Szukaj w serwisie

×
2 sierpnia 2024

Wanda Traczyk-Stawska: Wojna zawsze niesie ze sobą nienawiść do wroga

Jacek Lepiarz

Wanda Traczyk-Stawska, ps. „Pączek” walczyła z bronią w ręku w Powstaniu Warszawskim przeciwko niemieckim okupantom. Dziś opowiada się za współpracą polsko-niemiecką, aby chronić Europę przed agresją ze strony Rosji.

Wanda Traczyk-Stawska, uczestniczka Powstania Warszawskiego, członkini AK, psycholożka, działaczka społeczna.

DW: Uczestniczyła Pani w antyniemieckiej konspiracji na długo przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Czym kierowała się Pani, podejmując taką niecodzienną dla nastolatki decyzję?

Wanda Traczyk-Stawska: Potrzebą zemsty w odpowiedzi na niemieckie okrucieństwa. To, niestety, przykre uczucie, ale ono było w nas. Nie do wytrzymania było to, że kazano patrzeć nam, warszawiakom, jak rozstrzeliwują Bogu ducha winnych ludzi, bo to byli tylko zakładnicy. Chciałam mieć świadomość, że nie jesteśmy bezbronni, że nie mają prawa nas traktować jak podludzi.

Które wydarzenie z czasów niemieckiej okupacji szczególnie zapadło Pani w pamięć?

– Byłam we wrześniu 1939 r. świadkiem takiego okrucieństwa, o którym do dzisiaj nie mogę zapomnieć, które stale do mnie wraca.

Bomba uderzyła w sąsiedni dom. Z tego domu wybiegła kobieta z niemowlęciem. Niemcy, którzy widzieli doskonale, bo tam był prześwit, że biegnie kobieta z maleńkim dzieckiem, specjalnie strzelali do tego dziecka, nie do kobiety. Dziecko się rozpadło, a ją kula trafiła w rękę. To był ten widok, który spowodował, że ja koniecznie chciałam dalej walczyć.

Wstąpiła Pani do Szarych Szeregów. Na czym polegała Pani konspiracyjna działalność?

– Byłam już przed wojną w harcerstwie. Miałam swój zastęp dziewczęcy. Harcerstwo zeszło do podziemia jako Szare Szeregi bardzo szybko. Drużynowa nie pozwalała nam na walkę z bronią. Mieliśmy się uczyć, chodzić na komplety. Uprawialiśmy mały sabotaż: malowaliśmy na ścianach domów szubienice ze swastyką, na skrzynkach pocztowych odciskaliśmy Orła Białego. Później do Polaków, którzy wydawali ludzi z konspiracji i Żydów, nosiłam warunkowe wyroki śmierci.

1 sierpnia 1944 r. rozpoczyna się powstanie. Jest Pani najpierw łączniczką, a potem walczy z bronią w ręku. Jakie nastroje panują w tych dniach w Warszawie?

– W domu zostawiłam dwie młodsze siostry. Zostały same, ponieważ ojciec i brat też poszli do powstania, a mama już nie żyła. Obiecałam im, że za trzy dni wrócę. Chciałam, żeby powstanie trwało trzy dni, a walki trwały 63 dni.

Boże mój, tak mi przykro, że teraz nie ma flag. 1 sierpnia 1944 r. we wszystkich bramach były biało-czerwone flagi. Ludzie stali na ulicach i płakali. To było wielkie święto i wielka radość. Uważam, że prawdziwym bohaterem nie było wojsko, tylko cywile – mieszkańcy Warszawy. Gdyby tego zażądali, musielibyśmy skapitulować po trzech czy pięciu dniach. Ale nie zażądali kapitulacji, chociaż ich cierpienia były niewspółmierne do naszych.

Czy wraz z upływem czasu to poparcie nie spadało, nie zmieniało się w gniew?

– Bardzo się bałam, gdy szliśmy do niewoli, że będą na nas pluć, będą krzyczeć, żeśmy zniszczyli Warszawę, że tyle ludzi zginęło, a oni tylko stali i płakali.

Nie ukrywała Pani nienawiści do Niemców, ale powiedziała Pani w jednym z wcześniejszych wywiadów, że dopiero podczas walki zrozumiała Pani, że Niemcy to też ludzie.

– To prawda. Byłam zła na sanitariuszki, że traktują tak samo rannych Niemców, jak Polaków, że „marnują” środki opatrunkowe dla wrogów. W późniejszym czasie tych środków opatrunkowych brakowało.

A kiedy zobaczyła Pani w niemieckich żołnierzach ludzi?

– Moja rola w tym czasie polegała na rzucaniu granatów w biegnących pod oknami Niemców. Te granaty ich rozszarpywały. W pewnym momencie Niemcy wywiesili białą flagę, prosząc o przerwę w walce i możliwość zabrania rannych. Wtedy właśnie wyjrzałam i zobaczyłam, co te granaty robią z ludzi. Po raz pierwszy zobaczyłam w Niemcach ludzi – cierpiących, wyjących z bólu, w kawałkach.

Jak żołnierz strzela, to widzi przed sobą wroga, ale to jest w pewnej odległości. A gdy jest się blisko i widać, co ten granat zrobił, to jest inaczej.

Czy te koszmary wojenne powracają do Pani w snach?

– Jeden motyw powracał często. Podczas ataku Niemców kolega poprosił mnie o pożyczenie broni, bo jego pistolet maszynowy się zaciął. Następnie wysłał mnie na rozpoznanie, co dzieje się na prawym skrzydle. Poszłam z jego zablokowanym pistoletem i wpadłam w korytarzu na Niemca. Byłam pewna, że zginę, bo rzucił we mnie granatem, a ja byłam sparaliżowana ze strachu. Dopiero kiedy trzonek granatu uderzył w mój but, ocknęłam się i uciekłam. Od tamtej pory często śni mi się, że Niemcy podchodzą pod moje okno, a mój pistolet się zaciął. Budziłam się zlana potem i przerażona. Koszmar.

Po kapitulacji była Pani więziona w niemieckich obozach. Z ostatniego, w Oberlangen wyzwoliły Panią w kwietniu 1945 r. oddziały gen. Maczka. Jak traktowano Panią w tych obozach?

– Niemcy dotrzymali podpisanej umowy, co się im nie zdarzało, dlatego że zaraz oni mieli być jeńcami. Gdyby nie to, prawdopodobnie by nas rozstrzeliwali jak wcześniej.

Po wojnie przezwyciężyła Pani nienawiść do Niemców, a ostatnio stała się Pani gorącą orędowniczką porozumienia polsko-niemieckiego. Jak doszło do tej przemiany?

– Wojna zawsze niesie ze sobą nienawiść do wroga. Żeby zabijać, trzeba mieć świadomość, że ten ktoś ciebie zabije, jeśli ty jego nie zabijesz. Zabijanie nie jest proste, szczególnie gdy jesteś młodym myślącym człowiekiem, który wie, że ten po przeciwnej stronie ma być może żonę, dzieci, że jest młody tak jak ja.

O tym się nie myśli, ale gdy czasami stanie się oko w oko, to obie strony się odwracają, bez strzału. Ja miałam takie zdarzenie. Patrzyliśmy na siebie i oboje uciekliśmy, nie strzelając do siebie, chociaż mieliśmy broń.

Uważa Pani, że należy zostawić przeszłość za sobą i myśleć o przyszłości?

– Przede wszystkim jestem za tym, żeby nigdy więcej nie było wojny. Żeby wszyscy ludzie na świecie zrozumieli, że są sobie potrzebni, bo razem mogą zrobić wiele dobrych rzeczy – to korzyść dla obu stron, jeżeli umiemy się przyjaźnić i wymieniać dokonaniami. Stajemy się bogatsi.

Czy powinniśmy domagać się od Niemców zadośćuczynienia za zbrodnie i straty materialne?

– Uważam, że nie możemy żądać od nich stale, żeby płacili za to, co zrobili ich dziadkowie, a teraz to już pradziadkowie. Powinniśmy się z Niemcami umieć dobrze porozumiewać i razem działać, aby zabezpieczyć Europę przed Rosją. Bo to Rosja jest teraz bardzo niebezpiecznym agresorem.

REDAKCJA POLECA

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję