Dariusz Stokwiszewski
Politycy obozu rządzącego próbują „zaklinać rzeczywistość”, zakłamując to, o czym społeczeństwo winno wiedzieć. „Propaganda sukcesu” władzy porównywalna jest do tej, jaką szerzy się w państwach takich jak Rosja, Białoruś czy Korea Północna!
Środowisko międzynarodowe RP (choć zwykle nie mówi się o tym oficjalnie), jest bez wątpienia zaskoczone nieudolnością polskiego rządu, który na dobrą sprawę nie może się pochwalić ani jednym sukcesem; zarówno w polityce wewnętrznej, a już na pewno w sferze dyplomacji, w tym głównie dbałością o długofalowy interes Polski. To pewnik, za którym stoją twarde fakty.
Szczególne miejsce w polityce zagranicznej każdego kraju zajmują kwestie jego bezpieczeństwa; tu zaś porażka goni porażkę (fatalny stan armii, osłabienie pozycji Polski w NATO, UE i państwach partnerskich etc.). Nie istnieje u nas coś, co nazywamy kontynuacją polityki państwa. Obecny rząd wprowadził Polskę na nowe tory, które kończą się na „stacji rozrządowej”. Dalej, krótki ich odcinek prowadzi już tylko „na warsztat i/lub złomowisko” – śmietnik historii!
Tymczasem politycy obozu rządzącego próbują „zaklinać rzeczywistość”, zakłamując to, o czym społeczeństwo winno wiedzieć. „Propaganda sukcesu” władzy porównywalna jest do tej, jaką szerzy się w państwach takich jak Rosja, Białoruś czy Korea Północna! Owa propaganda (dziwne, że większość z nas tego nie dostrzega) sprowadza się li tylko do pustych obietnic zakupów dla polskiej armii, która wkrótce przestać może spełniać w sposób właściwy swą konstytucyjną rolę obrony państwa. Rozbrojona niemal przez Antoniego Macierewicza (unieważnienie kontraktów na dostawy śmigłowców z Francji i innego sprzętu w połączeniu z coraz częstszą awaryjnością starych, wysłużonych już samolotów, brak obrony przeciwrakietowej, floty, destrukcja systemów dowodzenia i demoralizacja żołnierzy obserwujących istniejące patologie) stała się znowu zabawką w rękach, jego niewiele bardziej kompetentnego, następcy – Mariusz Błaszczaka.
Tymczasem środowisko międzynarodowe, w którym przyszło nam funkcjonować, staje się coraz bardziej złożone, wymagając nieustannego podnoszenia zdolności obronnych. Na to, wbrew zapewnieniom rządzących, nie ma, póki, co realnych szans. Jest zupełnie odwrotnie, o czym wspomniano wyżej. Stajemy w obliczu coraz to innych zagrożeń, nienależących co prawda do kategorii militarnych sensu stricto, mających jednakowoż znaczący wpływ na występowanie tych pierwszych. Konflikty wewnętrzne w państwach Bliskiego Wschodu i Afryki oraz związany z tym exodus do bogatych państw Europy jest jednym z tych czynników, które generować mogą duże problemy społeczne.
Dodajmy do tego jeszcze ewentualne braki surowców energetycznych, wody, lekarstw żywności, opieki socjalnej dla potrzebujących, a przy tym patologie władzy (polityczna korupcja, nepotyzm, kolesiostwo i brak właściwie funkcjonujących instytucji wymiaru sprawiedliwości oraz organów ścigania bardzo upolitycznionych w przeciągu czterech ostatnich lat) to uzyskamy pełen obraz tego, co może stanowić beczkę prochu! Wciąż rosnąca w Polsce przestępczość (zazwyczaj ludzi w tzw. „białych kołnierzykach”, stąd czasem bezkarnych, bo poukładanych w sitwy i koterie) również nie służy stabilnemu rozwojowi kraju. Tym bardziej że często taki właśnie przykład „idzie z góry” (zwłaszcza bezkarność tych osób i próba „zamiatania spraw pod dywan”, jak to pokazują ostatnie afery z najważniejszymi politykami w tle – chociażby afera Kaczyńskiego, osoby jak się wydaje „nietykalnej”).
W Polsce na wszystko brakuje pieniędzy; o armii mówiłem, ale podobnie jest z innymi służbami mundurowymi, służba zdrowia jest „ciężko chora”, dziura budżetowa rośnie z dnia na dzień, a zadłużenie Polski sama UE ocenia na sześć bilionów złotych, przemysłu zbrojeniowego (niegdyś chluby polskiej gospodarki) nie ma, górnictwo generuje długi, a podobnie jest z innymi gałęziami przemysłu, które stać jednak na tworzenie etatów dla „swoich i szastanie pieniędzmi na lewo i prawo”! Tu też nasuwa mi się wątpliwość, która sprowadza się do pytania: dlaczego (zjawisko masowe) na najwyższe funkcje w spółkach SP, a więc naszych, zatrudnia się najczęściej osoby mierne merytorycznie, niebędące w stanie podołać nałożonym na nie obowiązkom?!
Po prostu nie chce mi się wierzyć w to, że przy ogólnie znanym „pędzie do tzw. koryta” prezesami największych spółek nie zostają „najwierniejsi ludzie przywódcy”, a jacyś zupełnie anonimowi sołtysi czy wójtowie z przysłowiowej „Psiej Wólki”?! Czy czasem gross ich zarobków nie może być daniną partyjną, gdy tymczasem ich i tak zadowoli te „marne 8 – 10 tysięcy”?! Pytam, bo wątpię, a jednocześnie wnioskuję o kontrolę służb skarbowych w zakresie dochodów tych ludzi, a także tego, co się dzieje z ogromnymi fortunami powstającymi w ciągu krótkiego czasu, bo przecież inni czekają w kolejce! Tu zasadnicze pytanie: jak mają takie spółki przynosić dochody państwu, kiedy zarobki i nagrody sięgają milionów?! No, chyba że przyjmiemy, iż „państwo i partia to jedność”, jak to drzewiej bywało, stąd wystarczy, że partia jest „syta”!
Jednak pieniędzy nie brakuje jedynie z wymienionych powodów. Zasadniczą, poza tymi już wymienionymi jest festiwal obietnic władzy, która raz zdobytych stołków oddać już nie chce. Tu mamy do czynienia już nie z festiwalem obietnic, a aberracją czy jak kto woli bezrozumnym „odlotem”! To bezpośrednio bardzo groźne dla istnienia państwa polskiego. Zwyczajowo przebiegli (cwani wręcz, co nie świadczy jeszcze o inteligencji) politycy, którzy w ciągu niespełna 4 lat rządów doprowadzili do destrukcji wszystkiego, co, przez poprzednie ponad 30 lat, zdobyto ciężką pracą, rzetelnością i szacunkiem ze strony całego demokratycznego świata, chcą rządzić dalej za wszelką cenę. Oczywiście wygrali ostanie wybory 2015, głosami 19 procent ludzi przy 40-procentowej frekwencji. To jednak nie dawało i nie daje im mandatu do tego, aby chcieć zmienić, a jak się nie uda to łamać, konstytucję i prawa z niej wynikające! A tak się permanentnie dzieje! Poza tym napędza to ów festiwal obietnic, też po stronie opozycji zmuszając ją niejako do składania podobnych. To „zaklęty krąg”, z którego nie da się już wyjść!
Co zatem nieformalny „przywódca narodu i państwa” robi?! Otóż wszystko, co jego dość ograniczona wyobraźnia mu podpowiada. Tu pozwolę sobie na małą polemikę z tymi, którzy w mojej ocenie przeceniając „przywódcę”, mylą wielkość z cwaniactwem! Tak więc jest tak, że ktoś niekoniecznie przygotowany merytorycznie i moralnie rządzi 38 milionowym państwem z tylnego siedzenia, za nic nie biorąc odpowiedzialności. To nie powinno być ani nie jest normalne. Nauka (ale nie tylko) określa taki stan rzeczy mianem autorytaryzmu, a więc wypaczonej formy rządów (ich swoistej patologii), nijak nieprzystającej do realiów końca II dekady XXI wieku.
I choć, jak już napisano, merytoryczna wyobraźnia „przywódcy” jest dość ograniczona, to nie można tego powiedzieć o rozwiniętym genie wrodzonego materializmu i tego, co nazywamy cwaniactwem. Oba te „przymioty” powodują nieograniczoną, realiami stanu naszego państwa, beztroskę. Przejawia się ona w „uzasadnionym celem nadrzędnym” (partykularyzmem – według mnie bardziej własnym niż partyjnym interesem), jakim jest dążenie za wszelką cenę do utrzymania raz zdobytej władzy dyktatorskiej. Jednak nie mniej istotny w tym sposobie myślenia wydaje się (leżący według mnie u podstaw myślenia „przywódcy”) tzw. kompleks Herostratesa – wola przejścia do historii, jako ktoś ważny i szanowany. Dodam, że ja osobiście nie widzę możliwości realizacji tego zamierzenia. Dość płytka wyobraźnia, nakazuje obiecanie narodowi wszystkiego tego, co zażąda, a jako że ze względów racjonalnych nie jest to możliwe, to przeciąganie w czasie realizacji pustych obietnic. Potencjalni zaś beneficjenci nie chcą chyba zrozumieć tego, że aby jednym dać, to innym trzeba zabrać. Konflikt społeczny zaczyna narastać.
Obecna władza nie ma zbytniego szacunku do instytucji Unii Europejskiej, za to bardzo poważa unijne pieniądze. Co tutaj kuriozalne; politycy obozu władzy nie widzą przy tym konieczności wypełniania postanowień traktatu akcesyjnego, na mocy którego Polska w 2004 r., stała się członkiem Unii Europejskiej. Szef polskiej dyplomacji J. Czaputowicz z trybuny sejmowej krytykował uzależnienie przyznania Polsce unijnych środków, które powiązane ma być z przestrzeganiem w Polsce praworządności (sic!). Jak traktować tego rodzaju zachowania? Pytanie o to, czy przystoją one osobom odpowiedzialnym za kierowanie takim państwem jak Polska, jest figurą czysto retoryczną.
Dariusz Stokwiszewski