Stocznia Gdańska to uniwersalne, symboliczne miejsce europejskiej pamięci o ofiarach militaryzmu, nazizmu i komunizmu - mówi Andrzej Trzeciak.
Deutsche Welle: Trudno chyba w Polsce znaleźć kogoś, kto by nie wiedział o Stoczni Gdańskiej, a Pan twierdzi, że jest to miejsce zapomniane. To żart?
Andrzej Trzeciak: Raczej pewnego rodzaju prowokacja. Oczywiście nie jest to miejsce zapomniane. Funkcjonuje tam Europejskie Centrum Solidarności, które dba zarówno o pamięć Solidarności, jak i o pamięć strajków z grudnia ’70, z grudnia ’81, oraz z maja i sierpnia ’88 roku.
Badając całą przestrzeń stoczni, zacząłem w niej dostrzegać inne konteksty, dość odległe od Solidarności zarówno czasowo, jak i przestrzennie. A jednak w szerokiej perspektywie historii europejskiej bardzo bliskie sobie i układające się w ciąg wydarzeń, pewien proces w całości zapisany na jej terenie. Myślę o rozwoju przemysłu odzwierciedlającym projekty polityczne, które doprowadziły do I, a następnie II wojny światowej. Stocznia Gdańska odegrała w tych wydarzeniach bardzo istotną rolę.
DW: I jest pod tym względem wyjątkowa?
– Jest wyjątkowa pod wieloma względami. Wyjątkowe jest to, że zwieńczeniem tego procesu jest Solidarność – wielki polski, pokojowy ruch społeczny. Chcę jednak pokazać, że cała historia stoczni obrazuje historię Europy i procesy, w które byliśmy uwikłani.
Gdańsk był perłą w koronie Rzeczpospolitej. W 1793 roku został jednak zagarnięty przez Królestwo Prus, a w 1807 roku przez Napoleona. Gdy po jego upadku powrócił pod berło Hohenzollernów, pojawił się problem, co począć z takim miastem, za którym z jednej strony stała tradycja silnej niezależności oraz bardzo trwałych związków z polską koroną (od połowy XV do końca XVIII wieku), z drugiej zaś pobrzmiewały echa przynależności do państwa zakonu krzyżackiego (1308-1454), do których najpierw odwoływały się Prusy, a później państwo nazistowskie.
DW: Ale gdzie tu ta stocznia?
– I wtedy właśnie pojawił się pomysł, żeby w Gdańsku ulokować przemysł. I od samego początku mowa była o przemyśle zbrojeniowym, morskim.
Do XIX wieku Prusy nie miały żadnych tradycji morskich, ponieważ od czasów Fryderyka Wielkiego panowało przeświadczenie, że flota jest im niepotrzebna. Wszystkie swoje konflikty rozgrywały na lądzie przy pomocy silnej, dobrze zorganizowanej armii lądowej.
W połowie XIX wieku zaczęły się rysować perspektywy korzyści gospodarczych i politycznych, które mogłoby przynieść posiadanie floty. A do tego w latach 1848-1850, a potem w 1864 roku doszło do wojen z Danią, toczonych także na morzu.
Nieco wcześniej w Gdańsku powstała najpierw pierwsza w Prusach szkoła morska, a następnie baza postojowa dla okrętu szkolnego, którą w 1854 roku przekształcono w Stocznię Królewską – pierwszą rządową stocznię pruską. Od tego momentu zaczął się rozwój wojennych sił morskich Prus, które przejmowały panowanie nad coraz dłuższym pasem wybrzeża. Posiadały już Kłajpedę, Szczecin, Gdańsk, a po wygranych konfliktach z Danią i Austrią w latach 1864 i 1866 zdobyły jeszcze księstwa Szlezwika i Holsztynu.
DW: Dzięki Gdańskowi?
– Gdańska stocznia brała bardzo istotny udział w rozwoju potencjału Królestwa Prus. Kolejna stocznia rządowa powstała w Kilonii, czyli wciąż jeszcze nad Bałtykiem, ale w sąsiedztwie ważnych strategicznie cieśnin duńskich, a następna już w Wilhelmshaven nad Morzem Północnym. Gdy w 1871 roku powstało Cesarstwo Niemieckie, wszystkie stocznie rządowe, do tej pory nazywane królewskimi, zostały przemianowane na cesarskie. Plany zbrojeń morskich zaczęły także obejmować stocznie prywatne, leżące w całym pasie wybrzeża, od Bałtyku po Morze Północne.
DW: Czyli ten rozwój przesuwał się w przeciwnym kierunku niż wszelkie inne takie procesy w Europie, ze wschodu na zachód?
– Bo tak zmieniały się priorytety pruskiej polityki morskiej. Najpierw ważny był Bałtyk. Wejście na Morze Północne umożliwiło jednak Prusom wyjście na szersze wody, a w przyszłości konfrontację z Anglią. Na kontynencie wzięły już bowiem wszystko, co było do wzięcia. Pokonały Danię, od której specjalistów adepci pruskiej marynarki uczyli się przedtem okrętownictwa w szkole morskiej w Gdańsku. Wygrały z Austrią, z którą rywalizowały w Związku Niemieckim. W końcu pokonały Francję i w 1871 roku doprowadziły pod własnym prymatem do zjednoczenia Niemiec, które stały się mocarstwem europejskim i światowym.
Jednocześnie dokonywał się swoisty cud gospodarczy. Niemiecka gospodarka stała się trzecią na świecie. Ten cud nie był uwarunkowany rozwojem społecznym, lecz planami podbojów. Po zdobyciu wszystkich celów na kontynencie Niemcy zaczęły rozważać kontynuowanie militarystycznej polityki w wymiarze kolonialnym, można powiedzieć światowym.
DW: Zdaje się, że ważnym momentem było rozpoczęcie produkcji okrętów podwodnych?
– Tak, to był kolejny punkt, który zaznacza tę negatywną, ale wielce symboliczną rolę Stoczni Cesarskiej.
DW: I to się zaczęło w Gdańsku?
– To się zaczęło w dwóch miejscach. Pierwszym była prywatna stocznia Germania w Kilonii, która dostała zlecenie na produkcję prototypu okrętu podwodnego U-1 przyjętego do służby w cesarskiej marynarce w 1906 roku. Stało się tak dlatego, że już wcześniej prowadziła pracę nad jednostką tego typu. Był to okręt Forelle [Pstrąg] zwodowany w 1903 roku. Produkcję okrętów podwodnych zlecili jej także Rosjanie.
Natomiast okręt podwodny U-2 zwodowany w gdańskiej Stoczni Cesarskiej w 1908 roku był już oficjalnym zleceniem niemieckiej marynarki. Od niego zaczęła się masowa produkcja U-Bootów w Gdańsku, Kilonii, a później także w Bremie i Hamburgu.
Gdy wybuchła I wojna światowa większą flotę podwodną niż Niemcy miały i Anglia, i Francja. Bo na samym początku XX wieku niemiecka admiralicja wcale nie była tym zainteresowana. Uważała, że te okręty nie są zdolne do działań ofensywnych i mogą pełnić co najwyżej funkcje rozpoznawcze czy patrolowe. Dopiero zatopienie kilku jednostek przez U-Booty pokazało, że jest to szalenie silna broń ofensywna.
DW: Kiedy to się stało?
– W pierwszych miesiącach I wojny światowej, późnym latem 1914 roku.
DW: Twierdzi Pan, że zwieńczeniem tej historii jest Solidarność. Jak Pan wiąże z nią to, o czym Pan mówił dotąd?
– Co prawda opowiadam historię zbrojeń morskich, ale one są symbolem procesu narastania w Prusach oraz cesarskich Niemczech tendencji militarystycznych, które swój krwawy skutek osiągnęły w czasie I wojny światowej.
Ta „specjalizacja” Stoczni Cesarskiej została wykorzystana po raz kolejny w czasie II wojny światowej, kiedy rząd nazistowski zlecił ówczesnej Danziger Werft [Stoczni Gdańskiej, dawniej Cesarskiej], a także działającej po sąsiedzku prywatnej Stoczni Schichaua produkcję okrętów podwodnych dla „Wilczych Stad”.
Stocznia Gdańska jest chyba jedynym w Europie miejscem pamięci nawiązującym do obu światowych konfliktów, a także procesów, jakie miały miejsce po 1945 roku. Mówi nam o ofiarach zbrodniczej wojny podwodnej z czasów I wojny światowej, której symbolem była jedna z największych katastrof morskich w historii – zatopienie transatlantyku Lusitania przez U-Boot zbudowany w gdańskiej Stoczni Cesarskiej.
Podczas II wojny światowej produkowane w Gdańsku U-Booty znowu zatapiały okręty i statki cywilne. Do tego tragicznego bilansu musimy doliczyć jeszcze ofiary pracy niewolniczej w Danziger Werft i Schichau-Werft, gdzie pracowali więźniowie obozu koncentracyjnego w Sztutowie, robotnicy przymusowi i jeńcy wojenni.
Te wydarzenia popadły w zapomnienie. A przecież jeśli dodamy do nich pacyfikację robotniczego strajku w grudniu 1970 roku, okaże się, że Stocznia Gdańska to uniwersalne, symboliczne miejsce europejskiej pamięci o ofiarach militaryzmu, nazizmu i komunizmu.
Mało kto w tak szerokim ujęciu odczytuje symboliczną rolę stoczni. A ja myślę, że fenomen pokojowej rewolucji Solidarności możemy właściwie zrozumieć dopiero w kontekście tych bolesnych i krwawych doświadczeń – polskich, środkowoeuropejskich, europejskich.
DW: Dziękuję Panu bardzo.
REDAKCJA POLECA