Rafał Sulikowski
Zarówno prokościelna prawica, jak i KK dobrze wiedzą, że najłatwiej rządzi się ludźmi niewykształconymi, zwróconymi ku fałszywym sentymentom przeszłości i zafałszowanej historii, że najlepiej odebrać ludziom naukę i edukację, a wkrótce staną się łatwym żerem tych, którym zależy na dalszej degradacji modernistycznego projektu emancypacji rozumu spod władzy wszelkich uzurpatorów i opresywnej wersji rzymskiego katolicyzmu.
Aby zrozumieć, co dzieje się w sferze Kościoła i szerzej - religii i religijności początków nowego tysiąclecia, trzeba sięgnąć do elementarnej wiedzy historycznej o dziejach przynajmniej religii chrześcijańskiej, a konkretnie - jej rzymskiej wersji.
Katolicyzm jako wyznanie chrześcijańskie powstał w IV wieku, kiedy cesarz Konstantyn ogłosił koniec prześladowań chrześcijan, jakie miały w trzech pierwszych stuleciach istnienia i rozwoju doktryny chrześcijańskiej oraz zapewnił jej z początku “pokojowe istnienie”. Wkrótce jednak okazało się, że chrześcijaństwo nie tylko miało zapewniony “pokojowy byt” razem z innymi religiami, stanowiącymi wtedy mozaikę wielokulturową, ale i stało się najpierw głównym wyznaniem, a wkrótce - jedynym, oficjalnie wspieranym przez cesarstwo. Był to początek końca chrześcijaństwa jako niewielkiej sekty nazarejczyków, którzy zradykalizowali judaizm, by go potem zupełnie odrzucić.
W sprawach religijnych jest tak, że o ile “objawienia” doznają osoby prywatne, to zmienia to tylko ich świat, gdy jednak miał ich doznać cesarz, to ma to wpływ na całe cesarstwo. Początek tedy katolicyzmu zbiega się z rozpoczętymi wkrótce przy użyciu wszystkich sił słabnącego już wtedy cesarstwa rzymskiego odwetowymi w gruncie rzeczy prześladowaniami pogan i ich wierzeń, ich dorobku kulturowego i pogańskich świątyń. W tym czasie krystalizuje się ostatecznie doktryna biblijna - ustalono, jakie księgi będą kanoniczne, zwłaszcza z NT, a które staną się zakazanymi apokryfami, ukrywanymi przed zniszczeniem i odnajdowanymi dopiero w naszych czasach. Wtedy mniej więcej ustalono, że Chrystus był bogiem, nie tylko człowiekiem i powstał zrąb teologicznej doktryny trynitarnej.
Jednocześnie zakończył się czas wielkich dyskusji, apologetyki i zwalczania “herezji”, wielkich dysput teologicznych między na przykład pelagianami a biskupami “głównego nurtu”. Struktura katolicka jako “jedynego, powszechnego i apostolskiego Kościoła” została zbudowana, teraz nastał czas ekspansji rzymskiej religii, zwłaszcza po ostatecznym kryzysie i upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego (476 r.n.e.).
Kiedy sobie uświadamiamy również późniejsze dzieje Kościoła, jego oczywiste “urządzanie się” w sytuacji, gdy nie następował zapowiadany powrót Jezusa, to nie możemy się dziwić, że taki moloch zmienia się tak powoli. Jednak każda taka zmiana przyspieszy całkowitą, przyszłą strukturę Kościoła, który będzie miał do wyboru: zmienić się, albo zniknąć. Nie odbędzie się to jednak natychmiast.
Kościół przez II tysiąclecie, zwłaszcza w epoce wielkich katedr i równie
monumentalnych gotyckich katedr urósł w siłę, korzystając ochoczo z siły rodzących się państw narodowych, batalii przeciwko rodzimowierstwu i lokalnym mitom, które wchłaniał częściowo i je chrystianizował, przeważnie brutalnie. Korzystał także z siły dawnych plemion rodowych, z których wyłoniły się pierwsze struktury państwowe. Osłabiony zwrotem reformacyjnym, szybko się podniósł i po soborze trydenckim jeszcze bardziej zwarł szeregi i nazywał się często “tryumfującym”. W epoce międzyXVI a XIX wiekiem stał się potężny. Jednak z przeciwnej strony mniej więcej od XVII wieku nadchodziła dziejowa burza… Narodziła się nowożytna nauka, najpierw oparta na matematyce fizyka, potem inne nauki przyrodnicze i techniczne, których rozwój trwa do dziś.
Patrząc na okres minionych czterech wieków, można rzec, że nie reformacja ani humanizm renesansowy, ale właśnie narodziny nowożytnej nauki i filozofii najbardziej osłabiły siłę inercji Kościoła, nadwyrężyły przesądy i zabobony, na jakich częściowo opierała się religia katolicka i z których ochoczo korzystała, bazując na lęku mas.
Humanizm renesansowy, choćby w wydaniu najwybitniejszych jego przedstawicieli, wraz z reformacją nie osłabił tak rzymskiego katolicyzmu, jak ufundowanie nowożytnej nauki, opartej w “Principia mathematica” Newtona na zasadach kartezjańskiego racjonalizmu i - co ważniejsze - rodzącego się stopniowo empiryzmu, mającego za podstawy zasady nie tylko logiki, ale przede wszystkim zasady matematyki.
Kościół odpowiedział na rozwój nowożytnej nauki najpierw ignorowaniem jej twórców czy raczej odkrywców, a potem zwarł szeregi, idąc w stronę ścisłego integryzmu i wykluczając stopniowo wszystko i wszystkich, którzy nie pasowali do potrydenckiego Kościoła. Jednak rozwój nauki, a właściwie wielu początkowo niepowiązanych ze sobą dyscyplin naukowych, nie był już możliwy do zatrzymania.
W XVIII stuleciu wystąpili pierwsi odważni filozofowie Oświecenia, którzy najpierw sformułowali ostrożnie zasady religii naturalnej, opartej na deizmie i ograniczającej do minimum dogmatykę kościelną, a następnie otwarcie zanegowali katechizm nie tylko rzymski, ale w ogóle jakąkolwiek postać religijności. Oczywiście, zanim poglądy i postawy agnostyczne, a zwłaszcza wprost ateistyczne zstąpiły “pod strzechy” musiały upłynąć ze dwa stulecia, w czasie których drogi Kościoła i całego chrześcijaństwa i nowożytnej, a potem nowoczesnej nauki stale się rozchodziły i coraz bardziej od siebie oddalały.
Sobór Watykański I, na którym ogłoszono nieomylność papieża w sprawach wiary i obyczajów, był defensywny i miał bronić - przez przyjęcie neotomizmu jako oficjalnej wykładni filozoficznej Kościoła - resztek pozycji. Nie na długo jednak to się przydało, o czym świadczy encyklika “Rerum novarum” Leona XIII, papieża, który dostrzegał rodzącą się problematykę robotniczo-chłopską, ale jeszcze bardziej sformułowanie w początkach XX stulecia słynnej i niesławnej “przysięgi antymodernistycznej” Piusa IX, który zakazał katolikom pod najsurowszymi sankcjami zajmowania się i przejmowanie nowoczesnego stylu życia.
Zwołanie Soboru Watykańskiego II świadczy jednak o tym, że i tak próba obrony z góry straconych pozycji była skazana na niepowodzenie i Kościół musiał, aby przetrwać, otworzyć się częściowo na świat współczesny.
Wydaje się, że dalsze reformowanie Kościoła nie może już dotyczyć tylko jego fasady - administracji, finansów czy organizacji parafialnej, ale sięgać istoty jego bycia - dogmatyki oraz obyczajowości. Gdyby nie powstanie dzięki odważnym myślicielom nowożytnej nauki w XVII wieku, nadal Kościół bazowałby na wzbudzaniu strachu i naturalnym poczuciu winy swych wiernych, a pośrednio i także wszystkich pozostałych. I podobnie teraz, jeśli edukacja zostanie dofinansowana, zwłaszcza wdziedzinie nauk przyrodniczych i technicznych i na szczeblu uczelnianym wzmocniona, Kościół będzie musiał się zmienić i ostatecznie potwierdzić swoją tożsamość.
Upadek polskiej, ale i znaczne obniżenie standardów światowej nauki,
jeśli nie zostanie odwrócony, może oznaczać, że edukacja znowu stanie się elitarna i zamiast kształtować światopogląd szerokich mas, zacznie być przywilejem nielicznej grupy “wykształconych”, którymi tak pogardza obecny obóz rządzący.
Zarówno prokościelna prawica, jak i KK dobrze wiedzą, że najłatwiej rządzi się ludźmi niewykształconymi, zwróconymi ku fałszywym sentymentom przeszłości i zafałszowanej historii, że najlepiej odebrać ludziom naukę i edukację, a wkrótce staną się łatwym żerem tych, którym zależy na dalszej degradacji modernistycznego projektu emancypacji rozumu spod władzy wszelkich uzurpatorów i opresywnej wersji rzymskiego katolicyzmu. Jedyną bronią przeciw kościelnej i prawicowej retoryce jest powrót do światopoglądu, opartego na naukach ścisłych, choć ich przedstawiciele niekiedy twierdzą, że one niczego nie implikują, co wydaje się postawą asekurancką. Nauka niesie bowiem ze sobą określony światopogląd i nie jest on - wbrew wielu opiniom - do pogodzenia z żadną możliwą religią, także tymi, które dopiero zaistnieją.
Nie jest też prawdą, że magisteria religii i nauki się nie nakładają - zarówno jedna, jak i druga wypowiada twierdzenia dokładnie o tym samym świecie, pochodzeniu ludzkości i początkach oraz możliwych końcach kosmosu. Zarówno jedna, jak i druga opisują tę samą rzeczywistość, a ponieważ ich twierdzenia - zwłaszcza dotyczące pochodzenia ludzkości - są biegunowo przeciwne, więc tylko jedna z nich musi przedstawiać rzecz adekwatnie. A ponieważ jedynie nauka ma na swoim koncie spektakularne, praktyczne sukcesy w podnoszeniu długości i jakości życia człowieka na planecie, więc prawdopodobieństwo, że to właśnie nauka adekwatnie opisuje całość rzeczywistości, graniczy niemal z pewnością. I na tym należy budować wszelką dyskusję z ludźmi, dla których oprócz religii nic innego się nie liczy i którzy każdego chcieliby ukształtować na swój obraz.
Właśnie naukowy pogląd na świat ma szansę - po koniecznych postmodernistycznych i kulturowych korektach - odrodzić się na wyższym poziomie i odesłać religię z powrotem tam, gdzie jest jej naturalne miejsce.
Póki co należy mocno dofinansować naukę, nie tylko przyrodoznawstwo, ale także co bardziej praktyczce nauki społeczne i humanistyczne, zwłaszcza obiektywną, niezależną historiografię, obecnie niemal nieistniejącą. I tylko wtedy będzie można bezpiecznie przechodzić ulicami i placami naszych miast i spać znowu spokojnie.
dr Rafał Sulikowski