzw. podwójnego immunitetu, który chroni ją przed pociągnięciem do odpowiedzialności bez zgody obu instytucji.

To pierwszy przypadek w historii III RP, gdy prokuratura wnioskuje o uchylenie immunitetu urzędującej Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego.

Zarzuty wobec Manowskiej

Prokuratura zamierza postawić Małgorzacie Manowskiej trzy zarzuty o charakterze urzędniczym. Pierwszy dotyczy przekroczenia uprawnień – jako przewodnicząca Kolegium SN miała uznać za ważne 24 uchwały podjęte między październikiem 2021 a lipcem 2022 roku, mimo że nie było kworum. Milczenie części członków Kolegium potraktowano jako „wstrzymanie się od głosu”, co umożliwiło przyjęcie uchwał.

Drugi zarzut odnosi się do niedopełnienia obowiązków – Manowska nie zwołała posiedzenia pełnego składu Trybunału Stanu, mimo że 20 marca 2024 roku sześciu jego członków złożyło formalny wniosek. Posiedzenie nie odbyło się w ustawowym terminie 45 dni.

Trzeci zarzut dotyczy niewykonania prawomocnego orzeczenia. Chodzi o brak publikacji na stronie SN informacji o wstrzymaniu zawieszenia sędziego Pawła Juszczyszyna, do czego obligowało Manowską postanowienie Sądu Okręgowego w Olsztynie. Według prokuratury działania te nie były przypadkowe – stanowiły świadome decyzje administracyjne.

Procedura uchylenia immunitetu

Małgorzata Manowska objęta jest podwójnym immunitetem – jako sędzia SN oraz przewodnicząca Trybunału Stanu. W związku z tym konieczne było złożenie dwóch osobnych wniosków. Dopiero pozytywne decyzje obu instytucji umożliwią formalne postawienie zarzutów.

Rzecznik Prokuratury Krajowej, Przemysław Nowak, podkreślił, że decyzję o złożeniu wniosków podjęto dopiero po zakończeniu przez SN badania ważności wyborów parlamentarnych, by uniknąć zarzutów o wpływ na proces demokratyczny. Samo śledztwo trwa od września 2024 roku i opiera się na zawiadomieniach obywatelskich oraz instytucjonalnych.

Kontekst ustrojowy

Małgorzata Manowska została powołana na stanowisko I prezes Sądu Najwyższego przez prezydenta Andrzeja Dudę w maju 2020 roku. Wcześniej, w 2007 roku, pełniła funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, gdy resortem kierował Zbigniew Ziobro. W ostatnich latach jej nazwisko wiązano głównie z kontrowersyjną reformą sądownictwa wdrażaną przez środowisko ministra sprawiedliwości.

Choć jej kadencja kończy się dopiero w 2026 roku, od miesięcy pojawiały się głosy krytyczne – zarówno ze strony środowisk sędziowskich, jak i organizacji pozarządowych oraz instytucji europejskich. Obecne wnioski mogą otworzyć drogę do przełamania dotychczasowej nietykalności najwyższych funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości.

Głos w dyskusji

Sprawa natychmiast wywołała silne reakcje. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar zapewnił, że działania prokuratury są efektem konkretnych zawiadomień, a nie elementem gry politycznej. Zupełnie innego zdania jest rzecznik SN prof. Aleksander Stępkowski, który określił działania śledczych jako próbę destabilizacji sądownictwa.

W obronie Manowskiej wystąpiło stowarzyszenie „Prawnicy dla Polski”, nazywając sprawę „aktem politycznego terroru”. Z kolei sędzia Dorota Zabłudowska z Iustitii stwierdziła, że „sprawa Manowskiej pokazuje, jak daleko zaszły nadużycia wewnątrz Sądu Najwyższego – nie tylko prawne, ale i etyczne”.

Helsińska Fundacja Praw Człowieka wezwała w oświadczeniu do „pełnej przejrzystości procedur” i unikania nacisków politycznych na sędziów rozpatrujących sprawę.

Co dalej?

Oba wnioski – do SN i do Trybunału Stanu – muszą zostać formalnie rozpoznane. Choć procedury nie mają ustawowych terminów, presja opinii publicznej może przyspieszyć decyzje. Jeśli oba organy wyrażą zgodę, prokuratura będzie mogła oficjalnie postawić zarzuty.

W szerszym wymiarze sprawa ta może wyznaczyć nowy standard odpowiedzialności konstytucyjnej i urzędniczej. To również test dla instytucji sądowych – czy są w stanie rozliczać własne środowisko, gdy stawką są nie tylko przepisy, ale zaufanie publiczne.

DF, thefad.pl


Ułaskawienie Bąkiewicza: Duda rozgrzewa Polskę do czerwoności na finiszu kadencji

15 lipca 2025, Warszawa – Andrzej Duda, na kilka tygodni przed końcem drugiej kadencji, podpisał akt łaski wobec Roberta Bąkiewicza – nacjonalistycznego aktywisty i byłego lidera Marszu Niepodległości. Ułaskawienie dotyczy wyłącznie darowania kary ograniczenia wolności w postaci prac społecznych. Pozostałe elementy wyroku – w tym 10 tys. zł nawiązki oraz obowiązek ogłoszenia wyroku – pozostają w mocy. Decyzja wywołała falę oburzenia, ostrą krytykę polityczną i emocjonalne reakcje opinii publicznej.

Fot. screen shot / youtube

Skazanie i przebieg sprawy

Bąkiewicz został prawomocnie skazany w listopadzie 2023 roku za naruszenie nietykalności cielesnej Katarzyny Augustynek, znanej jako „Babcia Kasia”, podczas demonstracji Strajku Kobiet w 2020 roku. Wyrok obejmował m.in. rok ograniczenia wolności, grzywnę oraz koszty postępowania. Do chwili ułaskawienia żadna z kar nie została wykonana.

Decyzję o ułaskawieniu Duda podpisał 11 lipca, co potwierdziła rzeczniczka Prokuratora Generalnego, Anna Adamiak. Kancelaria Prezydenta uzasadniła ją „pozytywną opinią środowiskową” i „ustabilizowanym trybem życia”. Nie ujawniono jednak żadnych szczegółów postępowania, zasłaniając się jego niejawnością.

Krytyka, gniew, oskarżenia

Premier Donald Tusk napisał wprost: „Jest to polityczny sygnał, że ta ekipa, razem z Nawrockim, Kaczyńskim i Braunem, nie cofnie się przed niczym, byle odzyskać władzę.”

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (Lewica) mówiła o „zacieśnianiu więzi patoprawicy z PiS” i sugerowała inspirację Jarosławem Kaczyńskim. Adam Bodnar, Prokurator Generalny, ocenił, że prezydent „podważył społeczne poczucie sprawiedliwości”. „Prezydent RP ma konstytucyjne prawo łaski i należy je respektować. – napisał Bodnar – „Uważam jednak, że ułaskawienie R. Bąkiewicza, winnego dokonania bulwersującego przestępstwa – co stwierdziły sądy obu instancji – godzi w społeczne poczucie sprawiedliwości. Zwłaszcza na tle czynów i wypowiedzi skazanego, które obserwujemy także w ostatnich dniach. Jest to kolejny gest Prezydenta pokazujący jego prawdziwą twarz jako osoby, która zamiast stać na straży Konstytucji RP, regularnie podważa jej podstawowe wartości. Szkoda tylko wielomiesięcznej pracy i zaangażowania prokuratorów i sędziów, którzy doprowadzili do udowodnienia winy i w efekcie – skazania R. Bąkiewicza.” – dodał

Równie ostro wypowiadali się inni politycy i komentatorzy. Gen. Stanisław Koziej w rozmowie z Polsat News ocenił, że prezydent „skompromitował instytucję prawa łaski, używając jej do celów politycznych”. Joanna Scheuring-Wielgus w wypowiedzi dla Radia ZET nazwała Roberta Bąkiewicza „kryminalistą zrzucającym kobiety ze schodów”, a Maciej Konieczny (Razem) w rozmowie z OKO.press określił ułaskawienie jako „symbol partyjniactwa i wstydu”.

Z kolei sam Bąkiewicz przedstawił się jako ofiara politycznych sądów, dziękując prezydentowi za „obronę ładu i zasad”. Jego zwolennicy w mediach społecznościowych mówili o „politycznych prześladowaniach”, przeciwnicy – o „haniebnym końcu marnej prezydentury”.

Kontekst polityczny i publiczny wydźwięk

Ułaskawienie wpisuje się w ciąg kontrowersyjnych gestów prezydenta Dudy podjętych w ostatnich miesiącach urzędowania – takich jak ułaskawienie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. W ocenie komentatorów to próba mobilizacji radykalnego elektoratu prawicy i polityczny hołd złożony najbardziej radykalnym środowiskom.

Brak przejrzystości postępowania, brak skruchy ze strony Bąkiewicza, a także rażący charakter przestępstwa (przemoc wobec starszej kobiety podczas manifestacji) sprawiają, że sprawa ta rezonuje wyjątkowo silnie, także poza tradycyjnymi podziałami partyjnymi.

Polaryzacja i konsekwencje

Ułaskawienie Roberta Bąkiewicza staje się symbolem upolitycznienia prawa łaski i jego oderwania od idei sprawiedliwości. Krytycy mówią o końcu autorytetu prezydentury jako instytucji, która miała stać na straży porządku konstytucyjnego.

Dla części opinii publicznej to kolejny dowód na instrumentalne traktowanie prawa – i na to, że dla ludzi bliskich władzy obowiązują inne standardy. Dla zwolenników – gest odwagi wobec „politycznego polowania na patriotów”.

Decyzja prezydenta nie kończy tej sprawy. Ułaskawienie Bąkiewicza już teraz kształtuje polityczny pejzaż – będzie powracać w debatach publicznych, kampaniach wyborczych i analizach przyszłości instytucji prezydentury w Polsce.

DF, thefad.pl / Źródło: PAP, Onet, Polsat News

 


Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję