Stefan Niesiołowski
Pełzający rozkład dotyczy PiS-u, które wprawdzie wygrało wybory, ale było to zwycięstwo, po pierwsze nieznaczne i niepełne, a po drugie uruchomione zostały procesy, które mogą doprowadzić do uwolnienia naszego kraju od pisowskiej recydywy
Pełzający rozkład dotyczy PiS-u, które wprawdzie wygrało wybory, ale było to zwycięstwo, po pierwsze nieznaczne i niepełne, a po drugie uruchomione zostały procesy, które mogą doprowadzić do uwolnienia naszego kraju od pisowskiej recydywy.
Największym wygranym wyborów nie jest PiS, ale Polskie Stronnictwo Ludowe, które odsunęło na długo groźbę wyeliminowania z życia publicznego, a także uzyskało stabilną reprezentację parlamentarną, atrakcyjność koalicyjną, silnego lidera i co być może najważniejsze, stało się partią nie tylko wiejską i klasową, ale mającą oparcie w miastach i wśród szerszego niż dotychczas elektoratu. W dodatku wszystko to zostało osiągnięte w warunkach histerycznej nagonki prowadzonej przez dziennikarskich mędrców, przeróżnych symetrystów i podpowiadaczy, że nie należało tworzyć koalicji z Kukizem, że PSL zdradzi i pójdzie do pisowców i, że należało tworzyć blok pod kierownictwem p. Schetyny.
Niektórzy obrońcy demokracji i wolnego słowa nadal tkwią przy poglądzie o jednym bloku, który z pewnością wygrałby z PiS-em i o tym, że to przez Władysława Kosiniaka-Kamysza pisowcy nadal rządzą Polską.
Egocentryzm i upieranie się przy własnym zdaniu, niechęć do przyznania się do błędu i wiara w swoją nieomylność, bo dysponuje się kamerą, mikrofonem lub etatem w redakcji, to trwała cecha intelektualistów. W warunkach polskich można odnieść wrażenie, że najlepszymi politykami i mężami stanu są dziennikarze i gdyby ich powszechnie słuchano to nasz kraj byłby kwitnącą oazą dobrobytu, demokracji, kultury i elegancji, a całe zło bierze się stąd, że część ludzi z jakiś niezrozumiałych powodów ma własne zdanie i nie słucha zadowolonych z siebie nieomylnych mędrców.
Polska po wyborach stała się chyba jeszcze większym pośmiewiskiem niż była przed. Oto symbolem niezłomności i odwagi stał się p. Banaś, który pierwszy postawił się tak mocno władcy Polski i okazało się, że jednak nic nie można mu zrobić. W dodatku tenże Banaś, pełni jedno z najważniejszych stanowisk w państwie, jest szefem instytucji mającej w nazwie i z natury rzeczy stać na straży przestrzegania prawa i dbać o interes państwa, a koleguje się z gangsterem mającym w zwyczaju przy pomocy piły i maczety odbierać należne mu pieniądze. Pomijam takie drobiazgi jak kwestie finansowe, oświadczenia majątkowe, dochody swoje i rodziny itp. Ale i tak myślę, że z czasem symbolem odwagi i naprawy państwa będzie p. Banaś. I może miał rację p. Śniadek nie tak dawno lider Solidarności (to miara upadku tego związku), który usłużnie namawiał Borysa Budkę, by zrezygnował wobec doskonałości kandydatury p. Banasia, z którą przecież nie wypada się mierzyć.
Ponadto cały świat śledzi z zapartym tchem, spektakl pod tytułem – czy uda się przekupić kogoś w senacie? Ujmujący swoją powierzchownością i kulturą osobistą p. Terlecki nawet nie ukrywał, że liczy na znalezienie w senacie patrioty, który przejdzie z opozycji do obozu biało-czerwonej drużyny.
Na razie nikt się nie pali do roli historycznego renegata, a paradoksalnie może mieć miejsce proces odwrotny przy rozkładzie dobrej zmiany w obliczu kryzysu i niemożności wywiązania się przez pisowców z obietnic, które muszą doprowadzić do greckiego lub wenezuelskiego scenariusza.
Klęska Orbana stanowi miłą wiadomość towarzyszącą. Może nadejdzie dzień, w którym będziemy zazdrościć Węgrom, że uwolnili się już od władzy swojego dyktatorka?
Najbliższa konfrontacja przy urnach to wybory prezydenckie. Mają znaczenie, co najmniej takie same jak parlamentarne, a zakończenie publicznych występów p. Dudy jest oczywistym obowiązkiem wobec Polski i zdrowego rozsądku. Aby je wygrać, konieczna jest nie tylko zmiana szefa PO, ale odejście z polityki p. Schetyny, który już zdążył spalić kandydaturę Bogdana Borusewicza na marszałka senatu i który nie rozumie, że jest osobą znienawidzoną. Ale nie tylko nie odejdzie, ale robi wszystko by przy pomocy Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, przedłużyć swoją wegetację.
Pomysł, aby opozycja nie wystawiała wspólnego kandydata już teraz tylko po pierwszej turze to błąd. Oznacza to, że najpewniej do drugiej tury przejdzie Małgorzata Kidawa-Błońska (osoba sympatyczna, kompetentna i umiarkowana) i prawdopodobnie przegra z Dudą.
Schetyna przy pomocy tej kandydatury chce zablokować dyskusję o własnej odpowiedzialności za porażkę i zablokować odejście własne oraz grupy swoich wyznawców i lizusów, którzy tak samo, jak on odpowiadają za trzecią lub czwartą porażkę z rzędu. Oczywiście koncepcja wybrania możliwie szybko wspólnego kandydata opozycji demokratycznej to zadanie trudne, a być może niemożliwe.
Polska demokracja zdaje swój trudny egzamin i nie wiadomo czy go zda. Ale wysuwanie przez Schetynę swojego kandydata już teraz to co najmniej falstart.
Stefan Niesiołowski