Marcin Zegadło - poeta, publicysta
W związku z Państwa zdziwieniem, że na przestrzeni tygodnia, tyle zajęć z religii, chciałbym jedynie zauważyć, że jak na obecną pozycję Kościoła Katolickiego w polskim życiu społeczno-politycznym jest to ilość godzin skromna i nie można Kościołowi, ani polskiej szkole czynić z tego zarzutu
W związku z rozpoczęciem roku szkolnego sypią się na FB pełne oburzenia statusy: Że jak to? Dziecko ma dwie religie w tygodniu, że do czego to podobne, że skandal.
Decyzja o posyłaniu dziecka na religię należy do rodziców. To oczywiste i nie zamierzam nikogo do niczego namawiać. Mój syn zamiast dwóch religii w tygodniu ma na przykład dwa „okienka”, a wkrótce uczestniczył będzie w zajęciach z etyki. Ale to mój syn. Nasza sprawa. Ja w tej sprawie nie uprawiam świętego oburzenia.
W związku z Państwa zdziwieniem, że na przestrzeni tygodnia, tyle zajęć z religii, chciałbym jedynie zauważyć, że jak na obecną pozycję Kościoła Katolickiego w polskim życiu społeczno-politycznym jest to ilość godzin skromna i nie można Kościołowi, ani polskiej szkole czynić z tego zarzutu. Biorąc pod uwagę ilość wiernych udających się w niedzielę na msze święte, ilość polskich rodzin przyjmujących księdza z kolędą oraz ilość pogrzebów, podczas których księża wygłaszają nad trumną zmarłego biblijne sentencje, lekcje religii powinny odbywać się codziennie i to w ilości, co najmniej dwóch godzin lekcyjnych, najlepiej na początku dnia oraz na jego zakończenie. Wtedy przynajmniej przeciętny Polak/Polka dowiedzieliby się, w co wierzą. Obecnie jest z tym pewien kłopot.
Uważam, po prostu, że każdy ma taką ilość godzin religii, na jaką zasługuje. Skoro więc posyłamy na katechezę, „żeby dziecko nie miało później problemów”, posyłamy do sakramentów – „żeby nie było potem kłopotów”, śluby kościelne bierzemy na potęgę, bo przecież „taki ślub kościelny to jest dopiero przeżycie, to jest moc wzruszeń, biała suknia i welon”, wreszcie idziemy do ziemi w towarzystwie katolickich kapłanów i rozmodlonych krewnych, trudno się dziwić, wobec tego, że ci, którzy są po tamtej stronie, upychają tej katechezy ile się da i gdzie się da. Trudno się dziwić, że wliczać ją chcą do średniej ocen, a i pomysły o maturalnym egzaminie z religii również pojawiały się i pojawiać się będą. Dlaczego nie? Skoro wszyscy tak się do tego Kościoła garną, to w czym problem.
W związku z tym, zamiast się dziwić i oburzać, rozejrzyjcie się Państwo wokół siebie. Posłuchajcie takich klasyków gatunku jak Jędraszewski, Gądecki, Depo, a ostatnio ksiądz Długosz, który w Telewizji Trwam opowiadał dzieciom o dobroci tej władzy, o 500+ i miłości, którą ta władza ukochała ten kraj, wszystkie polskie rodziny i o tym, jak nas teraz będzie po bożemu przybywało.
Przyjrzyjcie się Państwo bacznie poczuciu bezkarności polskiego kleru katolickiego, jego pysze i luksusom, w których się pławi. Uświadomcie sobie również, że dzieje się tak między innymi z powodu waszej (naszej?) bierności, waszego godzenia się, odwracania wzroku oraz nieśmiertelnego, wiecznie żywego, tu cytat: „Nasz ksiądz taki nie jest, my mamy fajnego księdza”, a na końcu, po tym wszystkim, zastanówcie się Państwo, czy rzeczywiście dwie godziny religii tygodniowo to jest, w związku z tym, naprawdę aż tak dużo.
Skoro już chodzicie Państwo na msze niedzielne, uczestniczycie w życiu Kościoła, nie oczekujcie, że lekcja religii odbywała się będzie raz na dwa tygodnie. Należy być konsekwentnym. Czyż nie?
Kościół to nie jest taki sobie usługodawca. To nie jest zakład fryzjerski albo sieć zakładów. To jest, proszę Państwa, wiecznie głodna i zachłanna roślina. Jeśli wy udajecie się po coś do Kościoła, bądźcie pewni, że i Kościół zjawi się u was po to, co mu się należy, a przyjdzie jak po swoje. I słusznie.
Marcin Zegadło