Szukaj w serwisie

×
16 października 2019

Marcin Zegadło: Ustawa „Stop pedofilii” cofa nas o kilkadziesiąt lat

Marcin Zegadło - poeta, publicysta

Marcin Zegadło - poeta, publicysta

Ta ustawa cofa nas o kilkadziesiąt lat. Do rzeczywistości, w której dziecko nie będzie miało świadomości gdzie przebiega granica jego prywatności i tego jakie pytania nie powinny mu być zadawane. Znów (wciąż ?) będzie przedmiotem w świecie dorosłych. Istnieje takie prawdopodobieństwo, prawda?

 

Ustawa „Stop pedofilii”, która dopuszcza możliwość wysokich kar więzienia za, mówiąc kolokwialnie, „opowiadanie dzieciom i młodzieży” m.in. o współżyciu, ryzykach z nim związanych czy antykoncepcji, zdaniem jej twórców ma na uwadze, a jakże, dobro dzieci.

Sprowadza się to do tego, że edukator opowiadający o antykoncepcji w celu zapobieżenia nieplanowanej ciąży u niepełnoletniej nastolatki będzie mógł mieć, zgodnie z duchem ustawy, postawione zarzuty.

Przypomniało mi to pewna sytuację z mojego życia prywatnego. Mianowicie z okresu mojego wczesnego chłopięctwa. Otóż mając lat dwanaście chadzałem regularnie do spowiedzi. Tak już miałem. W konfesjonale, po dokonanym rachunku sumienia, coś sprawiało, że jako dziecko opowiadałem obcemu mężczyźnie w sutannie o swoich najbardziej intymnych sprawach i sprawkach. A to, że przeklinałem, a to że ukradłem mamie z portfela jakieś drobne i że kupiłem za nie z kumplem z klasy papierosy marki Zefir, które wypaliliśmy za blokiem, a potem zwymiotowaliśmy obiad, który wcześniej pochłonęliśmy w szkolnej stołówce. Kolega twierdził, że to nie działanie papierosów spowodowało torsje, a fakt, że za szybko zjedliśmy mielone. Ale nie o tym.

Więc kiedy tak, jako dwunastolatek, po bożemu, zwierzałem się księdzu ze swoich tajemnic i brudnych sprawek, które moje ówczesna religia nazywała „grzechami”, wtedy ów kapłan, mniej więcej, czterdziestokilkuletni mężczyzna pytał mnie za każdym razem, „czy bawiłem się swoim siusiakiem”. Wprost. Bez owijania w bawełnę. W końcu w pewnym sensie nie klęczałem w konfesjonale przed proboszczem w kwiecie wieku, tylko przez samym Bogiem, którego ów proboszcz raczył reprezentować. Dlaczego zatem Bóg miałby nie poznać prawdy, nie dowiedzieć się o moich niecnych czynach, o mnie i moim dwunastoletnim siusiaku. Zwykle po chwili wahania odpowiadałem, że „nie pamiętam”. Ksiądz jeszcze przez chwilę drążył, w końcu odpuszczał i dostawałem spodziewaną pokutę, z którą szło również spodziewane rozgrzeszenie. To tylko przykład.

Po comiesięcznym pytaniu księdza o „zabawy siusiakiem’ czułem się upokorzony, zawstydzony i sponiewierany. Czego nie potrafiłem wtedy w ten sposób określić. Byłem dzieckiem. Nie rozumiałem wszystkiego. Nie potrafiłem nazywać swoich stanów emocjonalnych. Dlatego ksiądz miał mnie w garści. Wyłącznie od jego poczciwości zależało na czym skończy się historia z siusiakiem. W moim przypadku kończyło się na dyskomforcie natury psychicznej. Mój fart. Chociaż sam fakt, że jako dwunastolatek byłem zmuszany do podobnych wyznań jest nie porządku i w swojej istocie to jest przecież jakaś przemoc.

W latach osiemdziesiątych byłem zostawiony sam sobie. Ze swoim lękiem, dyskomfortem i wstydem. Istniała nadzieja, że w dwudziestym pierwszym stuleciu, dzięki edukacji seksualnej na odpowiednim poziomie, dostosowanym do wieku dzieci i młodzieży, młodzi ludzie będą mieli świadomość, kiedy są wykorzystywani. Będą wiedzieli kiedy ktoś przekracza granicę ich intymności, prywatności, kiedy ich krzywdzi. Ustawa, nad którą trwają prace w parlamencie wyklucza taką możliwość. Ta ustawa cofa nas o kilkadziesiąt lat. Do rzeczywistości, w której dziecko nie będzie miało świadomości gdzie przebiega granica jego prywatności i tego jakie pytania nie powinny mu być zadawane. Znów (wciąż ?) będzie przedmiotem w świecie dorosłych. Istnieje takie prawdopodobieństwo, prawda?

Marcin Zegadło

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: