Raczej był przyjacielem. Jak byliśmy gdzieś razem na obiedzie i tam zawsze się wygłasza jakieś mowy to mówił: “Daj spokój, nie będziemy tego robić, pogadajmy“. A więc był luzakiem. Nazwałbym go luzakiem i to mu też dostarczało sympatii. Także ja go lubiłem i lubiłem jego proste zagrywki - wspomina Lech Wałęsa.
Deutsche Welle: Czy Helmut Kohl był dla Pana Prezydenta bardziej przyjacielem czy raczej politycznym partnerem?
Lech Wałęsa: Raczej był przyjacielem. Jak byliśmy gdzieś razem na obiedzie i tam zawsze się wygłasza jakieś mowy to mówił: “Daj spokój, nie będziemy tego robić, pogadajmy“. A więc był luzakiem. Nazwałbym go luzakiem i to mu też dostarczało sympatii. Także ja go lubiłem i lubiłem jego proste zagrywki.
DW: A pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie? Albo takie, które szczególnie zapadło Panu w pamięć?
LW: Jedno pamiętam i do końca życia nie zapomnę. Jest ono opisane w książce „Poker prezydencki“ przez Purzyckiego. Ja jeszcze byłem związkowcem, ale już był rząd Tadeusza Mazowieckiego i Kohl z delegacją rządową przyjechał do Polski z oficjalną wizytą, no i nie można było nie spotkać się z Wałęsą.
Było spotkanie gdzieś tam na Parkowej, ponieważ byłem już zmęczony i miałem mało czasu, od razu zacząłem z wysokiego „c“. Mówię: "Proszę panów, za chwilę upadnie mur berliński, za chwilę rozpadnie się Związek Radziecki. Czy panowie, jako największa siła w Europie, jesteście przygotowani na te okoliczności?" I wtedy mi odpowiedział - mnie się wydawało, że odpowiedział mi Genscher, minister spraw zagranicznych, ale Genscher mówił, że to jednak Kohl odpowiedział mi tak: „Proszę pana, chcielibyśmy mieć takie kłopoty. Za naszego życia to się nie zdarzy. Na naszych grobach wyrosną wielkie drzewa zanim to się wydarzy". No i musieli przerwać oficjalną wizytę, bo mur berliński upadł.
DW: Kohl przerwał wizytę i wrócił do Niemiec…
LW: Tak, mało tego, to było ciekawiej. Otóż bali się wracać niemieckim samolotem. Poprosili prezydenta USA, by dał im swój samolot i ten samolot przyleciał do Polski i tym samolotem dopiero wrócili do Niemiec.
DW: Panie prezydencie, a co Panów politycznie dzieliło, a co łączyło? Były punkty sporne?
LW: Problem polegał na tym, że jednak Kohl był ostrożny. Zwracał uwagę na sytuację niemiecką, co oczywiste - był kanclerzem Niemiec. Jeśli chodzi o zjednoczenie Niemiec, które się wtedy rysowało to miał trochę wątpliwości. Natomiast znów te moje spotkania, które mu udowadniały rzeczy, w które on nie wierzył, a które się układały.
W pewnym momencie Genscher powiedział na którymś spotkaniu następnym: „Panie, ja się boję z Panem rozmawiać, bo co Pan powie to wszystko się sprawdza".
Więc to wszystko pomogło mi w przekonywaniu, że się szykuje nowa sytuacja, że się szykuje zjednoczenie Niemiec i zjednoczenie Europy, o czym powiedziałem w 1981 roku na pierwszym spotkaniu z Genscherem, który przyjechał do mnie, jak byłem z oficjalną wizytą we Francji. Przyjechał, był zamaskowany, nie chciał, żeby KGB go rozszyfrowało. Zrobił to tajne spotkanie ze mną i jak mu tam powiedziałem, że zjednoczymy Niemcy, że rozwalimy Związek Sowiecki, że zjednoczymy Europę, on na mnie patrzył i pomyślał „co ten elektryk pieprzy za głupoty, co on opowiada“.
No bo to był 81 rok, a więc nie wierzył, nie wierzył w żadnym wypadku. Uważał mnie za nawiedzonego, jakiegoś tam człowieka niepoważnego, ale jak zaczęło to się sprawdzać, a zaczęło, to mówi: “Panie, ja się boję z Panem rozmawiać. Co Pan mi tu powie znów".
DW: Helmut Kohl w Niemczech bardzo polaryzował. Jaki był jego odbiór w Polsce?
LW: Trudno powiedzieć, bo Genschera na pewno uważaliśmy wtedy za największy umysł tamtego czasu, największy intelekt. Kohla raczej za sprytnego przywódcę.
DW: A pamięta Pan sytuację uznania granicy na Odrze i Nysie. Jak przebiegały te rozmowy? Kohl zwlekał z podjęciem decyzji…
LW: Tak, on miał wątpliwości i te moje spotkania i to, że przewidywałem, że Polska wiedziała, co robi, dokąd to zmierza, pozwalało mu iść jednak za polskim widzeniem i koniecznością uznania granic. Bo jeśli ja mówiłem, że zlikwidujemy wszelkie granice, to o co mu chodzi? Więc ja tak ich przekonywałem. Zresztą to prawda. Znosimy w ogóle granice w Europie, to po co mu granica polsko-niemiecka? Więc to było już widać wtedy i praktycy-politycy to widzieli.
DW: A trudno go było przekonać?
LW: Można go było przekonać, ale trzeba było popracować nad tym.
DW: Chyba raz widziałam Kohla na żywo i kiedy wchodził do jakiegoś pomieszczenia to sama jego fizyczność powodowała, że trochę przyćmiewał otoczenie…
LW: Tak, ale ja byłem ponad tym, żeby ktokolwiek mógł mnie przyćmić. Ja miałem zawsze ułożone to, co mam zrobić i niezależnie od tego musiałem zawsze osiągnąć to, co zaplanowałem. Zawsze jak się spotykał ze mną, mówił: "Już ósmą kawę wypiłem to mogę rozmawiać“. Strasznie dużo kawy pil, żeby się rozruszać. Taki wielki, masywny człowiek żeby się rozruszać, to potrzebował takiego pobudzenia. To rzeczywiście był kawał człowieka. Ale jakoś ta siła była pokojowo ustawiona, tak mi się wydawało.
DW: Panie prezydencie, dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Magdalena Gwóźdź-Pallokat / Redakcja polska
POLECAMY:
⇒ Więcej uczniów na lekcjach polskiego w Brandenburgii
⇒ Niemcy: migranci i przestępczość