Szukaj w serwisie

×
5 kwietnia 2020

Andrzej Saramonowicz: Jeśli Kaczyński coś czuje, to wyłącznie zazdrość wobec tych, którzy potrafią być szczęśliwi

Andrzej Saramonowicz

Andrzej Saramonowicz

W dobie pandemii 2020, która z dnia na dzień usuwa Polakom grunt spod nóg, destrukcyjna emocjonalność Jarosława Kaczyńskiego nabiera coraz bardziej przerażającej wyrazistości.

 

Nie jest prawdą wieść gminna, jakoby Jarosław Kaczyński był pozbawiony uczuć. On nosi w sobie całą paletę emocji, które charakteryzują ludzkie monstra. Nawet śmierć brata potrafił przerobić na paliwo do własnej kampanii prezydenckiej, a potem do systematycznego niszczenia fundamentów polskiej demokracji. Ostatnie stadia owego niszczenia dzieją się właśnie teraz na naszych oczach. Wszelako w 2020 Kaczyński już śmielej rozwija skrzydła i wykorzystuje do swoich osobistych politycznych celów śmierć powszechną, przyniesioną przez światową epidemię.

Trzeba uczciwie przyznać, że w dekadzie od katastrofy smoleńskiej do koronawirusa prezes PiS-u sprytnie pobudował swoją dyktaturę - wziął wszystko, za nic nie płacąc. To przecież inni (gdy jego reżimkowi, który w tych dniach Kaczyński chce przerobić w reżim, powinie się noga) poniosą karną odpowiedzialność: ci, którzy mu w swoim oddaniu i głupocie od lat antykonstytucyjne działania żyrują, i których podpisy widnieją na niezgodnych z prawem dokumentach i rozporządzeniach. Znamy ich dobrze, nie ma powodu teraz wymieniać nazwisk. Dali się wkręcić jak najgłupsi na świecie gangsterzy, którzy w trakcie napadu na kantor pościągali - na polecenie szefa, kierującego napadem przez radio - kominiarki, by dopiero po chwili spostrzec, że u sufitu wiszą kamery. Od tamtej chwili ich los zależy już wyłącznie od niego, tak się właśnie bowiem podpisuje cyrografy w bajkach pisanych współcześnie.

Nie zapominaj jednak, mój Czytelniku, że od pięciu lat politycznie nic w tym kraju nie dzieje się poza wolą Jarosława Kaczyńskiego. I przede wszystkim, że emocjonalnie ten człowiek postrzega życie całkiem inaczej niż ja czy ty. I że nigdy nie zbudował niczego, co wykiełkowałoby z miłości i na niej wzrastało.

Nie zapominaj też, że dzięki tajnym służbom, które zbudował w tzw. IV RP, Kaczyński wie o nas, Tobie i mnie, wszystko. A jeśli jeszcze nie wie, to może wiedzieć, jeśli tylko zapragnie. Może czytać Twoje i moje mejle i czaty, podsłuchiwać nasze rozmowy, także te najintymniejsze, dotyczące tego, jak i kogo kochasz. A co my wiemy o nim - człowieku, który chce decydować o Twoim i moim dziś i jutro? Czy wiemy jak kocha, kogo kocha, a przede wszystkim - czy kiedykolwiek w ogóle potrafił kochać? Nie.

Pomijając hagiograficzne mity propagandowe o głębokich uczuciach w rodzinie Kaczyńskich (z wyłączeniem skazanego na orwellowski niebyt Rajmunda Kaczyńskiego, ojca Lecha i Jarosława), nie wiemy o konstruktywnych emocjach Kaczyńskiego zgoła nic. Od lat o naszym polskim losie - o losie blisko czterdziestu milionów ludzi! - decyduje człowiek, który ujawnia wyłącznie uczucia destrukcyjne. Człowiek, któremu miłość jawi się wyłącznie jako wstydliwa słabość, z której należy się jak najszybciej otrząsnąć.

Przyglądając się uważnie Kaczyńskiemu od przeszło dekady okiem bardziej pisarza niż politologa (to drugie interesuje mnie o wiele mniej), nie mam wątpliwości, że ów emocjonalny gad, który przez całe swoje uczuciowe życie leżał pancerzem do dołu , nie pozwoli sobie dziś, czyli na starość, gdy szylkret obojętności utwardził mu się na grzbiecie nakładką wielu warstw, na jakiekolwiek dobrosercowe miazmaty. Na próżno zatem oczekujesz od niego jakiejkolwiek empatii. Jeśli Kaczyński coś czuje, to wyłącznie zazdrość wobec tych, którzy potrafią być szczęśliwi.

Wspominam empatię, bo w chwilach zagrożeń (a pandemia jest zagrożeniem) wyglądamy jej bardziej niż w czasach leniwego dobrostanu.

Owszem, wiadomo, nadmierna empatia polityków bywa chwilami kłopotliwa dla społeczeństw, którymi władają, ale nawet gdy tak się dzieje, nie przestaje być zrozumiała. Myślę teraz przede wszystkim o postawie Angeli Merkel z 2015 roku. Kanclerz Niemiec wyszła wówczas z roli chłodnego polityka (z której chyba nie powinna zbyt łatwo wychodzić) i rozłożywszy po matczynemu ręce zaprosiła do kraju setki tysięcy znękanych losem uchodźców. I nawet jeśli od swojej przywódczyni spora część Niemców oczekiwała wówczas bardziej powściągliwych reakcji, to większość obywateli rozumiała ów szlachetny poryw serca.

Jak w tym czasie zachowywał się Jarosław Kaczyński? Z mównicy polskiego parlamentu opowiadał o tych samych uchodźcach jako o rzekomych roznosicielach pasożytów. To również było wyjście z roli chłodnego polityka, ale w jakże odmienną od niemieckiej kanclerz stronę. W rolę podłości, która zaczęła się namnażać wówczas w sercach wielu Polaków jak wirus. Ten wirus jest naszą polską pandemią, która toczy duchowość narodu od kilku lat.

I Merkel, i Kaczyński ujawnili w 2015 prawdę o zawartości swoich serc.

W dobie pandemii 2020, która z dnia na dzień usuwa Polakom grunt spod nóg, destrukcyjna emocjonalność Jarosława Kaczyńskiego nabiera coraz bardziej przerażającej wyrazistości. Tysiące ludzi jest chorych, codziennie zwielokrotnia się w Polsce liczba zmarłych, a liczba tych, którzy stracili pracę lub za moment ją stracą, liczona jest już w setki tysięcy itp. itd. Czy znacie jednak choć jedną wypowiedź prezesa partii rządzącej, która świadczyłaby o tym, że te wszystkie tragedie robią na nim jakiekolwiek wrażenie? Ja nie znam. Widzę za to, że zajmują go wyłącznie gry polityczne, mające przedłużyć działania systemu, który pozwoli mu dalej kierować krajem (to znaczy naszym losem) za pośrednictwem wcześniej uruchomionych kukieł.

Wiem, że ludzkie uczucia to przestrzeń wielowymiarowa i nieoczywista. Ale dziś - kiedy mając na jednej szali nasze życia, zdrowie, bezpieczeństwo i pomyślność, a na drugiej możliwość wzmocnienia swojej politycznej, nieformalnej władzy, prezes PiS-u interesuje się wyłącznie tym drugim! - inaczej postrzegam osobliwą historię sprzed lat, która rzekomo miała dowodzić wrażliwości Kaczyńskiego. Jak wszyscy pamiętamy - bo było to wspominane nie raz, nie dwa - po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego jego brat, chcąc oszczędzić szoku schorowanej matce, tygodniami fałszował dla niej gazety i utrzymywał ją w przekonaniu, że drugi syn żyje. Sprzedawano nam przed laty tę anegdotkę, by ocieplić wizerunek "demiurga z Nowogrodzkiej". Czyż jednak w czas pandemii, której skutki boleśnie odczuwamy jako wielomilionowa wspólnota obywatelska, nie należy na tę historię spojrzeć inaczej?

Przecież dziś także wobec nas (podobnie jak wówczas wobec swojej matki), Kaczyński ustanawia się - mocą własnego nadania! - jako człowiek istniejący ponad porządkiem dziejowym i moralnym. W ramach rzekomego dobra, którego granice sam arbitralnie wyznacza, oszukuje w 2020 cały naród, tak jak robił to w 2010 z Jadwigą Kaczyńską. Nadawszy sobie prawem kaduka prawo do łamania wszelkich reguł, uznaje, że może je łamać, jak mu się tylko umyśli. A każdemu, kto się owemu łamaniu reguł spróbuje przeciwstawiać, już wkrótce dostanie się od niego łatka roznosiciela pasożytów.

Andrzej Saramonowicz



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: