Jan Hartman
Przedstawiciele establishmentu medycznego czasami mają niełatwą i niezbyt jasną sytuację, nazwijmy to w ten sposób, moralno-ekonomiczną
Marszałek Senatu prof. Tomasz Grodzki ma nieprzyjemności z powodu pomówień o przyjmowanie nienależnych korzyści bądź nakłaniania pacjentów do wpłat na fundację medyczną. Zapowiada sądowe dochodzenie swych praw, co silnie przemawia na jego korzyść. Niestety, przedstawiciele establishmentu medycznego czasami mają niełatwą i niezbyt jasną sytuację, nazwijmy to w ten sposób, moralno-ekonomiczną. A czym więcej zarabiają (bywa to 30, 40, 50 tys. zł miesięcznie i więcej, jeśli są biznesmenami), tym trudniej to wszystko upchnąć w granicach dobrych praktyk i transparencji w wykonywaniu zawodu. Najtrudniej zaś przeliczyć poszczególne źródła dochodu na godziny pracy tak, aby to jakoś „wyglądało”.
Oczywiście lekarz powinien żyć z legalnych zarobków. Jak każdy człowiek. Jednak system ekonomiczny wbudowany w strukturę placówek ochrony zdrowia – publicznych i niepublicznych – ma już taką naturę, że naprawdę dobre zarobki umożliwia tym, którzy gotowi są poruszać się na granicy prawa i na granicy przyzwoitości bez tych granic przekraczania. Taki mamy instytucjonalny klimat. Dlatego w zasadzie każdego bardzo zamożnego lekarza od biedy można nękać trudnymi pytaniami. Jak nie od strony prawnej, to przynajmniej od strony etycznej.
Witz polega na tym, że wysokie zarobki zwykle są co do swej istoty w porządku, lecz czasami nie do końca w porządku co do ich wysokości i sposobu wykorzystania możliwości zgodnego z prawem działania. Czasami jest nieco ślisko, a granice się zacierają. W dodatku nie wszyscy lekarze wiedzą, czego nie wypada robić, nie mówiąc już o tym, że tak jak większość z nas działają „do granic sumienia”, czyli w subiektywnym poczuciu, że nie łamią zasad. Inni jednakże mogą mieć w tej sprawie inne zdanie i jeśli owa różnica zdań przekroczy pewną granicę, zaczyna się o danym medycznym VIP-ie mówić źle.
Skończyły się już czasy zwykłego łapówkarstwa i „dowodów wdzięczności”. Nikt nie mówi pacjentowi przysłowiowego „niech wyprowadzi krowę”, niemniej tu i tam dzieją się różne rzeczy, które dziać się nie powinny, a piękne domy i jeszcze piękniejsze samochody jak stały i cieszyły, tak nadal stoją i cieszą tam, gdzie trzeba. Większość stoi uczciwie i z podniesionym czołem. Jakaś część jednak nie. Nie mam pojęcia, jaka jest skala nadużyć. Chyba nikt nie ma. Tak jak nikt nie ma wątpliwości, że takie nadużycia istnieją.
Czegóż więc nie należy robić, jak się jest Bardzo Ważnym Lekarzem?
– nie należy notorycznie (bo czasami może to być uzasadnione) uprzywilejowywać swych prywatnych pacjentów w publicznej placówce, w której jest się zatrudnionym, ani notorycznie dzielić świadczeń na „opłacalne” i wykonywane prywatnie oraz „nieopłacalne”, wykonywane w publicznym ZOZ (Zakładzie Opieki Zdrowotnej).
– nie należy prywatnych pacjentów leczyć zbyt długo, nakazywać im zbyt wielu wysoko płatnych wizyt, zlecać zbyt dużo badań (zwłaszcza gdy ma się z tego dodatkowy dochód).
– nie należy skracać konsultacji lekarskich do kilku minut celem wypisania kolejnej recepty i pobieżnej kontroli przewlekle chorego, pobierając za to pełne wynagrodzenie za wizytę.
– nie należy prywatnych pacjentów przetrzymywać zbyt długo pod opieką w swoim niepublicznym ZOZ lub gabinecie, gdy potrzebny jest im dostęp do świadczeń, których nie możemy im sami zaoferować.
– nie należy propagować leków i innych środków leczniczych oraz wyrobów medycznych, tzn. przepisywać ich pacjentom, zamawiać dla oddziału czy polecać na szkoleniach z innych niż naukowe racji, a w szczególności nie wolno tego czynić z powodu odnoszenia bezpośrednich lub pośrednich korzyści ze współpracy z firmami farmaceutycznymi, które je produkują i dostarczają.
– nie należy godzić się na odpłatne uczestniczenie w wieloośrodkowych badaniach biomedycznych (np. w próbach klinicznych), jeśli nie wykonuje się osobiście pracy wymiernej w godzinach, płatnej (po przeliczeniu) za godzinę w rozsądny sposób (co to znaczy? A niechby i 300 zł za godzinę…).
– nie należy przyjmować bardzo wysokich honorariów (Jakich? No, może 2-3 tys. za wykład?) za udział w szkoleniach sponsorowanych przez firmy farmaceutyczne i popadać w ekonomiczną i psychologiczną zależność od takich firm.
– nie należy brać żadnych „dowodów wdzięczności”, które mają istotne znaczenie materialne, z wyjątkiem sytuacji, gdy pacjent oferuje owoce swej własnej pracy (przysłowiową gęś), a i wtedy wartość tego przedmiotu bądź usługi nie może być z punktu widzenia obu stron duża.
– nie należy pracować na większej liczbie „etatów”, niż faktycznie można obsłużyć.
– nie należy pracować ponad siły.
– nie należy przyjmować wysoko płatnych funkcji, z którymi nie wiąże się prawdziwa, wymierna w godzinach praca (choćby i bardzo dobrze płatna – jw.).
No i jeszcze jedna sprawa – niezwiązana z osobistymi korzyściami, lecz pojawiająca się w mediach w kontekście sprawy prof. Grodzkiego – nie należy nakłaniać pacjentów do wpłat na fundacje medyczne. Prośby tego rodzaju powinny przechodzić przez organizacje pacjentów albo być propagowane w mediach, ewentualnie nawet na tablicach informacyjnych ZOZ. Jednak nie w osobistej rozmowie lekarza z pacjentem. Wiem, że to trudne, ale przykro mi: nie.
No, dobra. To podsumujmy. Ile zarobi uczciwie medyczny VIP, taki z pierwszej setki?
– z etatu profesora uczelni medycznej: 7 tys. zł na rękę
– z prywatnej praktyki (raz w tygodniu po pięć godzin, 20 pacjentów; średnio 400 zł na rękę za godzinę): 8 tys.
– z etatu w szpitalu/klinice: 8 tys.
– z grantu/programu badawczego: 4 tys.
– z recenzji, przewodów doktorskich, ekspertyz i tantiem za teksty: 3 tys.
– z odczytów (jeden w miesiącu): 4 tys.
– za udział w komisji urzędowej: 1 tys.
Razem daje to kwotę – taram, taram! – 35 tys. zł netto miesięcznie! Naprawdę, aż tyle może uczciwe zarobić bardzo wzięty profesor medycyny, pracując ciężko 10-12 godzin dziennie przez pięć, czasem sześć dni w tygodniu. Moim zdaniem to jest w porządku. Przecież tyle właśnie zarabiają dobrzy adwokaci, architekci czy menedżerowie. Cztery-pięć razy więcej niż wysoko wykwalifikowani fachowcy budowlani i profesorowie nauk humanistycznych. 10 razy więcej niż „zwykły Polak”.
Problem zaczyna się, gdy ta kwota jest znacznie wyższa. Wtedy zapewne trudno ją wytłumaczyć. Rzecz jasna nie każdy chce i może pracować tak dużo i większość najlepszych profesorów nie osiąga takich zarobków. Mają jednak możliwości, aby zarabiać bardzo dobrze. Naprawdę nie muszą przekraczać granic ani tym bardziej łamać prawa. Paradoksalnie właśnie dlatego, że wzięci lekarze są zamożni, możemy im bardziej ufać. Dlatego uważam za nieprawdopodobne, żeby nasze czujne i moralnie pryncypialne władze śledcze odniosły sukces w akcji „Marszałek”, jeśli takową uruchomią.
Jan Hartman