Szukaj w serwisie

×
28 października 2022

Wielu mężczyzn uciekło za granicę, by uniknąć mobilizacji w Rosji. Jak radzą sobie ich żony i partnerki? Trzy z nich opowiedziały swoją historię

Katerina Szmielewa

Katerina Szmielewa

Cztery tygodnie po ogłoszeniu częściowej mobilizacji, które miało miejsce 21 września br., prezydent Rosji Władimir Putin zapowiedział jej niedługie zakończenie. Konkretnej daty jednak nie podał. Obecnie w samej Moskwie rekrutacja już została zakończona, trwa natomiast w wielu innych regionach kraju. Oficjalne dane przewidują powołanie do armii 300 tysięcy obywateli, z których – jak poinformował sam Putin – zaciągniętych zostało już 222 tysiące.

Wielu mężczyzn, którzy ukrywają się przed poborem, opuściło Rosję. Jak czują się ich partnerki, które zostały w kraju? Trzy z nich opowiedziały dziennikarzom Deutsche Welle swoją historię. Z obawy przed ewentualnymi represjami nie zdradzamy ich nazwisk.

Daria, 25 lat: „Grunt płonie nam pod nogami”

Daria, copywriterka z Czelabińska na południowym Uralu, do niedawna nie interesowała się w ogóle polityką.

– Nie potrafiłam się zmusić do sprawdzania, co jest fejkiem, a co prawdą – mówi. Agresja na Ukrainę była dla niej katastrofą, ale starała się o niej nie myśleć. Wypierała ten fakt. Jednak kiedy ogłoszono częściową mobilizację, zaczęła się bać o swojego męża, Aleksieja. Zaczęła sprawdzać ustawy i razem z mężem zdecydowała, że powinien wyjechać z Rosji.

Aleksiej wyjechał do Kazachstanu, bo tam obywatele Rosji mogą przebywać bez paszportu, którego Aleksiej nie zdążył wyrobić. Przed jego wyjazdem Daria nie mogła spać wiele nocy. Zajęła się przygotowaniami, zdobyła dokumenty, znalazła mieszkanie dla męża i dowiedziała się, przez które przejście graniczne najłatwiej wyjechać.

Aleksiej posłuchał żony i przekroczył granicę bez problemu. Dziś wynajmuje mieszkanie w stolicy Kazachstanu – Astanie i pracuje jako fotograf. – Żyje mu się tam i pracuje lepiej niż w Czelabińsku, ma też lepsze szanse na przyszłość – mówi Daria.

Nadal stara się z Rosji pomagać mężowi, jak może: w sklepach internetowych zamówiła poduszki, koc, pościel i czajnik do jego nowego mieszkania. I wysłała paczkę z zimowym ubraniem. Problemem jest połączenie internetowe, które w Kazachstanie nie jest tak dobre i utrudnia Darii i Aleksiejowi regularne wideorozmowy.

W międzyczasie Daria złożyła wniosek o paszport i chce jak najszybciej dołączyć do męża. Obawia się, że rosyjskie władze mogą – w związku z ogłoszeniem stanu wojny w Donbasie – zamknąć granice kraju. – Nie chcę w ogóle myśleć, że Aleksiej mógłby być tam, a ja tu. To byłoby bardzo trudne i smutne. Mamy świetny związek, jesteśmy razem od 2017 roku – mówi. W tej sytuacji Daria może się tylko cieszyć, że na razie nie mają dzieci.

Teraz Daria martwi się jeszcze o rodziców, którzy mieszkają w Czelabińsku. – Są nastawieni patriotycznie, nie mogę próbować zmieniać ich nastawienia, bo muszą tu nadal żyć. W Kazachstanie wszystkie problemy, z którymi musi się borykać mój mąż, dadzą się rozwiązać. Tu, mam wrażenie, że płonie nam grunt pod nogami.

Olga, lat 32: „Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym wszystko rzuciła i wyjechała”

Kiedy Władimir Putin ogłosił częściową mobilizację, Olga z Murmańska na dalekiej północy od razu wiedziała, że na częściowej się nie skończy i powołani będą wszyscy zdolni do walki. Dlatego jej mąż, Artiom, zdecydował się na wyjazd z Rosji. Jego rodzina nie była z tego powodu szczęśliwa, ale nie odwodziła go od decyzji. Matka Artioma ma dom w regionie donieckim i chciałaby, aby region ten należał do Rosji, ale z minimalnymi stratami. Ojciec Artioma uważa, że syn powinien walczyć na wojnie.

Olga pomogła mężowi załatwić wszystko, co z Murmańska dało się załatwić. – Musieliśmy porozmawiać z rodziną i zebrać pieniądze na podróż. Szukaliśmy biletów, ale żadnych już nie było. Artiom jest doświadczonym turystą, spakował się sam. Wziął plecak, śpiwór, ciepłą bieliznę, zestaw pierwszej pomocy i jedzenie – opowiada Olga.

Jej mąż wyjechał z Murmańska 27 września i już dwa dni później był w Kazachstanie. Przez całą podróż nie byli pewni, czy Rosja nagle nie zamknie swoich granic. – Dobrze, że udało mu się wyjechać. Przynajmniej nie muszę się już bać, że go znajdą i zaciągną – przyznaje Olga. W międzyczasie jej mąż otrzymał prawo pobytu w Kazachstanie. Razem z innymi mężczyznami, z którymi podróżował, wynajmuje mieszkanie w Ałmatach i stara się założyć w mieście własną firmę.

Olga i Artiom mają czteroletniego syna. Po raz pierwszy musieli się rozstać na tak długo. Ważne decyzje nadal podejmują wspólnie, ale teraz przez komunikatora. Przez słabe połączenia internetowe rzadko udaje się im porozmawiać przez wideo, dlatego nagrywają krótkie filmy i przesyłają sobie. – Nasz synek nie rozumie jeszcze, gdzie jest tata. Kiedy widzi filmik z nim, płacze i chce do niego mówić. Tęskni za tatą – mówi Olga.

W jej codziennym życiu niewiele się zmieniło. Pracuje jako wychowawczyni. – Mimo wszystkich złych wiadomości człowiek tkwi w szarej rzeczywistości – mówi. Z jednej strony chciałaby dołączyć do męża, ale z drugiej – trudno jej porzucić dotychczasowe życie. – Rozmawialiśmy z mężem o sprzedaży mieszkania, ale jeszcze nie jestem na to gotowa. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym wszystko rzuciła i wyjechała. Pewnie musiałaby tu spaść rakieta, wtedy uciekłabym natychmiast.

Elena, 41 lat: „Kobiety nie mogą zatrzymać tej wojny”

Elena jest psycholożką i mieszka w Archangielsku, na północy Rosji. Po ogłoszeniu częściowej mobilizacji jej mąż postanowił, że razem synem ucieknie do Armenii. Syn, po zakończeniu zasadniczej służby wojskowej w lecie został zwolniony z armii i zaczął studia na uniwersytecie. – Po ogłoszeniu powszechnej mobilizacji byłby pierwszy na liście. Nie chciałam ryzykować jego życia i zdrowia – mówi Elena.

Firma, w której zdalnie pracuje mąż Eleny, po agresji Rosji na Ukrainę przeniosła się do Erewania, stolicy Armenii – było więc jasne, dokąd powinni uciekać. Musieli tylko do Erewania dotrzeć. Elena bała się, że mąż i syn mogliby nie zdążyć, opuścić kraju przed ewentualnym zamknięciem granic. Dlatego już 24 września ruszyli w stronę granicy z Gruzją.

W tamtym czasie Elena była swoistego rodzaju „centrum logistycznym“ dla syna i męża. – Wcześniej miałam depresję i nie miałam na nic siły. Ale kiedy na horyzoncie pokazało się rozwiązanie, poczułam przypływ energii – wspomina Elena. Jej mężowi i synowi udało się przekroczyć granicę w ciągu jednego dnia.

Teraz obaj urządzają się w Erewaniu i przyzwyczajają do tamtejszej kuchni. Problemem jest przelew pieniędzy, nie wiadomo też, czy syn będzie mógł kontynuować studia na rosyjskim uniwersytecie. Mimo rozstania Elena czuje się lepiej. – Teraz są bezpieczni. To nie naszej rodzinie przydarzy się coś złego, tylko naszemu krajowi. Przygotowujemy się na wszystko, ale problemy nas nie złamią, tylko silniej połączą – mówi.

Elena chce pod koniec października odwiedzić syna i męża w Armenii i zawieźć im ciepłe ubranie. Nie myśli jednak o przeprowadzce do Erewania. W Archangielsku angażuje się społecznie i chce to robić, jak długo się da.

Jej zdanie o zachowaniu kobiet, które swoich mężów i synów wysyłają na wojnę, jest jasne: – Myślą, że to coś takiego jak Wielka Wojna Ojczyźniana (używana w Rosji nazwa II wojny światowej od ataku Niemiec na ZSRR w 1941 roku – red.) – mówi Elena. Jej zdaniem kobiety w Rosji są teraz bezpieczniejsze niż mężczyźni. – Możemy przejąć rolę mężczyzn, co może przełożyć się na zmianę polityki Rosji. Ale tej wojny kobiety nie mogą zatrzymać.

REDAKCJA POLECA

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: