Krzysztof Skiba
Karol Nowogrodzki, kandydat PiS na prezydenta, zaskakuje kampanią, w której głównym tematem są jego treningi na siłowni – okazuje się, że to, ile wyciska na sztandze, jest ciekawsze niż to, co myśli o Polsce. Przekonuje, że skoro potrafi dźwigać ciężary w klubie fitness, to i z prezydenturą coś „wyciśnie” – choć największym wyzwaniem może być „Jarek na plecach”. Propaganda partyjna próbuje sprzedać jego bokserką przeszłość jako wielką zaletę, bo – jak wiadomo – w PiS ławka kadrowa jest tak krótka, że do gry wchodzą już zawodnicy ringowi. A jednak, patrząc na wybór Nowogrodzkiego, można się cieszyć, że nie sięgnęli po Marcina Najmana, mistrza od reklam maści na odleżyny – bo leżącego na ringu prezydenta Polska jeszcze nie miała.
Kandydat PiS na prezydenta Karol Nowogrodzki jeździ po kraju i opowiada o swoich treningach w siłowni. Okazuje się, że to ile wyciska na sztandze, jest ciekawsze, niż to, jakie ma poglądy.
Tematy sportowe to jedyny obszar, na jakim może być w miarę samodzielny, bo pozostałe ustawia mu Partia. Tymi monologami o siłowni daje społeczeństwu do zrozumienia, że skoro nieźle wyciska w klubie fitness, to i z posady prezydenta też coś dla siebie wyciśnie. Opowiada też, jakie dźwiga ciężary na sali treningowej. Dobrze wie, że największym ciężarem, jaki go czeka podczas ewentualnej prezydentury, jest Jarek na plecach.
Fakt, że kandydat trenował boks, jest przez propagandę partyjną podnoszony do rangi największej cnoty. Tymczasem powszechna opinia jest taka, że w PiS jest bardzo krótka ławka odpowiednich kandydatów i z bokserów musieli dobierać. W sumie to i tak dobrze, że nie wzięli na przykład Marcina Najmana, tego boksera z Częstochowy, co reklamuje maść na odleżyny, bo ciągle leży na ringu.
Przyznać jednak należy, że dzięki Nowogrodzkiemu jest przełamanie tradycji narciarskiej wśród elity politycznej. Kwaśniewski jeździł na nartach, Komorowski szusował po stokach, Tusk też lubi mieć boazerię na nogach, a już Andrzej Duda to prawdziwy król białego szaleństwa i zdecydowanie Pierwszy Narciarz Kraju, co to wolał jechać na narty niż do Sejmu na jakieś uroczyste głosowania czy debaty.
O bokserach nigdy nie mieliśmy dobrej opinii, ale dzięki Karolowi może się to zmienić. W czasach świetności Gołoty, gdy ten boksował z amerykańskim mistrzem świata Riddickiem Bowe, zaproszono pana Andrzeja do programu telewizyjnego z udziałem polskich gwiazd sportu. Mój kolega pracował przy tym programie. To był program o charakterze rozrywkowym, a uczestnikami obok Gołoty były takie tuzy jak Zbigniew Boniek, czy Wojciech Fibak.
Poproszono szacownych gości, aby przygotowali na rozkręcenie programu jakieś ciekawe anegdoty zza kulis wielkich wydarzeń sportowych. Mój kumpel poszedł tuż przed nagraniem do Gołoty, aby spytać go w imieniu reżysera o przygotowaną anegdotę.
- Ale jak to anegdotę mam opowiedzieć? Czyli co właściwie? - zapytał Gołota.
- No czyli jakąś zabawną historyjkę, żeby rozbawić widzów. Coś śmiesznego, co się wydarzyło w trakcie pańskiej kariery.
- Eee... takie coś to nie - powiedział wyraźnie znudzony bokser. - Ale żeby było wesoło, mogę komuś przypierdolić.
- Komu? - spytał przerażony dziennikarz.
- No przecież nie Bońkowi. Przypierdolę tobie - powiedział wesoło Gołota. Zapewniam, że będzie zabawnie.
Dobrze więc, że w czasach Gołoty, PiS nie miał pomysłów na bokserów jako kandydatów na wysokie stanowiska państwowe.
Ale trzeba uczciwie przyznać, że pan Karol Nawrocki z zawodu historyk, jest w dwóch kategoriach najlepszy. Jest najlepszym historykiem wśród bokserów. I najlepszym bokserem wśród historyków. I to już jest lepiej, niż gdyby miał rapować jak nasz pocieszny Duduś.
Krzysztof Skiba