Piotr Pietrucha
Od kilku lat nieprzerwana litania narastającej grozy: zrobili to, zniszczyli tamto, zgnoili te, rozwalają, demontują...
Teraz to szczucie, polowanie na marszałka Grodzkiego...
11 stycznia o 20:37 ·
ROK SZCZURA
Satrapowie, despoci, każda autorytarna władza, każdy socjopata na szczycie, wybiera sobie wiernego kundla, który będzie publicznie szczekał, lizał, merdał ogonem. Przeważnie są to bezobciachowe kreatury, bez czci i sumienia, zdolne do każdej podłości. Hitler miał Goebbelsa, komuchy Szczepańskiego, Jaruzel Urbana, pisiory mają Kurskiego.
Od dawna nie oglądam T.V. Czasem w trasie, tankując na Orlenie, mimochodem rejestrowałem te prymitywne rzygowiny wyciekające z monitorów na cały regulator. Na facebooku znajomi złośliwie publikują te upiorne paski z D.T.V. Szczujnia i fabryka nadchodzącej przemocy. Za nasze pieniądze, ciężko zapracowane miliardy.
Nie oglądam, ale dlaczego mnie ciągle prześladuje zadowolony rechot narcystycznego kabotyna, który to firmuje?
Wstrząsnął mną filmik z Trumpem, na którym widać jak brutalnie wypycha któregoś z polityków, by wyjść przed szereg z miną nadętego ,,duce". Arcyćwok, wybrany przez ćwoków, zarządzający połową cywilizowanego świata.
Did Trump just shove another NATO leader to be in the front of the group? pic.twitter.com/bL1r2auELd
— Steve Kopack (@SteveKopack) May 25, 2017
Niedawno w Galerii stanąłem przed bankomatem, wyjmowałem kartę z portfela. Podszedł ubrany na czarno facet i ramieniem zepchnął mnie na bok, aż się zatoczyłem, ledwo łapiąc równowagę. Spokojnie zajął moje miejsce a ja poczułem się jak kopnięty śmieć. Zobaczyłem jego łysy łeb, tępe spojrzenie, byczy kark i zamilkłem. Czułem tchórzliwy strach, dławiące upokorzenie, zalała mnie fala morderczej furii. W ułamku sekundy pomyślałem, że gdybym miał pistolet, to bym do skurwysyna strzelił.
Przeraziłem się samego siebie. Wróciłem do domu roztrzęsiony. Manuela pyta: co mi jest? - Nie wiem - kłamię - ale czuję, że dochodzę do jakiegoś kresu wytrzymałości...
Od kilku lat nieprzerwana litania narastającej grozy: zrobili to, zniszczyli tamto, zgnoili te, rozwalają, demontują... Teraz to szczucie, polowanie na marszałka Grodzkiego...
Te heroiczne, wkurwione, szydercze ,,filipiki " Manueli na facebooku, odbijające się rytualnym echem.
To ciągłe odraczanie, karmienie złudnymi obierkami świńskiej nadziei: zobacz, ocaliliśmy Senat, te wyliczenia - jest nas procentowo więcej, przed nami wybory, mamy szansę, jeszcze tylko 3 miesiące...
Sto dni Napoleona, myślę w duchu. Widok przełamującej się opłatkiem z klerem i gangsterami Kidawy mnie zemdlił, na uśmiechniętego Biedronia nie mogę patrzeć, Kosiniak, poczciwy parafianin, nie z mojej wsi, Hołownia, nie z mojej planety.
Coraz mocniej czuję się jak w dzieciństwie, bezradne dziecko skazane na patologiczny dom. A przecież jestem dorosły. Znoszę coś, czego nie powinienem. Ktoś mi bez przerwy pluje w twarz a ja cierpliwie odwracam głowę.
Czy chcę tak dalej żyć ?
Mechanizm współuzależnienia: człowiek osłabiony własną bezradnością, plugawiący sam siebie uległością, czyimiś warunkami, coraz słabszy, bo nie szanujący siebie, nie ma sił na zmianę. Nie tylko nauczył się trwać w opresji ale nie wierzy, że stać go na inne życie. Że zasługuje na lepszy los. Zaprawia się w uległym znoszeniu syfu, który w gruncie rzeczy sam codziennie wybiera i akceptuje. Błędne koło rozpaczy i znieczulenia. Kiedy zaczyna się, a kiedy przestaje sobą gardzić ?
Chowam się w ogrodzie, w książkach. Pielęgnuję samozakłamanie, rafinadę mniej lub bardziej wyszukanych mechanizmów obronnych: zaprzeczam, racjonalizuję, zbywam. Mądrze biadolę i jestem głupio wyrachowany. Wyrzucam sobie histerię, kiedy się czuję jak berliński Żyd z lat 30 - tych: Melcia, Polcie, spokojnie, bez histerii, nic złego się nie dzieje !
Ale czuję, że nadszedł czas na dojrzałe, trzeźwe szachy. Nie ze śmiercią jak u Bergmana, tylko z resztą naszego życia.
Cena za zmianę bywa surowa, czasem bezlitosna. Emigrując z komuny, zostawiłem dziecko, przyjaciół, zaplanowany i rozpisany doktorat. W Sztokholmie zaczynałem od analfabety i pomywacza w tureckiej knajpie. Byłem zdeterminowany, nie hamletyzowałem. Potem było tylko lepiej. Mogłem tam zostać ale wróciłem do Polski w 2001 roku, wierząc, że będę mógł tutaj spokojnie, normalnie żyć. Ale to jest już dzisiaj niemożliwe.
Szczerość bezsilności to początek siły na odważną decyzję. Sto dni, Manuelo, oświadczam publicznie. Tyle jeszcze wytrzymam. Jak kiedyś w wojsku, odcinając dni po centymetrze.
Piotr Pietrucha