Marcin Zegadło
To, co wtedy wydarzyło się w Warszawie stanowi dowód na to, że można umierać na oczach własnych sąsiadów, można spłonąć w kamienicy we własnym mieście, można zostać zamordowanym trzymając na rękach własne dziecko, kiedy gdzieś obok ludzie chodzą do pracy, kochają się, kłócą lub tak jak tamtej wiosny, szykują się do świąt
19 kwietnia 1943 r. w getcie warszawskim wybuchło powstanie. Garstka fatalnie uzbrojonych Żydów i Żydówek, mężczyzn i kobiet, tych, którzy jeszcze w getcie zostali, których nie zmiotła Wielka Akcja (Grossaktion Warschau) i wywózki do obozów zagłady w roku 1942, ci, którzy ocaleli stawili absolutnie beznadziejny opór strzelając do nazistów, Niemców oraz tych, którzy z nimi kolaborowali.
Piszę o tym, co roku. Dzisiaj chciałbym jedynie wskazać, dlaczego w mojej opinii pamięć o tym, co wtedy wydarzyło się w Warszawie jest istotna.
Po pierwsze:
To, co wtedy wydarzyło się w Europie oraz w stolicy okupowanej Polski dowodzi faktu, że w nominalnie chrześcijańskich społeczeństwach oraz na kontynencie, który upatruje swojej tożsamości w chrześcijańskiej tradycji możliwy jest zorganizowany, systemowy mord na mężczyznach, kobietach i dzieciach, a motywy tej zbrodni stanowią ideologia, wroga propaganda, uprzedzenia, idiotyczne legendy i podania oraz religijna nagonka mająca swój początek jeszcze w średniowieczu, a miłość do bliźniego nie ma tutaj nic do rzeczy, podobnie jak Chrystus, papież i całe chrześcijańskie instrumentarium i rekwizytorium.
Po drugie:
To, co wtedy stało się z Żydami dowodzi faktu, że śmierć, zbrodnia, mord, bezprawie, niewyobrażalne barbarzyństwo mogą dziać się obok nas, nawet wtedy, kiedy nasze życie toczy się swoim rytmem. To, co wtedy wydarzyło się w Warszawie stanowi dowód na to, że można umierać na oczach własnych sąsiadów, można spłonąć w kamienicy we własnym mieście, można zostać zamordowanym trzymając na rękach własne dziecko, kiedy gdzieś obok ludzie chodzą do pracy, kochają się, kłócą lub tak jak tamtej wiosny, szykują się do świąt.
Po trzecie:
To, co wydarzyło się wtedy w Warszawie oznacza, że ludzka godność i odwaga przekracza wszelkie granice naszej wyobraźni oraz że wybór może nie dotyczyć życia lub śmierci, może natomiast odbywać się w obrębie samej śmierci. Jej formy, jej rodzaju, jej przebiegu.
To, co wydarzyło się wtedy w Warszawie oznacza także, że zbrodnia może mieć swój początek w banalnej potrzebie odwetu i w najprostszej ludzkiej niechęci.
To, co wydarzyło się wtedy oznacza również, że winni nie są wyłącznie sprawcy, ale winni są również ci, którzy pozostają obojętni, kręcąc się na karuzelach tuż obok murów płonących gett, które były i które prawdopodobnie jeszcze będą, ponieważ jeżeli osiemdziesiąt lat później ulicami stolicy Polski znów maszerują faszystowskie męty profanując to miasto i pamięć o tamtych, którzy wtedy spłonęli żywcem, umarli w bunkrach zaduszeni gazem lub zostali rozstrzelani na ulicach, to jesteśmy na dobrej drodze do tego, żeby w bliżej nieokreślonej przyszłości ponownie usłyszeć stukot kół transportów wiozących nie wiadomo kogo, nie wiadomo dokąd. A jeśli komuś wydaje się, że to jest przesadzone proroctwo proponuje uważnie rozejrzeć się dookoła. Zdarza się bowiem tak, że po jednej stronie muru jest względny spokój, podczas gdy po jego drugiej stronie umierają ludzie.
Marcin Zegadło