Szukaj w serwisie

×
1 kwietnia 2020

Kamil Durczok: Dziś o niemałej grupie, która zgłupiała

Kamil Durczok

Kamil Durczok

Kończy się epoka. Nie bardzo jeszcze wiadomo, jak ten nowy, powirusowy świat będzie wyglądał. Wielcy siedzą już przy stole i układają nowy deal. Nas tam nie ma. My jesteśmy w oparach złości, wrogości i absurdu. My jesteśmy w chińskiej aplikacji. Smutno.

 

Pierwszą reakcją jest strach. Kiedy nadciąga kataklizm pandemii, najbardziej naturalny i zrozumiały jest skurcz. Chowamy się.

CoV19 uświadamia, że w dobie lotów na marsa i drukarek 3D, wciąż jesteśmy mali i bezbronni. O naszym losie decyduje łańcuch genetyczny, uśmiercający codziennie tysiące ludzi. Globalna wioska, zjednoczona internetem, skomunikowana satelitami, nagle zamyka drzwi do domów i rygluje okna.

Na kolejnych etapach wojny z wirusem reakcje zaczynają się różnić. W zależności od wiedzy, odporności, mądrości i doświadczeń. Jedni wykazują dyscyplinę i hart ducha. Inni się buntują. Jeszcze inni okazują bohaterstwo, ratując innych i ryzykując własnym życiem. Obok nich szaleją cyniczni cwaniacy, próbujący ugrać na tym dramacie własne biznesy.

Niemała grupa wyraźnie głupieje. Pół biedy, kiedy to ogłupienie, a może bardziej szok, skutkuje wycofaniem i milczeniem. Gorzej, kiedy generuje agresję napędzaną pychą.

Sejmowy korytarz. Człowiek. Skądś przyszedł, dokądś odejdzie. Przed nim byli tam tak samo aroganccy, po nim też tacy przyjdą. Być może zresztą tu właśnie są źródła tego, co mówi. Pewność przemijania nie daje dystansu, luzu. Wręcz przeciwnie, generuje pychę sądów. Tu, teraz. My, ja. Wyciśnijmy tę chwilę do ostatka. Pokażmy, jacy jesteśmy ważni. Jak możemy tłamsić innych. Jak bezkarnie grozić, naciskać, sterować. Karać, odbierać, straszyć.

Zadanie dla psychologa. Jakie potworne kompleksy są motorem takiej postawy. Jaka trauma wywołuje masochistyczną radość z larum oburzenia. Co mu zabrano w dzieciństwie, że tyle chce teraz zabierać innym. Podobno kiedyś był całkiem inny. Hippisowska miłość i pokój sadzały obok niego całkiem innych przyjaciół.

Psychologicznie fascynującym jest, kiedy był sobą. Który z tych światów był jego prawdziwym. Bo obydwa być nie mogą. Z oczywistych powodów się wykluczają. Albo tamten był iluzoryczną ucieczką od nieuchronnego zderzenia z szarą, socjalistyczną rzeczywistością, albo ten uwiódł przywilejami, fruktami, afrodyzjakiem władzy. Przed nim dali się na ten haczyk złapać inni, dlaczego miałby być wyjątkiem.

W gruncie rzeczy smutny ten obrazek. Być może jego bohater wcale smutku nie czuje. Może ta demonstracja siły jest powodem perwersyjnej radości. Może sens życia sprowadza się do pokazywania innym, jaki jest ważny, co może z nimi zrobić. I jaki odporny, że za nic ma wyjący chór oburzonych.

Z czasem oburzenie zamienia się w żal. W końcu w każdym z nas tli się nadzieja, że wybieraliśmy ich, by nam pomagali. A nie nadymali się w marszałkowskim fotelu i pluli jadem w oko telewizyjnej kamery.

Oburzenie wraca, kiedy pomyślimy, że to jednak nie tylko groźby kierowane do innej władzy, do samorządu, do niezależnych - choć w głowie bohatera nie mieści się przecież pojęcie niezależności. Oburzenie wraca, bo cała ta kolejna ofensywa toczona jest na naszych, żywych organizmach.

W końcu groźba przeprowadzenia wolnych wyborów pod butem partyjnego komisarza jest tylko jednym z odbezpieczanych właśnie granatów. Wojna o wybory jest wojną o ludzkie życie. Życie setek tysięcy z nas, tych najbardziej zagrożonych przede wszystkim. Starszych, rozdartych między poczuciem obywatelskiego obowiązku a dojmującym strachem o własne życie. Wtedy oburzenie wraca. Żal schodzi na dalszy plan. Może nawet zastępuje go zdumienie, że można aż tak bezczelnie, arogancko, prymitywnie i z taką pychą szastać ludzkim losem.

Po zdumieniu przychodzi frustracja. Skąd ich wytrzasnęliśmy? Kiedy ten wirus nam umknął z laboratoriów i wlał się w codzienność? Gdzie popełniliśmy błąd, skoro cudaczne strategie szaleńców zamieniają nas w mięso armatnie partyjnych frakcji.

Na drugim biegunie jest wyparcie. Żałosna próba oswojenia potwora przez żarcik. Zrozumiała, często przecież stosowana. Mem, dowcip, nawet nerwowy śmiech. Wszystkim tym rozładowujemy stres i napięcie. Ale tak jak klaunada najczęściej czyniła cyrk smutniejszym, tak smutek, pewnie wbrew intencjom, zapanował po próbie podniesienia ludzi na duchu. Lejący się z ekranu infantylizm, zwłaszcza autorstwa pierwszego obywatela, mógł co najwyżej zdołować, niczego nie budując.

Zaproponować dzieciom zabawę w chińskiej aplikacji? Przewrotne…

A może nie trzeba szukać spiskowych teorii, może to było zwyczajnie niepotrzebne, okraszone na dodatek dziecięcym wzmożeniem, średnio przystającym Pierwszemu, zwłaszcza w takiej chwili.

Może absurdalne porównania sklepu z lokalem wyborczym podsunął ktoś o mentalności lizusa i aparatczyka? A potem bezkrytycznie wygłoszone, mieszczą się już tylko w zbiorze „bronić do upadłego”? Nic nie zwalnia z myślenia.

Dwa dni, dwa obrazki, dwa światy. Dwie wrażliwości, dwie projekcje. Tylko jedno wspólne. Zażenowanie. Kim trzeba być, na jakich wartościach budować siebie, jaką mieć świadomość, co mnie stworzyło a co ciągnie w dół. Dawno nie było takiej dysfunkcji aparatu władzy. I takiego rozjazdu tego, co potrzebne ludziom, od tego, co podnieca partyjne łby.

Kończy się epoka. Nie bardzo jeszcze wiadomo, jak ten nowy, powirusowy świat będzie wyglądał. Wielcy siedzą już przy stole i układają nowy deal. Nas tam nie ma. My jesteśmy w oparach złości, wrogości i absurdu. My jesteśmy w chińskiej aplikacji. Smutno.

Kamil Durczok

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję