Polska zaoferowała Brukseli pierwsze ustępstwa w sporze o praworządność. Bardzo niewielkie i zapewne niewystarczające do zamknięcia postępowania z artykułu siódmego. Jednak Komisja Europejska jest gotowa do wejścia w negocjacyjną grę z Warszawą.
Taka poufna rozgrywka między władzami Polski i Komisją Europejską toczyła się – zdaniem naszych rozmówców w Brukseli – od „dość dawna”. A w zeszłym tygodniu do Komisji przyjechał osobisty wysłannik prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego (jako pierwsze poinformowało o tym radio RMF).
– Przedstawiciel Kaczyńskiego miał spotkanie na odpowiednio wysokim szczeblu – potwierdza jeden z naszych rozmówców w Brukseli. Tyle że w tym czasie oficjalną linię Warszawy nadal wyrażała „biała księga” – wyjaśnianie intencji władz Polski i pożytków ze zmian w sądownictwie, ale bez żadnych ustępstw.
Nawet gdy Fransowi Timmermansowi, I wiceszefowi Komisji, sugerowano gotowość do kompromisu, miał powody, by nie ufać tym potajemnym przekazom. Z Komisji już w lutym dochodziły słuchy, że Polacy mówią o pewnych zmianach w ustawach sądowych.
– Ale to tylko teoretyzowanie, bo nie mają zielonego światła od Kaczyńskiego – przekonywał nas wówczas jeden z dobrze poinformowanych zachodnich dyplomatów.
Zabiegi kanclerz Merkel
Ostatecznie, pierwsze polskie ustępstwa wobec Brukseli pojawiły się dopiero w czwartek (22.3.2018) w postaci dwóch projektów ustaw firmowanych przez posłów PiS.
– Pojawiła się ogromna szansa na zażegnanie sporu – przekonywał premier Mateusz Morawiecki w piątek (23.03.2018) w Brukseli, ale uchylał się od odpowiedzi, dlaczego właśnie teraz. Duże znaczenie zapewne miało ostatnie posiedzenie Rady UE ds. Ogólnych, na którym unijni ministrowie źle przyjęli „białą księgę”. Możliwe jednak, że sporą rolę odegrała wizyta kanclerz Angeli Merkel w Polsce w ostatni poniedziałek (19.3.2018).
Podczas spotkań Merkel w Warszawie strona niemiecka – zdaniem jednego z naszych unijnych rozmówców – podniosła kwestię postępowania dyscyplinującego z artykułu 7.1 Traktatu o UE, który Komisja uruchomiła w grudniu 2017 r. Merkel (bądź ktoś z członków towarzyszącej jej delegacji) miał zapewniać, że Berlin chce uniknąć głosowań w Radzie UE w ramach tego postępowania. Jednak Warszawa musi wreszcie wykonać konkretny ruch, który pozwoliłby odwieść kraje Unii od odkrycia kart w sprawie Polski.
Rada UE mogłaby głosować nad zaleceniami naprawczymi dla Polski bądź – to byłby finał artykułu 7.1. – nad deklaracją o „wyraźnym ryzyku naruszenia praworządności” w Polsce. Polscy politycy rządowi od paru tygodni przekonywali, że Warszawa ma w Unii dostateczną liczbę stronników, by w Radzie UE uniemożliwić zebranie wymaganej większości 22 krajów na rzecz uchwał o praworządności w Polsce. – Ale to blef. Ani Polska, ani Komisja Europejska nie ma pewności, jaki byłby wynik – słyszymy w Brukseli.
Na krótką metę przegrane głosowania w Radzie UE miałyby dla Polski znaczenie tylko reputacyjne. Jednak w dłuższej perspektywie jeszcze bardziej pogarszałoby pozycję negocjacyjną rządu Morawieckiego w Brukseli – od rozmów o budżecie, po kwestie podziału kosztów w walce ze zmianą klimatu.
Brukseli trzeba więcej ustępstw?
Jedno z czwartkowych ustępstw, czyli zapowiedź przywrócenia równego wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn w ustawie o ustroju sądów powszechnych, dotyczy pobocznego problemu z polskich ustaw sądowych z 2017 r. Pozwoliłoby jednak Komisji Europejskiej na wycofanie skargi na tę ustawę z Trybunału Sprawiedliwości UE.
– I mielibyśmy znak „odwilży” – wyjaśnia nasz rozmówca w instytucjach UE. Zróżnicowanie wieku jest bowiem kluczowym punktem skargi, bo dotyka szczegółowych przepisów UE o równości płci.
Czwartkowa zapowiedź publikacji trzech wyroków Trybunału Sprawiedliwości z 2016 r. ma znaczenie symbolu, bo odnoszą się do już nieobowiązujących ustaw. Natomiast inna zmiana, którą zapowiedziano w czwartek, miałaby dać kolegiom sędziowskim prawo opiniowania decyzji o odwołaniu prezesów sądów przez władzę wykonawczą. Jednak jeden z ekspertów zaznajomionych z tematyką sporu między Brukselą i Warszawą przekonuje nas, że zupełnie niewiążący charakter tych opinii będzie trudny do przyjęcia nawet dla – obecnie kompromisowo nastawionej Komisji. – Ale może to i dobre na start negocjacji – przekonuje.
Czy zmiany zaproponowane przez Polskę są wystarczające?
– Z dużą sympatią przypatruję się inicjatywom grupy posłów [PiS]. Jeszcze nie miałem czasu się z nimi zapoznać, ale to zrobię – powiedział szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker w piątek. Z kolei Morawiecki tłumaczył, że „trudno mu się wypowiadać co do innych postulatów [zmian], bo to pytanie do Komisji”.
Urzędnicy UE i dyplomaci w Brukseli, z którymi rozmawialiśmy w piątek, prognozują, że Komisja i unijni ministrowie UE będą domagać się od Polski większych ustępstw, by móc zamknąć postępowanie z artykułu 7. A zarazem w zasadzie nikt nie spodziewa się, że Warszawa spełni wszystkie zalecenia praworządnościowe. Jednak Polska już otworzyła drogę do długich negocjacji (może ciągnących się do eurowyborów z 2019 r.), podczas których postępowanie dyscyplinujące nie zostałoby zamknięte, ale też nie byłoby głosowań, lecz raczej regularne sprawozdania Fransa Timmermansa o „postępach w dialogu” z Polską. Jednak nawet do takiego scenariusza trzeba ze strony Polski – jak wynika z naszych rozmów w Brukseli – ustępstw większych niż te zaproponowane w czwartek.
REDAKCJA POLECA