Roman Giertych
Apeluję przynajmniej do większości partii opozycyjnych: nie idźcie w rozproszeniu. Metoda liczenia głosów preferuje silniejsze ugrupowania, a nadto razem będzie wam łatwiej odpierać brutalne metody nadchodzącej kampanii.
Do kancelarii adwokata reprezentującego najważniejszych polityków opozycji wdarły się służby specjalne. Jego współpracownika skuli kajdankami na ręce i nogi. Zabrali wszystkie komputery, dokumenty dotyczące spraw prowadzonych przeciwko rządowi. Współpracownika wyprowadzili na oczach ludzi i nadjeżdżającej przypadkowo telewizji państwowej. Przewieziono go do domu, gdzie musiał przeparadować w kajdankach na oczach sąsiadów. Później przewieźli go kilkaset kilometrów do izby zatrzymań. Po drodze do celi współpracownik usłyszał, że musi się ratować mówiąc coś na adwokata, bo inaczej nigdy nie wyjdzie z więzienia, a jego partnerka zostawi go na pewno. W izbie zatrzymań wielokrotnie poddano go upokarzającemu przeszukaniu. Kajdanki zdejmowano mu wyłącznie w celi, gdzie go posadzono z recydywistą. Po 48 godzinach przewieziono go do sądu, gdzie bez jedzenia i picia oczekiwał na orzeczenie. Prokuratura wybrała specjalnie sędziego, gdyż celowano w tzw. dużur sędziowski. Sądziła więc osoba, która właśnie złożyła wniosek o awans do rządowego organu i wyłącznie od rządu zależało, czy awansuje, czy też nie. Byli więc pewni swego. Po dwudziestu godzinach oczekiwania na orzeczenie wprowadzono go na salę rozpraw w kajdankach dzwoniących na nogach i rękach.
To nie jest historia z Białorusi i działań Łukaszenki. Ta historia przytrafiła się w mojej kancelarii. A ja streszczam Wam dzisiejszy artykuł red. Żytnickiego z „Gazety Wyborczej”. Od Białorusi różni ją cała dalsza historia, która jest hołdem dla niezależnego sądownictwa.
Sędzia orzekła, że nie zastosuje ani aresztu ani innych środków, bo brak jest jakiegokolwiek uprawdopodobnienia, że popełniono przestępstwo. I nakazała mego współpracownika natychmiast zwolnić mówiąc: jest Pan wolnym człowiekiem.
O całej historii dowiedziałem się później, bo wówczas walczyłem o życie w szpitalu, po zapaści jakiej doznałem podczas przeszukania mojego domu. Mnie też skuto kajdankami zatrzymując na oczach klientów, gdy wychodziłem z Sądu Okręgowego w Warszawie. Lekarze mi później powiedzieli, że byłem jedną nogą po drugiej stronie. Z powodu opinii biegłych prokuratury (którzy zazwyczaj nawet truposza uznają za godnego aresztu) nie mogli złożyć wniosku o mój areszt, gdyż opinia kategorycznie go wykluczyła. Nieprzytomnemu więc odczytano mi zarzuty, zakazano wykonywać zawód, kazano zgłaszać się Policję, oddać paszport i wpłacić 5 milionów kaucji. Na swój wniosek aresztowy przyszło mi czekać jeszcze rok.
W ciągu tego roku sądy uznały, że: zatrzymania moje i moich współpracowników były nielegalne i niezasadne. Przeszukanie mojej kancelarii i osobiste były nielegalne. Wszystkie środki zapobiegawcze wobec mnie (zakaz wykonywania zawodu itd.) były nielegalne. Zabranie mi komputerów i telefonów było nielegalne. Zamrożenie mojego majątku było nielegalne. Natomiast wniosek aresztowy wobec mnie, złożony po roku, sąd właściwie wyśmiał. W sumie orzeczenia wydało ponad trzydzieści składów sędziowskich w siedmiu sądach położonych w Poznaniu, Warszawie i Lublinie.
Wszystkie te orzeczenia miały tę samą podstawę: brak uprawdopodobnienia, że popełniono jakiekolwiek przestępstwo. Co na język potoczny można przełożyć: że zarzuty zostały wyssane z palca. Jeżeli chodzi o mnie, sądy uznały nadto, że nie można mówić, iż jestem podejrzany, bo zarzuty zostały nielegalnie postawione nieprzytomnemu. Mimo tego, że rzecznik dyscyplinarny powołany przez Ziobrę zastraszał sędziów kontrolą akt, nikt się nie ugiął.
Gazeta Wyborcza opisała dziś również ostatni, tegoroczny sądowy akt w tej sprawie, gdy Sąd Apelacyjny w Poznaniu w prawomocnym wyroku oddalił apelację szefa Prokuratury Regionalnej w Lublinie od wyroku nakazującego Skarbowi Państwa zapłacenie 20 tysięcy złotych zadośćuczynienia na rzecz mojego współpracownika za niewątpliwie niesłuszne zatrzymanie. Prokuraturze tak zależało na tym orzeczeniu, że sam szef Prokuratury Regionalnej w Lublinie pan Jerzy Ziarkiewicz osobiście przyjechał na sprawę do Poznania. I przegrał.
Dlaczego to wszystko opisuję? Piszę to dla polityków opozycji. Przeczytajcie proszę mój tekst i zrozumiejcie o co idzie gra. Heroiczny opór środowisk sędziowskich przed uczynieniem sytuacji polskiej opozycji podobną do tej z Białorusi doprowadził do tego, że mamy w tym roku wybory bez większości opozycji w aresztach. Na moim przykładzie się okazało, że zasadniczo sądy, bez dowodów winy, nie pozwalają aresztować. A przynajmniej rządzący się mogą mieć co do tego pewności. Ale pamiętajcie: te wybory musimy wygrać, bo inaczej zrobią nam Białoruś. Oni kradną bez opamiętania, więc są coraz bardziej agresywni. I ta agresja będzie postępować, bo wiedzą, że oni popełniają realne przestępstwa. Dlatego apeluję przynajmniej do większości partii opozycyjnych: nie idźcie w rozproszeniu. Metoda liczenia głosów preferuje silniejsze ugrupowania, a nadto razem będzie wam łatwiej odpierać brutalne metody nadchodzącej kampanii. Również te z użycie prokuratury i służb. Jeśli przez rozproszenie przegracie, to prędzej czy później na was też zapolują. A wcześniej dokończą „reformę” sądów wywalając wszystkich niezależnych sędziów…
Roman Giertych