Dariusz Stokwiszewski
Wszyscy pamiętamy sytuację sprzed jesiennych wyborów 2015, pamiętamy także to, kto został gospodarzem pałacu namiestnikowskiego.
Zapyta ktoś: skąd te wątpliwości, a ja odpowiem pytaniem na pytanie: a skąd tak duży optymizm? Co daje nam podstawy do tego, aby oczekiwać święta wolności i demokracji po zaklinanej przez nas wygranej? Czy mamy jakieś konkretne przesłanki poza naiwną wiarą w to, że się uda? Internet, w tym media społecznościowe zalewa fala optymizmu, który jest niczym nieuzasadniony, stąd może zaszkodzić. Wszyscy pamiętamy sytuację sprzed jesiennych wyborów 2015, pamiętamy także to, kto został gospodarzem pałacu namiestnikowskiego. W pierwszym przypadku opozycję położyły „taśmy” i brak empatii społecznej, w drugim zbytnie zadufanie w sobie i spoczęcie na laurach, gdy tymczasem nikomu nieznany pisowski polityk swoim zaangażowaniem i pracowitością pokazał, że można wygrać nawet z urzędującym prezydentem, który miał poparcie rzędu ponad 60 procent. Oczywiście sierpniowe zwycięstwo Dudy znacznie ułatwiło wygranie przez PiS wyborów październikowych.
Wracając do meritum, stawiam następującą tezę; nie ma żadnych podstaw do tego, aby być przekonanym co do tego, że te oraz kolejne (do parlamentu i prezydenckie) wybory wygra opozycja demokratyczna. Myślę sobie nawet, że jest wiele przesłanek (niekoniecznie obiektywnych) do tego, aby PiS po raz kolejny stał się beneficjentem tego wyścigu.
Po tej konkluzji oczekuję z obawą, że ktoś może mi zarzucić defetyzm i brak wiary w to, co dobre i co powinno się stać – odsunięcie partii Jarosława Kaczyńskiego od władzy. Nie zamierzam jednakże kapitulować i wierzę, że osoby sceptyczne zmienią zdanie po doczytaniu tekstu do końca. Nie moją rolą jest bowiem dawanie złudnych obietnic, i tak nie mam wpływu. Moja praca polega na analizie faktów i na ich takiej interpretacji, która pozwoli na wyciągnięcie (póki czas) odpowiednich wniosków!
A zatem najpierw diagnoza
Sytuacja
polityczna w Polsce jest wręcz fatalna. Prawie czteroletnie rządy PiS i jego koalicjanta – SP – doprowadziły państwo nad skraj przepaści, co nie ulega żadnej wątpliwości. Demokratyczne państwo prawne, którego wysoka do niedawna pozycja wynikająca z jego osiągnięć gospodarczych i politycznych, jest dzisiaj jedynie mglistym wspomnieniem. Szacunek, na który pracowały niemal wszystkie kolejne rządy po 1989 r. (wykluczam pierwsze fatalne próby rządzenia przez PiS w latach 2005 - 2007) został roztrwoniony, a RP stała się nieformalnym wyrzutkiem Europy. Wszystko, co państwo osiągnęło na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza (licząc do 2015 r.) „poszło z dymem” w ciągu niespełna czterech lat rządów ludzi nieodpowiedzialnych i nieobliczalnych oraz pazernych na władzę i pieniądze. Obecnie, w przypadku kolejnych wygranych PiS, SP oraz ich sojuszników (to polityczny plankton) Polsce grozić może w czasie krótszym niż nam się wydaje utrata suwerenności oraz anihilacja. Znajdujemy się dokładnie w takim właśnie miejscu, z którego już „za chwilę” nie będzie odwrotu.„Grzech zaniedbania”, za który zapłacimy wszyscy!
Nic nie bierze się znikąd; wszystko ma swoją przyczynę, genezę, czy jak kto woli arche. PiS doszedł do władzy na fali niezadowolenia społecznego i braku empatii rządzących, o czym na początku pisałem. PO mogło przecież zapoczątkować reformy społeczne, które poprawiłyby sytuację życiową Polaków. Demagodzy (w tym właśnie pisowscy politycy są „dobrzy”), łatwo wykorzystali tę „koniunkturę”, wynikającą z wycieków prywatnych rozmów polityków PO (rzec można, że nie było w nich nic szczególnego), które niejaki Marek
Jednak pisząc o grzechu zaniedbania nie mam na myśli jedynie tego, choć te sprawy także miały swoje znaczenie. Myślę głównie o swoistej „beztrosce” obecnej opozycji, która do dziś się nie obudziła po porażce, tkwiąc w jakimś niezrozumiałym marazmie! Czyżby według niej (oczywiście są wybitne jednostki, które je podejmują), a modlitwy i oczekiwanie na „dary losu” miały tym razem przeważyć szalę zwycięstwa na rzecz przyzwoitej strony sceny politycznej?! No bo jak tu inaczej nazwać tę inercję i brak pomysłu na wykorzystanie potencjału, jaki był do dyspozycji sił postępowych w okresie strajków, w obronie trybunałów, sądów oraz łamanej konstytucji latem 2017? Dlaczego tego nie „pociągnięto” dalej i spoczęto na laurach po kłamliwych obietnicach Andrzeja Dudy, który tę naiwność (może głupotę i lenistwo) wykorzystał do oszukania narodu?!
I wcześniej i potem były protesty pod sejmem, senatem, pałacem prezydenckim, były strajki różnych środowisk (w tym osób niepełnosprawnych) i inne przedsięwzięcia, ale ja, jako uczestnik wielu z nich nie pamiętam jakiejś znaczącej roli i udziału opozycyjnych partii, no może poza ostatnim marszem wolności, gdzie osób ważnych było tylko nieco więcej. Były za to krótkie, kilkunastominutowe spotkania na wymianę paru zdań i z protestującymi, jakby to pokazanie się publicznie było istotą sprawy akurat wtedy.
Nie! My czekaliśmy i czekamy na to, że liderzy partii zorganizują ogólnopolskie protesty, gdyż jak sami to często mówią, nie mają narzędzi w walce: z łamaniem prawa w sejmie przez Kuchcińskiego, przetrącaniem kręgosłupów przyzwoitym sędziom, prokuratorom przez Ziobrę i jego ludzi, niezgodnych z prawem zachowań niektórych funkcjonariuszy służb i policji, rujnowaniem polskiej gospodarki przez zawłaszczanie spółek SP, prób zamykania ust mediom etc. A ja wam panowie liderzy mówię: naród ma tę moc, tylko trzeba rzucić mu hasło. Gdyby Grzegorz Schetyna to zrobił, to w wyznaczonym terminie w Warszawie zjawiłoby się nawet milion ludzi. Dlaczego więc tego nie robi? Dlaczego euro deputowani z PO głosują przeciwko zamiarowi podjęcia działań przez KE, które by mogło zahamować niszczenie praworządności oraz demokracji w Polsce, tym bardziej że sami zanieśli tam skargę etc.? Gdzie tu konsekwencja w działaniu?
Konkluzja końcowa!
Powyższe refleksje nie są bezpodstawną czy nieuzasadnioną krytyką opozycji po to, aby jej podciąć skrzydła. Napisałem to wszystko dlatego (nie po raz pierwszy zresztą, co już wielokrotnie było bagatelizowane, choć panowie to czytają, bo niektórzy z was także tu piszą), abyście przestali udawać, że problemu nie ma, a jeśli jest, to rozwiąże go ktoś za was, bo tak się nie stanie! Liczę się z krytyką ludzi nie do końca rozumiejących słowo pisane, ale patrzących bezkrytycznie w oblicza wodzów jak w „bóstwa”. Pytam zatem, kto jest ważniejszy w tym wszystkim: przywódca partyjny, który bawi się w „
” czy Polska, która jest naszym największym dobrem wspólnym. Nie wiem jak wy, ale ja za żadnego wodza umierać nie myślę! Jednak za Polskę oddam życie zawsze i chętnie, jeśli się taka potrzeba pojawi.Reasumując, powiem tak: wybory z różnych powodów nieobiektywnych mogą zostać przez nas przegrane. Można je, mając w ręku tyle „argumentów siły”, sfałszować! A więc chcąc być konsekwentnym tą „waszą konsekwencją” drodzy liderzy opozycyjni, chcę was zapytać:
„Co stanie się, wtedy gdy przegracie?! Czy będziecie kolejne pięć lat patrzeć tak jak teraz, ze spokojem na to jak państwo umiera, a my wraz z nim?”! No bo co będziecie wtedy szczególnie mogli zrobić, skoro teraz jesteście bezradni?! PiS łamie prawo, a wy się nim niejako „wykręcacie”, aby się nie narażać za bardzo, tak? Takie jest moje zdanie, do którego mam prawo jako obywatel!
Pytanie jest proste i moi zdaniem (bez sztucznej skromności) bardzo rzeczowe, gdyż wówczas będziecie mieć jeszcze mniej argumentów, które moglibyście przeciwstawić temu reżimowi niszczącemu z dnia na dzień naszą wspólna Ojczyznę. Po przegranej już nie wykrzeszecie ze społeczeństwa nawet małej iskierki, a ci, którzy teraz robią mogą na pewno skończą w
więzieniach. Ja wiem, że wielu z was włos z głowy nie spadnie, szczególnie tym, którzy będą pokojowo „walczyć słowem” w PE czy sejmie RP! Nie traktujcie tego jako atak, tylko przemyślcie to, kim chcecie być i jak się zapisać w naszej, jak dotąd, tragicznej historii.
Dariusz Stokwiszewski