Prawie jak u Szekspira: brexit albo nie brexit - oto jest pytanie? Po głosowaniu w Izbie Gmin wszystko pozostaje otwarte a premier Theresa May stoi nad gruzowiskiem – uważa Bernd Riegert.
Debata w brytyjskim parlamencie była długa i emocjonalna. Czysta polityczna rozrywka, niestety z takim samym zakończeniem jak w styczniu. Izba Gmin znowu odrzuciła treść traktatu o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Na 17 dni przed planowaną datą brexitu, Londyn przymierza się do skoku w nieznane, który może mieć fatalne skutki polityczne i gospodarcze. Zarówno przeciwnicy brexitu, jak i jego zwolennicy odrzucają traktat, mimo że premier Theresa May zdołała w ostatniej chwili wprowadzić do niego poprawki. W tej sprawie wszyscy są podzieleni: wyborcy, partie, parlament i rząd. Wielka Brytania to kraj w kryzysie. Nie można wykluczyć, że jego skutkiem będzie nawet rozpad Zjednoczonego Królestwa składającego się ze Szkocji, Walii, Anglii i Irlandii Północnej.
Unia Europejska nie była w stanie przedstawić Brytyjczykom akceptowalnej dla nich propozycji. To porażka Brukseli. Szkody, jakie powstaną przez nieuregulowany brexit będą spore także dla UE. Bo przecież druga co do wielkości gospodarka Unii nagle odłączy się od wspólnego wewnętrznego rynku. Wielka Brytania i Unia Europejska niepotrzebnie zastawiają na siebie pułapkę. Poza Unią wszyscy zadają zaś z niedowierzaniem pytanie, jak mogło do tego dojść? Inni, jak prezydent USA czy stawiający na izolacjonizm nacjonaliści, cieszą się z kolei z tego, że Europa sama się osłabia.
Sen o Wielkiej Brytanii wyzwolonej z łańcuchów UE i powracającej do dawnej imperialnej wielkości, który śnią brexitowi nacjonaliści, niebawem skończy się pobudką. W zglobalizowanym świecie kraj wielkości Wielkiej Brytanii nie może wiele zdziałać, nawet jeśli posiada broń atomową i stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
Czas, aby skończyć z tym szaleństwem
Pozostaje 17 dni, aby uniknąć najgorszego. Jeszcze w środę albo w czwartek izba niższa brytyjskiego parlamentu będzie głosować nad tym, czy zdecydować się na skok w brexitową przepaść bez zabezpieczeń, czy przynajmniej odsunąć to szaleństwo w czasie. Najlepszym wyjściem z tej beznadziejnej sytuacji byłby krok wymagający wielkiej odwagi od niezwykle upartej Theresy May. Brytyjska premier powinna całkowicie wycofać wniosek o wyjście z Unii Europejskiej, a potem podać się do dymisji. Nowy premier mógłby wówcza w spokoju przygotować nowe podejście do brexitu, gdy Brytyjczycy w końcu będą widzieć, czego naprawdę chcą.
Zapobiegłoby to stratom gospodarczym, a premier Theresa May zapewniłaby sobie miejsce na kartach historii i to z innych powodów niż obecnie się sądzi. Szefowa rządu po raz pierwszy wspomniała o tej możliwości w parlamencie. Zrozumiała, że poniosła porażkę i nie zrealizuje swojego planu.
Bardziej prawdopodobne jest jednak, że premier będzie działać dalej i poprosi UE o przedłużenie terminu negocjacji. Sama przyznała przy tym, że Unia będzie potrzebowała dobrego powodu dla takiego kroku. Nie można bowiem tak po prostu przedłużać tego dramatu. Możliwe byłoby także drugie referendum. Jednak jakie zadać w nim pytanie?
Unia Europejska zapewne zgodziłaby się na przedłużenie, tak aby nikt nie mógł powiedzieć, że Bruksela nagle odłączyła prąd i ponosi teraz winę za chaos, jaki zapanuje na Wyspach. William Shakespeare pewnie miałby ubaw, obserwując tę komedię omyłek.
REDAKCJA POLECA