Marcin Matczak
Gdy patrzy się na naszego prezydenta, można dojść do wniosku, że jego tak naprawdę nie ma. Są tylko twarze, które zależnie od sytuacji przyjmuje. Czy można jakoś skonkludować tę historię Andrzeja Dudy - człowieka z gumy i manekina, który mógłby z Greyem konkurować na liczbę i różnorodność twarzy?
On nie tylko ciągle się uczy - on ciągle gra
Gdy patrzy się na naszego prezydenta, można dojść do wniosku, że jego tak naprawdę nie ma. Są tylko twarze, które zależnie od sytuacji przyjmuje. Te twarze da się rozłożyć na skali.
Twarz prezydenta-żartownisia
Na samym dole jest twarz prezydenta-żartownisia, który lubi się droczyć i przedrzeźniać. To twarz, która w założeniu ma być kumplowska, ale okazuje się groteskowym obliczem pięćdziesięcioletniego faceta, który udaje nastolatkę (albo odwrotnie) - to jest ta twarz, która mówi z grymasem: „I don’t want to hear the same story again”.
Bujająca się na prawo i lewo twarz prezydenta
Na środku skali jest bujająca się na prawo i lewo twarz prezydenta, który chce być kołczem - tego, który mówi, że się ciągle uczy, ale jakoś nie widać. Jest to twarz pozująca na oblicze doświadczone, które jednak - jak każda prawidłowo wykonana maska - jest puste w środku. To też twarz twardziela, który udaje, że nie jest miękki. Podwijająca się broda, uderzenie pięścią w nieistniejący stół - mocarz, który zmaga się z oporem powietrza.
Twarz-maska pokrzykującego ojca narodu
Na samym końcu skali prezydenckich twarzy jest twarz-maska pokrzykującego ojca narodu, który tym głośniej musi powtarzać ”ja, jako PREZYDENT”, im mniej nim się czuje. Jakby wierzył, że siła argumentów zależy od tego, jak głośno się je wypowie.
Mussolini
Czasami twarz prezydencka wybija poza skalę i wtedy pojawia się Mussolini - szczyt aktorskich możliwości Andrzeja Dudy. Dumny, milczący, zapatrzony w niebo. Jakby nie wiedział, że podbródek zasłania mu widok na świat. A ponieważ nie widzi dalej niż broda, jego działania nie układają się w żaden spójny, długofalowy plan.
Historia tej prezydentury to ciąg pokornych podpisów i dwa-trzy tupnięcia nogą, które w całym układzie rzeczy są zupełnie przypadkowe.
Jedno tupnięcie to weto z 2017 roku, którym Duda zatrzymał Ziobrę tylko po to, żeby mógł popsuć sądownictwo po swojemu. Drugie tupnięcie to dzisiejsza decyzja w sprawie ustawy o SN, która mówi chyba tyle: „popsuliśmy tę praworządność razem, ale naprawiać będziemy każdy po swojemu. A ja, choć nie umiem, będę naprawiał najbardziej”.
Czy można jakoś skonkludować tę historię Andrzeja Dudy - człowieka z gumy i manekina, który mógłby z Greyem konkurować na liczbę i różnorodność twarzy? Jest to zadanie trudne, ale nie niemożliwe. I tu, nie wiem czemu, przychodzą mi do głowy pamiętne wersy Quebonafide:
„Gdybym się urodził z tak zamkniętą głową
Pewnie raczej też chciałbym zostać aktorem
Tylko po to, by jak najrzadziej być sobą, słowo”.
Marcin Matczak