Alexandra Jarecka
Steffen Moeller - germanista, filozof z Wuppertalu przez lata bawił polskich telewidzów. Występował w kabaretach, w serialu M jak Miłość i przełamywał stereotypy w programie Europa da się lubić. Aktualnie mieszka i występuje w Niemczech prezentując swoje książki o Polsce.
Polsko-niemieckie małżeństwa rozpadają się rzadziej niż niemieckie. Zdaniem niemieckiego pisarza i kabareciarza Steffena Moellera Polki i Niemcy są dla siebie stworzeni. Udowadnia to w swojej najnowszej książce.
Deutsche Welle: Steffen, po książkach „Viva Polonia”, „Viva Warszawa. Polska dla zaawansowanych”, „Berlin - Warszawa Express. Pociąg do Polski” na niemiecki rynek księgarski weszła kolejna: „Weronika, dein Man ist da”, tłumacząc roboczo na polski: „Weronika, o to twój mąż”.
Steffen Moeller: W języku niemieckim nie jest to jednoznaczne. Może oznaczać zarówno męża, jak i mężczyznę. Ale już mogę zdradzić, że polska wersja książki ma nosić tytuł „Wanda i jej wandal”.
Odnoszę wrażenie, że Polska jest dla Ciebie niewyczerpanym źródłem inspiracji.
Śmiech
- Po każdej książce wydawało mi się, że już wszystko powiedziałem, a potem w ciągu dwóch, trzech lat zbierało się zawsze tyle nowego materiału… byłoby szkoda nie wykorzystać.
Na ponad 300 stronach bardzo wnikliwie analizujesz polsko-niemieckie małżeństwa. I okazuje się, że lista zalet i wad obojga partnerów jest długa. Jednak na końcu i tak dochodzisz do budującego wniosku, że Polki i Niemcy w partnerskich związkach są dla siebie wręcz stworzeni. Skąd to przekonanie?
- Przemawiają za nim choćby twarde dane statystyczne. Wynika z nich, że w polsko-niemieckich parach rzadziej dochodzi do rozwodów niż w parach czysto niemieckich. W przypadku tych pierwszych, ofiarą rozwodów pada tylko około 33 procent, gdy w przypadku tych drugich - od 37 do 40 procent. Między Polakami i Niemcami jest zwyczajnie dobrze.
A przecież w Twojej książce niemieccy mężowie zarzucają swoim polskim żonom, że są rozrzutne. Z kolei Polki wytykają im, że są do przesady oszczędni lub zbyt pragmatyczni. Przytaczasz wiele takich przykładów. To na zdrowy rozum, jak oni się dogadują?
- I właśnie pod koniec książki próbuję rozgryźć ten problem. We wszystkich tych przykładach, bo książka nie powstała tym razem w oparciu o moje własne doświadczenia, lecz na podstawie wielu zebranych historii, okazuje się, że partnerzy wybaczają sobie te rzekome słabości, przywary, a nawet zaczynają je postrzegać jako zalety. I nagle ten niemiecki pragmatyzm i pedantyczność albo polska spontaniczność lub skłonność do improwizacji przestają partnerom przeszkadzać. My się po prostu świetnie uzupełniamy. No i oprócz różnic jest tyle podobieństw, że da się to wszystko pogodzić. A co ważne, wcale się ze sobą nie nudzimy.
Jak wspomniałeś, książka powstała w oparciu o wypowiedzi konkretnych osób, konkretnych polsko-niemieckich par. Jak do nich dotarłeś? Jak udało Ci się przekonać ich do uczestnictwa w tym projekcie?
- Rozmawiałem z ponad 70 parami. Najtrudniej było zebrać te wszystkie wypowiedzi i je uporządkować. W nawiązaniu kontaktów z moimi rozmówcami pomogła mi na początku znajoma Polka, która prowadzi internetowy serwis randkowy w Monachium. Dzięki niej spotkałem się z 47 polskimi żonami i ośmioma niemieckimi mężami. Potem wrzuciłem na mojej stronie facebookowej część pytań i odzew na nie było ogromny.
Z Twojej książki wynika, że dużo więcej Polek wychodzi za Niemców niż Niemek za Polaków. Wiesz już dlaczego?
- Właśnie temu tematowi poświęcam cały długi rozdział i podaję różne opinie i teorie. Kiedy pytałem, dlaczego tak się dzieje, od Polaków najczęściej słyszałem: „wiadomo, bo Niemki są brzydkie”. Z kolei Niemki zarzucały polskim mężczyznom, że są nieatrakcyjni i zbyt mało wyemancypowani. Takich negatywnych wypowiedzi było sporo, co moim zdaniem jest trochę niesprawiedliwe. W przypadku multikulturalnych małżeństw uważa się też powszechnie, że to nie może być miłość, bo Polkom chodzi wyłącznie o poprawę statusu finansowego. Wiele polsko-niemieckich par styka się z takimi opiniami na co dzień zarówno w kręgu znajomych, jak i w rodzinach. Wielu jest zdania, że taka „Kasia wyszła za Niemca tylko dla pieniędzy”. Dlatego w mojej książce starałem się obalić te stereotypy i udowodnić, że jest też inaczej.
Masz wiele zawodów: filolog, filozof, aktor, artysta kabaretowy. Po przeczytaniu Twojej książki można przypuszczać, że dojdzie Ci nowy zawód - terapeuta par. „Weronika, dein Mann ist da” spełnia wymogi doskonałego poradnika. Możesz się liczyć z tym, że rozdzwonią się do Ciebie telefony i zaleje Cię fala maili od czytelników.
- Akurat dostałem bardzo miłego maila od pewnej Polki, która mi napisała, że podarowała tę książkę mężowi, bo trudno jest jej czasami z nim wytrzymać. On jest pedantyczny i do tego straszny sknera. Tak jak ja to opisałem. I muszę przyznać, że o takie reakcje mi właśnie chodziło.
Steffen, ale skąd w ogóle pomysł na tę książkę?
- Na początku, 2 lata temu miałem zupełnie inny plan. Zacząłem pisać powieść o dalszych losach bohatera popularnego polskiego serialu telewizyjnego „M jak miłość” Steffena Moellera. Po tym, jak zakończył pracę w Grabinie, wyjechał ze swoją trzecią żoną Elą do Niemiec. Napisałem o tym około 30 - 40 stron, bardzo dowcipnie, ale chyba zbyt kabaretowo. W pewnym momencie stwierdziłem, że moi czytelnicy w Niemczech i w Polsce oczekują ode mnie więcej realiów. Zacząłem wtedy prowadzić te wszystkie rozmowy z polsko-niemieckimi parami. Tych rozmów były setki. Praca nad książką trwała dwa lata. Właściwie miałem materiału na 500 stron, ale wydawnictwo „Pieper” z Monachium kazało mi skrócić manuskrypt do nieco ponad 300 stron.
Czy Twoja książka nt. polsko-niemieckich par i związków jest pierwszą tego typu publikacją na niemieckim rynku?
- Pod koniec lat dziewięćdziesiątych ukazała się pewna publikacja naukowa na ten temat. Jest też publikacja Petera Olivera Loewa "Wir Unsichtbaren: Geschichte der Polen in Deutschland" („My niewidzialni. Historia Polaków w Niemczech"). Ale tematyce małżeństw poświęca on tylko trzy strony, opierając się wyłącznie na suchych danych liczbowych. Ja chciałem opisać prawdziwe historie, przedstawić konkretne przykłady.
Kiedy Twoja książka ukaże się w Polsce?
- W tej chwili szukamy wydawnictwa. Tłumacz już jest. Jest nim Jacek Stanaszek, który przetłumaczył dotąd wszystkie moje książki na polski i sam określa się mianem „moellerologa”, bo tak dobrze zna mój sposób myślenia i styl pisania.
Zanim książka dotrze do Polski, już o niej głośno wśród Polonii w Niemczech. Czy chcesz ją też osobiście prezentować?
- Tak, planuję jeszcze w tym roku 20 występów. Będę występował właśnie w roli terapeuty w białym fartuchu i przedstawię nie tylko fragmenty książki, lecz także te historie, których nie udało mi się w niej zmieścić. Zaczynam 26 września w Langen koło Frankfurtu nad Menem. Potem są występy w Lipsku, w Berlinie. W Kolonii będę 3 listopada. Szczegóły można znaleźć na mojej stronie internetowej: steffen.pl. Zapraszam.
Dziękuję za rozmowę
REDAKCJA POLECA