Szukaj w serwisie

×
16 września 2017

Tomasz Piątek, autor książki o Macierewiczu – Czy Tomasz Lis chce bronić Macierewicza albo jego kolegów?

Rzeczowa i szczegółowa odpowiedź na tekst "Newsweeka". Tygodnik zamieścił strzępki moich wypowiedzi oraz książki "Macierewicz i jego tajemnice", zacierając ich sens. Czy Tomasz Lis chce bronić Macierewicza? Albo jego kolegów?

"Doceniam to, że autor 'Newsweeka' Paweł Reszka pokusił się o merytoryczną krytykę mojej książki. To miła odmiana po obelgach i kłamstwach, które spotkały mnie ze strony prawicowych recenzentów. Jednak ze smutkiem muszę stwierdzić, że pan Reszka okazał się niewiele bardziej rzetelny od Wojciecha Wybranowskiego z 'Do Rzeczy' i Doroty Kani z 'Gazety Polskiej'.

Spotkałem się z Reszką trzykrotnie. Odpowiedziałem mu na wszystkie jego wątpliwości dotyczące książki. Poprosiłem o autoryzację moich wypowiedzi, które 'Newsweek' miał zamieścić w publikacji. Paweł Reszka obiecał mi to, ale obietnicy nie dotrzymał.

Gdy przeczytałem tekst, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Z naszych rozmów zostały strzępki zdań, które nie oddają ani ducha, ani meritum konwersacji. W tekście pan Reszka stawia mi zarzuty, ale nie cytuje odpowiedzi, których udzieliłem mu podczas naszych spotkań.

Gorzej: pan Reszka stawia zarzuty, na które już odpowiedziałem w książce. Tych odpowiedzi też nie cytuje...

To znaczy, że przeczytał książkę bardzo wyrywkowo albo bardzo stronniczo.
Z jakichś przyczyn głównym bohaterem tekstu Pawła Reszki nie jest ten, kto nim być powinien. Antoni Macierewicz niszczy polską armię, jego rosyjskie powiązania wymagają jak najszybszego wyjaśnienia, ale bohaterem tekstu 'Newsweek' uczynił mnie.

Dlaczego?

Domyślam się, że chodzi o moją chorobę (jestem alkoholikiem i narkomanem, od ponad trzech lat czystym). Za sprawą uzależnienia łatwo w moim życiu szukać sensacji. Ale czy takie zachowanie przystoi poważnemu tygodnikowi?

W tych kilku fragmentach, w których Reszka odnosi się nie do mojej osoby, lecz do mojej książki, zarzuca mi nierzetelność. Ale sam jest przy tym nierzetelny.
Po pierwsze, wyrywa z kontekstu drobne fragmenty mojej książki, które z tego powodu muszą brzmieć nielogicznie.

Piszę w książce o licznych związkach z Rosją, jakie ma główny sojusznik Macierewicza w USA Alfonse D’Amato, lobbysta obsługujący m.in. firmę Lockheed Martin, która kupuje silniki rakietowe od należącego do Kremla koncernu Energomasz.

Paweł Reszka sugeruje, że kremlowskie interesy firmy Lockheed Martin są dla niej marginalne. Dlatego miałyby nie stanowić istotnego dowodu powiązań z Rosją...
Tyle że w książce nie chodzi o to, jak bardzo kremlowskie interesy są ważne dla Lockheed Martin. Chodzi o to, że pan D’Amato oprócz Lockheed Martin obsługuje jeszcze dwie inne wielkie firmy, które również kupują lub kupowały silniki rakietowe od Kremla. Jedna z nich – UTC – sprzedawała ww. silniki Pentagonowi, który wykorzystywał je do satelitów szpiegowskich. Działo się tak, mimo że ten pośredni układ z Kremlem przynosił straty amerykańskiej armii i rządowi. A przede wszystkim uzależniał amerykański wywiad kosmiczny od rosyjskiego dostawcy...

Gdy UTC odsprzedało swój kremlowsko-rakietowy biznes innej firmie, był to koncern GenCorp, kolejna firma obsługiwana przez D’Amato. Interesująca zbieżność. A nawet bardzo interesująca – w świetle pośrednich, ale licznych powiązań pana D’Amato z rosyjską mafią zakorzenioną w GRU (sowiecki, potem rosyjski wywiad wojskowy odpowiadający także za działania wywiadowcze w kosmosie).

Moja książka składa się z wielkiej liczby udokumentowanych faktów, między którymi występują takie zbieżności. Wyrywając jeden czy kilka faktów z kontekstu, bardzo łatwo można je sprowadzić do absurdu. Ale nie da się tego zrobić z całą książką, bo faktów w książce jest znacznie więcej.

Po drugie, Paweł Reszka bagatelizuje podane przeze mnie dowody, czasem wręcz chowa je pod dywan.

Reszka nie dowierza, że Antoni Macierewicz od 1992 r. ukrywał przeszłość swego wieloletniego współpracownika Roberta Luśni, choć znał kompromitujące dokumenty na jego temat (Luśnia był płatnym konfidentem SB).

Tymczasem podczas sprawy lustracyjnej Luśni w latach 2003-2006 świadek Piotr Ogiński zeznał pod przysięgą, że już w 1992 r. Macierewicz i jego prawa ręka Piotr Naimski dokładnie prześwietlili przeszłość Luśni.

No tak, przyznaje Reszka, to jest dowód, ale tylko jeden. Za mało.
Tylko jeden? Prokurator krajowy w stanie spoczynku Włodzimierz Blajerski – antykomunista i człowiek prawicy – mówi pod własnym imieniem i nazwiskiem, że

Macierewicz kazał ukryć dokumenty kompromitujące Luśnię!

Ale Reszka uważa, że to nie dowód, tylko pogłoska.

Adwokat Lew-Mirski, obrońca Luśni (i zaufany prawnik Antoniego Macierewicza), mówi przed Sądem Najwyższym, że Luśnia został w 1992 r. przez Macierewicza zlustrowany. Cytuję akta: 'I tą [sic!] pamiętną pierwszą, opartą na niezwykle ostrych kryteriach ocennych lustrację przeszedł pozytywnie Robert Luśnia'.

Co na to Reszka? Nic. W ogóle o tym nie wspomina.

Pisałem o tym w artykułach o Macierewiczu, piszę też o tym w mojej książce na stronach 75-76. Jakim cudem Reszka to przeoczył?

Inne przeoczenie: dwie osoby ze służb specjalnych – które według prokuratora Blajerskiego były bezpośrednio odpowiedzialne za znalezienie i zatajenie 'kwitów na Luśnię' – zostały nagle awansowane przez Macierewicza i Naimskiego.

Kiedy? Dokładnie w tych samych dniach, w których Macierewicz z Naimskim prześwietlali przeszłość Luśni.

Również w tych samych dniach inni funkcjonariusze służb – ci, których akurat ominął awans – usłyszeli od Naimskiego: 'Od was niczego nie można się dowiedzieć. Nic sami nie mówicie'.

Zaraz po tych przeoczeniach Reszka zadaje takie pytanie: 'Skąd esbeckie dokumenty na Luśnię w Lublinie, skoro działalność opozycyjną prowadził w Warszawie?'.
Gdyby pan Reszka zapoznał się lepiej ze sprawą Macierewicza, wiedziałby, że to pytanie już zostało zadane. W artykule z grudnia 2016 r. ('Zaginiona teczka człowieka Macierewicza', 'Gazeta Wyborcza') pisałem tak:

'Dlaczego brakujące dokumenty w sprawie Luśni miałyby trafić akurat w ręce Jerzego Portki, funkcjonariusza z Lublina? Czy były przechowywane w tym mieście? Jedno ze źródeł twierdzi, że Robert Luśnia pojawiał się w Lublinie już w latach 80. (...) Informator z Lublina podaje, że w latach 2003-05 zastępca rzecznika interesu publicznego Krzysztof Lipiński był w tym mieście. Po to żeby przesłuchać świadka w sprawie lustracyjnej Luśni. Informator raczej wie, co mówi. Koordynował wtedy działania lokalnych urzędów z wymiarem sprawiedliwości. (...) W protokole jednego z pierwszych posiedzeń w sprawie Luśni zastępca rzecznika interesu publicznego Krzysztof Lipiński (...) prosi o w miarę bliski termin kolejnej rozprawy, zaznaczając, że w dniu 24 października 2003 będzie przesłuchiwał świadka w Lublinie (rozprawa z 14 października 2003). Czy ten zapis dotyczył świadka występującego w innej sprawie? Czy do protokołu zabłąkał się ot, tak?'.
I następne pytanie Reszki: 'I skoro Macierewicz chciał ukryć kwity kompromitujące swojego sponsora, to dlaczego ich nie ukrył? Przecież w 1992 r. był wszechwładnym szefem MSW, zlustrował wszystkich posłów. Opasła teczka agenta została znaleziona przy pierwszej okazji, kiedy Luśnia został posłem (w 2001 roku) i objęła go ustawa lustracyjna'.

To kolejne pytanie, które ja już wcześniej zadałem. Na s. 43 mojej książki wyliczam też możliwe odpowiedzi.

Pośpiech związany z tzw. uchwałą lustracyjną i jej skutkami mógł utrudnić ludziom Macierewicza znalezienie i ukrycie wszystkich dokumentów kompromitujących Luśnię (tym bardziej jeśli tkwiły one w różnych archiwach). Macierewicz i jego koledzy na gwałt przygotowywali słynną 'listę agentów', na której znaleźli się też ludzie niewinni, ale niechętni ministrowi. Przedstawienie tej listy w Sejmie przyczyniło się do upadku rządu Jana Olszewskiego, a więc również ministra Macierewicza.

Esbecka teczka Luśni w warszawskim IPN ma dziwne i bardzo interesujące luki. Luśnia był zarejestrowany jako TW do 1988 r., ale brakuje śladów jego konfidenckiej działalności z lat 1985-1988 (w przeciwieństwie do bogato udokumentowanych lat 1982-84). W tych tajemniczych latach 1985-88 oficer prowadzący Luśni, esbek Józef Nadworski, utrzymywał coraz bliższe kontakty z Markiem Zielińskim, głównym agentem GRU (sowiecki, potem rosyjski wywiad wojskowy). A równocześnie funkcjonariusz Nadworski zaczął... robić biznesy z kolegami Luśni z opozycyjnego podziemia!
Może lubelskie dokumenty to te, których brakuje w warszawskiej teczce? Może były szczególnie kompromitujące dla środowiska Macierewicza i dlatego ukryto je w pierwszej kolejności? Na resztę mogło zabraknąć czasu – padał rząd.

W niedzielę, dzień przed publikacją tekstu, Reszka długo nie odbierał telefonu. Gdy wreszcie odebrał, spytałem, czemu nie przesłał moich wypowiedzi do autoryzacji. Powiedział, że nie miał mojego adresu e-mailowego i że wysyłał mi SMS-y z prośbą, abym mu przesłał ten adres. Czasem tak się dzieje, że nie dostaję SMS-ów przez kilka dni, a potem naraz przychodzi do mnie kilkanaście opóźnionych wiadomości. Ale przecież Paweł Reszka miał mój numer telefonu. Czemu nie zadzwonił? 'Pomyślałem, że jak nie odpowiadasz, to olałeś' – usłyszałem".
(...)

Tomasz Piątek



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: